Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych/14

<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Niemojewski
Tytuł Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych
Podtytuł Z 112 wizerunkami i rysunkami
Wydawca Wydawnictwo „Myśli Niepodległej“
Data wyd. 1909
Druk L. Biliński i W. Maślankiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
14. JAN CHRZCICIEL.

Jedyny dowód historyczny istnienia człowieka, zwanego Janem Chrzcicielem, posiadamy w „Starożytnościach” Józefa Flawjusza (XVIII, V, 2), gdzie znajdujemy taki ustęp:
„Niektórzy ludzie byli zresztą mniemania, że upadek siły wojennej Heroda był dziełem gniewu bożego, który za stracenie Jana Chrzciciela sprawiedliwej wymagał kary. Albowiem Herod kazał go stracić, aczkolwiek był to mąż szlachetny, który wpajał żydom szlachetność, napominając ich do sprawiedliwości względem siebie, pobożności względem Boga a następnie do chrztu. Wtedy (!), tak zwiastował, chrzest będzie miły Bogu, bo służyć będzie do uświęcenia ciała a nie do gładzenia grzechów; dusza bowiem już przedtem przez życie sprawiedliwe grzechów się pozbyła. Ponieważ miał nadzwyczajny dar pociągania za sobą ludzi i masy do niego płynęły, przeto Herod się przeląkł, iż rady tak popularnego męża mogą lud skłonić do buntu; uznał przeto za słuszne w porę uprzątnąć go z drogi, nim wskutek nagłego obrotu rzeczy miałby się znaleźć w położeniu niebezpiecznem i dopiero wtedy, gdyby już było zapóźno, żałował. Na podstawie tego podejrzenia kazał Jana pojmać, osadzić w twierdzy Machero i tam stracić. Żydzi więc mniemali, że śmierć ta była przyczyną zniszczenia wojsk Herodowych, gdyż Bóg w gniewie swoim tę karę na tetrarchę zesłał”.
Graetz tak ocenia ten ustęp:
„Jest to bezczelna wstawka, równa owej o Jezusie (Starożytności XVIII, III, 3), uznana za taką ogólnie. Jakim sposobem mógł Józef pisać: JAN ZWANY CHRZCICIELEM, bez objaśnienia czytelników greckich, co wogóle znaczy chrzciciel? Ustęp ten jest zgrabnie niezgrabnem fałszerstwem”.
Następnie Graetz zestawia chronologię ewangielisty Łukasza z chronologią Józefa Flawjusza i wykazuje różne sprzeczności.
Ten drugi zarzut Graetza jest stanowczo ważniejszy niż pierwszy. Skoro bowiem, jak już przyznawał Renan i co widać z całego szeregu pomników, ablucje rytualne były znane na całym Starożytnym Wschodzie, mógł ostatecznie istnieć człowiek, który rytuał ten wyspecjalizował; pojawienie się takiego człowieka nie wymagałoby specjalnych wyjaśnień dla Greków, którzy mieli w Palestynie i Syrji kolonje, żenili się z żydówkami, niekiedy przechodzili nawet na mozaim i bądź co bądź dobrze znali obyczaje żydowskie. Niektóry badacze mniemają nawet, że „Chrzciciel” znaczyło „Essejczyk“.
Natomiast daleko ważniejszym jest zarzut drugi, wynikający z zestawień chronologicznych.
Jezus ma się rodzić w czasie spisu ludności, dokonanego przez Quiriniusa a jednak przed śmiercią Horoda Wielkiego. Spis ludności, o którym mowa, przypada w roku 6-ym naszej ery, gdy śmierć Heroda Wielkiego nastąpiła w roku 4 przed naszą erą. Mamy tedy różnicę, która wynosi 10 lat. Jest to sprzeczność, świadcząca fatalnie przeciwko rzekomym świadectwom historycznym. Prócz tego za czasów Heroda Wielkiego Palestyna była państwem niezależnem, więc spis z rozkazu cezara rzymskiego odbyć się nie mógł, a gdy się odbył pod Quiriniusem, Herod już nie żył i stosunki polityczne całkiem się zmieniły.
