<<< Dane tekstu >>>
Autor Mieczysław Gwalbert Pawlikowski
Tytuł Baczmaha
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1898
Druk Wł. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

W pierwszym wózku jechała Józia z panną Ksenią i z matką, w drugim ciotka i wujaszek a Bolesław na koźle dla asekuracyi cioci, na wypadek gdyby się wózek przewracał przy pochyłym zjeździe z lasu, lub na Gąsienicowym potoku. W trzecim wózku — ja z p. Adolfem.
Przez całą prawie drogę mówiliśmy o Antosiu.
— Szkoda go! — mówił Adolf o nim, jakby o umarłym — miałem wiele sympatyi dla niego. Un peu étourdi... to prawda, et malheureusement démocrate... jak większa część młodzieży jego kondycyi... Ja wiem, pan mu tego za złe niema, pan mu to właśnie chwali... Hélas, je le soupçonne méme des idées socialistes... przewrócona głowa... Mais malgré cela miałem pewną słabość dla niego, et il était au fond bon garçon. Byłby się z czasem wyszumiał, wyburzył i przyszedł do opamiętania, comme la plus part jego rówieśników... wie pan, przekonałem się nawet, że roztropna uwaga nie pada jak groch na ścianę i że można wpłynąć na niego i poprowadzić. Udało mi się to z nim już trzy razy.
Pomimo smutku, jaki mi duszę tłoczył, zbudziła się we mnie ciekawość, przy jakiej to sposobności p. Adolf na Antosia »wpłynął i poprowadził«. Zapytałem więc, czy mi nie może tego opowiedzieć.
Je le veux bien, tylko niech pan nie robi z tego użytku, niech pan to na teraz zachowa dla siebie. Otóż zwierzył mi się p. Antoni, że przerzucając archiwum w Bibliotece Jagiellońskiej, znalazł oryginalne listy i inne dokumenta, dotyczące pewnej rodziny de la haute volée... ale pan wybaczy, że nazwiska nie wymienię... świadczące w sposób niezbity, że rodowód tej rodziny, znajdujący się w kalendarzach Gothajskich i w dziełach hr. Borkowskiego i Żychlińskiego, jest poprostu... sfałszowany! C’est un roman scandaleux z przeszłego wieku... domyśli się pan... który przerwał pochodzenie po mieczu... Entre nous soit dit, jest to rzecz dość zwykła... ale takich rzeczy się nie głosi, bo by wtenczas demokracya wszystkie nasze rodowody zakwestyonowała. Otóż p. Antoni chciał to wydrukować! Długo musiałem mu perswadować i w końcu wyperswadowałem... Swoją drogą, napisałem list do bibliotekarza, żeby te dokumenty spalił.
— I cóż?
— Ach, odpowiedział mi, że mu nic palić nie wolno, ale że takich dokumentów niema i nie było. Ale pan rozumie, co ta odpowiedź znaczy.
— Że spalił?
— Rozumie się. Uratowałem w ten sposób rodowód jednej z najarystokratyczniejszych rodzin w kraju. Drugi raz zrobił znowu p. Antoni wynalazek, że w Bibliotece Jagiellońskiej znajduje się między rękopisami z czasów Jagiellońskich prawdziwa teka Stańczyka... vous savez, tego, co był nadwornym błaznem królewskim... i daleko dowcipniejsza od podrobionej przez hr. Tarnowskiego et ce cher Koźmian. I tym także wynalazkiem chciał się pan Antoni popisać i wydrukować. Ledwie mu wyperswadowałem.
— A czemu?
— No, vous comprenez, byłoby to przykro hrabiemu, gdyby tamta była dowcipniejsza. A zresztą, czytał mi ustępy. Były tam takie niestosowne koncepta o szlachcie, jakie tylko błazen mógł pisać... a któreby zaraz nasze warchoły pochwyciły.
— A trzeci raz?
Ah! c’est tout autre chose! Tamto, co opowiadałem, to się działo przeszłego roku, a teraz nastąpił skutek mojego wpływu. Powiedziałem przeszłego roku p. Antoniemu: wyszukujesz pan stare dokumenty i przeglądasz rękopisy po bibliotekach. To bardzo pięknie i zrobisz pan niewątpliwie ważny wynalazek, który panu zjedna uznanie. Ale do dokumentów historycznych nie bierz się pan, bo to dla pana zawcześnie, vous êtes trop jeune. Ja panu radzę, szukaj pan np. dokumentów poetycznych, tam się pewnie niejedno znajdzie w tym rodzaju. Może pan znajdziesz jakie nieznane wiersze pana Mickiewicza, pana Pola, pana Kochanowskiego, pana Zaleskiego i tylu innych poetów... No i proszę pana, posłuchał mojej rady i bardzo mi był wdzięczny. Szukał po całych dniach i jak przewidziałem znalazł.
— Cóż znalazł?
— Znalazł... ale pokażę panu, bo mi pozwolił odpisać i mam właśnie przy sobie. Myślałem, że zrobię tem przyjemność pannie Józefie, ale ona mi powiedziała, że nie lubi wierszy, a więc mogę panu dać. Je n’en pourrai faire aucun usage.
To mówiąc, sięgnął pan Adolf w zanadrze i podał mi zeszycik z wierszami pana Pola, pana Zaleskiego i pana Słowackiego, które miał znaleźć Antoś w Bibliotece Jagiellońskiej.

