Beniowski (Słowacki)/Pieśń czwarta

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Słowacki
Tytuł Beniowski
Rozdział Pieśń czwarta
Pochodzenie Dzieła Juliusza Słowackiego tom III
Redaktor Henryk Biegeleisen
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia i litografia Pillera i Spółki
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cały tom III
Indeks stron
PIEŚŃ CZWARTA.



I.

Dąb utrudzone opuścił konary,
Świerszcze sykały, upał był ognisty.
W dębie na ziemi siedział Marek stary,
I na kolanach rozpisywał listy;
A włożył na nos krzywy okulary.       5
A taki był list jeden: — „Mój strzelisty
Afekt i łaska Pana Zbawiciela
Z wami... W nawiasie — Niech was powystrzela


II.

„Moskal i djabeł że się tak kłócicie,
I zostawiacie Bar Moskali pastwą;       10
A choć szlachetne imiona nosicie,
Jest z was ohyda Boska i plugastwo.
Pan Regimentarz zaś sam mianowicie
Który obiecał karmić nas jak ptastwo
Indyjskie, imbier przysyłać, muszkatel:       15
Cierpi że buty dziś je obywatel!


III.

Venit judicium! Nie odemnie sługi
Usłyszy wtenczas sąd – lecz przed Chrystusem
Zapłaci swoje zaciągnięte długi;
Toż samo Pan Różański co Fabiusem       20
Jest w naszéj partyi, także i ten drugi,
Niech wié że sądu dzień nadchodzi kłusem,
I weźmie wszystkich was jak tuman śmieci.
Piszę to z głębi żalu do Waszeci.“


IV.

Takie Xiądz pisał listy pełne grozy.       25
A przy nim moja młoda posłannica
Przelatująca Moskiewskie obozy,
Jak głos od harfy, albo blask xiężyca,
Lub Afrodyta któréj ciche wozy
Przez błękit gołąb niósł i gołębica:       30
Ze świéczką w ręku stała zapaloną,
Od blasku, złotą mając twarz i łono.


V.

Ktoby tam zajrzał: myślałby że który
Z Ojców kościoła siedzi z gołą głową,
I po natchnienie patrzy w ciemne chmury;       35
A zaś Aniołek rączką rubinową
Dotknąwszy białéj jak kamień tonsury,
Wyciąga z głowy tęczę brylantową
Podobną róży z gwiazd, lub pełnéj malwie...
Gdy starzec siedzi na orle, lub na lwie.       40


VI.

I w ciemnym dębie było tylko dwoje,
Xiądz z piórem w ręku, ze świéczką dziewczyna;
I tylko świerszcze między drzewne słoje
Wrzały piosenką. Była to godzina
W któréj tak miło pójść nad jasne zdroje,       45
Gdzie słońcu broni przystępu leszczyna;
I na murawie legnąć axamitnéj,
W brzęku motyli, przy wodzie błękitnéj...


VII.

Lecz w owe czasy, któż jednę godzinę
Marzył, spokojnie przedumał nad wodą?       50
Któż miał czas marzyć że tak wszystko minie
Jak kwiat będący motylom gospodą?
Jak niezabudka drżąca przy leszczynie?
Jak łza?... jak wszystko co się zowie modą?...
Choć dobra moda była w onych czasach       55
Konfederować się i kryć po lasach!


VIII.

A jednak i to minęło!... Ojczyzna
Minęła także! i ów wierszyk złoty
Że dla niéj każda smakuje trucizna,
Ów wiersz co niegdyś zachęcał do cnoty:       60
Jest dzisiaj... Każdy mi to pewnie przyzna
Kto w oblężeniu jadł szczury lub koty —
Że ten wiersz bez psów, liszek, bez czajek,
Jest dziś najlepszą z Krasickiego bajek...


IX.

A więc niech wszystko mija! — Wstańcie burze!       65
I zwiéjcie mój ślad z téj smętnéj pustyni!
I moje myśli jak łez pełne kruże
Przechylcie, niech je próżnemi uczyni
Czas. — Wszak stawałem na nie jednéj górze
Bliżéj piorunów, niż gadu co ślini       70
Pocałunkami nawet twarz człowieka;
Bliżéj chmur co grzmią — niż ludu co szczeka. —


X.

