Capreä i Roma/Część II-ga/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Capreä i Roma |
Podtytuł | Obrazy z piérwszego wieku |
Wydawca | Józef Zawadzki |
Data wyd. | 1860 |
Druk | Józef Zawadzki |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cała część IIga |
Indeks stron |
Cezar wśród igrzysk to się niemi bawił, to spoczywał, były nawet chwile że się usypiać zdawał... teraz przebudzony miał zasiąść do najważniejszéj czynności życia... do wieczerzy.
Uczty Tyberyuszowskie w Caprei, Caliguli w willach rozkosznych Campanii, Claudiusza na Palatynie, niczém były przy biesiadach Nerona. Imperator-Cezar-Augustus sam artysta, otoczony równie wykształconego smaku dworem... umiał je urządzać, wiedział że mu w nich nikt nie sprosta...
Mogłaż być jadalnia piękniejsza nad cyrku arenę, w noc księżycową, wśród Rzymu? Zamknięto więc drzwi i zastawiono w nim stoły. Euryppowi kazano wrócić do łożyska, nowym piaskiem posypać wilgotną ziemię i triclinia ustawić.
W mgnieniu oka posłuszna ustąpiła woda, zbiegając z hałasem na powrót do podziemnych kanałów, znikły wspaniałe nawy; niewolników zastępy oczyszczają mokrą arenę, sypie się na nią piasek biały mnogiemi okręty przywiezion z za morza... potrząsają go kwiatami, zlewają wonnościami Arabii, przypruszają pyłem złotym...
Neron dla siebie i swoich kazał tymczasem ciepłą i wonną przygotować łaźnię.
Promuscondus Cezara zaprząta się ucztą, śpieszy by był gotowym gdy pan zasiąść do niéj zechce; szeregiem od Palatynu ustawieni niewolnicy, na głowach przenoszą podając sobie stoły, naczynia i półmiski złote... Structor ustawia je misternie. Triclinia mieszczą się wygodnie na placu świeżo krwią ludzką zbroczonym, stoły i siedzenia porządkują, a chór flecistów staje przy Carcerach z jednéj strony, z drugiéj szereg dziewcząt, które w lekkich tunikach posługiwać mają biesiadnikom.
Na Spinie dymią jeszcze resztki ofiar przy ołtarzach Bogów, a tuż u stóp ich wygodnie rozkłada się rozpusta.
Rozkaz w mgnieniu oka stał się czynem: nim Cezar obmył i namaścił ciało znużone, uczta już stała gotowa, czasze błyszczące wznosiły się na stołach marmurowych i pieczętowane amfory w chłodnym leżały śniegu.
Towarzyszami téj uczty dzień zamykającéj byli sami Cezara ulubieńcy, ukochani jego artyści, Mirmillon Spiculus, ledwie z pyłu igrzyska otarty, Sporus rzezaniec do niewiasty podobny, Serenus, Doriforus, Anicetus i piękna Aktea.
Cezar nie lubi senatorskiéj powagi i surowych obliczów; woli pochlebców i zauszników, z któremi poczyna sobie jak chce. Lecz zkądże wmieszał się tu surowy Seneka? on co przeciw rozkoszy pisze jak stoik, tak kwiecisto, tak pięknie, tak rozumnie, on co wszelką gardzi słabością?
A! bo i najpiękniejsze tego wieku postacie jego chorobą są zarażone. Lucius Seneca jest istotnie mędrcem wielkim, wielkim człowieka znawcą; twarz jego namarszczona i poważna zwiastuje myślącego filozofa, uśmiech szydercę-sceptyka, pogoda czoła stoika i niczém nie dającego się zatrwożyć męża, ale ten, co pisząc o gniewie wyrzekł, że co wielkie musi mieć oblicze spokojne... inaczéj o życiu prawi, a inaczéj je wiedzie.
Gdzie mu tam walczyć z sobą, ze światem i namiętnościami ulubionego wychowańca? sąż takiéj wagi uczynki ludzkie by je warto ciężką okupywać ofiarą?... Słowo, mówi Seneca, mądrém być powinno, żywot być musi jakim go tworzy natura.
Spokojnie przewiduje on cóś, przeczuwa zbliżanie się burzy co świat przetworzy, ale mu to obojętném, ale nie chce, nie może, nie umie sam ku temu pomagać — stoi na boku i patrzy chłodno. Potrzeba mu grosza na starość, łaski Cezara do życia, władzy i wygódek, bo do nich przywyknął.
Przewiduje prawdę dla drugich... nie bierze jéj dla siebie — na tém poprzestał.
