Biały książę/Tom III/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Biały książę
Podtytuł Czasy Ludwika Węgierskiego
Wydawca Spółka wydawnicza księgarzy w Warszawie
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



V.


Od przybycia do Złotoryi Białego kięcia[1], który w Gniewkowie małą zostawiwszy załogę, sam z głównym taborem swym przeniósł się do mocniejszego grodu... niezmierny ruch i czynność tu panowała.
Przypisać je należało nie tyle Białemu, co tajemniczemu jakiemuś wpływowi, który go teraz innym czynił człowiekiem.
Lasota będący prawą ręką jego przypisywał zmianę szczęściu, Buśko słysząc o tem uśmiechał się, a zapytany usta sobie zatulał.
Nikt prawie wśród nieustannego przypływu i odpływu ludzi rycerskich, którzy do Białego przyjeżdżali i wyprawiani byli w różne strony — nie spostrzegł jednego wieczora ze spuszczoną przyłbicą, w zbroi lekkiej nadbiegającego rycerza, z dwoma pachołkami, który do księcia samego żądał być dopuszczonym — wszedł na zamek i — więcej go już niepostrzeżono... Znikł jak gdyby potajemnie go wypuszczono...
Buśko jeden coś o tem wiedział. Dwie komnaty odległe stały teraz zaparte, tak że do nich nikt oprócz księcia i Buśka wchodzić nie miał prawa...
Biały zamykał się bardzo często, a gdy coś stanowczego potrzebował obmyśleć, szedł tam rozważać — odosabniał się — i po niejakim czasie powracał z energją nową i zawsze z postanowieniem jakiego się po nim nikt nie spodziewał...
Można było powiedzieć, że w tem zamknięciu czerpał natchnienia jakieś i zdobywał się na męztwo, które go nie opuszczało.
Szeptali niektórzy, że się modlić chyba musi — Buśko ruszał ramionami. On jeden wiedział co się w tych zapartych izbach mieściło i gdzie podział się ów zagadkowy rycerz, który na zamek przybywszy, znikł w nim... nie okazując się więcej.
Szło też Białemu na Złotoryi szczęśliwiej niż kiedy...
Ludzie kupami garnęli się i ściągani byli przez gniewkowskich przyjaciół. Ostre więzienie Krystyna i zamknięcie Gerarda ze Słomowa, których głodem morzono, nie szczędząc ni kajdan, ni cuchnących ciemnic — wygłaszane umyślnie zmusiło Sędziwoja na prośby siostry do wykupienia nieszczęśliwego opoja — ale Sędziwój sam grosza dać nie chciał i nie dał, gniew mając do szwagra; dozwolił tylko powinowatym i przyjaciołom złożyć sześćset kóp groszy, od których Biały wypuścić taniej go nie chciał.
Za Gerarda z bratem i synami, nie mniej nad tysiąc żądał Biały, i pozostał przy swojem pomimo błagania i wstawiania się wielu.
Te tysiąc kilkaset grzywien skarb zupełnie wycieńczony zasiliły. Część ich rozdzielono pomiędzy nowo zaciążnych, część użyto dla ściągania innych, zadatkami i obietnicami ich kusząc...
Z groszem który się tu ukazał, gorliwość ochotników wzmogła się wielce... Lasota porozdzielał ich na dziesiątki, na seciny, powyznaczał dowódzców, i gdy jedna część ich na zamku spoczywała, druga krążyła ciągle około niego, snuła się po gościńcach, wprost po okolicy rozbijała i zabierała co mogła do Złotoryi ściągając. Żaden dwór i wieś nie utrzymały się nietknięte przez nich.
Szerzył się strach — wszystkie sąsiednie gródki, na które obawiano się napaści, co prędzej opatrywano i załogami obsadzano. Biały przebąkiwał o najeździe na Służewo, na Szarlej, na Inowrocław, na wszystkie niemal gródki bliższe, w których się spodziewał zdobyczy...
Niespieszył jednak z wyruszeniem ze Złotoryi, którą naprzód, już z siebie mocną i murami warowną, jak najpilniej, na długi czas w żywność i środki obrony chciano zaopatrzyć.