I dziś od ogniów Boskich w dół zepchnięty,
Z piramid czoła, z wulkanicznych szczytów,
Cierpię — lecz jeszcze gardzę. I ten ścięty       75
Rym, nieraz kąsa was aż do jelitów;
I płynie jako szalone okręty,
Z fal odrzucany do niebios błękitów,
Gdzie mu początek był i koniec będzie,
Gdy śmierć na żaglach okrętu usiędzie.       80


XI.

Tym czasem z szumów żeglowych i waru
Myśli zhukanych, jest harmonia dzika;
Którą ja lubię że tak pełna gwaru,
Że czasem jak wąż pośród ruin syka,
Czasem podobna do Aniołów swaru,       85
Gdy błyskawicą letnią się odmyka
Niebo, i znów się zasuną płomienie
Na dziwny duchów świat, skąd szło westchnienie.


XII.

A jednak gdyby twoja o! młodości
Żelazna niegdyś wola, dumna, twarda;       90
Gdybym nad sobą miał więcéj litości,
Gdyby mi nawet wskrew nie przeszła wzgarda
Tego co teraz jest i co w przyszłości
Być może: lutnią szalonego Barda
Skruszyłbym, wziąwszy pod zgięte kolano;       95
I nową harfę wziął niepokalaną.


XIII.

Lecz późno! późno już! Gdzie są słuchacze?
Czy w grobach klaszczą w ręce zadziwione?
Czy urągają? — nie wiém — i nie raczę
Gonić myślami te smętne, stracone       100
Mary. — Lecz nieraz kiedy mi zakracze
Orzeł, lecący na słońce czerwone:
Zda mi się że to jakaś dusza bratnia
Znów odlatuje ode mnie — ostatnia!


XIV.

Lubiłem takie dusze, dzikie, smętne,       105
Rozokolone na niebie szeroko,
Błyskawicowe trochę, trochę mętne,
Nawet gdy w ciało się straszne obloką,
I w pioruny się rzucają namiętne
Lub nad Safony chwieją się opoką;       110
Lubiłem takie dusze — nie bezkarny!
Wybrednie marząc w różach, kolor czarny.


XV.

Dziś uleczony, na pół — lubię róże
Takie, jakiemi je Bóg stworzył, ładne
I wiotkie. — Teraz wam powieścią służę,       115
I w żadne więcéj ustępy nie wpadnę,
Żadną gawędą pieśni nie przedłużę —
Ale też z faktów wam nic nie ukradnę,
Bo wszystko godne jest pamięci wiecznéj,
I wszystko może ujść, w kompanii grzecznéj.       120


XVI.

Stoi więc w dębie moja mołodyca
Ze świécą — jasne dwa gołębie burczą;
Xiądz pieczętuje sygnetem szlachcica
Listy... Posłuszne się papiery kurczą
W kopertę; z lakiem ożeniona świéca —       125
Mówiąc Delilla stylem — styl tak sturczą
Poeci że dziś gwałtem trzeba z Francyi
Rozumu — jeszcze więcéj elegancyi.


XVII.

Ożeniona więc świéca z laską laku
Wydała tę łzę, która z tajemnicy       130
Nie da się nigdy odedrzéć bez znaku —
Zwłaszcza jeżeli Moskal, na granicy
Nie czyha na twój sekret o! Polaku,
Z pomocą drugiéj ożenionéj świécy,
I chmur z tajemnic twoich nie uchyla       135
Zdradziecką ręką nocy (styl Delilla).


XVIII.

Już więc Xiądz Marek (tu mnie nie dościgną
Ixy Warszawskie) kochanków zaślubił,
I nim oboje w małżeństwie ostygną
Przypieczętować chciał — już tak naczubił,       140
Już... już... Wtem szable mu po oczach migną!
Xiądz wstał — szczęk wielki był — pieczątkę zgubił,
Ujrzał na ścianach boju stereotyp,
Bowiem dąb w środku był jak dagerrotyp.


XIX.

Co się więc działo zewnątrz, to się w łonie       145
Suchego dębu odbiło tęczowie.
Był bój, naprzeciw siebie szły dwa konie,
A na koniach szli dwaj bohatérowie,
Nad głową niosąc podniesione bronie,
Szablice; każda jako sierp na głowie.       150
Teraz xiądz poznał, że ci wojownicy
Byli to, z Panem Sawą, Pan Maurycy.


XX.