Na łożu Neronowém przysiadła Aktea, pochylona ku niemu, w szacie wpół z ramion opadłéj i uśmiecha się obejmując go ręką jedną, drugą podając czarę wina wziętą z rąk niewolnicy. Sporus stoi w głowach i smutno patrzy jakoś na pana i ulubienicę. Seneca zgłodniały, pogląda na jadło, zamyślił się, milczy; niekiedy spójrzy na ucznia badawczo i uspokojony znów odpoczywa; inni paplą po cichu, śmiejąc się, o igrzyskach, o widzach, o tych których spostrzegli w Cyrku.
— Otóż i Ennia ma już kochanka! — odzywa się jeden — broniła się długo siedząc nad wełną domową i kolebką syna, ale Lucius ją uwiódł nareszcie.
— Jakże to wiecie? — spytał drugi.
— Chwalił się dziś na Forum i pierścień zdjęty z jéj palca pokazywał.
— A Centhia już trzeciego mienia podobno — zawołał szydząc Doriforus — zastąpił Rubra Celer, Celera Sextus zastąpi.
— A Sextusa już chyba niewolnik barczysty... bo jéj nikt nie zechce, tak stara i szpetna... — szepnął inny.
Wszystkie te matrony — wmieszał się Neron powoli — nie warte przecież jednéj pięknéj Greczynki jak moja Aktea, nie prawda Serenie? Zawsze tam jeszcze u nich zostanie cóś z dawnego wstydu — trwożliwość, obawa i chłód w którym się wychowały.
Bodaj to te które z młodu do rozkoszy ułożono...
Cezar użył wyrazu którego tu powtórzyć nieśmiemy.
— A! a! uśmiechnął się Seneca — boć to nie rzecz matron kochać i pieścić; któż dawniéj słyszał o takich jak dziś obyczajach? Univira twarzy światu nie pokazywała i zaprawdę lepiéj to było, bo mąż ma dla siebie cały świat otwarty i może czynić co chce, a łoże Rzymianina, kolebka przyszłych pokoleń, czystemi być powinny!
Rozśmiał się w głos Doriforus.
— Lucyuszu — rzekł — a owa... do któréj ty uczęszczasz?
— Ja? — spytał filozof nieco zarumieniony.
— Myślisz że już nic nie wiemy — ozwał się Anicetus — ho! ho! nie badaj nas, bo ci powiemy więcéj niż potrzeba.
Seneca zwrócił rozmowę, śmiano się tylko po cichu.
Ktoś rzekł potém, że igrzyska musiały wiele kosztować: Lucyusz powstał gwałtownie przeciwko zbytkowi i przepychom.
— Znikła dawna obyczajów prostota! — zawołał.
— A do czego się ona zdała? — szydząc przerwał Doriforus.
— Ludzie we zbytku miękną.
— O Catonie surowy — przerwał mu Anicetus — a twojaż willa w Baii? a twojeż chłopcy, dziewczęta i sadzawki ryb pełne i naczynia murrhińskie? myślisz że o nich nie wiemy? W Rzymie tylko grasz filozofa a w Baii jesteś rozpustnikiem, jak my biedacy.
Neron poklasnął z całéj siły.
— Habet! — zawołał — habet! [1] stary gaduła.
— Juściż przy pracy — tłómaczył się niezręcznie Seneca — godzi się i użyć nieco. Z twéj łaski Cezarze, mam się czém ubogo rozerwać i wypocząć wygodnie... Wymawiacie mi to, co przecie wszystkim jest wolno. Byłże innym Cicero, który Varrusa zbytki chłostał, a sam się bez nich obejść nie umiał? Człowiek jest człowiekiem!
Na chwilę jakoś zamilkli. Cezar, trzymając przy sobie piękną Akteę, poglądał na przeciągający orszak dziewcząt, których kształty, widne z pod lekkich sukni osłonek, okiem znawcy oceniał i głośno z Menecratesem o nich rozprawiał... Niektóre z nich musiały stać cierpliwie, póki ich nie obejrzano jak bydlęta, inne wyśmiane chowały twarze ze wstydu, który ich lice oblewał.
Lecz wszystko to, co dzień w dzień miał na zawołanie Cezar, co oglądał do syta, nie mogło go już rozerwać ni zabawić.
Samą swoją wielkością był znużony, potęgą swą i władzą się wyczerpywał, czegoś nowego pragnął, a nowości na świecie dlań nie było.
I powoli odepchnął Akteę, która się zsunęła posłuszna, by przysiąść w nogach triclinium, oddalił Sporusa, ziewnął, przeciągnął się, popatrzył po niebie.
