Borysów
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Borysów |
Podtytuł | Opisanie powiatu borysowskiego |
Pochodzenie | Okruszyny |
Wydawca | Gubrynowicz i Schmidt, Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1876 |
Druk | Drukiem Kornela Pillera |
Miejsce wyd. | Lwów, Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
Uczuwszy potrzebę poznania własnego kraju, w najrozmaitszy sposób staramy się ją zaspokoić. W najróżniejszych miejscowościach dawnej Polski wyszły temi czasy dzieła po większej części, jeżeli nie ostatecznie ukończone, to przynajmniej nie wiele do życzenia zostawujące. Jedni w sposobie podróży postarali się dać nam fizjognomję kraju, któren poznali; drudzy zbierają jego pamiątki, inni jeszcze rozpatrują się w nim umiejętnie ze stanowiska naukowego; ostatni radziby objąć całość i nam ją przedstawić. Poszukiwania i prace są codzień głębsze i odkrywają przed nami, o czemeśmy może nie śnili przed kilkudziesiąt laty. Że jedno tylko wspomnę: jak powszechnem było utyskiwanie na brak u nas pomników sztuki, jak dziś naprzykład jedno niedokładne i niezaspakajające, a przecież użyteczne dzieło pana Sobieszczańskiego zmienia dla wielu postać rzeczy i wskazuje, że najtrudniejsza to zebrać pomniki jakie mamy, by z nich całość, jaką one stanowią, złożyć.
W innej sferze, jedno z najszacowniejszych dzieł w swoim rodzaju, benedyktyńskiej pracy: „Starożytna Polska“ panów Balińskiego i Lipińskiego, pozostawiając za sobą w niedojrzanej odległości nieforemny zarys Święckiego, iluż materjałami zbogaca krajoznawstwo nasze.
Tem dziełem tak skromnie zapowiedzianem, a tak wybornie dokonanem, słusznie pochlubić się może Warszawa; lecz że i my nie próżnujemy, dowodem książka, która w tej chwili leży przed nami, a którą dać chcemy poznać czytelnikom naszym.
Marszałek, to jest głowa szlachty i obywatelstwa powiatu borysowskiego, zarządu mińskiego, hrabia Eustachy Tyszkiewicz, znany nam z kilku prac o starożytnościach kraju i podróży po Szwecji, o której w Athenaeum była mowa, przedsięwziął za pomocą kilku wybranych członków ustanowionego na to komitetu, na których czele stoi hrabia Konstanty Tyszkiewicz, posiadacz szacownych zbiorów łohojskich, zająć się opisem powiatu borysowskiego, którego jest naczelnikiem. Określił się skromnie planem małym, ale postarał się zapełnić go z nadzwyczajną sumiennością i staraniem. Owoc tej pracy obywatelskiej hrabiów Tyszkiewiczów, panów Septyma Swidy, Konstantego Dulicza, Józefa Bohdanowicza, Józefa Bielickiego doktora medycyny leży przed nami. Nosi on tytuł: „Opisanie Powiatu Borysowskiego“ pod względem statystycznym, geognostycznym, historycznym, gospodarczym, przemysłowo-handlowym i lekarskim, z dodaniem wiadomości o obyczajach, śpiewach, przysłowiach i ubiorach ludu, gusłach, zabobonach i t. d. Wilno, drukiem Antoniego Marcinkowskiego, 1847, 8vo, 446, 43 i IV. str., kilka rycin i mapa powiatu borysowskiego.
Zbiór ten za wzór postawić można dla tych, którzyby coś w tym rodzaju przedsiębrać chcieli, nie pod względem układu, który za mało jest może systematyczny, ale dla jego różnostronności i wykonania pojedyńczych części opisu.
Część historyczna cała (zdaje się hrabiów Tyszkiewiczów obu), gospodarska, badania obyczajów i zwyczajów ludu, i przysłowia zebrane i ułożone najlepiej. Flora (nie wyjmując artykułu o grzybach, które koniecznie ścisłego potrzebowałyby zadeterminowania), i część lekarska, zostawiają wiele do życzenia. W ogólności jednak całość dzieła daje pojęcie jasne, dostateczne i bardzo szczegółowe tego kątka ziemi, który się borysowskim powiatem zowie. Zaiste, trudno nawet w początku zdać sobie sprawę z tego, jakim sposobem opis jednego tylko powiatu mógł tak sporą księgę utworzyć. Gdybyśmy nie mówię na tę skalę, ale na znacznie nawet mniejszą, każdy swój kąt opisać potrafili; co za piękny materjał historyczny, jakiby to był zbiór szacowny! Lecz wieluż mamy takich marszałków, jak hrabia Eustachy Tyszkiewicz, a takich obywateli, jak Konstanty i pan Swida i wszyscy ich pomocnicy? Nieskończenie mało.
Gdyby przykład powiatu borysowskiego obudził chęć szlachetną współzawodnictwa, jakżeby to jeszcze wartość jego opisu podniosło!
Lecz poprzestańmy na tym wstępie i zbliżmy się do samego dzieła, które sucha rozpoczyna statystyka — sucha, bo się liczbami wyrażać musi, lecz żywa, gdy do znaczenia liczb wejrzysz! Ściśle biorąc, po wzmiance o położeniu geograficznem, geognostyczne postrzeżenia i meteorologja następowaćby powinny.
Powiat borysowski graniczy z powiatami mińskiego zarządu: cieńskim, kopyskim, mińskim, ihumeńskim; wileńskiego: wilejskim i dziśnieńskim; witebskiego: lepelskim; zawiera obszaru całego ziemi 806.157 dziesiątin; miast, wsi i osad różnych 989; domów, dworów i karczem 15.013, a w nich ludności całej męzkiej 55.256, żeńskiej 54.515 dusz.
W całej tej masie ludności, rocznie się rodzi mężczyzn 2.065, kobiet 2.242, umiera 1.329 i 1.305, zawiera małżeństw 798, rozwodów żydowskich zachodzi 10. Widzimy, że na stosunkowo mniejszą liczbę kobiet, więcej się ich przecie rodzi niż mężczyzn; ztąd wniosek łatwy, że ich też więcej umierać musi; a tego nie tylko nie okazuje tablica, ale przeciwnie. Jak to pogodzić? nie wiem, może odpływem kobiet jakim za powiatu granice, może emigracją jaką, którąby wskazać należało?
Z dołączonej skazówki wyczerpujemy także ciekawą wiadomość, iż największa liczba dzieci przypada (u ludu) na miesiąc czerwiec, najmniejsza na grudzień. Stosunek ten potwierdza wymownie nie jedno przysłowie ludu, tyczące się obfitej jesieni i głodnego przednówku.
