Artur (Sue)/Tom III/Rozdział dwudziesty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Artur
Wydawca B. Lessman
Data wyd. 1845
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Arthur
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział 20.
PODANIE. ―

Niewidziałem już pani de Fersen od dnia, w którym Irena uczyniła mi szczególniejszą przepowiednią, który matka jéj tak bardzo zdawała się przerażona.
Nadzwyczajne przywiązanie, jakie mi okazywało to dziecię, dziwiło mnie mocno.
Skoro tylko była sama, przybliżała się do mnie. Jeśli czytałem w galeryi, lękając się zapewne stać mi się natrętną, siadała na wezgłowiu, opierała swój podbródek na swych dwóch maleńkich rączkach i niemogłem podnieść oczu aby niespotkać jéj spojrzenia przenikliwego i myślącego.
Niekiedy próbowałem ją zabawić grami dziecinnemi; ze wstrętem tylko jednakże przychylała się do nich, i mówiła mi poważnie swym dziecinnym głosikiem: — Wolę pozostać przy tobie, i patrzeć na ciebie, jak patrzałam na Iwana.
Byłem daleko przesądniejszym niżeli teraz jestem; lecz pomnąc na szczególniejsze przyciągające uczucie, które wzbudzałem w tém dziecięciu przypominałem sobie, nie bez pewnego ściśnienia serca, (przyznaję się do téj nędzoty), dziwne podanie samskrzyckie, które ojciec mój nieraz mi czytał, bo, jak mówił, był świadkiem dwóch wypadków, które tekst jego potwierdzały.
Wedle tego podania, — osoby przeznaczono zginąć śmiercią przedwczesną i okrutną, posiadały własność podobania się dzieciom i waryatom.
W istocie też, Iwan urocznie podobał się Irenie, i okropną umarł śmiercią.
Ja także urok prawie wywierałem na Irenie, i przepowiedziała mi śmierć gwałtowną, niewiedząc najzupełniéj o tém podaniu.
Te szczególniejsze styczności były przynajmniéj nadzwyczaj dziwnemi; niekiedy pomimowolnie mnie zajmowały.
Teraz nawet, kiedy czas już roztoczył swe skrzydła nad temi wypadkami, ta przepowiednia Ireny na myśl mi przychodziła...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Co do tego podania, przetłumaczone było przez mego ojca, i znajdowała się zapisana, wraz z kilku innemi notatkami w kajecie, zawierającym w sobie opis jednéj z jego podróży do Anglii i Indyi. Wziąłem ze sobą z Francji ten rekopism, i jeszcze prócz tego inne papiery, które ocalone zostały podczas rozbicia jachtu.
Nazajutrz po dniu w którym tak bardzo była cierpiącą, Księżna przyszła do galeryi około godziny drugiéj, znajdowałem się tam właśnie sam z jéj córką.
Twarz pani de Fersen była blada i smutna. Ukłoniła mi się jak najgrzeczniéj; jéj uśmiéch wydał mi się daleko bardziéj przyjacielskim jak zwykle.
— Bardzo się lękam aby moja córka nie stała się Panu natrętną, — rzekła do mnie siadając, i biorąc Irenę na ręce.
— Ja to raczéj, Pani, stanę się jéj natrętnym, bo nieraz mi już dała do zrozumienia, powagą swego obejścia i mowy, iż mnie znajduje nazbyt zbliżonego do siebie wiekiem... i obejście się moje dość na wiek mój niestosowném...
— Biedne dziecię! — rzekła pani do Fersen ściskając swą córkę. — Więc się Pan na nię nie gniewasz za jej dziwaczną, za jéj szaloną przepowiednię?
— Nie, Pani, bo jéj nawzajem cóś także przepowiem, a wtedy z kwitujemy się... Panno Ireno, — rzekłem do niéj jak najpoważniéj, ściskając w mych ręku jéj drobną rączkę, — nie powiem ci że pójdziesz, tam, wysoko, lecz przyobiecuję ci, że, za dziesięć lub dwanaście lat od dzisiaj, spuści się, ztamtąd, z wysoka, piękny anioł, równie tak jak ty piękny, równie jak ty dobry, jak ty powabny, a który cię zaprowadzi do pałacu wspaniałego, całego ze złota i marmuru, gdzie żyć będziesz bardzo długo, o bardzo długo, jak tyko można być najszczęśliwszą, najszczęśliwsza z tym pięknym aniołem, bo tak cię kochać będzie, jakeś kochała twoję matkę: a potém, kiedyś, gdy ten pałac nie będzie już dość pięknym dla ciebie, ulecicie oboje, aby w daleko piękniejszym zamieszkać...