— Seneco — rzekł — ty czasem miewasz dobre myśli: co robić gdy nuda uciska?
— Panie — odparł filozof patrząc mu w oczy nieśmiało — rady moje dobre dla pospolitego tłumu ludzi, co twojéj władzy i bóstwa nie mają — ale czémże być mogą dla ciebie? Ty wychodzisz z granic ludzkich... tobie Bogowie tylko poradzić mogą!
— A jednak, w pewien sposób jestem człowiekiem.
et humani nihil a me alienum puto
rzekł — cytując Terencyusza Neron i ziewając szeroko, — jestem człowiekiem czasem i biednym i najbiedniejszem z ludzi!
Seneka się uśmiechnął.
— Myśl dobra — krzyknął Cezar zrywając się i klaskając w ręce — na noc choć jedną będę pospolitym człowiekiem jak drudzy...
— Aby smak miały potrawy, potrzeba przyprawy głodu — przerwał nauczyciel — odetchniesz Cezarze w prostéj sukni... Ty zawsze myśli masz boskie!
— Pochwalasz więc?
— Któżby śmiał to zganić!
— Ciemnéj togi z kapturem? — zawołał Cezar gorąco — pójdziemy budzić Rzym uśpiony i przypatrzeć się jak usypia. Zaiste, zabawka godna Cezara!!
Wszyscy powstali na skinienie.
— Nikt nas nie pozna... dodał Neron — ani się domyślić może. — Ciekawym jak gmin żyje, nigdym się nie przypatrzył wnętrznościom Romy... więc chodźmy...
Anicetus narzucił na Cezara brunatną szatę z kapturkiem, z łożów swych na wpół pijani powstali towarzysze biesiady, i rozkaz Nerona ich wytrzeźwił.
— A ty stary Luciuszu, czy także z nami? — spytał Cezar.
— Rzekłeś panie, stary jestem i pójdę spoczywać.
— Czeka nań Lucilla — szepnął Anicetus — do niéj mu pilno...
Zarumienił się stary, raczéj domyślając niż słysząc co nań powiedziano, a Nero uśmiechnął szydersko; nie męczył go jednak więcéj, bo mu pilno było nowéj sprobować igraszki...
Wyszli wszyscy przyodziani w ulice Rzymu, otaczające Cyrk i Forum Boarium.
Miasto nie spało jeszcze, noc była jasna i nieco po burzy chłodna; zlane wodą bruki świeciły płyty szaremi; w tabernach, popinach, garkuchniach i łaźniach lud właśnie z igrzysk powracający zasiadał — gdzieindziéj tylko wlokły się gromadki opiłych, ze śpiewami i hałasy. Mało który z uboższych domów zamknięty i ciemny spoczywał we śnie, niewiele sklepików było zawartych.
Wyszedłszy z Forum przebrany Cezar na nocną wycieczkę, z wesołością żywą puścił się daléj, rad że niepoznany podchwyci życie pospolite, którego sam nie kosztował; towarzysze opowiadaniami dziwnemi dodawali mu ochoty...
Niedaleko odszedłszy, zetknęła się zaraz garstka Cezara z kupką pijanych, którzy z zuchwalstwem winu właściwém jęli obelżywemi słowy bezcześcić Nerona i jego współtowarzyszów. Było ich kilku, a wina sprobowali starego nie dolawszy wody i nie w ametystowéj spijali go czaszy. Po długim głodzie i znużeniu poprzewracało im głowy... Nikt nikomu ustąpić nie chciał, stali więc z obu stron do walki na kije, a Neronowa gromada wyszła z niéj zwycięzko, bo jeden z przeciwników w skroń uderzony został na miejscu.
Sam Cezar zadał raz tak dzielny!
Okrzyki uwielbienia i podziwu nad męztwem i siłą Nerona, który niewahał się sam walczyć po nocy z pijaną tłuszczą, nie miały końca... poszli więc za pierzchającemi z podwojonym szałem.
Na drodze nastręczył się sklep zaparty, a nikogo u drzwi zamkniętych... odbili więc drzwi i poczęli plądrować, wyrzucając precz co znaleźli, bawiąc się łupieztwem i szkodą.
Mały ten kramik miał w sobie sprzęt różny, ozdoby stołu i domu; czego więc zabrać nie było podobna, roztłuczono o ściany i bruki.
Trwała chwilę ta igraszka niewinna.
— Daléj a daléj! — zawołał Neron rozgorączkowany... — zobaczym co noc jeszcze nastręczy.
