Bratobójca/XLVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bratobójca |
Wydawca | Józef Unger |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Caïn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Powróćmy do Saint-Ouen.
Nasz sympatyczny przyjaciel, Magloire, mańkut, od nocy pożaru wszystkiemu się przyglądał, wszystkiemu się przysłuchiwał, usiłował zdać sobie sprawę z najdrobniejszych faktów, ażeby z nich zrobić użytek dla swej protegowanej małej Marty.
Od sędziego śledczego odprowadził dziecko do pani Aubin.
Przeświadczony, że córka Germany była pod dobrą opieką, posilił się naprędce i powrócił do siebie na wieś Saint-Ouen.
Tam, przy ulicy Sekwany, zajmował mieszkanko, które utrzymywał z wielką troskliwością i czystością.
— Jakkolwiek wielce znużony, zanim się rzucił na łóżko, chciał umieścić w pewnem miejscu dwa przedmioty, które zabrał z fabryki i które miały wielkie znaczenie.
Mówimy tu o kłębku bawełnianym, oddanym mu przez Martę i o klejnociku, który wyjął z zaciśniętej ręki zemdlonej Weroniki Sollier.
Najprzód zajął się kłębkiem.
Rozwinął go i dostał się do papieru, o który były okręcone nici.
Rozwinął papier i przedewszystkiem spojrzał na podpis.
Lekkie drżenie nerwowe poruszyło mu usta.
— Podpis Ryszarda Verniere! — zawołał — spodziewałem się tego!..
Chociaż w pokoju było chłodno, krople potu wystąpiły mu na czoło i skronie.
— To więc Marta jest zrujnowana! — ciągnął dalej z pewnem przerażeniem, — przecież pan Verniere umarł, a wszystko co posiadał, już nie istnieje!.. Marta nie może już niczego się spodziewać, biedna droga pieszczoszka... niczego!..
No, zobaczmy.
I przeczytał treść listu, który już znają czytelnicy:
„Otrzymałem od osoby, pragnącej pozostać nieznaną, sumę trzykroć sto tysięcy franków, złożonych w moim domu na rzecz panny Marty Sollier, córki Germany Sollier, zmarłej, i będę jej od dnia dzisiejszego płacił procent w stosunku czterech rocznie.
„Obowiązuję się zwrócić powyższą sumę pannie Marcie Sollier lub tym którym przekaże, za prostem okazaniem tego listu.
„Saint-Ouen, 31 Grudnia 1893 r.
— To zupełnie jasne i zrozumiałe. Wszystko napisane w jaknajwiększym porządku — wyszeptał Magloire — a jednak wszystko stracone!.. Nieruchomość, ma chiny, materyały, nic nie było ubezpieczone... banknoty i pieniądze w kasie spaliły się lub zostały skradzione i cały majątek pana Verniere — jak oświadczył kasyer — składa się zaledwie z jakich dwudziestu tysięcy franków... ani myśleć o odzyskaniu pieniędzy z tego kwitu.
A pieniądze te zapewne złożył jej ojciec, niema pod tym względem wcale wątpliwości; ojciec, na którego niema już co liczyć, jak mi powiedziała pani Sollier, i jego nazwisko ma pozostać w tajemnicy... Zapewne on jest żonaty i ma inne dzieci...
Biedna Marta, co się z nią stanie, jeżeli jej poczciwa babka umrze?..
Magloire zamyślił się, poczem podchwycił:
— Co się z nią stanie? będzie z niej uczciwa dziewczyna... uczciwa kobieta... Bo ja ją wychowam sam.
Mogę zarabiać na swe życie, mogę utrzymywać starą matkę, mogę nadto pomagać biedakom... Ha! w razie konieczności, będę im dawał trochę mniej, ale Marta mnie nie opuści... Będzie moją córką, a ja z niej uczynię dziecko, godne swego ojca, Magloira.
No, w każdym razie trzeba schować ten kwit... A teraz pomyślmy o... breloku...
To mówiąc, kataryniarz wziął brelok, pochodzący od łańcuszka zegarkowego Roberta Verniere a pozostały w ręku pani Sollier, gdy walczyła z mordercą.
Przyjrzał mu się z większą niż przedtem uwagą.
— To cacko musi mieć sporą wartość — rzekł następnie — to niezawodnie majstersztyk... Ja się na tem znam, jako dawny grawer... a ten szmaragd wart jest dużo pieniędzy... Ładna z niego pamiątka... z wyrytemi cyframi... Taką rzecz nosić może nie złodziej z profesyi. W zbrodni w Saint-Ouen musi się kryć straszna tajemnica...
Niejeden może utrzymywałby, że powinienem był to cacko doręczyć sędziemu śledczemu... ale czyniąc to, może popełniłbym wielką niezręczność na szkodę Marty i Weroniki...
Tylko Weronika, jeżeli wyzdrowieje, będzie mi mogła powiedzieć, co mam uczynić, a jeżeli nie wyzdrowieje, zawsze jeszcze będzie czas. Tak, tymczasem schowam ten przedmiot wraz z kwitem do mej kasy... Tej chyba ogień nie zniszczy!
Magloire wyjął z komody maleńką skrzynkę dębową i otworzył.
Przed umieszczeniem w niej kwitu Ryszarda Verniere i cennego breloku, wziął papier jakiś.
Był to bilet na loteryę, który Vide-Gourret, mechanik-pijak, dał mu w dniu składek za franka, to jest za tyle, ile kosztował bilet.
— A! — rzekł z uśmiechem — gdyby przynajmniej wyszedł na to główny los! mała Marta miałaby swą część. Ale gdzie to tam... Ja ze dwadzieścia razy sam próbowałem loteryi i zawsze figa!
Schował do komody skrzynkę z wszystkimi przedmiotami, a w trzy minuty spał już snem twardym.