Spis wszystkich osad, wsi, miasteczek i t. p., nie jest bez interesu, nawet dla dawnej kraju historji. Najznakomitszemi pod wszystkiemi względami, obywatelami-posiadaczami ziemi, są tu hrabiowie Tyszkiewicze, do których kilkadziesiąt wsi należy. Książę Radziwiłł, który posiada 7.183 dusz, Borysowszczyzny (pod miastem powiatowem). Lecz właściwie za gospodarzy powiatu uważać tych należy, którzy tu fabryki, szkółki, biblioteki, kierunek, że tak powiem, wszelkiego ruchu, życia i postępu w swych rękach mają. Temi są hrabiowie Tyszkiewicze.
Nie dziwujcie się czytelnicy, że wam tem hrabstwem miotamy w oczy nieustannie: czynimy to nie przez żadne pochlebstwo, bo od żadnego z Tyszkiewiczów, nic prócz życzliwości nie potrzebujemy, ale żebyśmy zawstydzili nie jedną arystokratyczną rodzinę, która sądzi, że na zbutwiałych, acz zaszczytnych starych buławach, szablach i infułach, spokojnie zasypiać może, że starając się o owce, gorzelnie, buraki i swoją kieszeń najukochańszą, do niczego więcej nie jest obowiązaną. Takich rodzin w każdym powiecie naliczym wiele, a troszczących się o dobro publiczne, o sprawę ogółu, o postęp, o oświatę, pracujących sercem całem, jak ci, których wymieniam, — nie znam wcale, lub bardzo mało.
Ale zwróćmy się do Borysowa, za daleko jesteśmy już od niego. To co w opisie o jurysdykcjach powiedziano, do każdego innego powiatu zastosować się może.
Pod względem wyznań religijnych dzieli się ludność na 53.063 greko-rossyjskiego obrządku, 49.924 rzymian-katolików, 22 ewangelików, 1.569 staro-obradzców i 6.703 żydów płci obojej.
Przed nowem rozporządzeniem o klasztorach, znajdowały się w borysowskim trzy klasztory dominikańskie, jeden bernardynów i jeden bazyljanów. W dobrach klasztornych było tylko dusz 477, lecz mienie całego duchowieństwa rzymsko-katolickiego w ogólności wynosiło 3.000 dusz przeszło. Są trzy dziekanje (dekanaty) prawosławne, a dwie rzymsko-katolickie. Kościołów katolickich 13, ruskich cerkwi parafialnych 60; synagogi żadnej.
Od roku 1806 była w samym Borysowie, potem w miasteczku Chołopieniczach, szkoła powiatowa o czterech klasach, którą później zamknięto. Pozostały tylko dwie szkółki parafjalne, z których wkrótce jedna tylko się utrzymała. Tę hrabia Eustachy Tyszkiewicz ofiarą domu na jej pomieszczenie i funduszu na opłatę nauczyciela do dwu-klasowej podniósł.
Widzimy z tego, jak mało jeszcze o oświacie ludu, tym warunku jego postępu, pomyślano, i jak wiele do uczynienia pozostało. Lecz nie wszystko razem uczynić można.
Straż wojskowa, żołnierze na urlopie, kantoniści i inne osoby, pod wiedzą ministerstwa wojny zostające, nie dochodzą półtora tysiąca.
W zapasowych magazynach włościańskich liczyło się zboża: żyta czetwerti 29.905, jarzyny 17.728, w ogóle 47.633. Zapas ten w głodne lata 1844-45 zużyty został całkowicie.
Droga pocztowa, przechodząca przez powiat borysowski, dzieli się na sześć stacyj pocztowych. Most na Berezynie z groblami sążni 260 wynosi.
Głową rzek tutejszych jest Berezyna, wypływająca z północno-zachodniej strony tegoż powiatu pod Dokszycami, która wpada do Dniepru w powiecie rzeczyckim, spławna od ujścia Sierhuny. Dźwiga ona bajdaki z solą, zbożem, wódką, pieńką, wańczosem, klepką, maszty, szpyry, płyty towarne, brusy i kłody. Największa szerokość rzeki wynosi sążni 25-30, najmniejsza 15-20. Rząd zamyśla przekopać kanał do rzeki Sierhuny, dla ominięcia jezior Maniec i Pławjo, i oczyścić łoże często płytkie i zamulane samej Berezyny.
Oprócz Berezyny zasługują na wzmiankę: kanał sierhuczewski w roku 1803 wykopany z 12 śluzami; rzeki: Dźwinosa wpadająca do Wilji; Wilja biorąca początek w powiecie tutejszym w Milczu; Hajna uchodząca do Berezyny i Jessa do Ułły, przez którą łączy się z Dźwiną. Oprócz tych mniejsze rzeczki: Plissa, Seha, Bóbr, Bresiata, Rawa, Usiaża, Cna wiosną dozwalające spławiać drzewo. Dwanaście jezior i kilkadziesiąt wielkich strumieni (rzeczułek) dopełniają tego obrazu wodnych komunikacyj powiatu. Z jezior najznakomitszem jest zwane Pelik (Peleg u Buffona), którego wody rozpływają się w dwie przeciwne strony do Bałtyckiego i Czarnego morza.
Jarmarki drobne w miasteczkach: Chołopieniczach, Łohojsku, Ziembinie, ledwie zasługują na wspomnienie, i tu nawet nie miejsce mówić o nich.
Cały przychód z powiatu borysowskiego wynosi rządowi 162.745 rubli srebrem, a utrzymanie duchowieństwa, pensje urzędników i t. p., rozchody wynoszą 33.379 rubli srebrem.
Takim rysem statystycznym szczegółowym rozpoczyna się opisanie, a po nim następują wiadomości historyczne o mieście i powiecie, część książki bez ochyby najbardziej zajmująca i najlepiej wypracowana.
Borysów leży na lewym brzegu Berezyny, przy ujściu do niej Sehy, na pochyłej płaszczyźnie, gruntach piasczystych i błotnistych. Od północy osłania miasto góra, od wschodu blizkie lasy, od południa tylko odkryte. Pozór jego tak opisują wydawcy:
Przybywający spostrzega przed sobą gęsto ściśnięte, czarne, drewniane, kominami tylko i kościołem murowanym bielejące, nie wielkie miasteczko. Pod nogami widać przystań handlową, zabudowaną wzdłuż nad prawym brzegiem rzeki, zapełnionej najczęściej bajdakami, bielejącemi od rozpiętych żagli.
