<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Całe życie biedna
Pochodzenie Szkice obyczajowe i historyczne
Wydawca Józef Zawadzki
Data powstania 1839
Data wyd. 1840
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIV.

Dotąd w życiu Anny niezaświeciła miłość ani na chwilę, ona była już o niej zapomniała nawet, a jeśli kiedy przypominała jéj xiążka, rozmowa, to uczucie tak sławione, tak roskoszne, tak nieodbite w życiu kobiety, zdawało jéj się zmyśleniem. Osłabiona ciągłą męczarnią nie pojmowała exaltacij nieoddzielnéj od miłości, sarkazmy męża także przyczyniły się do zachwiania w niej wiary w uczucie, które on malował jéj jako bydlęcy przemijający szał niemający w sobie nic czystego, nic szlachetnego. Rzadko nawet przychodziła jéj na myśl miłość a nigdy nie dozwoliła sobie nawet marząc przypuścić, żeby jeszcze kochać lub kochaną być miała. Smutne to było życie téj kobiety, odczarowanej na wszystkie najsłodsze nadzieje, któréj nikt nie pocieszał, nikt nie pomógł znosić cierpień, z którą nikt nie podzielał nawet myślą i litością męczarni.
W takiém to usposobieniu Anny zjawił się przed nią już zakochany Ordęga, pełen zapału, z poświęceniem w ustach, z mową płomienistą, z oburzeniem na postępowanie męża (o którém cały świat wiedział) ofiarując się stanąć w jéj obronie, kochać ją, i choćby zginąć za nią. Pierwsze pokazanie się tego człowieka przejęło Annę, choć usposobiona do niewiary w miłość, znalazła ją tak słodką w ustach mężczyzny, uczuła taką radość nieopisaną w sercu, że dozwoliła sobie przeczuwając nowe męczarnie, sprobować nowego uczucia. I na jéj miejscu, którażby kobieta odepchnęła pierwszą miłość? Czuła ona, że źle robi dozwalając się kochać, tolerując zakazane przywiązanie, lecz jakże mogła rozstać się tak prędko z tém, co pierwszy raz w życiu obiecywało jéj choć słabą nagrodę za tyle cierpienia? Z ciekawością dziecięcia, z chciwością starca, przed którym życie ucieka, Anna chwyciła się téj miłości, poddała się jéj, i wyschłe serce żądzami, gwałtownie się, bo raz pierwszy, bo tak późno, przywiązało do człowieka, który odzywał się do niej nieznanemi słowy, językiem jaki tylko w marzeniach i xiążkach czytała. Nie widziała w tém występku Anna, postępowanie męża, jego własne nauki, uniewinniały ją. Zresztą któż iéj nie przebaczy, kto nie pojmie jak konieczném było poddanie się temu uczuciu tak nowemu, tak ciekawemu, tak niespodzianie przychodzącemu?
Ordęga jak na pierwszego kochanka kobiéty która nieznała miłości, tylko z opowiadania, był właśnie najstosowniejszy; to co w innych okolicznościach zdawałoby się w nim śmieszném i przesadzoném, tu dowodziło tylko szczerości i zapału. Jego postawa, twarz, mowa, noszące cechy jakiejś rycerskiéj ślachetności, musiały się podobać Annie, przywykłéj do szyderskiego, zimnego spójrzenia i wyżółkłéj twarzy egoisty. Oddana sama sobie, bez rady, bez przyjaciółki, bez najmniejszego doświadczenia, Anna przyjęła tę miłość, jak dzieci cukierki, z nietajną roskoszą, z widoczną radością. Jeśli zdarzało jéj się pomyśleć o przyszłości, odganiała od siebie natrętne przeczucia, roiła najdziwaczniejsze plany, żeby się przy jednéj życia pociesze utrzymać. Jedném słowem łatwiéj, niżeli się mógł spodziewać zrażony niepowodzeniem Ordęga, dała się podbić Anna, i z zamkniętemi oczyma na skutki, dozwoliła mu bywać w domu, nie broniła mieć nadziei, a podbudzana przez niego, przyszła do zwierzenia się swojego życia, swojego nieszczęścia.
