Bójki
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bójki |
Pochodzenie | Pedagogika żartobliwa. Moje wakacje. Gadaninki radiowe Starego Doktora |
Wydawca | T-wo Wydawnicze w Warszawie Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jesteś, proszę cię... nie złośnik, nie awanturnik. — Jesteś porywczy, — ooo. — Prawdę mówiąc, i ja... Bo ja też...
Pamiętam: zaprzyjaźniłem się w szkole porywczo (byłem wtedy taki, jak ty teraz), zaprzyjaźniłem się nieoględnie z kolegą; ale potem widzę, że źle: łobuz, krętacz, jakiś leń. Chcę z nim zerwać przyjaźń, a on, smoła, przyczepił się. — Co tu robić? — Mówię mu: „tak i tak, jesteś taki i taki, odczep się“. — On śmieje się, nie obraził się; tylko zaczepia, niby na żarty: to nogę podstawi, to czapkę z głowy, to potrąci. Mogłem inaczej, ale — ot, — wsadził mi za kołnierz pecynę śniegu. — Pociemniało mi w oczach: co będzie, to będzie; wyrzucą ze szkoły, to wyrzucą, Sybir, to Sybir, szubienica — szubienica... I on zbaraniał i nauczyciel. — A ja, proszę cię, pięściami w łeb, kark, w szyję. — Kto winien? — Teraz ja: i koza (paka), i stopień ze sprawowania, i w domu, — no — rodziców wezwali.
Tak. — Borykam się do dziś. — Bo co? — Porywczy! — Ani żony, ani wnuka. — Koledzy moi: ten stanowisko, ten emerytura i domek z ogródkiem. Kto umarł, temu wdowa wianek; a ja sam jak kołek, borykam się z tą swoją wadą. Karę sobie umyśliłem, pokutę. Ile razy zrobię awanturę, trzy razy tramwajem okólnym (Zero albo Pe) — muszę objechać Warszawę. Albo pół dnia nie wolno mi papierosa palić.
Nie powiem: można wiele mądrego zrobić porywczo też, — wtedy nawet zaleta. Na przykład, porywczo zaciśniesz zęby — i — psia krr..., — bierzesz się do nauki. — Ale trzeba pilnować się, bo bójki, awantury; ten strzela, pije; rozeźlił się, że golizna, i nawet nie złodziej, ale nieoględnie, nieopatrznie, porywczo — w biedę. Hiii. — Jednemu karta nie idzie, on porywczo rzuca karty i nie gra; drugi porywczo podwaja stawkę. — Trzeba się, bracie, pilnować.
Raz przychodzi do mnie matka: ma trzech synów. Chłopaki, jak łza, kryształ: jeden za drugiego w ogień. Ale co? — Guzy, czuby, czupryny, oko podbite, fiolety, krzesła, kałamarze; aż sąsiedzi, — że sufit (na skargę). — A ich mama ręce załamuje i „ratuj psychologu“. — Ustawiłem ich i badam. — A oni: „on zaczyna, mam się dać, on pierwszy“. — Pytam się, ile bójek tygodniowo? — Nie wiedzą, nie liczą.
Błąd, — trzeba liczyć: na punkty. Mała bójka — jeden punkt, średnia bójka — dwa punkty, zażarta — trzy. — Ile wam potrzeba: od niedzieli do niedzieli? — Zapisywać i liczyć, liczyć. — Jeżeli masz prawo 10 punktów, pięć średnich bójek. — No i co? — Chcesz pobić się — już, już, — ale myślisz: nie, — szkoda, tydzień dopiero zaczął się, oszczędzę punkt, zostawię na czarną godzinę. Mówisz sobie: „nie dziś, jutro go nawalę“. Masz straszną ochotę już wyrżnąć, ale — odraczasz (bo liczysz, a nie chcesz budżetu przekroczyć). Ani razu jeszcze nie biłeś się, szkoda ci obciążać hipotekę. Ano: już środa, a ty masz prawo jeszcze do pięciu bójek. — Znów — on coś pierwszy zaczął, przeszkodził, ubliżył; ręka swędzi, — gdybyś nie liczył, już byś rozpoczął, bo co, — masz się dać; ale myślisz: w powszedni dzień łatwiej, bo szkoła; jesteś i tak zajęty, więc — pobijemy się w niedzielę za wszystkie czasy. — Albo bijesz się już nawet, — nagle przerywasz, żeby bójkę policzyć, jako średnią, nie zażartą bójkę. — Albo niedziela nadchodzi, a ty myślisz: „iii, co, po co?“ — Mitygujesz się, temperujesz, hamujesz, hartujesz się. — I te niewykorzystane bójki składasz sobie, jak nie przymierzając do P. K. O., — ciułasz, — rentier, — na lepszą okazję. — Myślisz: „lepiej raz dobrze pobić się, niż trzy razy byle jak“. — Pobrzękujesz sobie tymi zaoszczędzonymi bójkami, jak złotą monetą rozwagi i opanowania. — Aż ci ślinka, taką masz ochotę (bo porywczy) pobić się, — nie, — bo co ci z tego przyjdzie, — bo on dostanie, — jedyny zysk, że on też, ale i ty, — i ty też.
