Córka Tuśki/Część pierwsza/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Córka Tuśki
Podtytuł Powieść
Wydawca Księgarnia E. Wende i S-ka
Data wyd. 1907
Druk T-wo Akc. Orgelbranda S-nów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

Komplecik. —
Na Wareckiej, u Żebrowskich, sześć panienek z „dobrych domów“ uczy się tańczyć.
Pousuwano palmy i figusy, pozdejmowano chodniki. Lampa zapalona stoi na pianinie. Światło białe, mleczne. Ponad lampą zawieszony oleodruk w złotych ramach, a poniżej jakaś akwarelka, kupiona przez Żebrowskiego „wypadkowo“ i „wcale tanio.“
Trochę chłodno; na dworze mroźno, choć koniec lutego. Panienki w lakierowanych pantofelkach; jedna w atłasowych błękitnych. Stoją rzędem, jak młode gęsi. Mają miny zakłopotane i nieszczęśliwe. Są niezgrabne i pas jest trudne. Szczególniej — pliéz. Nogi ich są sztywne, jak z drzewa. Sukienki opięte przy pliéz odznaczają szpiczaste kolanka. Dwie się buntują. Stanowczo za trudne. A potem ogarnia je jakiś wstyd. To przysiadanie jest nieprzyzwoite. Niuta szepnęła o tem Jaśce. I natychmiast obie strapione, nie wiedzą, jak sobie poradzić z tą sprawą. Patrzą na siebie, uśmiechają się dziwnie. Metr tańca, młody, przystojny baletnik, o bladej cerze i czarnych jak atrament wąsach, powtarza nieustannie:
Pliéz, pliéz — głębiej, głębiej.
Pita stoi na samym brzegu i wykonywa ruch wskazany z łatwością. Napozór drewniana figurka, lecz w gruncie rzeczy elastyczna. Sukienkę ma granatową, drobno plisowaną. Gdy przysiądzie na ziemi, rozłożone fałdy sukni przybierają kształt olbrzymiego fijołka. Luźna bluzka okrywa smukły tors. Z wysokiego kołnierza wykwita głowa, opleciona dwoma warkoczami, opiętemi w formie wianka, prostym wiejskim sposobem. I wykwint sukienki, przybranej aksamitem, dziwnym kontrastem łączy się harmonijnie z prostotą tej fryzury.
Pita z pewną nonszalancyą patrzy na przystojnego baletnika. Jego opięty strój, filigranowa postać nie imponują jej. Przytem, skacząc, jest śmieszny, tupie nogami, uśmiecha się. Pita wzrusza ramionami. Nie może pojąć, jak Jaśka mogła zakochać się w tym człowieku. Bo fakt — faktem. Jaśka się zakochała, i wszystkie panienki o tem wiedzą. Niby ona zwierza się tylko Picie, ale Pita podejrzewa, że Jaśka każdej pod przysięgą powierza swoją tajemnicę.
Bo ostatecznie, zkądże się to rozeszło? Prawda, że Jaśka strasznie się nastawia, zmienia wstążki na szyi, karbuje włosy, ma ciągłe wypieki na twarzy i śmieje się głupio, gdy baletnik do niej mówi. To bije w oczy. Nawet mogłaby tak się nie zdradzać, bo to przecież (według Pity) niema się znów z czem tak chwalić. Ten Schern jest porządnie trywialny. Pita podpatrzyła, jak w przedpokoju nos wycierał. Zupełnie ordynarnie. I gdy się odezwie, powie coś tak trywialnie, bez żadnej subtelności. Wszak spytał się na pierwszej lekcyi, zwracając się do Tuśki.
— Czy to wszystko pani konsolacya?
Pita widziała, jak matka skrzywiła się pogardliwie. Co za trywialność! Sześć dziewczyn ma być wszystko „mamine córki.“ Jak u stróżów? A potem to słowo: „konsolacya.“ Gdzie on to wyczytał? Kto teraz tak mówi?