Jan występuje na widownię i ginie w latach 28 — 29 naszej ery, gdy przyczyna tej śmierci, strofowanie Heroda Antypasa za kazirodczy związek i wojna z królem nabatejskim przypada mniej więcej na lata 35 — 36 naszej ery, więc Jan musiałby dłużej żyć od Jezusa. Jest to druga i równie fatalna sprzeczność, której żadnym sposobem nie da się usunąć.
Następnie wedle Ewangielji Łukasza w czasie wystąpienia Jana tetrarchą Abileńskim ma być Lizanjasz, gdy istniała wprawdzie ziemia tej nazwy, ale tej nazwy człowiek rządził niemi w latach 40 — 36 przed naszą erą i przez Antonjusza został stracony.
A wreszcie Marek robi Herodjadę żoną tetrarchy Filipa, gdy wedle świadectwa Józefa Flawjusza była ona żoną nie Filipa, ale Heroda, syna Heroda Wielkiego i Marjamy, Filip zaś wziął za żonę ich córkę, ową ewangieliczną tancerkę Salome.
Z tego wszystkiego wynika, że autor wstawki w dziele Józefa Flawjusza i autorowie Ewangielji, nie znając dostatecznie historji, chcieli tradycję Jezusa i Jana zlutować z dziejowemi postaciami, przyczem chodziło o pewne dziejowe postaci, z któremi można je było tylko zlutować, ale przy badaniu chronologicznem całe to klecenie rozpada się.
Istnieje jeszcze jedna okoliczność, na którą nie zwrócono dotąd należytej uwagi. Podaje się zazwyczaj Jana za postać niezmiernie oryginalną, za poprzednika nowej religji, za pierwszego jej męczennika. Zarazem przyjmuje się oporność świata żydowskiego i pogańskiego, co jest tem naturalniejsze, im bardziej taki prorok jest oryginalny i dążeniami swemi wystrzela ponad ogół. Tymczasem z Nowego Testamentu a w szczególności z Dziejów Apostolskich wynikałoby, że już po upływie kilkunastu lat kult Jana był znany i praktykowany na całym niemal ówczesnym świecie t. j. w Europie, Azji i Afryce. Znają go wypędzeni przez Klaudjusza z Rzymu żydzi, zna go Apollos z Aleksandrji, znają go w Efezie. Wiemy z katakumbowej archeologji, iż pierwsi chrześcijanie posługiwali się symbolem RYBY. Miał to być symbol Jezusa a później nawet z dużą dozą pomysłowości greckie słowo „Ichtys“ (ryba), wytłomaczono jako „Jesus Christos Teu Hyios Soter” (Jezus Chrystus Syn Boga Zbawca). Ale jest to tylko robota wieków.
Przypatrzmy się tym pierwszym chrześcijanom w Rzymie. Są to żydzi. Skąd wzięli się w Rzymie? Przygnał ich tam Pompejusz jako jeńców po zdobyciu Jerozolimy w roku 63 przed naszą erą. Jest tedy jasne, że wtedy żydzi niejako „zawlekli“ tam ze sobą zarówno „Chrzest Janów”, jak i znak „Ryby”.
Wszyscy jeńcy, emigranci patryotyczni, wygnańcy narodu uciemiężonego, są zwykle, zwłaszcza po pewnym czasie, bardzo konserwatywnie nastrojeni i raczej cofają się do starych tradycji, niż mieliby dawać posłuch nowostkom, albo też — szybko się wynaradawiają i zlewają z otoczeniem. Ten drugi wypadek nie zachodzi, więc niezawodnie zachodzi pierwszy. Zresztą mogą być wyjątki, ale nigdy ogół, który o taką „nowostkę“, jak ów nieznany dla Rzymian „Chrestos“, miałby się posuwać aż do tumultów.