Mnóstwo ludzi wynoszących ze statków towary, liczne furmanki dla kupna produktów przybyłe i jakby obozem w oddzielnych gromadach rozłożone, ożywiony ruch w tem miejscu przedstawiają. Wspaniały most, na 2.000 arszynów długi, przystań z miastem łączący. Po za miastem widać wyniosły grzbiet wzgórza, obszerną zakończony płaszczyzną, która w uprawną rolę jest zamieniona. Na lewo pośród piasków mogilnik żydowski i gęstym sosnowym lasem zarosły; na prawo obszerne sianożęci i wypasów przestrzeń, którą Berezyna dwoma krętemi korytami przerzyna; cały zaś ten widok otacza w dali ciemny pas sosnowych lasów, w które powiat obfituje.
Klimat miejscowy wcale się łagodnością nie odznacza, w czerwcu stanowczo dopiero zaczyna się ciepło, zima trwa do połowy marca, mrozy tu dochodzą do 25 stopni R. Sady z powodu przymrozków wiosennych, rzadko owocem obdarzają. Autor utrzymuje, że nie będąc przyjemnym wcale, klimat jest wszakże bardzo zdrowy.
Herb miejski nadany w roku 1792 wyobraża w białem polu bramę z dwiema wieżami, między niemi św. Piotr z kluczami.
Latopisy litewscy przyznają założenie Borysowa Borysowi Ginwiłłowiczowi w drugiej połowie XII. wieku, ale pewniej daleko, jeśli nie zakład osady nierównie dawniejszej, to zamczysko należy się księciu Borysowi Wszewołodowiczowi około roku 1102. Pamiątką tych starych lat jest kamień w rzece Dźwinie, leżący o milę od Dzisny i inny między Kochanowem a Orszą. Ostatni ustawiony był w kształcie druidyckich dolmenów na czterech nogach kamiennych. Stryjkowski cytując pierwszy, wyczytał na nim czego nie ma, to jest: Grinwiłłowicza.
W roku 1127 zdobywa szturmem Borysów Wszewołod Olgowicz; wspomnienia historyczne od tej epoki aż do XIV. wieku milczą. Małe znaczenie grodu i miasteczka dość tłumaczy ten brak wzmianki o nich. W XIV. (ku końcowi) i XV. wieku kilkakrotne pochody Witolda na Orszę, Witebsk, Smoleńsk i Psków, zostawiły po sobie dotąd niezatarte drogi.
Siady tych Witowych dróg (w podaniach tutejszych Witold się Witem nazywa) są dosyć liczne. Stare gościńce, pola, studnie, noszą dziś jeszcze imię bohatera, po którym piętna stóp i podania dotąd pozostały. Jedna ludu powieść wspomina o trzebionych drogach, o zarzucanych przezeń błotach, o wznoszonych mostach. W Masałajach Witowa studnia dla niego w jednym z pochodów wykopaną być miała.
O Świdrygielle zapisały dzieje, ale lud nic nie zapamiętał; chociaż tu pochwycił księcia Michała Olszańskiego, którego kazał w Dźwinie utopić, odsyłając do Witebska.
W wojnach Aleksandra z teściem Janem Bazylewiczem w roku 1500, Zygmunta I. z Bazylim Iwanowiczem, kraj tutejszy był także teatrem ruchów wojennych; w Borysowie Zygmunt Stary posła od Ojca świętego Leona X. przyjmował; a nareszcie choć w małych potyczkach z siłami W. E. Moskiewskiego, zmusił je do cofnięcia się od Berezyny ku Dnieprowi. Tu gońce Michała Glińskiego, dwa razy zdrajcy, przynieśli królowi ofiary żalu, czy zemsty? Bóg tylko sądzić może.
Pobytu Zygmunta I., który tu odebrał wieść zwycięztwa odniesionego pod Kropiwną, nie ma śladu w Borysowie; i słusznie się dziwi temu autor. Lecz czas niemógł-że go zniszczyć?
Za Zygmunta Augusta nic się tu ważniejszego nie przytrafiło.
Stefan Batory dopiero, po Witoldzie następcą, (bo lud dobrze bohaterów odróżnić i pamiętać o nich umie), dotąd w ustach gminu tutejszego pozostał. Liczne powieści przejście jego tutaj opowiadają z poetycznemi szczegóły. W miejscu zwanem Stanicą Królewską lub Stań-Królem, szlachcic pokrzywdzony od wojska, zatrzymał go temi słowy.
Odpowiedź królewska na prośbę uciśnionego, któren się domagał wynagrodzenia z ziemi starościńskiej, Bierz i Milcz, dać miało początek osadzie zwanej Milcz lub Milcze. Są tu drogi Batorowskie, karczma u przewozu przez Berezynę Baturyną zwana; Biała-Łuża, której zalane wodą piaski, wysypaniu dla bohatera uczynionemu przypisują; a wreszcie niedaleko Stań-Króla, ciekawy Kamień Królewski. Na nim niezgrabnie wyciosany rycerz z mieczem i tarczą, nad głową wielka korona i głoski u spodu R. S. B. (Rex Stephanus Bath.), dwa koła poniżej wyryte jedno w drugiem, dały powód do mniemań, że tu król obiadował (mają oznaczać talerze).
Gmin, który pomni dobrze Batorego, nie zna całkiem Zygmunta III., który tu był przecież, idąc do Orszy. Gwagnin opisuje ówczesny zamek borysowski z basztami i parkanami, dosyć obronny, między parkanami ziemią i kamieniami umocniony.
Szkoda, że dawniejszego opisu borysowskiego grodu, nie zostawił nam w relacji dwojakiej podróży baron Herberstein, któren dwakroć przejeżdżając tędy, zapisał ledwie miejsca nazwisko, brak dróg dobrych w kraju pustym i oddalenie od Orszy.
Zamek też nigdy nie musiał być obwarowanym ze szczególnem staraniem, choć wielce na to zasługiwał położeniem swojem. Była to zawsze drewniana, długa budowa, na wyspie, z jedną drewnianą także bramą. Dziś i to zniszczało, lub całkiem zmieniło nazwę i przeznaczenie; na tem miejscu stoją koszary i karczma zajezdna.
Umieszczone tu przez autora myśli i badania o handlu, ze szczególną troskliwością są opracowane i na szerszy rozmiar daleko, niżeli borysowskiego powiatu opis wymagał. Ale inaczej, cóżby się powiedzieć dało? jak się wytłumaczyć było można?
Obszernie tu mamy o projekcie połączenia dwóch mórz za Zygmunta III. powziętym, przez Berezynę z Wilją, i projekcie, któren na papierze pozostał aż do 1806 roku, a raczej do 1799, w którym kanał berezyński kopać rozpoczęto.
W roku 1655 szturmem zdobyty Borysów przez wojska cara Aleksego; Stefan Czarniecki nadaremnie w roku 1660 trzymał go w oblężeniu, od którego odstąpić musiał.