— A ty wraz z moją matką będziesz także w tym pałacu? — spytała mnie dziecina, wlepiając kolejno swe badające oczy w panią de Fersen i we mnie.
Było to jak największe dzieciństwo, zachwycony jednak zostałem przybliżeniem, jakie uczyniła Irena, mówiąc o swojéj matce i o mnie.
Nie wiem czy pani de Fersen postrzegła to uczucie, lecz zapłoniła się, i rzekła do swej córki, zapewne aby uniknąć odpowiedzi na jéj zapytanie:
— Tak jest, moje dziecię, będę tam.. spodziewam się przynajmniéj.
— Lecz będziesz wraz znim?... — rzekło dziecię, pokazując mnie końcem swego maleńkiego paluszka. Bądź że ją rozdrażniło szczególniejsze naleganie Ireny, bądź że ją zakłopotało, pani de Fersen pocałowała ją tkliwie w czoło, przycisnęła do serca, i rzekła do niéj: — Maleńka z ciebie waryatka; śpij moje dziecię... — Potém dodała z roztargnieniem, patrzą przez okno galeryi:
— Bardzo dziś piękna pogoda, jakże morze jest spokojne!
— Bardzo spokojne, — odpowiedziałem z gniewem, widząc że rozmowa taki tok przybiera.
Irena zamknęła swe oczki, i zdawała się chcieć spać; matka jéj, z wdziękiem niewysłowionym, nagarnęła kilka dużych loków na oczki dziecięcia, i powiedziała jéj po cichu to prawdziwe dzieciństwo macierzyńskie: — Śpij, moje dziecię, teraz kiedy zamknęłam twe ładne firaneczki...
Są w pierwszych chwilach rodzącéj się miłości nic nieznaczące drobnostki, któremi poić się umieją dusze delikatne.
Było to dla mnie wielką przyjemnością, że mogłem rozmawiać półgłosem z panią de Fesen, pod pozorem nieprzebudzania jéj córki. W tym odcieniu, tak obojętnym na pozor, było coś tkliwego, tajemniczego, co mnie niezmiernie zachwycało.
Irena niezadługo przymknęła swe powieki, długiemi ocienione rzęsami.
— Jakże tak jest piękną!... — Rzekłem z cicha jéj matce, — ileż to szczęścia wyryte jest na jéj pięknem czole!
Mamże wyznać że z obawą prawie czekałem odpowiedzi pani de Fersen, chcąc zobaczyć czy także do mnie cicho mówić będzie....
Mamże wyznać że byłem szczęśliwy... o! bardzo szczęśliwy, słysząc że tenże sam ton głosu zachowała?
— O bogdajbyś Pan prawdę mówił! — rzekła znowu — Oby była szczęśliwą!
— Nie mogłem przy niéj dokończyć całéj mojéj przepowiedni, nie byłaby jéj zrozumiała; lecz, chceszże Pani abym ci powiedział co ja dla niej marzę?
— Bezwątpięnia...