Zazwyczaj ten błąd optyczny popełniamy, iż patrzymy na żydów minionych przez żydów dzisiejszych jak przez okulary. Dziś religja żydowska jest strupieszała, skostniała, zaskorupiała w jednej formie a resztki Samarytanów i Karaitów nie nasuwają się nam przed oczy. Ale w Palestynie było inaczej. Tam liczne i potężne wyłaniały się sekty, żywa religja wciąż nowe wypuszczała pędy. Tam prócz Saduceuszów, Faryzeuszów, Essejczyków, a wreszcie Samarytańskiego odłamu istniały sekty Libertynów, Cyrenejczyków, Aleksandrjanów (Dzieje Apostoł. VI, 9), Galilea zaś wprost nazywała się Okręgiem Pogan (Gelil ha goim). On Szymon Cyrenejczyk, który ma nieść krzyż za Jezusem, zwie się tak niezawodnie jako sekciarz a nie jako człowiek, pochodzący z miasta czy kraju tej nazwy. Istniały sekty Naaseńczyków, Peratów, Setjanów, Ofitów, Ebionitów, z któremi później zmaga się chrześcijaństwo. Pisma ich zostały prawie doszczętnie zniszczone a pozostały po nich tylko nazwy. Wszystkie te sekty wyznawały Jezusa i znały Chrzest Janów.
List Plinjusza Młodszego do Trajana odsłania nam jedną niezmiernie ważną tajemnicę. Wizerunek obyczajów chrześcijańskich, który nam daje, zgadza się we wszystkich szczegółach z wizerunkiem Essejczyków, opisanych przez Józefa Flawjusza: wspólne modlitwy zaranne, wspólne uczty, wiązanie się przysięgą co do rzetelnego życia. Ale gdy Józef Flawjusz pisze, iż Essejczycy zobowiązywali się „trzymać w tajemnicy księgi sekty i imiona Aniołów“ a rano odmawiali „jakieś starodawne modlitwy swoje do słońca“, Plinjusz wydobył z podsądnych, że rano modlili się do Chrystusa „jako do Boga”.
Hilgenfeld w swej „Ketzergeschichte des Urchristenthums” (Lipsk 1884, str. X, 664) na str. 123 wyjaśnia, że i z relacji Józefa Flawjusza nie wynika, by Essejczycy istotnie modlili się do słońca jak do bóstwa i że był to raczej zwyczaj syryjski „orientem solem salutare”. Nie ulega chyba już żadnej wątpliwości, że opisani przez Filona w „Quod omnis probus liber“ i w „De vita contemplativa”, przez Józefa Flawjusza w „Dziejach wojny żydowskiej przeciwko Rzymianom“ i przez Plinjusza Starszego w „Historia naturalis“ (V, 15) Essejczycy, istniejący wedle tego ostatniego pisarza „per saeculorum millia“, jedną wyznawali religję z Jezusem i Janem. Dzieje Apostolskie robią Pawła, wyznawcę Jezusa i Jana, członkiem sekty Nazarejczyków (XXIV, 5). A zatem także wspomnieni przez Józefa Flawjusza w Starożytnościach” (XIX, VI, 1) Nazarejczycy, sekta przedchrześcijańska, Jezusa i Jana wyznawali.  Essejczyczy (Εσσαῖοι) zwą się także Jessejczykami (Ιεσσῖοι) Epifanjusz mniema, że tak nazywano pierwotnie Chrześcijan (Haer. XXIX, 1, 4), wyznawców Jana i Jezusa.
Bo też kult Syna Bożego i Królowej Niebios nie mógł był wyginąć doszczętnie od czasów Jeremjasza i Ezechjela, gdy istniał dokoła, w pobliskiem Byblos, w Antjochji, we Frygji i t. d. A wreszcie chrzest jako taki istniał u żydów całkiem oficjalnie a obowiązywał zwłaszcza prozelitów.