Nowy duch jakiś wstąpił w księcia, czuli to wszyscy, nagłe te zniechęcenia, zmiany usposobień, z obojętnienie na które dawniej chorował — ustały. Był dobrej myśli i w drugich wlewał otuchę. Nie mówił już o żadnych układach, nie przewidywał nic złego, gotów się był kusić na najśmielsze kroki, i sam nawet brać w nich udział.
Tajemnicą tego zwrotu w charakterze było — przybycie Frydy, która niemogąc nakłonić braci, aby mu pomagali, wiedząc, że książe sam wytrwać nie potrafi, bez nieustannego podżegania — poświęciła się dla niego, wykradła się do Złotoryi i pozostała w niej, czuwając nad Białym, będąc jego doradzcą i nadzorcą. Jej winien on był to męztwo i wytrwałość które okazywał.
Z izdebki w której była zamknięta mężna i czynna kobieta, rządziła nie tylko Złotorją[2] ale kierowała wszystkiemi krokami przyszłego męża...
Ukryta, aby nie jej ale jemu przypisywano wszystko, cicho poddawała mu myśli, kazała sobie donosić szczegół najmniejszy i z trafnością zdumiewającą korzystała ze wszystkiego cokolwiek dało się zużytkować.
Córka ojca, który niegdyś rycersko służył, siostra trzech wojaków, wychowana wśród ciągłych zajęć wojennych, obeznania z niemi — lepszym była wodzem niż Biały, który nigdy rycerskiego ducha nie miał, a resztę rzeczy rycerskich w klasztorze zapomniał i pozbył ich...
Baczny postrzegacz byłby może zrozumiał z postępowania księcia wnosząc, że ktoś stał po za nim, że mu dyktowano to co czynił i kierowano nim — ale w gorączce jaka tam panowała na zamku, nie tak bardzo na drobne odcienia zważano.
Lasota zaczynał i wierzyć w księcia i więcej mu ufać — inni też patrząc nań mężnieli, tylko gruby Buśko gdy o tem mówiono, milczał głupowato.
Fryda była jakby w gorączce nieustającej — przebrana po męzku wyrywała się wieczorami na zamek opatrując wszystko, domagała się ciągłych doniesień, liku ludzi — w jej głowie niespokojnej lągły się ciągle jakieś wymysły nowe.
W czasie gdy Złotorję[3] opanowano, razem z załogą i ludźmi do niej należącemi, schwycono człowieka, którego Biały nieumiał zużytkować. Był to niejaki Hanko, zamożny właściciel młynów Brzeskich, słynny w owe czasy z umiejętności budowania wszystkiego co wymagało pewnej umiejętności i znawstwa mechaniki.
Młyny wodne od dawna już naówczas były znane i rozpowszechnione w Polsce; od pół wieku wznosiły się już w wielu miejscach i wiatraki. Budowa tych przyrządów prostą była zapewne i bardzo pierwotną, potrzebowała jednak znajomości rzeczy i wprawy.
Hanko uczył się owego młynarstwa w Niemczech, budował potem w Polsce dla drugich wiaraki[4] i rzeczne młyny, folusze i stępy, naostatek, zbogacony swym kunsztem otrzymał pozwolenie i wzniósł dla siebie słynne młyny Brzeskie z których wielkie ciągnął korzyści.
Oprócz tego, gdzie tylko sztuki pewnej potrzeba było — używano Hanka do kierownictwa i porady. Nie jeden raz już dawano mu na wzór tych, których używali krzyżacy, budować machiny wojenne, umiał też i statki po rzekach krążące bardzo misternie i pięknie odrabiać.
Powszechnie też uważano go, szanowano a trocha nauki, jaką miał, kazała się domyślać daleko więcej może niż było. Głos ogólny powiadał, że Hanko potrafi wszystko co zechce, że zna... bardzo wiele. Stary się tego nie wypierał — bo mu z tem dobrze było.
On i zięć jego Frydrusz, któremu naukę swoją Hanko wszczepił, znajdowali się na zamku, gdy go Biały opanował.
Naówczas mnodzy przyjaciele młynarza, korzystając z zamętu wyrobili to, że go na słowo do Brześcia odpuszczono, wraz z zięciem. Rzecz się zdawała skończoną; Biały o nim zapomniał.