To zaufanie okazane mu, silniéj jeszcze podpaliło kochanka, a nowym węzłem połączyło z nim Annę. Znalazła w nim bowiem przyjaciela, przyjaciółkę, których nigdy nie miała. Człowiek ten łatwo się zapalający, szczerze uczuł jéj nieszczęścia i gwałtownie przywiązał się do niéj. Z głowy, w któréj powstała miłość, przeniosła się ona do serca; i on także całe życie czekał i wyglądał wielkiego przywiązania i on wyciągał ręce do wszystkich i on był niezrozumiany, nieukochany od nikogo. Ordęga wkrótce czcił Annę jak bóstwo i wylał na nią cały zapas uczuć, przez ciąg życia w sercu nagromadzonych, a dotąd mało zużytych. Miłość jego stała się gwałtowną namiętnością, a charakter osobisty nadawał jéj ważność stanowczego wypadku, za jaki mają miłość tylko ludzie szczerzy lub młodzi bardzo.
To wszystko odbyło się w ciągu kilku wizyt, które coraz częstsze, skończyły się na codzienném widywaniu. Anna nie wahała się bojąc szpiegów mężowskich, udawać przechadzki, wymykać się z domu i zchodzić się z nim w ogrodzie, w lesie — Jéj zdawało się to tak naturalném! tak ją opanowała ta pierwsza miłość, tak ją zaślepiła na przyszłość, na skutki, na wszystko! Przyczyniał się do tego Ordęga, który ilekroć wspominał o mężu, czynił to z niewypowiedzianą wzgardą i lekceważeniem, któremi biedną Annę zaraził. I jéj się zdawało, że potrafi postawić mu się śmiało, że się go nie zlęknie, nabierała sił ze swego przywiązania.
O! jakże szybko czas im upłynął, jak niesłychanie prędko uciekły miesiące naznaczone na pobyt u wód morskich, jak straszniejsza codzień objawiała się przyszłość; jak smutniejsze jeszcze życie, cięższe stokroć do zniesienia po chwilowéj przerwie cierpieniom, groziło Annie. Przeczuwała, że ciężko odpokutować będzie musiała za to, że uczuła przecie, iż jest na ziemi choć kropelka szczęścia, choć chwila odurzenia roskosznego, przeczuwała, że mąż dowie się o wszystkiém.
Nieraz przychodziło jéj na myśl uciec gdzieś z Ordęgą, pójść do Rzymu, paść do nóg Papieża i prosić, aby ją od ślubów uwolnił. Marzyła jak dziecię! a ktoby jéj myśli podsłuchał, zaledwieby mógł uwierzyć prostocie kobiéty, na którą całą szkaradą swego cynizmu, swego niedowiarstwa, oddychał zepsuty człowiek. Lecz ona zepsuć się nie mogła, bo zaraza zepsucia wchodzi tylko do tych, którzy już są usposobieni do jéj przyjęcia, w których duszy jest szczelina otwarta, ona się zgorszyć nie mogła, bo nie pojmowała całkiem złego, nie było na nie miejsca w jéj anielskiém sercu.
Uczuwszy miłość Anna całkiem nowy świat ujrzała odsłaniający się przed sobą, wszystko jéj się tłumaczyło, odkrywało, pojęła życie. Dotąd ciągle cierpiąc, jedną tylko stronę rezygnacij rozumiała wszystko co ją dotykało, sądziła, że to uczucie jest najważniejszém i jedyném nieodbitém, teraz przekonała się że tylko pomocniczém było. Łatwo biédna uniesiona obecném szczęściem, zapomniała przeszłości, wcielając się w teraźniejszość, dziwiła się nawet jak wprzódy żyć mogła. Całkiem nowe skarby odkryła w muzyce, którą już nie jak sztukę, lecz jako tłumaczenie uczucia pojęła, całkiem inaczéj widziała siebie, i pierwszy raz w życiu chciała być piękną i młodą, przekonała się że jeszcze nią była. O! cóż to były za chwile roskoszne, kiedy Anna z tém przejęciem się, jakie daje miłość, opisywała Ordędze swoje życie, swoje męczarnie, kiedy mu się słodko skarżyła na niedolę, i pytała naiwnie, czy wszystkie kobiéty skazane są tak cierpieć.