Spotykamy wreszcie, po Witoldzie i Batorym, Karola XII. u Berezyny, przepowiadającego może nowy i straszniejszy nad wszystkie boje, który historję tego kątka ziemi miał wsławić. We wsi Uchołoda są ślady przejścia Szwedów Karola XII. w mogiłach i długiej grobli, „królewską“ zwanej.
Miasto Borysów należące od najdawniejszych czasów do starostwa, po drugim podziale oddzielone od niego zostało przez cesarza Pawła; starostwo nadane zaś książętom Radziwiłłom.
Nadania miejscowe nie sięgają bardzo odległych czasów (znać dawniejsze zaginęły), gdyż najpierwsze z czasów Zygmunta Augusta (1563 roku). Ważnym jest akt renovationis z roku 1792 dnia 15. czerwca. Pomimo tych przywilejów, które nie potrafiły zapobiedz przywłaszczaniu sobie władzy nad nim starostw, Borysów swobodniej rządzić się poczyna w roku 1798.
Pojąć łatwo, że miasto narażone położeniem swem na wojny i napady, akt starych mieć nie może. Najstarsze poczynają się w drugiej połowie XVII wieku.
Sięgając XII. wieku, nie ma przecie pamiątek dawnych, ani budowli; podania są tu jedynemi skarbami przeszłości. Kościół miejscowy, jak dziś jest, przeszłego nawet wieku nie dochodzi.
Przychodzim do chwili, która najżywiej dla strony tutejszej jest pamiętną, która zatarła krwawym blaskiem swoim wszystko, co tu wprzód jaśniało — do odwrotu Napoleona w roku 1812 i bitwy nad Berezyną. Opisana ona szczegółowie, żywo i malowniczo w dziele naszem i do niego odsyłamy czytelników. Ten ustęp najwięcej zajmujący, wybornie wypracowany, nic nie zostawia do życzenia. Nawet podania, nawet powieści ludu, dodają mu barwy i świeżości. Gdzież nie wzrośnie podanie, gdzie baśń się nie wciska?!
Czytając wypisane przez hrabiego Tyszkiewicza, przytomni niejako jesteśmy procesowi tworzenia się ludowych tradycyj i zdumiewamy się nad siłą, z jaką rosną i przeszłość malują. Wiele w tej sile fantazji, mniej prawdy niestety!
Nic nie powiemy o skarbach Francuzów, których tu opowiadają takie mnóstwo, ale musiemy wspomnieć, że wójt wsi Sciudzionki „pokazuje miejsce, gdzie król pruski był ubity; opowiada, jak później, niedawnemi czasy ukazywał się Turek i t. p.“
Nie prędko po klęsce doznanej w roku 1812, miasto Borysów do porządku przychodzić zaczęło, zniszczone musiało się odbudowywać, a przez jakiś czas, nawet jurysdykcje w lichych mieściły się domkach, szkoły całkiem wyniosły się do Chołopiewicz.
Borysów w roku 1680 miał rynek z komorami, cerkiew św. Spasa, domów 382; dziś połączony wspaniałym mostem z prawym brzegiem Berezyny, ma dwie cerkwie drewniane, kościół murowany jeden, dwie bożnice żydowskie, dwa młyny, 609 z górą domów, a w nich 5.917 mieszkańców. Kupców chrześcjan 8, żydów 44, mieszczan 420, żydów 1566, hrażdan (obywateli miejskich) 80. Na kwadratowym rynku miasta stoi w pośrodku cerkiew prawosławna, w 1834 roku wzniesiona. Ulic i uliczek około 20, w części tylko brukowanych. Na miejscu dawnego zamku, na wyspie, stoi ostróg.
W okolicy zwraca uwagę wojenna słoboda żołnierzy inwalidów.
Dochody miasta nie przechodzą 1790 rubli, rozchód wynosi 1660 rubli. Mieszczanie trudnią się uprawą roli, wszyscy prawie mają ogrody i pola; wstęp do lasów, dawniej od starostw dozwalany, dziś kupnem drzewa zastąpiony.
Oprócz szpitala kościelnego, żadnego innego nie ma dobroczynnego zakładu, żadnej też fabryki; spław na Berezynie wszystkich zajmuje.
Handel tutejszy dosyć jest czynny. Berezyna na Dniepr niesie drzewo, smołę aż do morza Czarnego przeznaczone; nawzajem od Krzemieńczuka przychodzi tu sól, w mniej urodzajne lata zboże, krupy. Nieco trudniejszy jest spław drzewa do Bałtyckiego morza, przeciw wodzie do jeziora Pelik, na śluzy lepelskie, jezioro, przekopem od Ulanki, Ulanką na Dźwinę. Śluzy i porohy Dźwiny, a mianowicie długość tej drogi, trudną ją i mniej powabną czynią. Lecz wkrótce może połączenie Dźwiny z Berezyną prostsze i łatwiejsze, i w tej stronie ożywi handel.
W roku zwyczajnie urodzajnym przychodzi tu z Małorossji na 250.000 rubli srebrnych towaru, w tej sumie samej soli za 230.000 rubli srebrnych.
Handel drzewny tutejszy roczny nie przechodzi 195.000 rubli srebrem.
„Widok powierzchowny miasta Borysowa — pisze autor, którego tu wyrazy przywiedziemy w całości — jest tenże sam, co i wszystkich innych, małych litewskich miasteczek. Prócz obywatela za interesem przybyłego, albo urzędnika docześnie zamieszkałego, liche i brudne żydowstwo wszystkie celniejsze domy, place i ulice miasta zalega i cały przemysł trzyma w swych rękach; mało znaczący handel przewozowy, towar łokciowy, produkta konsumcyjne, gorące napoje, rzemiosła wszelkiego rodzaju, wszystko jest w rękach żydów. Mieszczanin w długiej szarej kapocie, z czapką barankiem obłożoną, czego tylko potrzebuje, z rąk żyda nabywać musi; nie ma bowiem dosyć siły w sobie, a wszystkim im w ogóle brak potrzebnej jedności i umiejętności, ażeby gałąź przemysłu handlowego z rąk żydowskich wytrącić i sami utrzymać mogli. Mieszczanie borysowscy najwięcej rolą się zajmują. Niektórzy z nich są kowale, szewcy, a najczęściej umiejętni i wyborni rybacy. Latem zwykle nabiera Borysów więcej życia; włościanie małorosyjscy, flisy z bajdaków, pospólstwo z stron różnych, płytnicy naprzemian przybywający, widzieć się dają na ulicach, lub po małych kramikach, gdzie drobne i skromne potrzeby swe opatrują. Często spostrzedz można kilku takich ludzi, a pośród nich żyda, wymownie ich odurzyć usiłującego, za temi innych żydów trzymających ich na oku, aby gdy się pierwszemu nie uda, ponowioną natarczywością i wybiegami, drobiazgową korzyść z nich wyciągnęli. Często się zdarza, że za przybyłym, przyzwoicie odzianym obywatelem, dwóch lub więcej żydów w tropy goni; oglądając go, mierząc dokoła okiem, czynią między sobą narady, uwagi i spostrzeżenia; są to miasteczkowi krawcy, którzy na plecach przybyłego pana odbywają swojej profesji naukę; dochodzą kroju jego sukni i wzór z niej zdejmują, aby, jeśli któremu z nich dla kogo z okolicy odzienie zrobić wypadnie, mógł go zapewnić, że modny frak lub surdut uszyje. Osoby takie i tym podobne widoki, stanowią znamię i rys wydatny miasta Borysowa; wszędzie żydzi, wszędzie pospólstwo.“
Ale z różnorodnego pospólstwa tego, ileżby zajmujących utworzył obrazków badacz obyczajów gminu! Ile ich jeszcze żyd dostarczyć może, choć go już tak na wszystkie strony obracano.