Przybycie Frydy, która się gorąco obroną Złotoryi zajęła, i chciała aby na rzece statki ku obronie przygotować, a na zamku wojenne machiny na wypadek oblężenia, poddało komuś myśl o Hance i imię jego księciu przypomniano. Fryda natychmiast sprowadzić go kazała.
Wyprawiono oddział ludzi, aby go po woli lub niewoli na zamek dostawili. Młynarz, choć nie miał wcale ochoty mięszać się do spraw Białego, aby potem nie odpowiadał za niego — nie mógł się opierać, i z pokorą, niby z dobrej woli pojechał, zięcia z sobą zabierając...
Stary młynarz nienawidził wojny, niepokoju i wszystkich tych którzy byli jej przyczyną — nie cierpiał księcia i burzył się przeciwko niemu, przewidując ile on klęsk na Kujawy z sobą ściągnie.
Udał jednak uniżoność, pokorę, najgorliwszą chęć służenia, chociaż wściekał się w duszy.
Nakazano mu wnet z ludźmi się zabierać do roboty a przedewszystkiem do statków, z któremi wyprawy po rzekach przedsiębrać miano. Myśl się zdawała wyborna...
Oddział żołnierzy który prowadził Hankę, miał za dowódzcę niejakiego Bylicę, drugi już raz będącego w służbach księcia. Osławiony to był zbój i warchoł, który z kupką ludzi tak zuchwałych jak on sam, oddawna po nad granicą dokazywał. Na rękę mu było służąc księciu łatwiej się obłowić, i przyjść może do dowództwa.
Bylica miał lat czterdzieści kilka; średniego wzrostu, krępy, gruby, silny jak żubr, karku twardego; ręki jak topór strasznej — był przytem przebiegłości wielkiej. Polowania na kupców i przejezdnych po gościńcach, wyuczyły go lisich zasadzek, podkradania się, podsłuchów... Podsuwać się umiał pełznąc po cichu, a spadać jak piorun... Ludzi swych gdy się bić mieli, podpajał chętnie, ale sam tak jak nic nie pił...
Chciwy był na grosz, a łasy na białogłowy, a że od dzieciństwa włóczył się z mieczykiem, potrzebował już do życia przyprawy niebezpieczeństwa i walki...
W Brzeskich młynach, zastawszy ludzi, bo zawóz był wielki, Bylica przysłuchiwał się ich rozmowom. Tu mu w ucho wpadło, że z Sieradzia ciągnie w pomoc Sędziwojowi Jaśko Kmita, i że już nawet przodem wyprawił swoje wozy, namioty, ludzi, skrzynie, bo pan był zamożny...
Od niechcenia zaraz wybadał Bylica, kędy mogły się znajdować te tabory Kmity, i jaką one drogą prawdopodobnie iść miały, a kiedy się do Kujaw zbliżą. Lud, skłonny zawsze do opowiadania, szeroko o tem rozprawiając, dał Bylicy skazówki.
Nie pokazywał on tego po sobie, jakby mu one na co przydać się miały, lecz w duchu pomyślał że Hankę zaprowadziwszy do Złotoryi, musi na obóz Kmity uczynić zasadzkę...
Bylica byłby ją niemówiąc nic nikomu sam przedsięwziął, aby nie mieć świadków i liczby nie zdawać — lecz, swoich ludzi miał za mało, a porwać się napróżno... nie było w jego obyczaju...
Dzielić się, choćby sławą tą, że tabory Starościeńskie pochwycił, nie po myśli mu było.
Jak tylko stanął na zamku, poszedł do Lasoty... Wydać mu o co szło nie chciał — bo ani dowództwa, ani pokierowania zasadzką nie rad był mu ustąpić...
— Potrzeba — rzekł przystępując do niego — dobrym oddziałem puścić się na — zwiady. W Brześciu na młynach ludzie powiadali, że się tu gromady przeciw nam zbierają... Rozbićby je a przepłoszyć. U mnie moich trochę za mało, dajcie mi w pomoc ludzi — pojadę, może się co uda chwycić lub rozbić.
Lasota znający sprawność warchoła, zgodził się natychmiast.