Wiz. 28 Chrzest z wody u Epipcjan. (Ze zbiorów art. mal. W. Trojanowskiego).

Jan chrzcił i wygłaszał mowy. Nic więcej wiemy. Mowy jego, podawane przez  ewangielistów, nie wykraczają po za ramy etycznych ogólników. A chrzest?  Wcale nie czytamy, by miał on być nowością. Chrzcił „wodą”. Ta forma znana nam jest doskonale z pomników egipskich (Wiz. 28). Jan mówił, że przyjdzie po nim ten, który będzie chrzcił „Duchem Świętym i Ogniem” (Mat. III, 11; Łuk. III, 16). I tę formę znamy z pomników egipskich. Najpierw znamy chrzest z ognia (Wiz. 29), gdzie strumień składa się z krzyżyków, symbolu życia, lub ognia. Następnie znane jest również połączenie obu tych form, czyli chrzest z wody i z ognia. Wyobraża go odbitka z fotografji, zdjętej przezemnie w Abydos, w Górnym Egipcie, czyli w starożytnem Abotu, w świątyni Seta I, którą „Strabo nazywa Memnonium, a mianowicie w pierwszej sali, gdzie na ścianie po prawej płaskorzeźba malowana wyobraża Touta i Horusa, wylewających hieroglify „czystość” i „życie”, czyli symbole wody i ognia, na Ramzesa II (Wiz. 30).


Wiz. 29. Chrzest z ognia. (Ze zbiorów art. mal. W. Trojanowskiego).

Ponieważ na powyższej fotografji hieroglify nie wyszły dość wyraźnie, przeto podaję inny wizerunek (Wiz. 31), przerysowany, na którym one występują wyraźniej a mianowicie na przemian w formie greckiego „τ” i egipskiego krzyżyka z uszkiem.


Wiz. 30. Chrzest z wody i ognia. (Zdjęcie autora).

Wszystkie te rytuały były zatem znane, chodzi tylko o to, KTO się niemi będzie posługiwał. Tak wedle naszego mniemania należy rozumieć owe ustępy u ewangielistów.


Wiz. 31 Chrzest z wody i z ognia u Egipcjan. Ramzes III między Toutem i Horusem. Z Teb. (Wedle dr. Wilhelma Lübke „Grundriss der Kunstgeschichte“, Stuttgart 1871).

Czytamy, że Jan poznał tego, który owym chrztem z ognia chrzcić będzie.


Wiz. 32 Chefren z sokołem. Paralela do słów: „Iżem widział Ducha zstępującego nań jako gołębicę i został na nim“ (Jan I,32). Z muzeum kairskiego. (Wedle Edw. Meyera.).

Duch Święty w postaci gołębicy spłynął na niego i przysiadł na nim. I to jest nam znane z pomników egipskich. Tak Boży Ptak Sokół spłynął na władcę Chefrena i „pozostał na nim“ (Wiz. 32). Tak Boży Ptak Ibis przysiada na głowie bogini opiekuńczej Górnego Egiptu (Wiz. 33). Znana jest nam nawet forma przejściowa: Izyda albo Hator w postaci Ptaka Bożego, czyli Ducha Świętego (który jest zawsze rodzaju żeńskiego), osłaniają Ozyrysa (Wiz. 34).

Wiz. 33 Bogini Górnego Egiptu z świętym Ibisem. (Ze zbiorów autora) .




Wiz. 34 Izyda skrzydlata osłania Ozyrysa. (Wedle Jeremiasa) .

Ta forma przejściowa jest z tego powodu niesłychanie ważna, gdyż świętym ptakiem Isztary była gołębica, a Izyda w Egipcie takie stanowisko zajmuje, jak Isztar w Babilonji.
W Katakumbach Kaliksta pod Rzymem znajduje się najstarszy wizerunek chrztu chrześcijańskiego. Jedna postać stoi nad wodą, druga z niej występuje a nad tą drugą postacią unosi się gołąb i trzyma w dziobie gałązkę oliwną. Czy to nie nasuwa myśli o Noem, potopie i gołębiu z gałązką oliwną? (Wiz. 35).


