<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Bajka o Żelaznym Wilku
Podtytuł z 14 rycinami i winietą okładkowa Jana Rembowskiego
Wydawca Spółka Nakładowa „Książka“
Data wyd. 1911
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Ilustrator Jan Rembowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.

Rozbrzmiał rozkaz królewski, rozpuszczający wojska do domów. W obu obozach wywołał on szemranie. Rycerze bali się, że Król w ich nieobecności spełni swą obietnicę, zniesie pańszczyznę i pozbawi ich robotników.
— Nie o nas chodzi, lecz o całe państwo!... — powtarzali, stukając mieczami. — Zasiewy nie zżęte zgniją, role nie zorane chwastem porosną, nie zasiane niwy — nic nie wydadzą!... Głód grozi wszystkim, a zwłaszcza samym chłopom!...
— Jak się rozejdziemy, to już się nie zbierzemy, a wtedy panowie zatają przed nami królewskie rozkazy... i wszystko zostanie po staremu!... Na co więc zbieraliśmy się i przelewali krew? — szemrali chłopi.
Ale rycerzy uspokoił Skowroń, a chłopów wójt Gomóła-Gomólicki.
— A przysięga królewska? Nie wierzycie królewskiemu słowu? To źle!... To już tak źle, że gorzej być nie może!... — dowodził wójt.
— Swarzycie się, przejadacie tu w zbytkach swoje zapasy, a rodziny wasze tymczasem cierpią głód i nędzę, narażone są na tysiące niebezpieczeństw to od Wilków, to Swarogów... Władca Wschodni albo Północny, dowiedziawszy się o naszej niezgodzie, gotuje się pono wkroczyć!... Wszyscy pójdziemy w niewolę... Widzicie znak?... Strzeżcie się!... — groził siwy Skowron, wyciągając prawicę w stronę komety, blado rysującej się na wieczornym niebie.
Tłum wojowników zwracał w tym kierunku surowe, poczerniałe w bojach twarze; groźne spojrzenia mierzchły od niewytłumaczonego lęku...
— Juściż prawda, ale tak znowu... bez niczego... jakże pójdziemy do domów.
— Żadnych »ale« na królewskie rozkazy! Wracajcie do chat w spokoju, bierzcie się do pracy i czekajcie cierpliwie!... Czekaliście tyle wieków!... Wszystko przyjdzie w swoim czasie!... A gdy się wam spodoba, nikt wam nie zabroni zebrać się znowu tutaj!...
Tak przemawiali zgodnie wojewoda Skowroń i Gomóła-Gomólicki.
Co prawda wszystkim bardzo już dokuczyła wojaczka, wszystkim pilno było do porzuconych gospodarstw i rodzin; wszyscy mieli dość swarów, niepokojów i nieustannego mątu; wszyscy prócz tego odczuwali głęboki niepokój z powodu tajemniczego znaku na niebie.
Znaczna część, nie czekając na zgodę reszty, już wymykała się nocami cichaczem z obozu i dążyła do domów; więc pozostali, widząc rzednące szeregi, pogodzili się z losem, zostawili wszystko na łaskę Króla i rozjechali się w rozmaite strony. A Król tymczasem błądził zamyślony po opustoszałym zamku. Jak wprowadzić zamierzone zmiany i prawa? Wydać je łatwo, ale jak zmusić do wykonywania ich? Na kim się oprzeć, gdy nie posłucha rycerstwo? Na chłopach?!... Znowu więc wszcząć bratobójczą walkę, która omal nie zgubiła królestwa?... Zniszczyć i znieść rycerstwa zupełnie niepodobna, gdyż nie będzie miał kto sprawiać szyków wojennych w potrzebie i bronić granic państwa... Ba, gdyby nie było »Żelaznego Wilka«, wtedy wszyscyby mogli zostać spokojnemi rolnikami, możnaby znieść i przywileje i obowiązki rycerskie... Wszystkich możnaby zrównać!... Ale obecnie marzyć o tym niepodobna!... Nie może wszakże pozostać, jak jest... Większości narodu grozi nędza i zdziczenie! Sami rycerze poginą i zubożeją niebawem w powszechnym upadku... Ślepi jedynie tego nie widzą!... W głodnym i żebraczym państwie nie będzie ani dość zboża, ani dość oręża, ani wreszcie dość silnych i wytrwałych mężów, aby stawić opór najezdcy, a wtedy...
I znowu przed Królem wstawała ciemna postać zakutego w żelazo rycerza i ciche, nieubłagane, okrutne szeregi jego szarych wojowników. Wzdrygał się i wyglądał przez okno na ciemniejące poprzez gałęzie drzew potężne mury swej twierdzy. Spokojnie stały na niej straże, wsparte na błyszczących w słońcu halabardach. Spokojnie barwiły się kwiaty w ogrodowych kwietnikach i szumiały wiekowe drzewa wiecznie młodą zielenią. W usypanej żółtym piaskiem alei bawili się z oswojoną sarenką złotowłosy chłopiec i czarnowłosa dziewczynka. Król potarł dłonią czoło i odwrócił się. Ach, on prawie ich nie zna!... Nie ma czasu na zajmowanie się temi dziećmi, z powodu których nacierpiał się tyle, tyle bogactw stracił i wstrząsnął nawet bytem państwa!
Zamyślony zstąpił na dół do kryształowej komnaty Królowej. Zastał ją wśród służebien i pań dworskich, pochyloną nad krosnami. Podniosła głowę i spojrzała nań zdziwiona:
— Co się stało?
— Nic. Chciałem zobaczyć, co porabiasz?
— Ach, od czasu, jak rozjechało się rycerstwo, zrobiło się ogromnie pusto i nudno. Doprawdy, że nawet w czasie oblężenia było lepiej, gdyż roiło się od ludzi i codzień było coś nowego... Teraz nic!... Dnie mijają bez żadnych wydarzeń!... Choćbyś, Królu, bal dał, zwołał na turniej okoliczne rycerstwo!... Proście, dworki, Króla Pana!...
— O tak, Miłościwy Panie!... — podtrzymały chórem Królową dworzanki.
Król chmurny targał brodę:
— Nie czas zwoływać rycerstwo!... — mruknął i odszedł do siebie.
Cicho w królewskiej komnacie. Potrzaskuje ogień na wielkim kominie i rzuca czerwone blaski na zawalony pargaminami stół, na stare księgi, na półki ze zwitkami drogocennych rękopisów, na ogromny fotel z wysoką rzeźbioną poręczą, w którym siedzi Król. Złoty łańcuch gorzeje mu blaskami na czarnej aksamitnej szacie, złotem połyskuje jasna rozłożysta broda. Patrzy na ogień, ale go nie widzi, wytężonym wzrokiem znowu szuka czegoś daleko, daleko... poza murami zamku.