Bylica ledwie koniom wytchnąwszy, nie czekając drugiego dnia, zaraz z zamku wyciągnął. Miał już w głowie wszystko obrachowane — miejsce w którym zaskoczyć będzie najłatwiej tabór, czas i sposób... Nie zwierzając się nikomu, pospieszył...
Wozy Jaśka Kmity, na których dużo nie tylko zbroi, ale srebra było i złota, pieniędzy dla opłaty ludziom, różnych kosztowności własnych starosty, szły pod osłoną małego oddziału, powolnie a tak bezpiecznie jakby żadnego się nie obawiały nieprzyjaciela...
Gościniec którym ciągnęły był znany Bylicy, bo on na nim nie jednego już złupił... W głuchym lesie musiał nad łąką i rzeczułką przypaść nocleg albo popas... Tu na dwa oddziały ludzi swych rozpołowiwszy, w gąszczach zasiadł Bylica... Nieszczęście chciało, by istotnie tabor na noc tu przyciągnął.
Stary zbój dał mu się rozłożyć, konie popuszczać, ognie rozpalić, a potem prawie bez straży usnąć. Po podróży i wieczerzy sen zawsze twardy bywa... Ludzie Bylicy otoczyli tabór, objęli namioty, a ci co w nich byli nie obudzili się aż im na karki siedli. Zwycięztwo łatwem było... Ci, których nieubito, rozpierzchli się po lasach, a Bylica opanował całe mienie wojska Jaśka Kmity i jego...
W Złotoryi niedomyślano się i nie przeczuwano szczęścia tak wielkiego, gdy Fryda wieczorem z Białym razem wyszedłszy na jedną z baszt, postrzegła na gościńcu ku zamkowi ciągnący długi sznur wozów, koni i ludzi.
Wskazała go księciu.
— Co to może być? — rzekła.
— Albo siano lub zboże do zamku ciągną, bom kazał aby zapasy gromadzić — odparł Biały obojętnie.
Bodczanka milcząc przyglądała się zbliżającemu orszakowi.
Rozeznać w nim było można ludzi zbrojnych, wozy skórami pookrywane, wreście jeńców przy nich idących z rękami w tył pokrępowanemi.
Fryda zapłonęła przeczuciem jakiegoś wypadku szczęśliwego i zdobyczy.
— Ale, patrzże — krzyknęła — prowadzą niewolnika... Jedzie dowódzca na przedzie...
Biały wpatrzył się, zdziwił mocno i począł z baszty zbiegać niecierpliwy. Fryda niezwykła była z nim razem ukazywać się w podwórcach — pozostała więc, wróciła do swej izby i czekała..
Wkrótce ogromnym okrzykiem rozległ się zamek... Nie było wątpliwości iż — łupy i jeńcy jacyś przybywali. Nie mogąc wytrzymać wybiegła do podsieni i tu jej, cały w płomieniach, uniesiony, szczęśliwy książę zwiastował, że Bylica zabrał niezmierne dostatki, cały obóz i skarb Jaśka Kmity.
Nie znający miary w niczem książę prawił już o mianowaniu Byłicy[5] wodzem naczelnym, swą prawicą — swym hetmanem.
Fryda, która o wszystkich ludziach służących Białemu wiedziała dobrze i umiała ich ocenić, ledwie zapalczywego mogła powstrzymać...
Zwycięztwo to — które zasiliło skarbiec księcia — było nietylko pożądanem dlań, bo jego gromadom nowe natchnęło męztwo, lecz — w istocie przeciwników na chwilę strwożyło.
Sędziwój, któremu znać o niem dano, Jaśko Kmita też ciągnący z oddziałem Sieradzian, uznali po raz pierwszy, iż Białego lekceważyć nie było można...
Zdał się im groźnym, tem czem był w istocie, że gromadził do siebie wszystkich niechętnych, wszystkich rozproszonych warchołów...
Należało co najrychlej z nim kończyć...
Narazić się wszakże na drugą klęskę — groziło niebezpieczeństwem... Sędziwój z Szubina zgromadził około siebie wszystkich na radę. Polecono zamki i gródki osadzać, ściągać ludzi, zkąd tylko było można.
Urósł Biały książę...