— Dobrze więc, Pani; niemówiny już o szczęściu które jest jej zapewnione dopóki żyć będzie przy tobie... byłaby to zbyt łatwa przepowiednia... pomówmy o téj chwili, zawsze tak okrutnéj dla matki, o téj chwili, w któréj musi powierzyć swe dziecię ukochane staraniom obcéj rodziny, staraniom zupełnie obcego człowieka... Biedna matka! uwierzyć temu niemoże... córka jéj, tak nieśmiała, tak lękliwa, tak czuła, że tylko do matki mówiła bez zapłonienia i z wesołą ufnością; córka jéj której nigdy nieopuściła, nad którą czuwała w dzień, nad którą czuwała w nocy; córka jéj! pycha, jéj zatrudnienie, jéj zazdrość, jéj chwała; córka jéj! ten anioł niewinności i wdzięku, której sama tylko może odgadnąć wszystkie radości, wszystkie obawy, wszystkie drażliwości, wszystkie, niespokojne delikatności... jest teraz pod władzą człowieka obcego, który musiał pozyskać jéj przywiązanie, przychodząc przez dwa miesiące codzień z nią rozmawiać, pod okiem rodziców, i prawił jéj o rzeczach oklepanych, lub o obowiązkach żony względem męża... Są więc połączeni; a tutaj, oszczędzani fani tę ceremonię potwornie grubiańską i znaczącą, z jaką prowadzą młodą dziewczynę do ołtarza, w obec tłumu bezczelnego, z wielką pompą, wśród dnia z muzyką i tak rozgłośnie... W Otahity odbywa się to skromniéj, lub przynajmniéj z większą tajemnicą. Nakoniec, po mszy, mężczyzna oprowadza swój łup do domu, mówiąc... Pójdź, moja żono... Otóż! Pani, jeśli przepowiednia moja ziści się... ten, co przed Bogiem i ludźmi będzie miał prawo powiedzieć twojéj córce... Pójdź moja żono... powie jéj głosem łagodnym, nieśmiałym i błagającytm... Pójdź, moja oblubienico.
Pani de Fersen spojrzała na mnie z zadziwieniem.
— Tak jest Pani, gdyż przedewszystkiém,... o! przedewszystkiém, będzie szanował z pobożném prawie uwielbieniem, z religijną delikatnością, potrzeb niewinnie szczytny dziewicy, która z rąk matki, ze swego łoża dziewiczego, widzi się nagle wprowadzoną w dom obcy... Te obawy głębokie i mimowolne, te rozdzierające żale swéj żony, uspokoi je zwolna staraniami powabnemi, naiwnemi nadskakiwaniami, które niezrażą tego biednego serca, tak najzupełniéj osamotnionego... słowem, potraf, najprzód dać się ukochać jako brat najlepszy, w nadziei, ze kiedyś będzie kochanym jako najszczęśliwszy z kochanków.
— Co za szkoda że to marzenie jest tylko powabem urojeniem, — rzekła pani de Ferson wzdychając.
— O! nieprawdaż, Pani! bo przyznaj, że nic niebyłoby bardziéj zachwycającego, jak wszystkie tajemnicze przemiany téj miłości. egzaltowanéj jak nadzieja, namiętnéj jak żądza, a jednak prawnéj i dozwolonéj! Nieprawdaż, że tego dnia, gdy, po usilném zalecaniu się, młoda kobiéta, upojona czułością, potwierdzając upragnioném wyznaniem prawa z taką niecierpliwością oczekiwane, a które mąż jéj tylko saméj chciał być winien... nieprawdaż że to wspomnienie, byłoby bardzo trwałem i bardzo rozkoszném dla jéj serca? dla niéj? tak dobrowolnie otrzymanéj? Nieprawdaż, że późniéj, komplementu, nadskakiwania świata, wydawałyby się jéj bardzo blademi, obok tych dni szczęścia promieniejącego... i pałającego, zawsze obecnych jéj myśli? Nieprawdaż, nakoniec, że podobne wspomnienie najbezpieczniéj zachowałoby kobiétę od wszelkich występnych złudzeń, któreby nigdy niesprawiły jéj niewysłowionych zachwyceń, jakich prawy i święty związek dałby jéj tak rozkosznie zakosztować!...
W miarę jak mówiłem, pani de Fersen patrzała na mnie z coraz to zwiększającém się podziwieniem; nakoniec rzekła mi: — Jak to Pan miałbyś miéć prawdziwie o małżeństwie wyobrażenia tak przesadzonéj delikatności?...
— Bez wątpienia, Pani, lub przynajmniéj w przepowiedni mojéj pożyczam je od tego, który kiedyś ma być tyle szczęśliwym, iż w ręce jego powierzone będzie, Pani, szczęście twéj córki... Nizzgadzaszże się też Pani, że mąż, taki, jak go jéj przepowiadam... piękny młody, dobrego urodzenia, dowcipny i powabny, któryby podobnie myślał... przedstawiłby jéj wielką nadzieję trwałego uszczęśliwienia; gdyż, jestem tego pewny, panna Irena uposażoną będzie wszelkiemi szacownemi przymiotami duszy, które są zdolne wzbudzić i ocenić podobną miłość?...