Drugi sposób (bo pierwszy — to liczyć), drugi: lustro.
Zamykasz się w pokoju na klucz sam i inscenizacja, przed lustrem teatr wyobraźni. — Robisz złą minę, obrażoną i „odejdź, bo oberwiesz“. — I przed lustrem — na niby, — bójka. — I patrzysz. — Patrzysz, i rękami, pięściami w powietrzu, — wiatrak nie wiatrak, wariat, nie wariat, — wymachujesz, wywijasz, — czerwony — oczy jak salaterki, nos spocony, zęby, rzuty, skoki, — jak osioł, — już sił brak, ale — rad nierad — wplątałeś się i brniesz. — A po bójce? — Popatrz w lustro. — No. — Zdziwiony, durny jakiś, przegrany, obciągasz, zapinasz, poprawiasz, oglądasz, — niedorzeczny, pocieszny, rozindyczony — naczupurzony. Nie darmo przysłowie mówi: gniew piękności szkodzi. — Obserwacja porównawcza: psy i koguty. Ty po bójce łeb zwieszony, a on ogon, ty guzika nie masz, albo dziura w rękawie, otrzepujesz się, — i kogut też, — żałosny, — mizerny.
Pierwszy sposób: liczyć bójki, drugi — lustro. — Trzeci sublimacja. — Nie wypada ci, nie chcesz kłócić się, jak dziewczynki. Ale możesz, jak chłopcy. One gęsto mówią, też czerwone, też nosy świecą się i oczy, jak salaterki, — i ta-ta-ta, ta-ta-ta, — i — zakończenie: „nie warto mi się kłócić, nie mam z kim, nie będę ci odpowiadała“. — A chłopak może inaczej. — Ten mówi: „boisz się, zacznij, spróbuj, boisz się“. — A ty — maska pogardy, i syczysz: „boję się, — tak, — żeby ci dentysta złotych koron potem nie wstawiał“.
I jeszcze: jeżeli on pyta się (to jest podstępne pytanie), jeżeli pyta się — „czy chcesz dostać?“ — nie mów: „chcę“. — Albo on: „ej, bo dostaniesz“, a ty: „spróbuj“. — On potem powie, że przecież chciałeś, więc spróbował.
Radzą powszechnie, żeby w gniewie ugryźć się w język. Niepraktyczny sposób. — Bo co? — Ty chcesz jego zmiażdżyć, zetrzeć z oblicza ziemi, — a będziesz się, jak głupi, we własny jęzor gryzł? — Ale jest inny sposób: zanim wyrżniesz pierwszy raz, powiedz takie łacińskie zaklęcie: concordia parvae res crescunt, discordia maximae dilabuntur. — Można i po polsku powiedzieć „zgoda buduje, niezgoda rujnuje (Chłopcy twierdzą, że po łacinie — lepiej skutkuje). — Skarżą się, że za długie i trudno zdążyć. — Więc można to sobie, tak tylko, trzy razy dziennie powtarzać na cukrze, po jedzeniu, — zamknąć oczy, i — albo powoli, albo prędko: concordia res parvae crescunt.
Bo widzisz, piąty sposób, — silna wola, — to sposób generalny. — Ściągasz cugle; ponosi cię, ale ty, bracie, — nie! — wola niezłomna, spartanin, kaganiec. Nie kogucik, nie szczeniak, nie czupurny, — ale vir. Vir. — Tylko nie od razu, bo wysilisz się za bardzo, — i porażka. — Nie, ty zmierzasz do celu, liczysz bójki, krok za krokiem, — ku poprawie. — Zwycięstwo.