Dwa tylko jarmarki ma Borysów: na Nowy Rok i w dziesiątą niedzielę po Wielkiej nocy; oba mało znaczące.
Włościanie tutejsi — powiada dalej autor — są urody nieprzerosłej, ani zbyt mali, postawy ciała foremnej, zdrowi, do pracy leniwi, o zachowanie swej własności niedbali, w naruszeniu cudzej nieskrupulatni. Wpływ przemożny żydów, szeroko dotąd pośród wiosek obywatelskich rozpostarty, zdaje się być główną tego przyczyną.
Dodajmy, że nie mniejszą przyczyną złego, jeśli jest, są zawsze sami właściciele ziemi. Jak za dzieci złe zawsze odpowiada ojciec, tak za włościan właściciel ziemi. Do niego należy poprawa ich moralna, dobry byt, wszystko; gdyby chciał, może ich niedolę osłodzić, odwieczną niewiadomość oświecić, zepsucie, położenia ich skutek, wstrzymać i uleczyć. Żydzi są tu tylko, jak wszędzie, czynnymi współpracownikami dziedziców. Złe, jakie widzimy w najniższych społeczności klasach, ani nas zadziwiać, ani względem nich zrażać nie powinno. Jakież to wychowanie tych ludzi? jakie staranie o moralne (o umysłowem i mówić nie można) udoskonalenie? gdzie piecza o te dzieci, które jak wołu wprawiają do pracy, nie dając im ani czasu, ani chęci wzniesienia oczu nad czarną ziemię i zadymioną chatę? Możemyż wymagać po nich cnót, których nie szczepim?
Nie obwiniajmy, bo wina jeśli nie na nas, cośmy wszystkiego w chwili uczynić nie mogli, to na dziadów i pradziadów naszych spadnie. Pod względem dobrego bytu wprawdzie wieśniak naszego kraju daleko stoi wyżej od biednego proletarjusza Irlandji i Francji nawet, wyżej też od niego stoi moralnie; umysłowie tylko nikt już od niego niżej stanąć nie może. Jegoż w tem wina? Lud, któren obwiniamy, jest przecie stokroć cnotliwszy od nas samych, jeśli weźmiemy w rachunek, że go nikt tej cnoty nie uczy, nikt nie wpaja, choć od niego wymagamy jej przecie.
Lud powiatu borysowskiego, wedle sposobu życia, dzieli autor na mieszkańców leśnej części i polistej: „Mieszkańcy strony południowej i zachodniej, lasami zarosłej, mającej spławne rzeki, do ciągania towarnego lasu zimą, do spławiania go latem nawykli; z tej pracy, nie wychodząc daleko od domów, otrzymują w znacznej części swoje zarobki. Każdy z porządnych włościan bywa tu zwykle opatrzony w niemałą liczbę zdrowych i dobrze utrzymanych koni, w znaczne trzody bydła, które po lasach się pasą. Domy mieszkalne i zabudowania gospodarskie niemal u wszystkich włościan zwykle brudno są utrzymane; dachy na nich porujnowane, pogniłe; parkany co jesień rozebrane i spalone, bo na postawienie nowych, drzewo ich nie wiele pracy, a nic zgoła pieniędzy nie kosztuje; każdy z nich najdalej o kilkaset kroków od lasu mieszka, a wspólnictwo własności leśnej do dziś dnia tak jest tu w używaniu, że włościanin w lesie obywatelskim bez żadnej uwagi na jego własność rąbie, psuje, co chce i gdzie mu się podoba, nie szukając na to żadnego pozwolenia; nakoniec przedaje na swój dochód drzewo, węgiel, smołę w przekonaniu, że to najprawniej czyni.“
Któż temu winien? jeśli nie właściciele, którzy nie starają się w lasach zaprowadzić porządku, choćby to może po wiekowym nałogu z trudnością przyszło? Chcemyż żeby włościanie szanowali, czego my nie szanujemy i o co niedbamy?
Idźmy dalej:
To wspólnictwo i łatwość otrzymania w potrzebie drzewa, może być główniejszą przyczyną, że się z tak łatwego nabycia własności leśnej, w włościanach naszych nie wyrobiło uczucie potrzeby zachowania czystości, porządku i oszczędności w zabudowaniach. To niedbanie o budowle i własne mieszkania, stawia nieoswojonemu i niedoświadczonemu oku przejeżdżającego obraz nędzy kraju większej, niż ona jest w rzeczy samej. Gospodarstwo rolne u mieszkańców tej strony dosyć jest niedołężne i ograniczone; pola niewiele mają, sieją zawsze tyle, ile do wyżywienia siebie i swych domowników potrzebują; myśl zapasu rzadko im do głowy przychodzi; handlu ziarnem zgoła nie prowadzą. Znają się na rybołówstwie i myśliwstwie, mając nie małą liczbę barci i ułów po lasach. Włościanie leśni, okrążeni takiemi bogactwami przyrodzenia, nie lękają się niedostatku, bo choć przypadkiem zima wcześniej się zacznie, a wody przed czasem opadną, lub na polu nieobfity urodzaj, skóra dzikiego zwierza, sztuka zwierzyny ustrzelona, lub pracowita pszczoła, dochód mu przyniesie, a ludzie handlujący, Berezyną chleba dostarczą. Ubiór tych włościan jest wcale skromny: mężczyzna nosi zwyczajnie siermięgę (kapotę) szarą lub ciemnej barwy z maleńką zamiast kołnierza wypustką, z sukna bardzo mocnego i trwałego prostej wełny, tkanego sposobem właściwym naszym wieśniakom we trzy nitki; czasem bywa biaława, krój ma w sobie właściwy, zawsze jednostajny u mężczyzn i kobiet, nie szeroka, poła na połę daleko nie zachodzi, za kolana rzadko przedłuża się, u kobiet stóp sięga, równie latem jak zimą do użycia służy; póki nowa, zowie się świtą. Drugą odzieżą jest także kapota z płótna grubego, takiegoż jak poprzedzająca kroju, zwana nasuw, i kładzie się czyli nasuwa na wierzch siermięgi, podczas deszczu jesienią lub śniegów zimową porą. Kożuch podobnegoż kroju, bardzo częstego jest użycia, jesienią, zimą, a przy ostrzejszych zmianach powietrza i latem ciągle noszony; w mrozy kładzie się na kożuch siermięgę i nasuw.