W kąciku na nizkim zydelku przycupnął Bączuś, cicho brzdąka na gitarze i jeszcze ciszej śpiewa:

Nad polami poświata miesiąca,
A polami idzie Nędza drżąca;
Chude ręce otula w łachmany,
Łzawe oczy obraca na łany:
»Zaorałam ja was i zasiała,
Ale nie ja będę was zbierała!...
Ukochane moje srebrne zboża,

Powiozą was za dalekie morza,
Przehandlują na drogie bławaty,
Zaprzedadzą za złote dukaty!
Głos, co w waszych poszumach szeleści,
Zamieni się na uśmiech niewieści,
Rosy zmienią się w oczy dziecięce,
Słomy w białe zamienią się ręce,
Ale wszystko wezmą cudzoziemce...
A na czarne, przyziemne ściernisko
Piosnkę ino przywieje wietrzysko!...
Zboża srebrne, zboża ukochane,
Naszym znojem tylekroć polane,
W waszych ziarnach tai się moc wielka,
Bo zaklęta w każdym... krwi kropelka!
.............

— Co ty śpiewasz, błaźnie!... — zawołał gniewnie Król, który od dłuższego czasu przysłuchiwał się cichej jak szmer liści piosence.
— Idź precz!... Wynoś się natychmiast!... Chwili wytchnienia nie dajecie!... Dręczyciele!
Bączuś wymknął się chyłkiem, zasłaniając się gitarą jak tarczą.
Król wstał, założył ręce za pas, przeszedł się kilka razy z opuszczoną na piersi głową, poczym podszedł do małych tajemnych drzwiczek, otworzył je i znikł na ciemnych krętych schodach.
Gdy znalazł się w obszernej komnacie z szklanym pułapem, wśród gwiezdnych map, u otworu rury z kryształowym ślepiem, gdy spojrzał w sowie, nieprzytomne oczy Dydki, odrazu ogarnął go błogi, smętny spokój: świat ziemski z jego udręczeniami, niepokojami, walkami odchodził gdzieś daleko... znikał, rozpływał się w gwiaździstej mgle... Lubił Król tu przesiadywać, poznawać tajemnice dróg planetarnych, wnikać we wzajemne starcia światów, w ich wpływy, w nieubłagane wyroki miłości i nienawiści... Poznawszy je, pokorniał i poddawał się swemu losowi.
Rosło znaczenie Dydki i rosło znaczenie gwiazd od tych królewskich odwiedzin.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.