Anioł Pitoux/Tom II/Rozdział XXXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Anioł Pitoux
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Ange Pitou
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXVIII
KATARZYNA ZKOLEI DYPLOMATYZUJE

Ojciec Clouis dostał strzelbę. Pitoux był honorowym chłopcem, przyrzeczenie stawało się powinnością. Dziesięć podobnych odwiedzin uczyniło Ludwika doskonałym grenadjerem.
Nieszczęściem, ojciec Clouis, nie był równie doskonały w manewrach, jak w strzelaniu, kiedy wytłumaczył mu obrot, półobrot, lewo w tył, marsz! wyczerpał całą swą umiejętność.
Pitoux pomagał sobie nowo-publikowanemi książkami: Pratictien français i Manuel du Garde national, na które poświęcił całego talara.
Dzięki wspaniałej ofierze swego wodza, armja haramoncka umiała na manewrach poruszać się dość przyjemnie.
Potem, kiedy czuł, że ruchy coraz więcej się komplikują. Pitoux pojechał do Soissons, gdzie stała załoga wojskowa i zobaczył prawdziwych żołnierzy, przez prawdziwych oficerów prowadzonych.
Nauczył się tam więcej przez jeden dzień, niż przez cały miesiąc z teorji.
Przeszło tak dwa miesiące pracy, trudu i gorączki.
Pitoux chciwy sławy, Pitoux zakochany, Pitoux nieszczęślilwy w miłości, a jednak syty chwały, Pitoux szorstko w sobie pognębiał to, co niektórzy fizjologowie nazywają dowcipnie zwierzęciem.
Zwierzę nielitościwie u niego poświęconem zostało duszy.
Ten człowiek, tyle biegał, tyle się ruszał, tyle namęczył umysł, że dziwne byłoby doprawdy, aby myślał jeszcze o zadawalaniu lub pocieszaniu serca.
A jednak tak było.
Wieleż to razy po ćwiczeniach, biegł on przez płaszczyznę Larguy i Noue i przez gęstwinę lasu, na granicę dóbr Boursonne, aby szpiegować Katarzynę zawsze przybywającą na schadzkę.
Katarzyna, kradnąc dziennie kilka godzin domowej robocie, jeździła pod królikarnię, należącą do zamku Boursonne, gdzie w starej altance czekał na nią ukochany Izydor, ten szczęśliwy śmiertelnik, coraz dumniejszy, coraz piękniejszy, kiedy wszystko cierpiało i niszczało koło niego.
Biedny Pitoux! Jak smutne nasuwały mu się myśli nad nierównym podziałem szczęścia ludzkiego.
On, poszukiwany przez dziewczęta Haramontu, Taillefontaine i Viviéres, on — Pitoux, który także mógłby miewać swoje szczęśliwe schadzki w lesie, wołał płakać jak ukarane dziecko, u zamkniętych drzwi altany pana Izydora.
Bo Pitoux kochał Katarzynę, kochał namiętnie, a tem więcej dla jej wyższości nad nim.
Nie myślał już o tem, że kochała innego.
Izydor nie był już dlań przedmiotem zazdrości.
Izydor był panem, był pięknym, Izydor był godny kochania, ale Katarzyna, dziecię ludu, nie powinna była zniesławiać swej rodziny, nie powinna była przyprowadzać Ludwika do rozpaczy.
— I cóż! — mówił sobie Pitoux — okazała brak serca puszczając mnie do siebie. A odkąd odszedłem, nie raczyła się nawet dowiedzieć, czy nie umarłem z głodu. Coby powiedział ojciec Billot na zaniedbanie jego przyjaciół i spraw domowych? Coby powiedział, wiedząc, że jego intendentka zamiast pilnować robotników, zabawia się romansem z panem baronem Izydorem de Charny, arystokratą?
Ojciec Billot nicby nie powiedział.
Zabiłby Katarzynę. Jest to jednak czemś, myślał Pitoux, posiadać w ręku sposobność podobnej zemsty.
Tak, ale pięknie jest jej nie użyć.
Z tem wszystkiem Pitoux doświadczył już, że piękne czyny, zapoznane, nie wynagradzają ich sprawców.
Czyż nie ma sposobu, dać poznać Katarzynie swych pięknych czynów!
