Clerambault/Część piąta/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Clerambault
Podtytuł Dzieje sumienia niezawisłego w czasie wojny
Wydawca „Globus”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Leon Sternklar
Tytuł orygin. Clérambault
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część piąta
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XV.

Powróciła świeża jutrzenka, taka młoda, taka jasna. Brudy ludzkie nie plamią jej; słońce wypija je, jak mgłę.
Pani Clerambault zbudziła się i ujrzała męża leżącego z otwartemi oczyma. Myślała, że także dopiero teraz się zbudził.
— Dobrze spałeś tej nocy, — rzekła do niego. — Nie ruszałeś się całą noc.
Nic na to nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko, myśląc o dalekich podróżach, jakie w duszy odbył tej nocy. Duch to ptak niespokojny, który lata nocą... Teraz znów stanął na miejscu. Clerambault wstał z łóżka.
A w tejże samej godzinie wsiał także kłoś inny, który równie jak on nie spał tej nocy, który tak samo jak on, wywołał z grobu pamięć syna i który myślał o nim, o Clerambaulcie, którego wcale nie znał. A myśl ta była przepojona ogniem nienawiści, jadem jej trucizny.
Pierwszą pocztą nadszedł list od Rozyny. Wyjawiał ojcu tajemnicę, którą Clerambault odgadł od dawna. Daniel oświadczył się o jej rękę. Gdy powróci ze służby na froncie, pobiera się. Dla formy prosiła o zezwolenie rodziców. Wiedziała bardzo dobrze, że oni pragną tego samego, co ona. List jej promieniał szczęściem, którego triumfującej pewności nic nie zakłócało. Pełna żałoby zagadka świata rozdartego miała teraz dla niej swoje znaczenie. Ta młoda miłość, pochłaniająca wszystko, sądziła, że cierpienie powszechne nie jest zbyt wysoką ceną za kwiat, jaki zerwała na tym skrwawionym krzaczku róży. Mimo to Rozyna zachowała serce współczujące z drugimi. Nie zapomniała o innych, o ojcu i jego zmartwieniach, ale ogarniała ich ramionami szczęśliwemi. Zdawało się, że mówiła do nich z czułą i naiwną zarozumiałością:
— „Drodzy przyjaciele, przestańcie już raz dręczyć się temi waszemi myślami, które wam nie dają spokoju. Nie macie rozumu. Nie trzeba się smucić. Widzicie przecież, że szczęście przybywa“...
Clerambault rozrzewniony śmiał się, czytając ten list córki...
Niewątpliwie, szczęście przybywa. Ale nie wszyscy mają czas czekać na nie... Pozdrów je odemnie, moja droga Róża i nie dozwól, aby cię znów opuściło...
O godzinie jedenastej hrabia de Coulonges przybył zasięgnąć wiadomości o swoim przyjacielu. Zasłał obydwóch młodzieńców, Moreau’a i Gillota, którzy obok bramy domu stali na straży. Tak jak przyrzekli, przyszli, aby towarzyszyć Clerambaultowi, ale ponieważ zjawili się o godzinę za wcześnie, nie śmieli wejść do mieszkania tegoż. Clerambault kazał ich zawołać do siebie na górę i żartował z powodu ich zbyt wielkiej gorliwości. Przyznali się, że nie ufali mu; obawiali się, aby nie wymknął się z domu, nie czekając ich przybycia. I Clerambault wyznał, że miał w istocie zamiar to uczynić.
Z frontu nadeszły pomyślne wiadomości. Od krótkiego czasu ofenzywa niemiecka zdawała się wstrzymana i można było spostrzec dziwne objawy znużenia. Wieści, które wydawały się uzasadnione, pozwalały przypuszczać, że tę ogromną groźną masę toczy jakiś tajny proces rozkładu. Mówiono, że osiągnęła już i przekroczyła najwyższą granicę swoich sił. Tytan czuł się znużony. Przebąkiwano, że armja niemiecka jest zarażona jadem rewolucyjnym, zawleczonym z Rosji przez wojska niemieckie, które przybyły z frontu wschodniego.