Do podwiązania się służy dziaha, to jest: pas zazwyczaj rzemienny z klamrą do zapinania, przy którym wisi rzemienna kaleta, a w niej nóż i krzesiwo z hubką.
Spodnie latem z płótna, zimą sukienne, na uczkurni, to jest: postronkiem ściągające się. Na nogach rzadko buty skórzane, zwyczajnie łapcie, rodzaj obuwia w kształcie trzewika, z łyka lipowego, wiązowego, a w niedostatku i łozowego uplecione, które czarnym rzemieniem lub postronkiem, na oburucz (czyli z obojej strony) okręcając nogi, od stóp do kolan, dobrze płótnem obwinięte, przywiązują. Czapka zimą z siwych lub czarnych prostych owiec, zwyczajniej z prostego sukna, baranem podbita, z długiemi uszami, latem okrągława w rodzaju kołpaka, z takiegoż sukna, a czasem kolorowa z cieńszego. Jak zimą tak latem szyja naga, koszula spięta błyszczącą spinką piersi okrywa. Kobiety, równie jak mężczyzni, używają siermięgi, nasuwu i kożucha, ale bez pasa, częściej trzewika niż łapci, latem pospolicie boso.
Mężatka od dziewczyny strojem głowy różni się; pierwsza obwija głowę płótnem białem namiotką zwanem, którem otulając opięto podbródek, część policzków i uszy, daje nad czołem wystawę, a z tyłu popuszcza dwa kłapcie; u młodych wierzch zdobi ogrodowy kwiatek; druga nigdy nie nosi namiotki, pospolicie zawiązuje chustkę, przypina kwiatek, lub jeśli mieć może, koniec pawiego pióra, z pod której puszczone są na ramiona dwa długie sploty włosów, wstążką lub kwiatem zakończone, młodsze nie noszą nawet chustki, mają gładko uczesaną głowę, z dwoma splotami włosów. Sznurówka, cały stan okrywająca, zawsze kolorowa, dziewkom właściwa; andarak czyli spódnica, dokoła otulająca, sznurkiem ściągnięta, częściej kolorowa niż płócienna, na tej płócienny fartuszek, na szyi mnóstwo paciorków; kolców u uszu nigdy prawie. Młode mężatki i dziewczęta, całe w bieli, idąc do dworu na robotę, osobliwie czasu żniwa, sztywnie i jak najczyściej ubierają się.“
Mieszkańcy zachodnio-północnej części powiatu polistej, z okolicy Dokszyc, zupełnie się od poprzedzających różnią ubiorem. Odzież, świta sukienna po kolana, bronzowego koloru, na niej biały nasuw płócienny, opasany rzemiennym pasem; łapcie w kształcie trzewika plecione, do kolana aż opasujące nogę rzemieniem, lub powrozem. Szyja naga, koszula spięta spinką. Kobiety noszą namiotki staranniej obwiązane, świty bronzowe, andarak kolorowy, trzewiki lub łapcie. Dziewki chodzą w bieli cale. Mieszkańcy pól cały dochód mają z roli, przewozu i zarobkowania za domem. „Domowstwa ich, — pisze autor, — są zwykle czysto, dobrze i ochędożnie utrzymane; ogrodzenia wszędzie całe, zapasy drzewa opałowego porządnie ułożone, rozsądnie i w miarę potrzeby używane; narzędzia rolnicze i wozy starannie zachowane, zatem długotrwałe, bo nabycie drzewa nie mało ich kosztuje.“
Utyskuje autor na brak podań; przecież gdzie się dochowały ślady Witowych pochodów, Batorowych stannic i szwedzkie mogiły na niedostatek ich zbytecznie uskarżać się nie można. Być bardzo może, że w przyszłości wszystko to zatrze pobojowisko pod Sciudzionką, które dziś już sprowadza tylu ciekawych ku sobie.
Miasteczka powiatu borysowskiego, nie odznaczają się niczem takiem, czemby na siebie szczególną uwagę zwrócić mogły. Jest ich tu siedm, których dzieje szczegółowe poprzedza rys ogólny historji miasteczek w prowincjach naszych, pracowicie wykończony.
Ze wszystkich zastanawia najwięcej miasteczko Łobojsk, którego tu dzieje opowiedziane są wybornie, i istotnie ciekawe. Osada ta sięga odległej starożytności, bo już w połowie XII. wieku wspomnienie o niej w Ipatjewskiej kronice. W rodzinie Tyszkiewiczów zostaje od trzynastu pokoleń. Ślady tu pieczołowitości o nie dziedziców, więcej niż gdzieindziej widzieć się dają. Łohojsk, sam tylko w powiecie borysowskim, ma fabryki: tkanin lniano-bawełnianych (założoną przez dziedzica w r. 1837) i odlewów żelaznych. Ma bank pożyczki dla mieszkańców, których dobry byt najwymowniej dowodzi, że starania zawsze wieńczy skutek, byleby te wytrwale myślą pewną kierowane były.
Zakład tutejszy tkanin lniano-bawełnianych ma 50 warsztatów, na których na rok wyrabia się od 800 do 900.000 arszynów; z obrotem kapitału od 20 do 25.000 rubli srebrem. Przędza lniana kupuje się w kraju, bawełna przychodzi z manchesterskich przędzalni.
Nie będziemy się tu rozciągali nad historją cerkwi i kościołów, których liczbę wyżej wypisaliśmy, i powiemy tylko w ogólności, że starych tego rodzaju gmachów nie ma wcale. Fundacje są dawne, ale budowy nie sięgają czasów, którychby pamiątką będąc, zastanawiały nas pod względem sztuki, lub tradycyjnej normy budownictwa. Opisawszy cerkwie i kościoły z ich aktami, o założeniu poświadczającemi, wspomniawszy o zakonach, przystępują wydawcy, do rysu geognostycznego powiatu, krótko bardzo skreślonego, ale dostatecznego dla ziemi, która nie zdaje się nic szczególnie zastanawiającego w łonie swem ukrywać.