Tymczasem, lekcya idzie dalej swym trybem. Baletnik zmienił rozkaz dzienny i zaordynował chassés. Panienki odetchnęły. To już łatwiejsze. I sześć nóżek wyciągnęło się na lśniącej posadzce. W ślad za nóżkami poruszają się chude bioderka.
— Raz, dwa, trzy — raz, dwa, trzy...
Otworzyły się drzwi od stołowego pokoju i weszła Żebrowska. Miała również granatową suknię, jak córka, splisowaną od pasa i rozściełającą się na posadzce, jak fijołek. Złote włosy aż oślepiały w jasnem świetle lampy. Lecz twarz straciła wdzięk swój dawny. Usta zacięły się, jakby w ciągłem niezadowoleniu. Broda wypełniła się miękką masą tłuszczu. I gors zwieszał się cięższy pod fałdami spiętej na guziczki bluzki.
Tuśka przeszła przez salon pod ścianami i usiadła na kanapie. Natychmiast wbiła oczy w szereg dziewcząt, które miała przed sobą. One zaczęły się mieszać. Czuły, że w tym wzroku jest kobieta, która krytykuje i ocenia kobietę. One nawzajem nieufne, pełne były ironii i jakiejś pogardy, z której nie zdawały sobie sprawy, jakby gardziły czemś, co na rannej zorzy stara się znaleźć ciemne plamy.
Chassés wkoło, jedna pani za drugą!... — komenderuje baletnik.
Jak w cyrku młode, świeżo w tresurę podane źrebaki, tak panienki zaczynają obiegać wkoło salonu. Drzwi się otwierają. W mundurku, smukły, o ślicznych kształtach dorastającego chłopca, przesuwa się przez salon do jadalnego pokoju Mundek. Nawet nie patrzy w stronę dziewcząt. Jedna z nich, Niutka, blondyneczka z zadartym noskiem, znalazła się na jego drodze. Spłoszyła się, jak kuropatwa. Dziewczęta wiedzą, że ten „starszy“ niemi pogardza. Czują dla niego szacunek, choć, prawdę mówiąc, nie ma się znów czego tak stawiać. Sam jeszcze młokos i nic więcej. Nie lubią jednak, gdy tak przesunie się przez pokój. Długi czas nie mogą otrząsnąć się z wrażenia, iż wydały mu się śmieszne. Wiedzą, że nazwał je raz skaczące sroki. To przecież nieprzyjemnie. Czy sądzi, że one tak skaczą z własnej woli? Może wolałyby pozostać w spokoju i nie męczyć się tak dwa razy na tydzień.
Jedna Jaśka...
Ale ona się kocha!
Wreszcie odpoczynek. Baletnik usiadł z gracyą, nogi ułożył, usta w ciup i siedzi, jak panna na wydaniu. Dziewczęta posiadały i używają na garbieniu się do woli. Cisza panuje senna i zupełna. Pod piecem usiadła Pita, a zaraz do niej przysunęła się Jaśka. Pita się odsuwa, bo znieść nie może kontaktu obcego ciała. Czuje dziwny wstręt. A Jaśka ma manię czepiania się ciągle kogoś.
I teraz leży na ramieniu Pity, która drugim bokiem aż przylgnęła do pieca.
— Powiem ci coś... — szepce Jaśka.
— !!!
— Ale, jak się przysięgniesz, że nikomu nie powiesz.
— !!!
— Bo pamiętaj! to coś bardzo, bardzo...
— ???
— Przysięgasz?
— No, dobrze, dobrze.
— Wiesz, on mnie za rękę uścisnął.
Jaśka formalnie dusi Pitę.
— Kiedy to zrobił?
— Jak mnie przy pliéz poprawiał.
Pita wydyma usta.
— Widzisz, widzisz — mówi z wymówką — do czego cię twoje kokieterye doprowadziły. Ośmieliłaś go...