Z ruchliwością znamienną dla ducha francuskiego, pesymiści wczorajsi zapowiadali radośnie rychłe zwycięstwo. Moreau i Gillot liczyli na uspokojenie namiętności i na blizki powrót zdrowego rozumu, na pojednanie się narodów i na triumf idei Clerambaulta. Clerambault jednak ostrzegał ich, aby się nie oddawali zbyt pięknym złudzeniom i bawiło go to, gdy im opisywał, co nastąpi, gdy pokój będzie podpisany (albowiem i do tego musi przyjść kiedyś).
— Zdaje mi się, — mówił, — że widzę, unosząc się nad miastem, jak djabeł kulawy, noc, pierwszą noc, która nastąpi po zawieszeniu broni. Widzę w domach, których okiennice są zamknięte dla krzyków radości, dochodzących z ulicy, niezliczone serca w żałobie. Serca te podtrzymywała całemi latami twarda myśl o zwycięztwie, która dawała ich niedoli jakiś sens lub przynajmniej fałszywy pozór sensu; teraz nareszcie mogą odetchnąć swobodniej albo pęknąć, usnąć albo nakoniec umrzeć. Politycy zajmą się jak najszybszem i najkorzystniejszem wyzyskiwaniem wygranej partji albo, jeżeli się przeliczyli w swej rachubie, będą się starali znów wznieść się na trapezie. Zawodowcy wojenni będą się starali o przedłużenie tej przyjemności albo, gdyby im to było niemożliwe, o jak najrychlejsze odnowienie jej. Pacyfiści przedwojenni wylezą ze swych kryjówek i znów pojawią się na swych posterunkach, poczem znów rozpoczną wzruszające demonstracje. Starzy mistrzowie, którzy przez pięć lat, daleko poza linją bojową, bili w bęben, znów się pojawią, dzierżąc w dłoni gałązkę oliwną, z uśmiechem na twarzy i z wylewem szczerości będą mówili o miłości. A nawet i żołnierze walczący na froncie, którzy przysięgali w rowach strzeleckich, że nigdy nie zapomną o swoich cierpieniach, przyjmą chętnie wszystkie wyjaśnienia, życzenia i uściski rąk, któremi ich się uraczy. Byłoby to zanadto przykro dla nich nie zapomnieć. Pięć lat strasznej mitręgi nastraja człowieka do pobłażliwości przez znużenie, przez nudę, przez pragnienie, aby to się już raz skończyło. Brzmiące dźwięki triumfu zwycięzców przytłumią bolesny krzyk zwyciężonych. Przeważna część ludzi będzie tylko o tem myślała, aby powrócić do dawnych sennych zwyczajów czasów przedwojennych. Będą tańczyli na grobach, a potem zasną. Po wojnie pozostaną tylko chełpliwe opowiadania na wieczornych zebraniach, w kole krewnych i przyjaciół. I kto wie? Może im się uda tak dobrze o niej zapomnieć, że sami będą pomagali mistrzowi tańca z kosą w ręku, by ją znów rozpoczęto. Nie natychmiast naturalnie, ale nieco później, gdy się dobrze wyśpią... Tak tedy będzie panował pokój wszędzie — tymczasowo, aż nie wybuchnie wszędzie nowa wojna. Pokój i wojna, moi drodzy, w tem znaczeniu, w jakiem się je rozumie, to tylko dwie różne etykiety dla tej samej butelki. Zupełnie tak samo, jak mawiał król Bomba o swoich dzielnych żołnierzach: „czy ich ubierzecie czerwono, czy też zielono, jednakowo uciekną z pola bitwy“. Możecie to nazywać pokojem albo wojną, niema jednak ani pokoju, ani wojny, jest tylko powszechna niewola, ruch tłumów, porywanych jak odpływ i przypływ morza. I to będzie tak długo trwało, póki silne duchy nie wzniosą się nad oceanem ludzkim i nie odważą się na walkę, która wydaje się szalona, z przeznaczeniem wprawiającem w ruch te ciężkie masy.