No bo co? — Człowiek bez woli — bubek, — puch marny, pajac (skacze, jeżeli za sznurek). Człowiek bez silnej woli — trzcinka, ciemięga, pyłek, pantofel, szlafmyca, niunia, balonik nadmuchany. — Bez silnej woli, co? — Wiecheć, włóczka, mereżka, miętowa pastylka, biszkopcik. — Hhi. — Bez woli — kapiszon, szmatka, fastryga, rodzynek, knot, cień, bąk.
Człowiek bez silnej woli, — pikuś, pataszon, mydełko pachnące, pierzynka na nogi, karasek w śmietanie, maślaczek marynowany, klajster, prosię z bukszpanem w ryjku; człowiek bez woli — ściereczka do kurzu, pieprzyk na policzku, oczko jedwabnej pończoszki, nóżki cielęce w galarecie.
Ja wiem: jesteś porywczy. — Ja nie — żadne morały: nie lubię wtrącać się. To są wasze sprawy intymne i zagmatwane. Wiem: kolizja, krótkie spięcie, dynamit, eksplozja, — bójka. Wy swoje sprawy lepiej znacie. — Często istotnie nie da się uniknąć. Ale żeby w ciągu jednego dnia trzy razy tarmosić się, — trzy pioruny, trzy dynamity? — Trzy razy młócić się? — Nadmiar. Nadużycie.
Wiem, że dorosłym łatwiej, mają sądy: grodzki, okręgowy, honorowy, handlowy, morski, wojenny, dyscyplinarny; to też rzadko tylko — pojedynek.
To też nie zabraniam chłopakom, jeśli siły równe, albo gdy silniejszy miaruje razy, a słabszy nie stosuje niedozwolonych chwytów. — I nie wolno podjudzać, — takich łajdackich: „ty się dasz? — tchórz, — lu go mocniej, — bierz go“ (jak do psa). Nie wolno cieszyć się i wyśmiewać.
Wołają chłopcy: „proszę pana, biją się“. Idę zaraz, patrzę, czuwam, ale nie rozbrajam. — Bo co? — Jeżeli jednego pochwycę za rękę, to drugi skorzysta i nakładzie, więc jeszcze gorzej zły. — I co? — Niefachowo przerwę, więc oni później gdzie indziej dokończą. — Albo boją się, że przerwę i nie zdążą, więc w pośpiechu właśnie spartaczą — i zamiast doskonałego kryształu bójki otrzymuję zniekształcony, znieprawiony ochłap, fragment, ogryzek bójki wynaturzony.
Najgorszy w bójce nowicjusz: nie wie, nie przewiduje, nie umie: zaraz pięścią w nos. — Są nosy wyjątkowo krwawiące; doświadczony zapaśnik wie o tym, i dla świętego spokoju unika; a nowicjusz wpada. — Bo dorośli zaraz: „krew — zbój“. A on wcale nie żaden zbój, tylko właściwość swoista wyżej wzmiankowanego nosa.
Wiem: nie wolno zdradziecko za gardło, — nie w brzuch, — nie wykręcać głowy, — nie wyłamywać palców (w drugiej fazie bójki). Nie drzeć ubrania. Bo odzież i krzesła, sprzęty — neutralni tylko obserwatorzy. — Ale bójka sprawna, z pionem, techniczna, pogłębiona, bójka per se — dostojne, czcigodne mordobicie — — mięta. — I dlatego właśnie, przez szacunek, — nie tak często, — nie pospolitować, nie wulgaryzować. Rzadko, wyjątkowo, — gdy nie da się uniknąć, nie o smarkate sprawy, nie byle jak i o byle co.
Dlatego właśnie wymyśliłem pięć sposobów. I silna wola, hamulec. Tak, — wola — lwi pazur, orle pióro, sokole skrzydło, — nie pięść, — wola!
Nie jestem zwolennikiem bójek. Ale jako wychowawca, muszę znać je. Znam. — Nie potępiam. Godzę się. — Pragnąłbym na ten temat gadać całą godzinę, dwie godziny. Temat aktualny.
Bo tylko zabraniać — nic więcej?