Clerambault/Część piąta/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Clerambault
Podtytuł Dzieje sumienia niezawisłego w czasie wojny
Wydawca „Globus”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Leon Sternklar
Tytuł orygin. Clérambault
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część piąta
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

Uwolniła się więc szczęśliwie z trosk rodzinnych, a wkrótce ulotniła się także z gniazdka. Zdała pomyślnie egzamin pielęgniarki, poczem wysłano ją do jednego ze szpitali na prowincji. Rodzice odczuwali teraz jeszcze boleśniej próżnię swego domu.
Samotność tę odczuwała pani Clerambault jeszcze bardziej od swego męża. On wiedział o tem i litował się szczerze nad żoną, która nie była dość silna, aby iść za nim jego drogą, ani aby się z nim rozłączyć. On ze swej strony mógł, cokolwiekby nastąpiło, liczyć na pewne sympatje; było nawet rzeczą pewną, że właśnie prześladowanie obudzi dla niego nowe sympatje lub skłoni łych, co się dotychczas zachowywali powściągliwie, do wyjawienia swych uczuć. I właśnie w tej chwili otrzymał dowody takiej sympatji, która mu sprawiła wielką radość.
Pewnego dnia, gdy był sam w mieszkaniu, zadzwoniono. Otworzył drzwi. Jakaś pani, której nie znał, podała mu list, mówiąc, że jest przeznaczony dla niego. W mroku, jaki panował w przedpokoju, myślała, że ma przed sobą służącego i dopiero później spostrzegła pomyłkę. Prosił ją, aby weszła do pokoju.
— Nie, — odpowiedziała, — jestem tylko posłanką.
Odeszła, a po jej wyjściu znalazł mały bukiecik: fiołków, który zostawiła na kufrze obok drzwi.
List opiewał:

“Tu ne cede malis,
sed contra a udentior ito... “

„Pan walczy za nas. Nasze serce jest w panu. Daj nam pan swoje cierpienie. Ja wleję w pana moją nadzieję, moją siłę i moją miłość, ja, który nie mogę działać, który nie mogę działać inaczej, aniżeli przez pana.“
Ten zapał młodzieńczy i te ostatnie słowa, nieco tajemnicze, wzruszyły i zaintrygowały równocześnie Clerambaulta. Starał się przypomnieć sobie obraz kobiety, która go odwiedziła. Nie była już bardzo młoda: rysy twarzy miała ostre, oczy ciemne i poważne, na twarzy widniał wyraz znużenia. Gdzieś już ją widział. Ale pomimo całego wysiłku woli, obraz zacierał się coraz bardziej.
Spotkał ją znów, w kilka dni później, o kilka kroków przed sobą, w alei parku Luksemburskiego. Przeszedł przez aleje, aby się z nią spotkać. Widząc go nadchodzącego, zatrzymała się. Podziękował jej i zapytał ją, dlaczego wtedy tak szybko oddaliła się, nie zapoznawszy się z nim. Ale w tejże chwili spostrzegł, że zna ją już oddawna. Spotkał ją w parku Luksemburskim lub w sąsiednich ulicach, w towarzystwie wysokiego młodzieńca, który niewątpliwie był jej synem. Każdym razem, gdy przechodził obok nich, spojrzenia ich witały go uśmiechem, pełnym poufałego szacunku. A chociaż nie znał ich nazwiska, chociaż nigdy nie mówił z nimi ani słowa, należeli, w jego oczach, do owych cieni poufałych i przyjaznych, które towarzyszą naszemu życiu codziennemu i które nie zawsze spostrzegamy, gdy są obecne, ale które, gdy znikły, zostawiają po sobie próżnię. Dlatego też myśl jego zwróciła się natychmiast od owej kobiety, która stała przed nim, do jej młodego towarzysza, który był nieobecny. I rzekł nagle, z nierozważną intuicją (nierozważną, albowiem w owych czasach powszechnej żałoby, czyż można było wiedzieć, kto jest jeszcze przy życiu?)
— Czy to syn pani pisał do mnie?
— Tak jest, — odpowiedziała. — On pana bardzo kocha. My pana kochamy już oddawna.
— Niech przyjdzie do mnie.
Cień smutku przemknął po znękanej twarzy matki.
— Nie może przyjść do pana.
— Odzież więc jest? Na froncie?
— Tutaj.
Po chwili milczenia, Clerambault zapytał ją:
— Czy jest ranny?
— Czy chcesz go pan widzieć? — rzekła matka.
Clerambault poszedł z nią. Szła obok niego milcząca. Nieśmiał jej pytać o nic. Szepnął tylko:
— Przynajmniej masz go pani przy sobie...
Zrozumiała go i podała mu rękę:
— Jesteśmy sobie bardzo blizcy.
Powtórzył raz jeszcze:
— Ale jednak masz go pani.
— Mam jego duszę, — odpowiedziała.
Przybyli do domu, w którym mieszkała. Stary budynek z XVII wieku, w jednej z owych ulic ciasnych, i starożytnych, między Luksemburgiem a Saint-Sulpice gdzie się jeszcze zachowała skupiona piękność dawnego Paryża. Duża brama nawet w dzień była zamknięta. Pani Froment, wyprzedzając Clerambaulta, weszła na brukowane podwórze domu, a w głębi tegoż podwórza wstąpiła po kilku schodach na ganek i otworzyła drzwi mieszkania parterowego.
— Mój mały Edmundzie — zawołała, wchodząc do pokoju. — Przygotuj się na niespodziankę... zgadnij, jaka...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Leon Sternklar.