Następuje obszerny artykuł o gospodarstwie ziemiańskiem, ze wszech miar ciekawy i zajmujący, tem właśnie może, iż autor wszystko spisał, aż do najznajomszych nam i pospolitych czynności, któreby innemu mniej bacznemu oku łatwo wymknąć się mogły, a przecież do obrazu całości należą. Opisy nawet narzędzi rolniczych, które wkrótce znikną z udoskonaleniem niezbędnem rolnictwa, do jakiego idziemy, nazwania i t. p., będą dla przyszłości jedynem źródłem, z którego ucząc się dziwić będzie, jakeśmy spali długo.
W dziewiętnastym wieku, użycie smyka np. (brony z kłód jodłowych zupełnie pierwiastkowej) ledwie do uwierzenia!
Obszerna ta rozprawa bezsprzecznie do najlepszych w dziele tem należy, a nawet można powiedzieć, jest najdobitniejszym obrazem stanu gospodarstwa, nie w jednym tylko borysowskim powiecie, skreślonym ze znajomością rzeczy prawdziwą, z cierpliwością i zamiłowaniem dokładności chwalebnem. Może ona służyć za wzór do rysów gospodarstwa w innych prowincjach, któreby na udoskonalenie jego wpłynąć mogły, wskazując jak nisko stoimy w tym względzie. Nie wszystko zapewne odrzucać potrzeba, co wiekowe doświadczenie nam dało: lecz wszystko prawie udoskonalenia wymaga na tle naszem, naszego; ale potrzebujemy i tu postępu.
Mamy tu wiadomości o ogrodach także, o lasach, o handlu drzewem, miarach, wagach i t. p. Wracamy jeszcze raz do wieśniaka, o którym mówiąc, autorowie odzywają się z tem samem zdaniem, jakie nieco wyżej zbijaliśmy. Nie będziemy powtarzali swoich protestacyj, lecz przekonani jesteśmy, że głębsze wniknienie w stan ludu zmieni wyobrażenia piszących. Wiele jest złego, ale gdzie nikt nie piele, chwast rośnie swobodnie.
Utyskiwania na pijaństwo słuszne, ale i tu kto mu winien? Jeśli żyd, czemu go nie wypędzim?? Wszak żyda trzymać nikt nie zmusza? i borysowski powiat pochlubić się może, razem z Zarządem Mińskim, że pierwsi w r. 1841 prosili o wygnanie żydów z karczem. Po żydach w spadku pozostałe pijaństwo, ze zmniejszeniem gorzelni, z pilnem okiem na szynki, a najbardziej z moralnem podniesieniem ludu ustać musi.
Z całego rysu gospodarskiego wnosząc i opierając się na wniosku autora, widzimy że borysowski powiat wcale do urodzajnych okolic należeć nie może. W siedmiu latach jeden wielki urodzaj, jeden nieurodzaj, jeden rok średni, dwa nieco lepsze, dwa nieco lichsze od średniego oto obraz cały. W ogólności więc, niewdzięczną jest dosyć rola, lecz czy takąby pozostała przy staraniach umiejętnie skierowanych na ulepszenie jej? Wątpimy bardzo.
W leśnej części powiatu myśliwstwo, jeśli nie gałąź przemysłu, to pewien dochód dla wieśniaka i zabawę dziedziców stanowi: słusznie mu należał rys szczegółowy także. Tu jeszcze polowanie na niedźwiedzie, na dziki, łosie, sarny (rzadkie), wilki, rysie, kuny, wydry, borsuki, obfitym często wywdzięcza się plonem; a rybołówstwo zajmuje wszystkich, w pobliżu jezior i rzek zamieszkałych. Sum, jaki się tu poławia, waży czasem 120 funtów.
Z chorób endemicznych tylko kołtun, o którym już tyla pisano, może się słusznie nazwać tem imieniem: inne właściwie nie są niemi. Febrę przepuszczającą, skrofuły, i t. p. winni mieszkańcy nie tak klimatowi i ziemi, jak sposobowi życia i niedostatkowi, częstokroć do użycia pokarmów niezdrowych zmuszającemu. Artykuł o chorobach nic zastanawiającego nie zawiera: a spis roślin, wedle wszelkiego podobieństwa, musi tylko znaczniejsze obejmować. Trochę obfitszy jest artykuł o grzybach, i nie braknie mu nic, krom naukowych nazwisk, pod któremi są znane; a bez nich, z powodu różnego przezywania w różnych okolicach, nic się tu, oprócz o najznajomszych nauczyć nie można.
Zbiory naukowe Borysowa ograniczają się kilku prywatnemi, z których najznaczniejszy jest Łohojski.
W Mściżu u p. J. Slizienia, zbiór roślin i szklarnie, biblijoteka do 7000 dzieł dochodząca, zbiór medalów i monet (2000), zaszczyt przynoszą zacnemu posiadaczowi. Zamiłowanie w nauce, w naukowych skarbach, które ją dotykalnie przedstawiają, w utworach sztuki, i oto dziś cecha, która jedynie od gminu odróżnia. Ci co bez książki, bez myśli, bez celu żyć mogą, to gmin prawdziwy, to tłum; każdy w miarę swej możności, przy dzisiejszej taniości rzeczy, podsycających i kształcących umysłowy żywot, zdobyć się na nie może. Gdybyśmy mniej kart, mniej butelek, mniej stemplowego papieru na procesa niepotrzebne kupowali, mielibyśmy wszyscy więcej pokarmu dla ducha, i więcej wartości w oczach własnych.
Jedyne zasoby powiatu borysowskiego znajdują się w Mściżu i Łohojsku.
W Łohojsku biblioteka, kilka tysięcy dzieł licząca, zbiór aktów, dyplomatów, autografów, medalów i monet (1140). Starożytności różnych, jako: krzyż kościelny z czasów Zygmunta I., dwa pałasze z popiersiem Batorego, chorągiew szwedzka zdobyta przez Stefana Czarnieckiego, pałasz Piotra W., laski, karabele, buzdygany, buławy, broń, zbroje, i t. p., godne są widzenia. Oprócz tego, rzeźby i odlewy różne, a jak dla nas najciekawsze roboty p. Rafała Slizienia, którego talent tak głośny, a tak mało komu bliżej znany, i 220 blach, rytowanych przez krajowych sztycharzy (zbiór jedyny w swoim rodzaju), powiększają tutejsze skarby. W zbiorze rycin i rysunków, spotykamy roboty: Czechowicza, Smuglewicza, Damela, Rustema, Orłowskiego i wielu innych; z obcych: Canalettego, Dominiquina, Wouwermana, Sotimeny, Callota i t. d.