Lecz Jaśka aż cała płomienieje. Policzki ma tak czerwone, jak aksamitka na szyi.
— Żebyś wiedziała, jak to przyjemnie!
Tego już nadto! Dobry smak Pity czuje się strasznie obrażony. Nie dość, że wyzwano tego ordynusa na jakieś poufałości, ale te poufałości sprawiają przyjemność...
— No, moja droga — zaczyna — muszę ci się przyznać, że jesteś trochę... nie tego...
— E! co ty wiesz — mówi Jaśka i przymyka oczy, jak kura troszkę senna — co ty wiesz... to coś bajecznego, no! pycha...
Baletnik, znudzony, wstał i podchodzi do pianina, aby się przyjrzeć oleodrukowi. Pianino stoi na jednej linii z piecem.
Jaśka chwyta za rękę Pitę.
— Idzie tu!
I nagle bez przyczyny zaczyna namiętnie całować Pitę, która się broni.
— Jaśka! dajże spokój!
Baletnik zatrzymał się i patrzy na tę scenę. Uśmiecha się, wreszcie cedzi:
— Niech się panie nie całują, bo będzie deszcz!
Jakby kto podciął Pitę. Co za trywialność!
Lecz Schern już odszedł, aby przejrzeć nieśmiertelne album, leżące na stole. Pita, oburzona, rzuca za nim w ślad:
— A to ordynus!
Jaśka jest mocno zdziwiona.
— Dlaczego? Jaki ma śliczny smocking. Mógłby przychodzić w kurtce, a on w smockingu. Co ty chcesz od niego?
Pita wzrusza ramionami.
— Nie cierpię mężczyzn niesubtelnych.
— Ależ on jest bardzo subtelny...
— E! dla ciebie.
— A cóż ty rozumiesz pod subtelnością?
Pita jest coraz więcej ironiczna.
— Nie smocking i nie takie odzywanie się. Zresztą, daj mi spokój, ty mnie nie rozumiesz.
Jaśka czuje się obrażona.
— Och! jaka z ciebie przemądra Zofia.
Lecz już Tuśka powstała i mówi coś pocichu do Scherna. Ten słucha uważnie i pochyla głowę.
— Jak pani dobrodziejka sobie życzy!
Zwraca się do panien:
— Panienki, proszę do ukłonów! Zaczniemy od dworskiego. Za chwilę, panienki: raz, dwa; na lewej nodze się oprzeć, a prawą zakreślić wielkie koło, tak... raz, dwa.
I Pita, córka skromnego urzędnika, kłania się nizko, kłania się ślicznie, kłania się dworsko, niby przed tronem, niby na pokojach dworskich.
— Raz, dwa — tak — a teraz trzy — nogą szerokie koło...

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

A czas mija, leci, i szelestu jego skrzydeł nawet nie słychać.
A zbliża się dla tych dziewcząt chwila wielkich tajemnic, wielkich abnegacyj, wielkich posłannictw. Zbliża się dziwna, surowa i nieunikniona.
One zaś zwinęły swe skrzydła, które je niosły po przecudnych ogrodach, pełnych dziecięcych pragnień.
Zwinęły skrzydła, a dokoła nich aureola dziecięcego szczęścia gaśnie. Straciły pierwotną świeżość pierwszych wrażeń i idą, pchane tragiczną siłą swych przeznaczeń. Serca ich drżą, bo nie wiedzą, w jaki takt uderzyć, aby starczyło im siły i ciepła na całe istnienie. A przecież z tych serc należy jeszcze zostawić coś, gdy się trumna nad nami zamyka. Więc na to choćby mały balecik musi być powoli przygotowywany — na to i na wiele innych rzeczy.
Tymczasem, dziewczęta rzędem, w salonie oświetlonym mlecznym blaskiem, studyują pilnie... dworskie ukłony.
— Raz, dwa — tak... a teraz niżej, niżej, cały korpus...
Jeszcze niżej.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.