— Mój drogi, mówiła, od czasu mego dzieciństwa nikomu jeszcze nie zwierzyłam się poufale, nikomu szczerze się nie wylałam, nikt mnie nie chciał zrozumieć, wszyscy śmieli się ze mnie! A ileż to łez moich niepoliczonych noc i dzień spadało, które Ciotka i mąż jak zbrodnią mi wymawiali. Pierwszych lat pobytu u Ciotki zdawało mi się, że przeszedłszy z objęcia mamy, w ten zimny świat jakichś inszych ludzi, nie wyżyję, nie potrafię do niego przywyknąć, ale musiałam i cierpiąc oswoiłam się z niemi, choć ich nawzajem nie pojmowałam, jak oni tak żyć mogli? Ciotka wydała mnie za mąż, nie pytając czyli tego chcę czy nie, wiedząc nawet żem się lękała jak śmierci tego zamęzcia, pewna iż do męża przywyknę i że między dwóma ludźmi może być tylko różnica twarzy i postawy, nie pojmując jak Bóg dziwnie różnych ich stworzył i tak niepodobnych sobie. Nie mogłam oprzeć się Ciotce, bo cóżbym była zrobiła z sobą? nie miałam się gdzie podzieć? nie miałam się do kogo udać. Mówiłam ci nie raz, co mnie czekało przy mężu, niewola i łzy. A znieść co ja zniosłam, przeżyć co ja przeżyłam, kto innyby może nie potrafił, ja sama nie wiem czy drugi razbym mogła — To przechodzi ludzkie pojęcie i miarę cierpliwości, jaką Bóg dał sercu kobiéty?
— Czemuż, odpowiadał jéj oburzony Ordęga, nie starałaś się ulżyć sobie, nie poddając się mężowi całkowicie, walcząc z nim, opierając się jego tyranii?
— A jakżem walczyć miała? jestże czém walczyć kobiecie oddanéj takiemu człowiekowi, zależącéj od niego, gdy wszystka siła z jego strony, a z mojéj łzy tylko były? Czémże miałam walczyć? on śmiał się z łez, śmiał się z jęku, śmiał się z mojego oburzenia, żartował z boleści, nie wierzył w żadne uczucie! Gdybym się śmiała oprzeć, byłby rozgniewany niewiedzieć do jakich środków ohydnych się uciekł! Ty nie pojmujesz tego człowieka! A nikogo nie miałam za sobą — nikogo, sami w domu, zawsze sami; próżnobym szukała pomocy, rady, człowiek ten jak na umyślnie mnie odosobnił, żeby jeszcze łatwiéj dręczył, nie wstydząc się nikogo.
— O Anno moja! wołał zapalony gniewem Ordęga, teraz masz pomocnika, masz litościwe i oddane ci serce, masz mnie na rozkazy. Ja go zmuszę do innego postępowania!
— Ty? chybabyś chciał siebie i mnie wydać! Ten człowiek tak jest podejrzliwy. On, kiedy mi jeszcze żadne przywiązanie obce na myśl nie przychodziło, sto razy mnie już o nie posądzał.
— Ja go wyzwę i zabiję!
— Ach! nie mów tego, odpowiedziała Anna, nie wiem czemu, ale żalby mi go było!
— Więc ty go kochasz?
— O nie! mówiła naiwnie Anna, mogłażbym go kochać po tém co cierpiałam? Lecz jam mu przysięgła.
— Nieważna to była przysięga, bo wymuszona, wołał Ordęga, w oczach Boga ty jesteś wolna, same cierpienia twoje już cię ze ślubów rozwiązały!