Wiz. 35. Najstarszy wizerunek chrztu według tradycji chrześcijańskiej, z Katakumb Kaliksta. (Wedle Riehma).

Ale idźmy dalej. Zastanówmy się nad znakiem RYBY.
Jest rzeczą uderzającą, iż odnajdujemy go na naczyniu z grobu indyjskiego Zbawcy a mianowicie Buddy, czyli z roku, jak obliczył Max Müller, 477 przed naszą erą.


Wiz. 36. Znak Ryby z grobu Buddy, z r. 447 przed naszą erą. (Wedle R. Pischel'a „Leben u. Lehre d. Buddha“).

A ponieważ cztery inne naczynia z tego grobu żadnych nie posiadają symbolów, więc chyba ten jeden jedyny posiadał wyjątkowo ważne znaczenia (Wiz. 36).
Ale przedewszystkiem na gruncie palestyńskim spotykamy się z Rybą i to jako bóstwem. Jest to ów Dagon, Rybobóg, Sfinks rybi, przez pół kształtu człowieka a przez pół ryby, stare bóstwo narodowe ziemi Kanaan, wyparte przez kult Jahwy (Wiz. 37).
Wiz. 37. Rybobóg Dagon. (Wedle Riehma).
Jest to niejako Rybobóg z linji hebrajskiej, gdyż po hebrajsku „dag” znaczy „ryba”. Ale mamy jeszcze Ryboboga niejako z linji aramejskiej, gdyż „ryba” po aramejsku znaczy „nun”. Opisał nam go Berossus a wizerunek jego odkopano w Kujundżik (Wiz. 38). Nazywa się po grecku Oannes. Wedle opisu Berossusa z pod rybiej głowy wychylała się głowa ludzka a z ogona rybiego ludzkie nogi. Rano wynurzał się z wód, przez cały dzień uczył ludzi gwiaździarstwa, pisma, świecąc im przykładem wstrzemięźliwości a na noc zanurzał się znowu w głąb wodną. Posiada on zatem niejako wszystkie cechy Jana Chrzciciela i bodaj że ów „znak” katakumbowy RYBY będzie TOTEMEM Jana a nie Jezusa.