Poznawszy, w duchu rzekł: nie pójdę godzić,
Niechajże sobie trochę krwi utoczą,
To może nadto gorących ochłodzić,       155
Potém z rozwagą większą w ogień skoczą...
Tak mówiąc patrzał: jak chcąc sobie szkodzić
Na ścianach tęczę tworzyli uroczą.
Światłość ich obu owionęła krwawa;
W ogniu, na białym koniu migał Sawa.       160


XXI.

Spotkali się raz, złożyli nad głową,
I znów ich konie rozniosły szalone;
Za drugim razem, tnąc sztuką krzyżową,
Beniowski, zgrabnie skoczywszy na stronę
Dał szacht tak płytki koniowi nad głową,       165
Że mu z przyciętych uszu, dwie czerwone
Trysły fontanny; — jak rubin się żarzą —
W biegu, nadjechał na nie Sawa twarzą.


XXII.

Więc się na białym wydawał rumaku,
Mając zalane oczy krwi wytryskiem,       170
Jakby Delfina miał w złotym czapraku
Pod siodłem, który krew wyrzucał pyskiem.
Nie dając jednak najmniejszego znaku
Że był zmięszany tym ostrym dogryzkiem,
Obróciwszy się koniowi do grzbietu       175
Strząsł krew i z olster dobył pistoletu.


XXIII.

Straszny był wtenczas — We krwi co go broczy
Spokojną miał twarz i spokojnie mierzył
Do bohatera pieśni, między oczy: —
I gdyby krzemień był spadł i uderzył       180
W dekę... co skrami pryskając odskoczy —
Pewnieby więcéj mój bohatér nie żył.
Bo sam wyznawał że w szturmaku onym
Widział przybitą kulę czémś czerwoném.


XXIV.

Więc pewnie by ją był duszy oczyma,       185
Jak mówi Hamlet, w czaszce swéj zobaczył,
Gdyby nie dziwne, a dla piso-ryma
Miłe zdarzenie. — Bóg zachować raczył
Człowieka a ja zeń zrobię olbrzyma;
Byle mi tylko czytelnik przebaczył       190
Że empirycznie, minąwszy przyczynę,
Wdałem się w skutek rzeczy, w rąbaninę.


XXV.

Lecz wpadłszy muszę kończyć. Więc pan Sawa
Lewe przymrużył oko i wycelił,
A zaś powszechnie o nim niosła sława       195
Że nawet pannom, gdy sobie podchmielił,
Wystrzelał korki. — Była to zabawa
Któréj bym wcale z innemi nie dzielił,
Gdybym był panną, gdzieś w szlacheckich dworkach
Pod owe czasy i chodził na korkach.       200


XXVI.

Wycelił już więc prosto, w same czoło,
I palec już giął — gdy nagle... o! dziwy!
Jakoby Irys co rzuciwszy koło
Z tęczy, zlatuje na zamglone niwy:
Lekko jak Anioł, jak ptaszek wesoło,       205
Dzieweczka z dębu dała skok straszliwy,
Skok, na dwa łokcie od ziemi wysoki,
W poezyi mówiąc, skok aż pod obłoki.


XXVII.

Z obłoków spadła, na ów koń ze śniegu,
Na którym siedział Pan Sawa złowrogi;       210
Nim się obejrzał, już na siodła brzegu
Stojąca za nim, jak Olimpu Bogi,
Prosta, i naprzód podana do biegu,
Chwyciła za lejc — i na tylne nogi
Podniósłszy konia z rycerzem do góry,       215
Tak pomięszała go — że strzelił w chmury.


XXVIII.

I nie czekając aż poprawi strzału,
Lejcem i głosem zagrzawszy rumaka,
Rzuciła w galop taki pełny szału,
Że galop konia był jako lot ptaka.       220
A ta dzieweczka, by duch ideału,
Stojąc nóżkami na końcu czapraka,
Resztą się ciała — strach przechodzi mrowi! —
Oddała całkiem unieść błękitowi.


XXIX.

I błękit ją wziął tak zrównoważoną,       225
Z rozciągniętemi jako ptak rączęty.
Z włosów, co były na głowie koroną,
Naprzód się złoty zrobił wąż zwinięty
W kłęby, i leciał wraz za tą szaloną,
W połyskujące ją chcąc winąć skręty.       230
I różne kwiaty wyrzucał ze skrętów
Które goniły ją mgłą dyamentów.


XXX.