Eh! mój Boże! nic łatwiejszego: idzie tylko o zbliżenie się do Katarzyny, której niedzieli w tańcu, i powiedzenie jej kilku słów strasznych, obudzających w winnych pewność, że są odkryci.
Warto było iść tańczyć i stanąć w równoległej linji z tym pięknie ubranym panem, a to niezbyt przyjemne dla rywala porównanie.
Pitoux, jak wszyscy zamknięci w sobie ludzie wynalazczego umysłu, odkrył wcale inny środek niż rozmowę w tańcu.
Pawilon, miejsce schadzek Katarzyny z vice-hrabią de Charny, otoczony był gęstwiną dotykającą do lasu Villers-Cotterets. Rów przedzielał posiadłość hrabiego od własności prostego zagrodnika.
Katarzyna, bezustannie dla interesów folwarcznych po okolicy krążąca, musiała do sąsiednich wiosek przez las przejeżdżać i tylko rów przekroczyć, aby stanąć w gaju kochanka.
Punkt ten wybrano zapewne jako najpodatniejszy do wyparcia się schadzki.
Pawilon albowiem otoczony rzadkim lasem, pozwalał z wnętrza badać okolicę, a wyjście jego tak było zarośnięte, że ktoś interesowany mógł w trzech skokach końskich znajdować się na gruncie neutralnym.
Ale Pitoux zbadał dobrze miejsce i wiedział którędy przekradała się Katarzyna.
Nigdy me wychodziła razem z Izydorem.
Zostawał on czas jakiś i czuwał nad nią zdaleka, a potem w przeciwną udawał się stronę.
W dniu, który Pitoux na swoje ukazanie się przeznaczył, czatował na drodze Katarzyny i wdrapał się na dąb olbrzymi od trzystu lat panujący nad pawilonem.
W niespełna godziny ujrzał ją przechodzącą. Zostawiła konia w leśnym wąwozie, a sama jak sarna spłoszona przeskoczyła rów, zagłębiając się w drzewa otaczające pawilon.
Było to właśnie pod dębem, nad którym zawisł Pitoux.
Zeszedł wtedy, i pod jego pniem usiadł, i wyjął z kieszeni Le Parfait Garde national, udając że czyta.
W godzinę usłyszał zamykające się drzwi, szelest spódniczki o gałęzie, a z za krzaków wychyliła się głowa Katarzyny, oglądającej się, czy kto jej zobaczyć nie mógł.
Była o dziesięć kroków od Ludwika, który nieruchomy trzymał książkę na kolanach.
Ale nie udawał, że czyta, tylko patrzył na nią tak, aby był widziany.
Katarzyna wydała okrzyk stłumiony, poznawana, rzuciła się w głąb lasu, gdzie skoczywszy na koń, uciekła.
Pitoux dobrze zastawił siatkę, Katarzyna się złapała.
Wrócił do Haramontu szczęśliwy i przestraszony.
Bo zaledwie namyślił się nad tem, co zrobił, gdy w tym postępku dostrzegł mnóstwo zatrważających szczegółów:
Następnej niedzieli miano obchodzić w Haramont uroczystość wojskową. Dostatecznie wyuczeni żołnierze, prosili swego dowódcy, aby ich na publiczne manewry zgromadził.
Niektóre wioski okoliczne w tem samem rzemiośle się ćwiczące, miały przybyć także dla współzawodnictwa z Haramontem.
Deputacja każdej wsi porozumiała się ze sztabem Ludwika Pitoux: rolnik, ex-sierżant dowodził każdą.
Wieść o tak pięknem widowisku, sprowadziła od rana wielką ilość wystrojonych dziewcząt i dzieci, do których powoli łączyły się matki i ojcowie, wszyscy na Marsowem polu Haramontu.
Najprzód odbył się ogólny posiłek na trawie, złożony z owoców, ciastek i placków, źródlaną wodą popijanych.
Wkrótce odezwały się cztery bębny, w czterech odmiennych kierunkach, z Larguy, Vez, Taillefontaine i Viviers.
Piąty bił śmiało, prowadząc z Haramontu swych trzydziestu trzech gwardzistów.