— Walczyć z przyrodą? — zapytał Coulouges zdziwiony. — Pan chciałbyś złamać przemocą jej prawa?
— Niema, — odpowiedział Clerambault, — ani jednego prawa niezmiennego. Prawa jak wszystkie ziemskie istoty, żyją, zmieniają się i umierają. A obowiązkiem duszy nie jest przyjmować je, jak żądali stoicy, ale zmieniać je, przykrajać na naszą wiarę. Prawa są formą duszy. Gdy dusza rośnie, i one powinny wraz z nią rosnąć. Tylko to prawo jest słuszne, które jest dla mnie odpowiednie. Czy nie mam słuszności żądać, aby bucik był zrobiony dla nogi; a nie noga dla bucika?
— Nie twierdzę tego, że pan niema słuszności, rzekł hrabia de Coulonges. Wszak probujemy także gwałcić naturę przy chowie bydła. Nawet kształt i instynkt zwierząt mogą ulec zmianie. Dlaczegoż więc nie miałoby to się udać u człowieka?... Nie, wcale się panu nie sprzeciwiam. Owszem, twierdzę, że celem i obowiązkiem każdego człowieka, godnego tego imienia, jest właśnie, jak pan powiadasz, pokonać przemocą naturę ludzką. W tem jest źródło prawdziwego postępu; nawet próbować rzeczy niemożliwych ma już pewną wartość rzeczywistą. Ale z tego wcale nie wynika, że nam się to, czego będziemy próbowali, także powiedzie.
— Nie powiedzie się nam, ani dla nas, ani dla naszych. To bardzo możliwe, nawet prawdopodobne. Nasz nieszczęśliwy naród, może nawet nasz cały zachód, znajduje się na złowrogiej linji pochyłej; obawiam się, aby się nie potoczył zbyt szybko do upadku, wskutek swoich występków i cnót, które są niemniej zabójcze, wskutek swej pychy i nienawiści, swej parafjańskiej zazdrości, mściwości, swego upartego zaślepienia, swego przygniatającego zamiłowania do przeszłości, swego przestarzałego pojęcia o honorze i obowiązku, które prowadzi do tego, że nie poświęca przyszłości grobom. Obawiam się, że i ostatnia przestroga z tej wojny nie będzie żadną nauką dla jego bohaterstwa burzliwego i leniwego... W innych czasach myśl ta, przygnębiałaby mnie... Teraz jednak czuję się oddzielony, tak jak od mego własnego ciała, od tego, co jest przeznaczone na śmierć; nic mnie z niem nie wiąże, oprócz litości. Ale duch mój uważa za brata tego, który na jakimkolwiek punkcie ziemi otrzymuje nowe światło. Czy znacie piękne słowa wieszcza z Saint-Jean d'Acre?
„Słońce prawdy jest jak gdyby gwiazdka na nieboskłonie, która ma liczne drogi do wejścia. Pewnego dnia wschodzi w znaku Raka, innego dnia znów w znaku Wagi. Ale słońce jest słońcem jedynem. Raz promień słońca prawdy wyszedł od zodjaku Abrahama, potem zaszedł w znaku Mojżesza, a cały widnokrąg rozgorzał od niego. Potem wzniósł się w znaku Chrystusa, płonący i rzucający jasny blask swój. Ci, którzy służyli Abrahamowi, oślepli w dzień, w którym światło zabłysło na górze Synai. Ale moje oczy będą zawsze zwrócone do wschodzącego słońca, skądkolwiekby ono weszło. Nawet gdyby słońce wzeszło na zachodzie, będzie zawsze słońcem."


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Leon Sternklar.