Za włosem, i za kwiatami i za nią
Pędziły równym dwa gołębie lotem. —
Nie widzę więcéj, jary się tumanią       235
Dymnéj kurzawy przesłonięte złotem;
W kurzawie rycerz znika z moją panią...
Jeszcze raz galop konia runął z grzmotem,
Jeszcze raz jeździec, na wierzchołku góry,
Jak z ametystu, z płomienia i z chmury       240


XXXI.

Błysnął i zniknął. — Teraz kto wypowie
Uczucia wnętrzne w moim bohatyrze?
Zamiast kul srogich pana Sawy w głowie,
Ujrzał... a tu mu wcale nie ubliżę
Bo wiem że wiedział co są Centaurowie,       245
Przypomnieć musiał więc o Dejanirze:
I miał na twarzy taki wyraz Boski
Jak ten co wiersze pisząc, liczy zgłoski.


XXXII.

Oczy utopił w kurzu obłok złoty,
Gdzie znikał rycerz, koń, panna, jéj włosy,       250
I za włosami, jak dwa papiloty,
Białe gołąbki na dwóch końcach kosy.
I stał i patrzał — gdy z dębowéj groty
Wyszedł ku niemu Karmelita bosy
I przeżegnawszy się Chrystusa znakiem       255
Spytał: „dla czego Waść się bił z Kozakiem?


XXXIII.

„O! krwi gorąca! że też ja nie mogę
Utrzymać nigdy między wami zgody!
Oto Pan Sawa znowu ruszył w drogę,
Bóg wié czy wróci, a rzeski i młody.       260
O! młodzi! młodzi! pod waszą ostrogę
Trzeba dać woły najleniwsze z trzody;
Dopóki każdy z was na koniu jeździ
Nigdy się w jedném miejscu nie zagnieździ.


XXXIV.

„Skądże wam przyszło żeście tu z jaszczura       265
Dobyli szabel i na konie wsiedli?“ —
Na to Pan Zbigniew: „Oto jest rzecz która
Zwaśniła obu, gdyśmy tutaj jedli
I pili: oto złota minjatura
O którą srogi bój obaśmy wiedli.       270
O taką się rzecz bijemy nie pierwsi;
Ja mu ją Xięże sam zerwałem z piersi.


XXXV.

„A zerwawszy ją chciałem serca dostać
Z pod żeber jego, tą szablą turecką.“ —
Tak mówiąc strasznie miał Marsową postać.       275
A Xiądz: „O takąż rzecz chodziło świecką?
Warto by obu dyscypliną chłostać!
Wstydź się Wielmożny Hrabio! jesteś dziecko!
Tę minjaturę mi dała dla ciebie
Córka Starosty dziś, jak Bóg na niebie!...       280


I.

„Ja zaś, nie mając kieszeni w habicie,
I nie chcąc wieszać tej rzeczy na sobie:
Dałem ją Sawie, by ją schował skrycie,
Aż mi ją przyjdzie na myśl oddać tobie;
A przy tém i list, skropiony obficie       285
Łzami, a w takim pisany sposobie,
Że choć xiądz jestem, w miłostkach nie służę,
Podjąłem się ten list schować w kapturze.


XXXVII.

„Oto jest pismo dziś pisane w nocy,
Czytaj Waść! ja tym czasem na koń siędę;       290
Bar potrzebuje dziś mojéj pomocy
Lub go ocalę, lub niebo zdobędę.“
Beniowski blady jak duch o północy,
Już nie uważał na xiędza gawędę;
Ale otworzył list, czytał i wzdychał,       295
Bo ten list w niebo rwał i w piekło spychał.


XXXVIII.

A naprzód w liście było opisanie
Tego co w drugiéj mojéj pieśni stoi,
To jest: jak zamek wzięto niespodzianie,
Jak go dostano prędzéj niźli Troi,       300
Jak na śmiertelnym już był karawanie
Pan Dzieduszycki, jak w piwnicach broi
Szlachta będąca w zamku na załodze;
Jak Ladawiecki pan zdał rządu wodze,


XXXIX.

A sam zamyślał jechać do Warszawy,       305
I córkę z walki uprowadzić pola. —
„O! mój Zbigniewie nie miéj ty obawy“
Pisała Panna „nigdy Ojca wola...
Nigdy ponęta, nigdy przestrach krwawy,
Nigdy szalone szczęście lub niedola       310
Nie skłonią mego serca do odmiany —
Bądź sławny; — jesteś mój — jesteś kochany.