Sam on byłby nawet poczuł to, że był silniejszym i że powinien był korzystać z czasu; lecz Fryda wzmogła to jego przekonanie; zagrzewając i nie dając mu spoczynku...
Dnie całe teraz upływały na naradach wojennych, na planach coraz śmielszych...
Lasota radził najechać na zamek z wieżycą uw[6] lasach — u Służewa, bo mu się zdawało że Jarosław, który tam władał, osadę miał szczupłą i nie spodziewał się pewnie najazdu...
Posłano na zwiady Bylicę, którego teraz używano do wszystkiego, lecz wrócił ze złą wiadomością, bo Jarosław się uląkł był, a Sędziwój mu ludzi podesłał. W innych gródkach także załogi powiększono...
Biały, który teraz o niczem już nie wątpił, upierał się iść na Inowrocław... Była to własna myśl jego, i do niej, jako do swej uparcie się przywiązywał. Fryda, choć z obawą, nie chciała mu się sprzeciwiać.
Wstrzymano tylko wyjście pod pozorem ściągania większej liczby ochotnika...
Lasota jak mógł gawiedź którą spędzano po troszę wprawiał do rzemiosła jej obcego...
Parobcy byli pobrani od pługów, od trzody, z lasów, nie wprawni do żadnego oręża... nie wielce ochotni do wojowania... Lik ich się pomnażał, gąb było coraz więcej do żywienia — ale prawdziwego żołnierza mało...
Biały niecierpliwił się, a że już groziło w nim zniechęcenie, Fryda po upływie kilku miesięcy nie sprzeciwiała się wyprawie. Między innemi Bylica przepowiadał jej powodzenie... Nie spodziewano się ich pewnie pod Inowrocławiem, trzeba było iść i napaść nieopatrznych...
Dzień nareście został oznaczony. Książę który się dotąd gorączkowo wyrywał, gdy nadeszła chwila stanowcza, począł chodzić chmurny i zamyślony... przed Frydą udawał wielce mężnego i niezachwianego, sam na sam z Buśką, podpierał się na stole, oburącz brał głowę i sumował smutnie.
— Co ty myślisz, głupi Buśku? jak się tobie zdaje? weźmiemy my Inowrocław?
— A waszej miłości jak się widzi? — odparł bajarz — bo mnie coś w oczach ciemno...
— Otóż — i mnie ciemno?
Buśko wskazał na drzwi, za któremi była Fryda.
— A tam co mówią?
Biały potrząsnął głową, dał palcem znak towarzyszowi, aby nie mówił głośno.
— Różnie — szepnął... — Ja — ja... — zająknął się i nie dokończył.
— Trzeba iść — dodał po chwili. — Wielk czas... Gdy my na nich nie wyjdziemy, oni wystąpią przeciwko nam. Ten Jaśko Kmita, daj przepadł... powiadają że sobie dobrał Bartosza z Więcburga...
Pokręcił głową i począł marzyć.
— Pobiwszy ich, wziąwszy Inowrocław, Szarlej — niema co odpoczywać, na Brześć musiemy... Co najmniej całe Kujawy... Dopiero się wielkopolanie opatrzą; bo oni czekają tylko... a na mnie się oglądają. Ja to wiem...
Buśko ręką machnął.
— Oni czekają! — rzekł kwaśno — a my na nich że nie?? Gdyby oni ruszyli.
— Ruszą się — zawołał książę... — gdy im pokażem, iż wojować umiemy.
Wstał książę niepostrzegłszy że bajarz ramionami zżymnął, i poszedł do komnaty Frydy.
Buśko siadł na przypiecku i spuściwszy wyłysiałą głowę — którą pokrył czapeczką czarną, pono jeszcze z Dyżonu wywiezioną — śpiewać począł bardzo po cichu...

Wybiera się czajka za morze,
A no, coś tam przeszkadza nieboże...
Co podleci do góry to padnie...
I na jutro znów podróż odkładnie.

Biały stał w progu patrząc długo na siedzącą w oknie Frydę, która z brwiami namarszczonemi, smutna, oczyma kędyś uleciała z myślami, daleko za mury zamkowe...
Czuła ona że książę się zbliżał i zdawała się niechcieć spojrzeć ku niemu...