Są tu jeszcze etruski i naczynia z Herkulanum i Pompei. Jeśli dodamy, że hrabia Tyszkiewicz, posiadacz tych szacownych zbiorów, spieszy niemi wspomagać każdego z piszących, że chętnie dzieli się tem, co zebrał i na korzyść ogólną rad obrócić, co mu dały zamiłowanie rzeczy krajowych, sztuki i nauki, i usilna praca, dopełniał najlepiej tego rysu. Cześć niech będzie ludziom takim.
Właśnie też, o czci mówiąc, natrafiamy na sławnych ludzi borysowskiego powiatu, o których osobną znajdujemy wiadomość. Pochlubić się godzi, by zachęcić tych którym jeszcze lub stara sława, lub walka choć bez sławy a z pożytkiem, zasmakować może. Nie jeden sił nabierze do pracy, gdy ją ocenioną i uczczoną, choć późno zobaczy. Najsławniejsi Borysowianie są: ś. p. Feliks Żukowski, profesor b. uniwersytetu wileńskiego, rodem z parafii mściżskiej, z ubogich bardzo rodziców (ur. 1782 d. 25 maja, umarł 1834, d. 9. lutego) filolog i badacz starożytności; i zmarły także, profesor Ignacy Szydłowski, urodzony w Hajnie. O obydwóch wiadomość zajmującą dają wydawcy; może też drugiego z nich, jako ziomka, zbyt wysoko oszacowali. Nie jest Szydłowski bez zasług, i gdyby tylko jako wydawca wizerunków stawał przed nami, jużby mu odmówić ich nie można; ale jako poeta, jako krytyk, jako pisarz wreszcie, nie odznacza się ani talentem wyższym, ani żadną wybitną dążnością, któraby myśl czynną, żywą w nim okazywała. Gdyby ten dowcip, którym w rozmowach, w nieznanych artykulikach, w szyderskich ucinkach, szafował, użył był inaczej, możeby on cechę wybitną jego fizjonomji literackiej stanowił. Wdzięczni jesteśmy wydawcom za spis artykułów Szydłowskiego, artykułów drukowanych różnocześnie, któren będzie wskazówką dla przyszłego bijografa.
Przychodzim wreszcie do monografii ludu, zbioru pieśni jego, i opisu weselnych obrzędów, któren nowym jest materjałem do historji klasy tej, przechowującej w sobie odległych wieków jeszcze pojęcia, podania i symbole. Ileż to, dziś bez znaczenia dla nas pozostałych ceremonij, głębokie niegdyś miało znaczenie, którego sam lud już nie wie, powtarzając bez myśli, co z myślą czynili dziadowie.
Tłómaczenia pieśni Szydłowskiego nie zasługiwały na przedruk nowy: starając się o wdzięk jakiś pieszczony, tłómacz zatarł właściwy im charakter. Nie chcemy bez dowodu zarzutu tego czynić, oto jeden. Pieśń ludu mówi:
Nie siadzi Tacianka bokam,
Heta tobi nie z narokam;
Siadzi sabie praściusieńka,
Budzie tabie milusieńka.
Tłómacz zaś:
Nie patrz Tacianko na stronę,
Nie są to żarty zmyślone; (??)
Siądź prosto, podnieś oczęta,
Zajmie je luba ponęta. (?!!)
Lecz mając w artykule p. E. M. pieśni ludu oryginalne co ważniejsza, możemy opis wesela przez Szydłowskiego opuścić.
Uroczystości te obchodzone przez lud, jak pieśni, zbliżają się wiele do innych u ludu litewskiego i ruskiego postrzeganych; z tą tylko różnicą, że w borysowskiem wpływ starej litewszczyzny jest bardzo widoczny i pierwszy raz w zbiorze tym na jaw wychodzi. Dotąd mówiono tylko o wpływie Rusi na Litwę, lecz okazuje się, że i Litwa w prowincjach, z któremi długo spojoną była, wiele swojego pozostawiła. Obchodzenie kupałły, dziadów, radawnicy wiele ma styczności widocznej z litewskiego pogaństwa obrzędami. Dobrze, że nie pogardzono i zabobonami ludu, które są pewnie pozostałością starej wiary, utrzymującą się pomimo nowej lub do niej przylepioną. Przysłowia także w zajmujący sposób ułożone, nie mało się przyczyniają do przedstawienia nam tutejszego ludu. Niektóre z nich malujące naprzykład stosunek pana do włościanina, wyborne. — Łaska pańska tylko do proga. — Nie tyle pan dokuczy, co panięta (officjaliści). Wół ma język długi, a gadać nie może. — Prosi pan na tłokę, a nie przyjdziesz, za łeb powlokę. — Pany się z sobą drą, chłopom czupryny drżą. — Gdyby nie pański rozum, a nie nasza chytrość, przepadlibyśmy. — Gdy ci wierzą, nie klnij się; gdy cię biją, nie proś się.
Ostatnie, w kilku słowach głęboką znajomość ludzi okazuje. Wzbudzasz niewiarę, gdy sam czując fałsz, zbytkiem dowodów chcesz go wmówić; drażnisz gniew, gdy się chcesz jego skutkom wyprosić.
Przysłowia, pogadanki, wykrzykniki, w których lud sam siebie i świat ze swojego stanowiska maluje, które przy pieśni gminnej uderzają zupełnie odrębną fizjonomją, bo pierwsza idealizuje, drugie nagą chwytają rzeczywistość, zebrane tu w wielkiej liczbie i ułożone z myślą rozklassyfikowania, rzucają wiele światła, na obraz borysowskiego gminu. One też kończą jego monografiją, po której tylko krótka rozprawa, o śladach słowiańszczyzny w powiecie tutejszym i dodatki następują.
Otóż treść całego dzieła, z której widać, żeśmy ją, nie napróżno w początku chwaląc, za wzór dla innych stawili. Zupełny brak systematycznego układu, jest jedynym zarzutem, jaki dziełu temu uczynić można. Lecz z tychże materjałów, łatwo systematyczniej ułożyć, a bez nich żaden system, sam przez się nic nie powie. Badania historyczne, rys gospodarski, obraz ludu, odznaczają się i pracowitem wykończeniem, i zbiorem ciekawego materjału. Wszędzie styl zastosowany do rzeczy, niewymuszony, prosty, jasny a kilku ledwie dojrzanych russycyzmów, w książce tego rodzaju prawie nieuniknionych, nawet wyrzucać nie chcemy autorom. Bodajbyśmy jak najwięcej dzieł tego rodzaju i tak dokonanych mieli.