XL.

„Odjeżdżam teraz — ale się otoczę
Myślami, kwiatów Podolskich zapachem,
Woniami które były tak urocze       315
Gdy w Anielinkach, pod słomianym dachem,
Ty mię porzucał — a ja ci warkocze
Dałam całować, przenikniona strachem
Abyś mi u nóg nie padł konający:
Tak byłeś blady przy gwiazdach i drżący.       320


XLI.

„Powiem ci teraz żem się była zlękła
Abyś ty we mnie nie usłyszał głosów,
Z któremi w sercu jakaś struna pękła
Gdy się dotknąłeś usty moich włosów...
Pomnisz, żem w tenczas tak jak dziecko jękła,       325
Chwytałam się szat twoich — drzew i kłosów,
Myślałam że już ginę z światłem, z echem,
I że westchnienie śmierci — jest uśmiechem.


XLII.

„Kiedy to piszę, słońce wschodzi z wieńcem
Chmur i tak wstydzi mnie, że nie wiem czemu,       330
Cała się zlałam łzami i rumieńcem —
Ty wiesz ja zawsze kwiatowi białemu
Podobna, póki mi był oblubieńcem
Chrystus. — Uśmiechnij się słońcu złotemu,
Bo mi się przed nim łza gorąca toczy;       335
I tak rumieni mnie, jak twoje oczy.


XLIII.

„Niespokojności pełne serce moje!
Smutno mi rzucać te miejsca, te stawy!
Jeżeli kiedy przywiodą cię boje
Aż do mojego zamku, do Ladawy,       340
Każ sobie Panny otworzyć pokoje;
Na oknie stoi filiżanka z lawy,
Rzucam dla ciebie w nią maleńki kwiatek —
Nosiłam go dziś całą noc — bławatek.


XLIV.

„Nie trać nadziei nigdy! nigdy! — kto ma       345
Wolą, ten wszystko pokona — Addio!
Z wyciągniętemi za tobą rękoma
Jeszcze raz wołam ciebie — caro mio!
Przy tobie zawsze będę — niewidoma.
I wprzód mi serce, niż ciebie zabiją.       350
Nie — ty nie możesz zginąć tak jak oni,
Których nie kocha nikt — i nikt nie broni.


XLV.

„Pytałam dzisiaj staréj wróżki Diwy,
Czy mi Bóg ciebie zachowa i wróci?
Odpowiedziała: że będziesz szczęśliwy,       355
Że się o ciebie wiele duchów kłuci
Czarnych i złotych z tęczowemi grzywy. —
A czyny twoje ktoś na harfie nuci...
Że zawrzesz z królem Indyjskim przymierze —
Nie będziesz temu wierzył — lecz ja — wierzę,       360


XLVI.

„Przepowiadając, mówiła mi stara,
Że widzi ciebie w sankach z wieloryba,
A zaś przy tobie stoi jakaś mara
Ubrana w szaty dziewicze — to chyba
Ja... czy nie prawda? — O! gdyby ta szpara!       365
Gdyby ta jasna z dyamentu szyba
Przez którą Diwa widzi przyszłe rzeczy,
Mogła zastąpić we mnie wzrok człowieczy!


XLVII.

„Zgodziłabym się nie widziéć na niebie
Gwiazd ani słońca, nie widziéć błękitu:       370
Lecz tylko w każdéj chwili widziéć ciebie;
Na ciebie patrzeć od zmroku do świtu. —
Zda mi się nawet że w jakiéj potrzebie
Pomogła bym ci oczyma — do szczytu
Szczęścia i sławy... choćby“... Tu przerwany       375
Był list i dwoma plamkami zwalany.


XLVIII.

Te plamki do ust były podniesione,
Lecz Xiądz podstawił pod usta szkaplerza. —
„Te całuj, krzyknął, te rany czerwone,
Które Chrystus miał: godne ust rycerza,       380
Nie te kropelki łez gorzkie i słone
Z których rdza pada, na kryształ puklerza.
Rzuć ten list — daj go, jak mówią szatanu —
A słuchaj: ważną missją dam Waćpanu.


XLIX.