Wiz. 38. Rybobóg Oannes z Kujundźik. (Wedle Riehma).
Prócz tego wiemy z różnych źródeł starożytnych, że Syryjczycy oddawali cześć Rybie astralnej. Miała ona ważne znaczenie astronomiczne, gdyż oznaczała ściśle początek i koniec najkrótszej nocy podczas letniego przesilenia. Mówiono, że przez noc dąży do Memfis, gdy wieczorem wychodziła z Morza Czerwonego.
To samo opowiadano o Rybie Astralnej Odakon, która wedle Dupuis zwała się niezawodnie Odagon i stała w związku z Dagonem.
Była wreszcie bogini syryjska Derketo, przez pół kształtów kobiecych, przez pół rybich, jak Syrena.
Tu raz jeszcze przypomnieć muszę zdanie Wincklera, że aczkolwiek spotykamy się na obszarach Starożytnego Wschodu z Bogami o głowach zwierzęcych, lub innych jakich zwierzęcych cechach, Bogi te są już pojęciami oderwanemi, są bardzo uszlachetnione, w piśmiennictwie nader wyidealizowane. Owe cechy zwierzęce są tylko śladem embrjologicznym.
Jeżeli wedle Biblji świat powstał z wielkich wód, z Tehomu, nad którym unosił się Duch Boży, to wedle pojęć babilońskich powstał on z tego, co jest w wodzie, czyli z wielkiej RYBY, którą Marduk przez pół przeciął, z jednej połowy czyniąc ziemię a z drugiej firmament. Babilońskim Pozejdonem jest Bóg Ea. Może jest on identyczny z owym przez Berossusa opisanym Oannesem. Istnieje przypuszczenie, że Jonasz po trzech dniach z wieloryba wychodzący jest odległym podźwiękiem tych wyobrażeń.
W ewangieljach Piotr ukazuje się jako Uczeń Janów. Jezus zwie go: Syn Jony, Bar Jona; brano to dosłownie mniemając, iż ojcem Piotra był Jonasz lub Jan. Ale tu może być mowa tylko o ojcostwie duchowem, o stosunku wyznawcy do wyznawanego. Wyrażenie to i dziś jest w obiegu a nawet w Polsce, wyrażenie a raczej forma wyrażenia. Cóż to są owe „Dzieci Marji”?
Jest za czasów Pawła już taki, który się chce nazywać Synem Jezusa, Bar-Jesus (Dzieje Apost. XIII, 6).
Jeżeli przeto uwzględnimy wspomniane wyżej sprzeczności chronologiczne, następnie powszechność chrztu, dalej wielkie rozszerzenie się „Chrztu Janowego” w ówczesnych trzech częściach świata, iż doprawdy trudno przypuścić, aby jakiś anachoreta nad Jordanem przebywający mógł przy tak prymitywnych środkach komunikacji, jakiemi wtedy ludzkość rozporządzała, tak wielki wpływ wywrzeć, a wreszcie jeżeli uwzględnimy cały materjał mitologiczny, to istnienie człowieka, zwanego Janem Chrzcicielem, wydać się musi więcej niż problematycznem. W tym materjale, którym rozporządzamy, posiada on raczej wszystkie cechy umiejscowionego bóstwa, któremu poezja nadała kształty łudząco cielesne, jak Zeusowi, Atenie, Dyanie, Marsowi i w ogóle wszystkim Bogom, które się kształtowały na plastycznym gruncie Grecji. Hellada, która czciła człowieka, oczyściła z czasem niemal doszczętnie bóstwa swoje z licznych resztek totemistycznych, jednego bodaj Satyra na pamiątkę zostawiając, wreszcie drobnego znaczenia Syreny i t. p. Ale bóstwa naczelne posiadają idealne kształty ludzkie a jeżeli Zeus popada atawistycznie w kształt łabędzia, to mit tylko dla miłosnej przygody ustępstwo to czyni. Metamorfozy są cudownym wątkiem baśni. Bóg jest człowiekiem i to człowiekiem pięknym, silnym, pociągającym. Ta plastyka udzieliła się ewangielistom, którzy przecież pisali po grecku, a więc niejako z gliny azjatyckiej lepili wedle gustów europejskich.