— A jednak, smutno odzywała się kobiéta, ja z nim jeszcze tak długo, zawsze, żyć muszę. Dawniéj pojmowałam to, mój drogi, lecz dziś, kiedy mi Bóg zesłał pocieszyciela, kiedy kilka dni innego życia mam w duszy, jakże ja te męczarnie zniosę! jakże ja z tym kamieniem u szyi żyć potrafię!
— Uciekaj ze mną! wołał Ordęga.
— Dokąd? odpowiedziała mu Anna po cichu. Cudza żona! — cudza własność, mąż dopominałby się o mnie jak o charta, któregoby mu skradziono, a świat nie ma wyrozumiałości na nieszczęście, świat widzi tylko pozory. Niktby nie wiedział com cierpiała, każdyby wiedział com zrobiła! i każdyby mnie potępił.
— Wszakże są prawa! są sądy, możesz powiedzieć, możesz się skarżyć.
— Ja! jabym się miała odważyć mówić to przed ludźmi zimnymi i niedowierzającymi, żeby ze mnie szydzili! I Anna zakrywała twarz rękoma płacząc, a Ordęga pałający gniewem, oburzeniem roił tysiąc dziwnych sposobów oswobodzenia jéj. Tak upływały miesiące niebytności męża dla Anny, dodajmy że mimo wszystkich pozorów miłości biednéj kobiéty była czysta; nigdy ją nie pokalał nawet swawolny pocałunek. Ona, nadto zrażona była cynizmem męża, żeby do swojéj nowéj miłości przypuściła choć jedno mniéj ślachetne, cielesne jéj objawienie, z którémby się łączyło przypomnienie Mateusza. Była to więc jedna z tych namiętności platonicznych, z których starsi się śmieją, w które tylko młodzi zapaleńcy wierzą, póki świat ich nie rozbestwi i nie popsuje. Ordęga przy swojéj miłości, miał tyle uszanowania dla Anny, że nad pocałowanie jéj ręki, nie śmiał się wyższego od niéj domagać szczęścia. Jéj cierpienia przeszłe okrywały ją w oczach jego blaskiem męczeństwa, koroną świętości, kochał w niéj nie kobietę, lecz cudne zjawisko jakieś, o którém marzył przez sen, kochał ją sercem młodém, odrodzoném, bez żadnéj żądzy więcéj, tylko widzenia ją szczęśliwą. Taka miłość bywa najroskoszniejszą, lecz rzadko trwałą, dla Ordęgi i Anny jaśniała ona tylko kilka miesięcy. Raz, kiedy siedzieli w ogrodzie i rozmawiali swobodnie, zaturkotało przed gankiem, Anna się porwała i pobladła, spójrzała i zawołała.
— Mój mąż przyjechał!
Potém bezprzytomna pobiegła ku domowi, a Teodor długo przeprowadziwszy ją oczyma, odszedł ze spuszczoną głową.
Zaledwie Anna z bijącém sercem i niepokonaną bojaźnią stanęła na progu domu, zwalniając kroku umyślnie, aby pół-chwilą poźniéj męża zobaczyć; ukazał się on przed nią z uśmiechem na ustach i powitał.
— Gdzieżeś to biegała? zkąd wracasz tak zarumieniona?
— Z ogrodu.
— A jak uważam nie spodziewałaś się mnie!
I cóż, rada jesteś mojemu przybyciu?
Anna nie miała siły na odpowiedź.
— Powróciłem na biedę! dodał, możeś myślała że tam już umrę! ha! powróciłem z zapasem życia! Cóż tu słychać? Jak się miewa pani Bałabanowiczowa? Nie widziałaś się z nią? Bywał tu kto w czasie mojéj niebytności?
— Nikt, odpowiedziała cicho Anna, ale tak pomięszana, że mąż od razu poznał kłamstwo, zmarszczył czoło i pożałował swojéj łatwowierności i zaufania.
— Jak to? nikt a nikt? I wpatrywał się w nią uporczywie, nikt!! Będziemy to wiedzieli od sług! Zamyślony przeszedł do pokoju a Anna weszła za nim drżąca.

separator poziomy



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.