„Piszą mi — że tron odzyskał Khan Giraj,       385
Przyjazny zawsze Polsce był Khanisko;
Masz listy, których proszę nie otwieraj
Aż staniesz w Krymie. Wprawdzie to nie blisko.
Jaskułki wiedzą tam drogę na wyraj,
I bocian także, z małą szarą pliską       390
Do téj krainy lecą z wielkim krzykiem;
Bocian okrętem jest — pliska sternikiem.


L.

„Ona ptakowi na ogonie siedzi,
I prostą drogę w chmurach rozpowiada.
Tak jeśli cię duch Chrystusa nawiedzi       395
Będziesz jak bocian, co nigdy nie siada,
Lecz wyciągnąwszy dziób jak włócznię z miedzy
Prosto wędruje i w gniazdo upada,
— Gdzieś na wieśniaczéj chacie, zmordowany
Przebywszy morskie burze i bałwany.       400


LI.

„Ufaj mi synu! jeśli wytkniesz sobie
Drogę a prostą — to choćby do słońca
Zalecisz — często na krzyżu lub grobie
Odpoczywając. — Leć że więc bez końca.
A będziesz chodził w anielskiéj ozdobie.       405
Jako ojczyzny i wiary obrońca;
A nim zasługi twoje w niebie zginą,
Ziemia przeminie! i gwiazdy przeminą!


LII.

„Patrz na mnie! — jestem także zmordowany,
A kto wie co tam w mojém sercu płacze?       410
A jednak wziąłem w rękę krzyż drewniany
I chodzę tuląc do głębi rospacze.
Wolałbym może już w grób... jak złamany
Dąb i bez liści — lecz mi serce skacze,
Kiedy na działo wstąpi moja noga,       415
A działo ogniem śpiewa — Imie Boga.


LIII.

„Więc że i starość jeszcze Jowiszowe
Ma brwi, na hańbę ojczyzny zmarszczone;
Więc jeszcze wstrząsa te pola stepowe,
I wulkany z nich rozrzuca czerwone,       420
I téj ojczyzny martwéj wznosi głowę,
I kładzie na nią zbawienia koronę...
Także więc krwawym was obmywam chrzestem!
A pomyśl tylko ty: czémże ja jestem?


LIV.

„Garsteczką prochu, co jutro w dolinie       425
Będzie rodziła chwasty i lilije;
Dzbanem z którego strumień wiary płynie,
A który jutro Bóg nogą rozbije.
Noś że ty ducha w twéj cielesnéj glinie;
A nie lękaj się gdy wiatr w oczy bije       430
Z błyskawicami. Na końcu żywota
Czyny człowiecze waży szala złota.


LV.

Tam wszystkie nasze łzy i krew rozlana
Są policzone i nie ginie jedna
Kropelka ani biała, ani różana,       435
Lecz każda waży i ważąc wyjedna
Światło wieczyste. Idź więc w Imie Pana!
A była by téż ta Ojczyzna biedna,
Gdyby dla ciebie zginionego młodo
Łez nie znalazła. — Bądź że więc tą wodą       440


LVI.

„Chrzczony teraz i w grobowcu późnym.“
To mówiąc ręce wyciągnął i drżały.
Słuchał go rycerz z czołem smutnie groźném,
I był na twarzy przerażeniem biały,
I skry mu z oczów szły... i dreszczem mroźnym,       445
Miłością wielką dla nieszczęsnéj chwały
Czuł się przejęty. Będąc tak ognisty
Z ręku xiędzowskich wziął do Khana listy;


LVII.

I wraz obrócił konia na południe
Ku wschodzącemu wtenczas miesiącowi...       450
Jechał i marzył o przyszłości cudnie.
A któż sny takie młodości wypowie?
Choć aniołami te strofy zaludnię,
Choć z ziemi stworzę kraj podobny snowi:
Nie dosyć będzie, przez gościniec z ostów,       455
Kwiatów z różanych gwiazd i z tęczy mostów.


LVIII.

Austerje chyba z szkła i z dyamentu
Zbuduję — w karczmach posadzę Dyanny.
Łódź życia jest jak złota łódź Sorrentu,
Co siekąc kryształ przezroczysty, szklanny,       460
Ogień dobywa błękitny z odmętu,
I z wioseł ogień leje nieustanny,
I tak jak łabędź ognisty przelata,
Pierś mając w ogniu i ogniem skrzydlata.


LIX.