Wszystko to jednak inaczej jeszcze wygląda, jeśli się wraz z Rudolfem Seydel'em cały mit o Jezusie i Janie zestawi z mitami o indyjskim Sakya-Muni, czyli Buddzie. Już wspomniałem (str. 113), że tak jak w Ewangieljach pierwsi uczniowie Jezusa rekrutują się z uczniów Jana, tak tam pierwsi uczniowie Buddy z uczniów Rudraki. I tu i tam podczas zanurzenia się Zbawiciela w rzece dzieją się nadzwyczajne zjawiska. W ten sposób Jan z postaci wyjątkowej zmienia się w typową, z oryginalnej w schematyczną, i tylko może zachodzić pytanie, jak Ewangielje ów mit ogólny obrobiły, na czem więc oryginalność ich twórców polegała.
Badania dotychczasowe bowiem ukazują nam tylko wspólność źródeł. Ale pamiętajmy, że ta wspólność źródeł istniała również dla mistrzów malarstwa włoskiego, z których każdy do obowiązku się poczuwał odmalować scenę Zwiastowania, scenę Przemienienia, scenę złożenia Jezusa do grobu i t. p. Czy odmówimy im oryginalności dlatego, iż bądź co bądź każdy z nich brał Jezusa, Marję, Apostołów, czyli jeden i ten sam temat? Wiemy, że Mickiewicz, pisząc Pana Tadeusza, niejednokrotnie wzorował się na Homerze. Czy popełnił plagjat? Śmierć Longinusa u Sienkiewicza zupełnie przypomina śmierć Rolanda w dolinie Roncevalles. Czy to znaczy, że Sienkiewicz naśladował starofrancuską epopeję „Chanson de Roland” albo „de Roncevaux”? Iluż „Faustów” było przed „Faustem” Goethego! Czy wielki Goethe nazwany zostanie podrabiaczem? Bynajmniej. Ludzkość posiada szereg bohaterskich tematów, a najwięksi artyści właśnie ubiegają się o to, który z nich piękniej i potężniej temat taki zaklnie w plastyczne kształty sztuki. W mitach o Jezusie i Janie podzwaniają mity i poematy o Heraklesie, Buddzie, Ozyrysie, Bachusie. To jest tylko wspólna glina plastyczna, z której mistrze lepili. Znalazłszy tedy to, co jest wspólne, musimy następnie szukać tego, co jest różne.
Już dość dawno upadła w Polsce teorja, że twórcą poezji ludowej był sam lud. Twórcami jej byli poeci ludowi, a nie lud. Lud, jak każda inna klasa społeczna, jest szarym ogółem. W Tatrach poetą był Sabała, nie górale. Upadły też teorje, które twórczości szarej masy ludowej przypisywały poematy i epopeje tej miary, co Pieśń o Nibelungach, Ujada, Odyseja. Z wielką słusznością powiada Rudolf Seydel, że twórczość w zakresie mitów tak nigdy nie była przywilejem każdego, jak komponowanie melodji i tworzenie pieśni, że wszędzie w odległej starożytności spotykamy rapsodów, kapłanów, bardów, szeregi głośnych wieszczów, których twórczość duchowa tak była przez lud czczona i apoteozowana, jak dziś genjusz poetycki i artystyczny, więcej nawet, gdyż twórczość ta działała na tle wiary, będącej najpoważniejszą podstawą życia. A więc upaść musi również teorja „narastania“ Ewangielji z logji i teofanji, owa teorja, która tak Ewangielje twórczości szarej masy przypisywała, jak pieśni Homera, lub pieśni o Nibelungach. Pochodziło to może stąd, iż ci, którzy byli zwolennikami tej teorji, nie postrzegli nadzwyczaj kunsztownej formy tych dzieł, lub też ulegali sugestji, która wmawiała w świat nadzwyczajną prostotę duchową ewangielistów. To byli mistrze. Aby się jednak o tem przekonać dowodnie, trzeba Ewangielje umieć tak czytać, jak zostały napisane. A na nas wszystkich ciąży przekleństwo egzegezy urzędowej kościoła. Musimy przenieść się w świat ówczesnych wyobrażeń, ówczesnych pojęć, ówczesnych rudymentów traktowania tematu. Musimy zapoznać się z POEZJĄ GWIAŹDZIARSKA.
W tem też rozumieniu nabiera dla nas szczególnego znaczenia fakt, iż Rybobóg Dagon figurował w zodjaku (Dupuis, Origine de tous les cultes, t. II, cz. 1, str. 207 etc.). W systemacie astralnym Łukasza Jan, ów Berossusa Oannes, będzie także figurował w zodjaku, a mianowicie na miejscu konstelacji Ryb.