∗             ∗

Bo to było bujnie, szumnie
I szeroko i przestronnie,
W zbożnym czasie wszystko tłumnie
I buńczucznie a zakonnie.


Bo gromada, to gromada,
A lud ludem, a świat światem,
Dobrą radą, dobra rada,
A wróg wrogiem, a brat bratem.

I praszczurów prawnuczęta,
Miłościwe święcąc lato,
Litym pasem na te święta
Ruń pszeniczną biorą za to.
(Wincenty Pol).

∗             ∗

Och rosa, po rosie
Wymruga bo świt,
Przepióry w zakosie
Wciąż biją... pit, plit!

Statecznie, przystojnie,
W rozgłosach i łzach,
W rozdumkach po wojnie...
To Bojan, to Lach!

Step stepem na wieki
W mogilny rwie szlak,
A nam już powieki
Obrzękły na znak!
(Bohdan Zaleski).

∗             ∗

Strzeżoga dusz.

Jak popielnica dźwięcząc etruska,
Styksowych nurtów stalowa łuska
W mszystych podzwania mgłach,
Sennej Nioby jasnemi sploty,
Jak gdyby marą dziecka-Heloty
W piekielnych skrzy się snach.

Żywicą podań, bursztynnym piaskiem,
Wyschłych odmętów świetlanym brzaskiem,
Bezwonnym pyłkiem mchu, —
Ona się wstrzępia w rozgwaru ścieki,
Ona się wsklepia w rozstrzygnień rzeki,
W okrężny sprzężaj tchu!

Biało i czarno w swym światłowidzie,
W ciemno-złocistej tarczy egidzie,
Orlęcą zwietrza strzeń,
Niby scytyjskiej tej wichrołomnej,
Najpierwszej z wieszczek wieniec ogromny
Z poczwarnych zwiany tchnień.

A wtedy... wtedy płomiennolica
Nikczemnych zgryzot szychem przyświeca
W egejski spiesząc gród,
Śmiechu zwęgleniem żywotochciwa
Rozjemnych sądów grzebień rozrywa
Klnąc własnych czynów cud.


Więc współoklasków niepomna własnych,
Bezświtu strzygą w przewzorach jasnych
Świecidłem mglicy tchnie,
Złorzeczy tylko odklęć pokorze
I na rozdrzewień swych sieciowzorze
Siatkuje skrę po skrze.

O biada wtedy wam niemowlęta
Kiedy w numidzki rozprzęg wprzęgnięta
Altejską zadmie pieśń,
Ona z lesbijskich kohort Seneką
Nad trzecią rzeką, nad piątą rzeką
Pomroki zdmuchnie pleśń.

Ona nadmiernych strzegotów czczością,
Orfejskich zwątpień sprawiedliwością
Rozstrzygnie życia zgrzyt,
Bo dla niej mglistość tęsknoty brańcem,
Bo dla niej zorze świtu zaprzańcem,
A słońcem tylko świt.

Idźcie więc ku niej, wy, jej potomni
Niech się w przegibach uwiekopomni,
Niech w znagleń zćmi się złość.
A druidycznej jemioły dzieci
Niech się nad wami w strzeżogach zleci
Bezgrzmotnych roztleń czczość!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Mieczysław Gwalbert Pawlikowski.