— Wiecie co — zawołała nagle — gdyby nie wstyd i nie to że w Złotoryi też trzeba kogoś, coby czuwał, gdy wy wszyscy wyciągniecie — siadłabym na konia z wami...
Biały głową potrząsnął.
— Na to bym nie pozwolił — bąknął.
— Lękam się — rzekła powoli Bodczanka — lękam się.
Książę nie dał jej mówić.
— Cóż to w moje męztwo nie masz wiary?
— Owszem, gdy do walki przyjdzie nie wątpię o niem, ale być panem siebie, wiedzieć kiedy przyjąć walkę i strzymać się od niej, gdy źle wypaść może...
— Tak — gorączka boju mnie opanowuje łatwo — przerwał książę — będę się ją starał hamować...
— Potrzebna i ona jest — odparła Fryda — ale nadewszystko potrzebne ci to przekonanie, iż choćby się nie powiodło — ducha zachować i wytrwać powinieneś.
Książę nie mógł nigdy znieść, gdy mu o niepowodzeniu mówiono, poruszył się zaraz.
— Nie może się mi nie powieść — odrzekł gwałtownie — na cóż czynić takie przypuszczenia? Oni wielkich sił nie mają — a moi już się im dali we znaki? Bylicę znają!! Pamięta go Kmita.
Rozśmiał się głośno; Frydę ta zarozumiałość trwożyła.
— Tak, mój książę — odezwała się. — Bylica jest zręczny napastnik, twoi ludzie są śmiałe łotry, ale nie żołnierze prawdziwi. Wolałabym dwudziestu sasów mego brata Ulryka, niż ich całą secinę.
Dotknięty tem lekceważeniem swych ludzi, Biały rzucił się niespokojny i prawie gniewny.
— Obejdę się bez sasów waszych — krzyknął, stoją w boju twardo, to prawda, ale ciężcy są i obracać się nie umieją.
— A takich by ci właśnie było potrzeba, aby ustali tam, gdzie murem stać powinni... Twoi tego nie umieją.
Biały niecierpliwił się coraz mocniej.
— Tak! — zawołał — pierzchną może, aby powrócić i nieprzyjaciela napaść — ale to ciury wytrzymałe i szalone.
Fryda poruszyła zlekka ramionami. Z czoła jej zmarszczonego widać było że o przyszłość narzeczonego nie zupełnie spokojną była. Książę przeciwnie śmiał się, mówił, roił i usiłował w sobie wiarę utrzymać, sztucznie pobudzoną...
Najmniejsze sprzeciwienie się mogło nią zachwiać i obalić — nie pozwalał więc na nic, nawet Frydzie.
Wybór za Wisłę był już przygotowany. Wszystkich niemal ludzi musiał zabrać z sobą bo mu się zdawało że ich miał zawsze za mało, choć tak bardzo ufał ich męztwu. Fryda pozostawała w Złotoryi, pod opieką Buśka, który równie smutno jak ona na odjeżdżającego pana swego poglądał. Mała garść załogi i robotnicy młynarza Hanki, którzy na brzegu łodzie ogromne budowali, stary cieśla i zięć jego — na zamku też zostać mieli, którego dowódzcą mianował Biały Drzazgę, zabierając z sobą Lasotę i Bylicę.
Nałęcz, który był w początku zdumiony wielką rzutkością i przytomnością księcia — obcując z nim codziennie, w różnych wypadkach patrząc nań zbliska, znacznie osłabł w swej wierze i zmienił przekonanie o charakterze jego. Służył mu z dawną gorliwością, robił co mógł — lecz nie widział w nim człowieka, któryby mógł się stać zdobywcą i bohaterem...
Teraźniejszej wyprawie nie sprzeciwiając się Lasota — prawie ją odradzał, a przynajmniej chciał uczynić ostrożną — nie radząc wszystkiego stawić na kość jedną. Natomiast Bylica pochlebiając panu, zachęcał, podżegał i obiecywał wielkie podboje. Książę skłonniejszym był do usłuchania go niż do dania ucha radom Lasoty...
I wyprawa na Inowrocław ruszyła.







  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – księcia.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Złotoryą.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Złotoryę.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – wiatraki.
  5. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Bylicy.
  6. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – w.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.