Aczkolwiek pierwiastki astralne, któremi operował Łukasz, istnieją wszędzie, w mitach o Heraklesie, Ozyrysie, Dionizozie, czyli Bachusie, nawet Buddzie, to jednak SYSTEMAT z tych pierwiastków zbudowany jest niezaprzeczoną własnością Łukasza, jak niezaprzeczoną własnością Mickiewicza jest KOMPOZYCJA Pana Tadeusza mimo podźwięków Homera i jak niezaprzeczoną własnością Sienkiewicza jest kompozycja Longinusowej śmierci mimo podźwięków śmierci Rolandowej. Właśnie ta rywalizacja daje nam możność poznania całej oryginalności twórców, gdy biorą tematy wszechludzkie i niby promień słoneczny przepuszczają przez pryzmat swej duszy. Tak czynił Szekspir. Tak czynili najwięksi.
Tak też czynili ewangieliści. A przybywa do tego jeszcze wiara w temat boski i ukochanie tego tematu boskiego.
Chcąc jednak przejść do tych wyników badań, a więc od części ROZBIORCZEJ pracy niniejszej do części ODTWÓRCZEJ, muszę pierwej bodaj w głównych zarysach przypomnieć, co jest nam wiadome z zakresu mitologji gwiażdziarskiej.
Od ziemi unieść musimy wzrok w niebo. Spojrzeć musimy w modrość nocnych przestworów jak w księgę objawienia i niby owi Chaldejczycy z przed kilku tysięcy lat czytać w gwiazdach.
My, ludzie współcześni, tak biegli w różnych umiejętnościach, będziemy musieli zacząć od sylabizowania w owej księdze astralnej, nim z gwiazd poszczególnych ułożą się nam święte ideogramy konstelacji, a z ich wieńców migotliwych wersety i rozdziały.
Spędzić musimy z oczu naszych chmury, obłoki i mgły dzisiej szóści. Na chwilę bodaj miniona dawność owiać nas musi swym czarem.
Ten tekst gwiezdny, rozwieszony na wspaniałej kopule niebios, był pierwszą księgą myślącej ludzkości? Co ona w nim wyczytała? Jak go rozumiała? Ile tysiącoleci śledziła go, przenikając tajniki wieczystości?
Co rano słońce powlekało ów tekst gwiezdny zasłoną blasku swego. Co wieczór noc zdejmowała ową zasłonę, wzywając ludzkość do czytania.
Toteż dzień zaczynał się tam o zmierzchu.
Ale w tajniki nocy grążyła się ludzkość dopiero wtedy, gdy owa noc była dla niej czemś więcej, niż okresem spoczynku. Pierwotnie bowiem niebo musiało do duszy mało czułej człowieka jakiemś bardziej uderzającem przemówić zjawiskiem. Coś stać się musiało na niebie pozornie przeciw naturze, by człowiek oczy ku niemu podniósł i po raz pierwszy popatrzył.
W jakiejś noweli skandynawskiej jest opisana śmierć zamęczonej codzienną pracą szkapiny. Autor powiada, że ona nigdy nie widziała słońca, a postrzegła je dopiero na niebie w chwili agonji. Skrzyżowały się spojrzenia wiecznie młodego i pełnego żarów oka słonecznego i łamiącego się blasku w źrenicy nędznej szkapiny. Owa szkapina miała może w tej chwili przeczucie wyższych sił, wyższych typów, wyższych etapów rozwojowych.
Tak też kiedyś jakieś znękane pokolenie praojców naszych w chwili tragicznej spojrzało na niebo i ujrzało słońce. Od zwierzyny na łowach ściganej, od ryby w nurtach rzeki łowionej, od jaguara czającego się w zaroślach, od węża, który czatował z zębem jadowitym, od tej plątawy niebezpieczeństw i potrzeb nieustannych gdzieś, raz, kiedyś człowiek w niebo spojrzał i postrzegł — słońce.
I wtedy zauważył, że ono wschodzi zarówno nad nim, jak nad jaguarem i grzechotnikiem. Ze ono potężniejsze jest, niż śmierć.
Nie. I ono nawet ma swego jaguara, który w zaroślach blasku czai się niepostrzeżenie. I ono ma jakiegoś węża, który je opasze i zdusi.

I ono cierpi, walczy, znosi gwałt, zwycięża.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Niemojewski.