Zauważono między widzami wiele szlacheckiej i mieszczańskiej arystokracji z Villers-Cotterets, a nadto znaczną liczbę okolicznych zagrodników.
Nie długo na dwóch koniach obok siebie, przybyły Katarzyna i matka Billot.
W tejże chwili gwardja narodowa Haramontu wychodziła ze wsi z piszczałką, bębnem i wodzem swoim Pitoux, który na białym koniu, od Maniquet’a pożyczonym, chciał zupełnie generała de Lafayette naśladować.
Pitoux błyszczący dumą i powagą, jechał z pałaszem w ręku i bez ironji, przedstawiał, jeżeli nie coś eleganckiego i arystokratycznego, to jakąś miłą dla oka siłę i odwagę.
Triumfalne wejście Ludwika Pitoux i jego ludzi, przywitanem zostało radosnemi okrzykami.
Gwardja narodowa haramoncka, miała kapelusze jednakowe, ozdobne kokardami narodowemi, miała błyszczące karabiny i szła parami w niezgorszym porządku.
Przybywszy na pole mustry, Pitoux spostrzegł Katarzynę.
Zaczerwienił się, ona zbladła.
Odtąd przegląd miał dla niego więcej, niż dla kogo innego uroku.
Kazał swym ludziom wykonywać najrozmaitsze ćwiczenia, a wykonywali je tak dokładnie, że w powietrzu zagrzmiały oklaski.
Nie tak bynajmniej było z ludźmi innych wsi, dowodzonemi przez byłego sierżanta armji. Tamci pół uzbrojeni i źle nauczeni, nie zostali zadowoleni z porównania.
Po strzelaniu, nastąpić miały manewry: tu dopiero czekał sierżant na popis swego współzawodnika Pitoux.
Sierżant, który z powodu starszeństwa otrzymał dowództwo naczelne, miał pokierować stu siedemdziesięciu ludźmi w marszu, i nie mógł rady sobie dać.
Pitoux z pałaszem w ręku i z kaskiem na głowie, spoglądał z uśmiechem człowieka wyższego.
Kiedy sierżant ujrzawszy, jak jego żołnierze biegli, jedni do lasu, drudzy w stronę Haramontu, jak zmieszały się niezręcznie szeregi, stracił zupełnie głowę; — zawołano wtedy:
— Pitoux! Pitoux! do Pitoux!
— Tak! tak! do Pitoux! — zawołali żołnierze innych wsi, wściekli z gniewu na swych przewodników.
Pitoux wsiadł na białego konia, a stając na czele swych ludzi, zakomenderował z taką energją, tak wspaniale, że dęby zadrżały.
W tejże chwili, jak za różczką czarodziejską, zebrały się wszystkie rozproszone szeregi, wszystkie ruchy wykonywano regularnie i z zapałem, a Pitoux tak szczęśliwie zastosował w praktyce nauki ojca Clouis i zasady drukowanego „Przewodnika Gwardji Narodowej“, że zyskał powodzenie ogromne.
Armja jednogłośnie mianowała go imperatorem na polu bitwy.
Pitoux zsiadł z konia i okryty potem, upojony dumą, przyjmował powinszowania ludu.
Jednocześnie wśród tłumu szukał wzroku Katarzyny; Katarzyna podeszła do niego.
Wielki był jego triumf.
— Dlaczegóż to?... — rzekła wesoło, kłamiąc swej bladej twarzy — dlaczegóż to, panie Ludwiku, nie zbliżysz się do nas? Zrobiłeś się dumny, gdy zostałeś tak wielkim wodzem...
— O! nie, — zawołał Pitoux — dzień dobry panno Katarzyno!
I dodał, zwracając się do pani Billot:
— Padam do nóg pani!...
A potem rzekł znów do Katarzyny:
— Myli się panna Katarzyna, nie jestem wielkim wodzem, ale biednym chłopcem, ożywionym gorącą chęcią służenia ukochanej ojczyźnie.
Szlachetne te słowa pochwycił tłum z uwielbieniem.
— Ludwiku!... — szepnęła Katarzyna, — potrzebuję pomówić z tobą.
— Ah! — pomyślał Pitoux i głośno dodał, — jestem na rozkazy pani.
— Wracaj z nami na folwark.
— Dobrze.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.