Tak od drzwi do drzwi, łamiąc rygle, za któremi często ledwie parę naczyń z oliwą lub winem znajdowali, plądrowali po ulicach otaczających Suburrę. Ale za niemi już krzyki i wrzawa coraz głośniéj słyszeć się dawały, budzili się odarci, zbierał tłum groźny i gonił. Neron, rzuciwszy łupy po drodze, kazał swoim nieść siebie i uciekać ciasnemi przechody.
Nie odetchnęli aż ścigani ciągle, kręcąc się, wijąc i błądząc, niespodzianie znaleźli się prawie u Capueńskiéj bramy, kędy już cisza panowała i sen głęboki zdawał się obejmować okolicę, któréj znaku życia nie było.
Świeciło się wszakże w ogródku za murem, którego drzwiczki uchylone stały jeszcze otworem.
— Ot tu chyba spoczniemy — rzekł Doriforus — bo nam już sił braknąć zaczyna.
— Gdzie? — zapytał Cezar....
— A! a! to miejsce sławne — odparł piérwszy uśmiechając się tajemniczo... — tobie go tylko wolno nie znać Cezarze.... To Syryjska gospoda, jeszcze za czasów Augusta przez piękną Aniją wsławiona... którą i Virgili opiewał. [2]
— Oh! pocieszny Doriforus — rozśmiał się Nero — ależ owa tanecznica Syryjska, którą stary Alibida na swym osiołku odwiedzał, trzykroć i cztérykroć zestarzeć i umrzeć czas miała....
— Nie tak się to łatwo przebiera Syryjskich tanecznic. Cezarze... oto już trzecia czy czwarta tańcuje tam Rzymianom, pojąc ich winem i wzrokiem....
— Więc wnijdźmy!
I weszli przez drzwi wpół otwarte, bo Janitora nie było, lub może spał gdzie w swéj celi.
Znał Rzym od czasów Augusta Syryjską gospodę, do któréj na błogi, rozkoszny spoczynek biegli i jechali starzy sybaryci rzymscy, aby chłodne popijać wino, patrząc na piękne dziéwcze, co się przed nimi w lubieżnym tańcu zwijało.... Noc i dzień stały drzwiczki otworem, dzień i noc w ogródku było wino na pogotowiu i usłużna do skoków dziewczyna, cień drzew, szmer wody... spoczynek niezakłócony niczém.
Cezar jeden może nigdy tu nie był jeszcze... i nie znał tanecznicy Syryjskiéj. Na rynkach i teatrach Rzymu śpiewaczki te i baletnice, pod imieniem Ambubajów często się ukazywały, ale lud tylko bawił się niemi. Anija i jéj spadkobierczynie nie należały do tych pospolitych dziewcząt: piękność i talent podnosił je wyżéj.
Od drzwi niezapartych uliczka mała wiodła do wnijścia pod skromne atrium, w którego sadzawce dachówką opasanéj wodotrysk ubogi bił przed posążkiem Bacchusa, świeżo uwieńczonego winną latoroślą i szafranem.
Nikogo tu nie znaleźli, a słaby połysk jednéj mrugającéj lampy, to rozświecał kolumny, to dnia nadchodzącego bladéj ustępował jasności. Wszystko się i tu spać zdawało znużone; ale przeszedłszy również puste tablinum, na którego stołach spały kubki poprzewracane i amfory puste, z ogródka otoczonego perystylem słychać było dochodzące dźwięki, i szmer drugiéj wody, i jakby lekkie drzew szelesty.
Tu wszedłszy, dopiéro postrzegli ulubione sybarytów schronienie, gospodę starych rozkoszników, którzy całe dnie patrząc na piękną Syryjską dziewczynę, spoczywali w chłodzie, a niekiedy spędzali tu całe noce. Środkiem była posadzka z rodzaju, który zwano sectilia, wysłana dwukolorową mozaiką na sposób alexandryjski; około niéj krzaki wonne myrtu, róż i verbeny wzrastały bujno, a głębiéj winne macice czepiały się po ciemnéj drzew gęstwinie, wśród któréj widna była grota na upalne dnia godziny, z szemrzącą wodą, i pieczara zimowa na dnie chłodne, zwrócona ku słońcu. Tu i ówdzie w ogródku stały łoża z poduszkami dokoła i kilka białych posągów Satyrów i Faunów, w dosyć swawolnych postawach.
Trzéj czy czteréj ludzie, wpół senni, gnuśnie spoczywali na łożach dokoła i poglądali ciężko dźwigającemi się powieki na dziewczę z czarnemi włosy i obnażonemi ramiony, które swawoląc podawało im napój z kolei.
Neron na widok téj ciszy i spokoju zastanowił się chwilę, — patrzał nań okiem zazdrośném.