— Ach! bez wątpienia, byłby to sen bardzo piękny... Powtarzam to Panu... i to mnie tylko zadziwia, że Pan możesz tworzyć podobne marzenia, — rzekła do mnie z miną dość szyderską.
— Ale dlaczegóż to, Pani?
— Jakto! Pan, który przyszedłeś szukać na wschodzie idealności życia materyalnego!...
— To prawda Pani, — rzekłem cichym głosem, bystro w nię się wpatrując; lecz, czyż natychmiast nieporzuciłem tego życia, gdy przypadek zrządził abym mógł poznać, to jest uwielbiać... sprzeczność najzupełniéj przeciwną; to jest, dowcip, wdzięk i serce?...
Pani de Fersen rzuciła na mnie surowe spojrzenie.
Nowiem co miała mi odpowiedzieć, gdy mąż jej wszedł aby mnie spytać czy umiém notę do śpiewki Anakreon u Polikrata....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Od dnia, w którym uczyniłem jéj wyznanie, pani de Fersen zdawała mi się chcieć unikać starannie znajdować się ze mną sam na sam, chociaż w obec naszych towarzyszy podróży obejście jéj względem mnie bynajmniéj się niezmieniło.
Lecz, dzięki szczególniejszemu przy wiązaniu jakie wzbudzałem w Irenie, Księżna z trudnością mogła dokonać swego zamysłu.
Skoro tylko pokazywałem się na pomoście lub w galeryi, dziecię brało mnie za rękę i prowadziło do pani de Fersen, która tym sposobem widziała się nieraz zmuszona pozostać ze mną sam na sam, chociaż tego unikała.
Potém, lękając się aby ta nieprzyjemna natrętność, któréj się stawałem winnym pomimowolnie, nieobudziła w niéj nienawiści ku mnie, spróbowałem oprzeć się naleganiom Ireny. Widząc że uporczywie obstaje, dwa lub trzy razy odprawiłem ją dość surowo.
Biedne dziecię niewyrzekło ani słowa, dwie wielkie łzy potoczyły się wzdłuż jéj policzków, i poszła w milczeniu usiąść zdala odcemnie i od swéj matki.
Ta chciała się przybliżyć do niéj, aby ją pocieszać, lecz Irena łagodnie odepchnęła jéj pieszczoty.
Wieczór nie chciała nic jeść, a guwernantka, która przepędziła całą noc bezsennie na jéj pilnowanie, upewniała, że spała bardzo mało, i że, w dość długich przerwach płakała w milczeniu.
Pan de Fersen, który niewiedział, powodu chwilowéj słabości córki, nie wielką na nię zwracał uwagę, i przypisał ją nadzwyczajnéj drażliwości nerwowéj dziecięcia.
Lecz pani de Fersen rzuciła na mnie zagniewane spojrzenie.
Zrozumiałem ją.
Wyznanie moje, czyniąc ją niedowierzającą, musiało jéj kazać unikać odtąd sposobności znajdowania się zemną sam na sam.
Irena uczuła dość wielkie zmartwienie z tego niejako nieporozumienia; Księżna musiała niezawodnie uważać mnie za pierwszą przyczynę smutku swéj córki, którą jak najnamietniéj kochała.
Pani de Fersen słusznie mnie więc nienawidziła. Postanowiłem położyć koniec boleści Ireny.
Korzystałem z chwili, w której byłem sam z panią de Fersen, aby jéj powiedzieć; — Wybacz mi pani wyznanie bardzo niedorzeczne... Tém mocniéj tego żałuję, iż przyczyniło się do zmartwienia i cierpień twego biednego dziecięcia... Daję więc pani słowo, że nigdy ci już więcéj niepowiem ani słowa, któreby mogło choć na chwilę zakłócić radość twéj miłości macierzyńskiéj, i narazić mnie tym sposobem na utracenie twéj łaski, która tak dla mnie jest drogą...
Pani de Fersen podała mi rękę zwyrazem zachwycającéj wdzięczności, i rzekła.
— Wierzę panu, i dziękuję mu z głębi duszy, bo tym sposobem nie będziesz mnie już rozdzielał z moją córką!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.