Młodości! każ się téj łabędziéj marze       465
Z ognia i złota unosić po świecie,
Niech szumi wino w twéj Platońskiéj czasze,
Na głowie niechaj będzie wonne kwiecie;
A blisko ślubów wysokich ołtarze,
Gdzie Saturnowy wąż się z ognia plecie:       470
Tam ślubuj przyszłość... Muza mdléć zaczyna —
Dajcie mi bursztyn i róże i wina!


LX.

Kłębami dymu niechaj się otoczę;
Niech o młodości pomarzę pół senny.
Czuję jak pachną kochanki warkocze,       475
Widzę jaki ma w oczach blask promienny;
Czuję znów smutki tęskne i prorocze,
Wtoruje mi znów szumiąc liść jesienny.
Napróżno serce truciznami poim!...
Kochanko pierwszych dni! — znów jestem twoim.       480


LXI.

Patrzaj! powracam bez serca i sławy
Jak obłąkany ptak i u nóg leżę.
O! nie lękaj się ty że łabędź krwawy,
I ma na piersiach rubinowe pierze.
Jam czysty! — głos mój śród wichru i wrzawy       485
Słyszałaś... w równéj zawsze strojny mierze...
U ciebie jednéj on się łez spodziewał,
Ty wiesz jak muszę cierpieć — abym śpiewał.


LXII.

Idź nad strumienie, gdzie wianki koralów
Na twoje włosy kładła jarzębina;       490
Tam siądź i słuchaj tego wichru żalów,
Które daleka odnosi kraina;
I w pieśń się patrzaj tę — co jest z opalów,
A więcéj kocha ludzi niż przeklina.
I pomyśl czy ja duszę mam powszedną?       495
Ja — co przebiegłszy świat — kochałem jedną.


LXIII.

Twój czar nademną trwa. — O! ileż razy
Na skałach i nad morzami bez końca,
W oczach twój obraz, w uszach twe wyrazy,
A miłość twoję miałem nakształt słońca       500
W pamięci mojéj. — Anioł twój bez skazy
Na moich piersiach spał — a łza gorąca
Nigdy mu jasnych skrzydeł nie splamiła:
Twa dusza znała to — i przychodziła.


XLIV.

W gajach gdzie xiężyc przez drzewa oliwne       505
Przegląda blado, jak słońce sumnienia,
Chodziłem z tobą, jak dwie mary dziwne,
Jedna z marmuru, a druga z promienia;
Skrzydła nam wiatru nie były przeciwne,
I nie ruszały włosów i odzienia.       510
Między kolumny na niebie się kryśląc
Staliśmy jak dwa sny — oboje — myśląc.


XLV.

Z taką więc ciszą i z taką powagą
Wejdziemy kiedyś w Elizejskie bory.
My, cośmy ziemię tę widzieli nagą,       515
Przez piękne niegdyś widzianą kolory.
Cośmy poznali że nie jest odwagą
Rospacznym czynem skończyć żywot chory;
Lecz uleczeni przez trucizn użycie,
Sercu zadawszy śmierć — znaleźli życie.       520


LXVI.

Pierwszy to i raz ostatni o! miła
Mówię do ciebie. Jest to błyskawica
Która ci chmurę posępną odkryła,
I boleść wyszła z niéj jak nawałnica;
W twoim ogrodzie pustym będzie wyła,       525
Gdy xiężyc pełny, jak srébrna różyca
Gmachów gotyckich, biały blask rozleje,
W te — gdzieśmy niegdyś chodzili — aleje.


LXVII.

Bądź zdrowa — odejść nie mogę, choć słyszę
Wołające mnie duchy w inną stronę,       530
Wiatr mną jak ciemnym cyprysem kołysze
I z czoła mego podnosi zasłonę,
Z czoła, gdzie anioł jakiś skrami pisze
Wyrok łamiący mnie między stracone...
Ja czekam krusząc wyroki okrutne...       535
Twe oczy patrzą na mnie — takie smutne! —


LXVIII.

Bądź zdrowa! drugi raz cud się powtórzy —
Martwy, odemknę ci w grobie ramiona,
Kiedy ty przyjdziesz do zbielałéj róży
Podobna, zasnąć. — Dosyć! Pieśń skończona!       540
Oko się moje senne łzami mruży,
Róże uwiędły — czara wychylona,
I pieśń gdzieś leci odemnie echowa...
Już pożegnałem cię — jeszcze bądź zdrowa!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Słowacki.