— Wszyscy używają sobie szczęśliwi — zawołał wzdychając — jeden Cezar zamęcza się za wszystkich panowaniem — A! na co mi było rodzić się Cezarem i bogiem, gdy tak są ciężkie obowiązki bogów! Byłbym mówcą, poetą, malarzem, snycerzem, śpiewakiem, atletą, woźnicą, skoczkiem, i po pracy miałbym wytchnienie, spokój, oklaski... wszystko co człowiekowi potrzeba... a teraz...
— Biédny Cezar! — odezwał się pół-szydersko Doriforus — ależ bogiem jesteś za to!
— Znudzonym, śmiertelnie znudzonym Bogiem — dodał Neron.
Cisza, spokój, zieloność, woń jakaś wiejska i proste ubranie tego w gałęziach ukrytego ogródka, zrobiły dziwne wrażenie na młodym rozpustniku... posmutniał jakoś nagle.
Widok tego kątka zaprawdę był też miły i piękny. Dzień już miał świtać na niebie, ciemnawo jednak było jeszcze wśród drzew i budowli; kilka lamp dogorywających paliło się na bronzowych kandelabrach po rogach posadzki, którą otaczały łoża spoczywających starców.... W pośrodku, napój im podawszy, stanęła do tańca Syryjska dziewczyna, czarnooka, smagława, nieco rozmarzona kroplą wina, oszalała jak Bachantka, ale mimo to znużona i smutna. Wyglądała ze swą cerą pozłocistą jak posąg bronzowy, a ruchy jéj były tak wdzięczne, że gdy tańcować poczęła, sam Cezar, znawca wielki piękności i sztuki, zatrzymał się ciekawie patrząc na nią i oko mu zapłonęło.
Z pół-otwartych ciemno-koralowych jéj ustek błyskały ząbki perłowe, oczy zdawała się mieć jakby od łez rozkoszy wilgotne, i śpiewek jakiś dziwny, niezrozumiały, tęskny, nóciła z cicha od niechcenia, dla siebie, a drobne jéj rączki obie podrzucały kościanemi grzechotki, któremi sobie w takt fletu i skoku towarzyszyła.
Na uboczu siedział ślepy flecista i wygrywał jéj dziwacznie, żywo, to znów mdlejąco i smętnie....
I nikogo nie było więcéj, oprócz stojących niemo na podstawach posągów Silena i Faunów, i tych kilku starców w pół-sennych na łożach, którzy jéj nielitościwie jeszcze tańczyć kazali, gdy ledwie po bezsennéj nocy poruszać się mogła znużona.
Przez chwilę przybyli goście ukryci stali we drzwiach perystylu, aż Neron klasnął w dłonie nowéj Anii; przelękła się tém Syryjka, opuściła rączki i stanęła. Choć w ciemności i przebrany przychodził Cezar i jego towarzysze... z niemi strach szedł i przeczucie jakieś; oklask, który go zdradził, znamionował człowieka pewnego siebie i nie myślącego o otaczających... dany był jak rozkaz i przeraził wszystkich....
Leżący i zdrzémani wszyscy razem głowy podnieśli, a jeden z nich bliższy Nerona, z przerażeniem krzyknąwszy, rzucił się zaraz z łoża w gąszcze ogrodu....
Cezar nie zważał na popłoch, którego był przyczyną; znużony biesiadą, czuwaniem, bitwą uliczną, ucieczką, natychmiast podesławszy płaszcz upadł na opróżnione łoże, rozkazując podać wino i skakać tancerce, która stała jak wryta.
Inni biesiadnicy, których tu zastał Neron, gdy się zbyt powoli z łożów swych zwlekali, kijmi ich przepędzić kazał. Sam zabierał się już spoczywać i patrzeć, bo Syryjka posłuszna stanęła do tańca, gdy wtém gwałtownie do drzwi zapukano i wpadł posłaniec z jakiémś tajemném oznajmieniem, które Doriforus szepnął mu na ucho. Neron zbladł przelękły... i zerwał się na nogi, skinął na ludzi swoich, jak on popłoszonych, i przerażonych, porwany na ramiona niewolników, których przywiódł z sobą posłaniec, znikł niesiony drogą ku Palatynowi, przedzierając się potajemnie przez obudzony gmin przedmieścia, z twarzą płaszczem zakrytą, aby nie być poznanym.
Tak skończył dzień swój Cezar....
Czy Agryppiny zmowy, czy spisek tajemny, czy odkryta niewierność ulubienicy, przerwały mu rozkoszny spoczynek... nikt z dworu prócz Doriforusa nie wiedział.... To pewna, że tę chwilę przestrachu któś życiem zapłacił.