Clerambault/Część trzecia/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Clerambault |
Podtytuł | Dzieje sumienia niezawisłego w czasie wojny |
Wydawca | „Globus” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia „Sztuka“ |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Leon Sternklar |
Tytuł orygin. | Clérambault |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cała część trzecia Cały tekst |
Indeks stron |
Nagle mur milczenia, który ogradzał słowa Clerambaulta, runął. A głos, który mu odpowiedział, nie był głosem brata. Tam, gdzie siła sympatji byłaby za słaba, aby przełamać zapory, głupota i ślepa nienawiść uczyniły wyłom.
Po kilku tygodniach Clerambault myślał, że jest zapomniany i zamierzał wystąpić z nową pracą, gdy wtem pewnego poranku wpadł do niego z hałasem Leon Camus. Miotał nim gniew szalony. Z wyrazem tragicznym podał szwagrowi dziennik rozwinięty i zawołał:
— Czytaj to!
A gdy Clerambault czytał, stał za nim, poczem zapytał:
— Co ma znaczyć ta nikczemność?
Clerambault z przerażeniem ujrzał, że ręka, którą uważał dotąd za przyjacielską, ugodziła w niego sztyletem. Pewien znany pisarz, z którym zostawał w dobrych stosunkach, kolega Perrotina, człowiek poważny i cieszący się powszechnym szacunkiem, przybrał bez wahania rolę publicznego oskarżyciela. Jakkolwiek znał oddawna Clerambaulta i nie mógł wątpić o czystości jego zamiarów, przedstawił go jednak publicznie w sposób ubliżający jego honorowi. Umiejąc, jako historyk, obchodzić się z tekstami, wyjął z broszury Clerambaulta kilka oderwanych zdań i wymachiwał niemi, jako dowodem zdrady.
Cnotliwe oburzenie jego nie byłoby się zadowoliło listem prywatnym; wybrało dziennik najbardziej hałaśliwy, najpodlejszy organ szantażu, którego brudnemi kłamstwami powszechnie gardzono, które jednak miljon Francuzów pochłaniało z otwartemi ustami.
— To niemożliwe, — wybełkotał Clerambault, którego ten niespodziewany napad, pełen nienawiści, zaskoczył nieprzygotowanego do obrony.
— Nie mamy ani chwili do stracenia, — zawołał Camus. — Trzeba natychmiast odpowiedzieć.
— Odpowiedzieć? Cóż mogę na to opowiedzieć?
— Przedewszystkiem naturalnie zaprzeczyć temu podłemu kłamstwu, tym nikczemnym wymysłom.
— Wymysłom? Ależ to nie są wymysły, — odpowiedział Clerambault, podnosząc głowę i spoglądając na Camusa.
Tym razem Camus stał, jak piorunem rażony.
— To nie są...? To nie są...? — jąkał się przejęty zdumieniem.
— Napisałem tę broszurę rzeczywiście, — rzekł Clerambault, — ale treść jej została w tym artykule przekręcona...
Camus nie czekał na koniec zdania i ryknął wściekłością:
— Jakto? Ty to napisałeś? Ty?...
Clerambault usiłował uspokoić szwagra i prosił go, by się wstrzymał z wydaniem sądu, zanim nie dowie się o wszystkiem dokładnie. Ale tenże krzyczał na całe gardło, że Clerambault oszalał i pytał go się:
— Powiedz, czy pisałeś przeciw wojnie, przeciw ojczyźnie, tak czy nie? Reszta mnie nie obchodzi.
— Pisałem, że wojna jest zbrodnią i że wszystkie państwa splamiły się nią...
Camus skoczył z wściekłością i nie pozwolił Clerambaultowi dłużej się tłumaczyć, uczynił ręką ruch, jak gdyby go chciał chwycić za kark, potem wstrzymał się i cisnął mu w twarz obelgę, że on właśnie jest zbrodniarzem i że zasługuje na to, by stanąć natychmiast przed sądem wojennym.
Zwabiona temi krzykami, służąca słuchała pod drzwiami. Pani Clerambault przybiegła i starała się uspokoić brata potokiem słów łagodzących; Clerambault zagłuszony napróżno błagał Camusa, aby mu pozwolił przeczytać sobie zaczepioną broszurę; Camus wzbraniał się z wściekłością, mówiąc, że wystarcza mu poznać z tych brudów to, co dzienniki o tem podają. (Uważał wprawdzie dzienniki za kłamliwe, ale zatwierdzał ich kłamstwa). I występując w roli sędziego, wezwał Clerambaulta, aby napisał natychmiast wobec niego odwołanie publiczne.
Clerambault wzruszył ramionami; odpowiedział, że nie ma obowiązku przed nikim zdawać sprawy, jak tylko przed własnem sumieniem — że jest wolnym człowiekiem...
— Nieprawda! — krzyknął Camus.
— Jakto? Nie jestem wolnym człowiekiem, nie mam prawa wypowiadać swobodnie tego, co myślę?
— Nie, nie jesteś wolny, nie masz prawa! — krzyczał Camus z wściekłością. — Jesteś zależny od ojczyzny. A przedewszystkiem od rodziny. Rodzina miałaby prawo kazać cię zamknąć.
Żądał, aby Clerambault natychmiast napisał list w tym duchu. Tenże obrócił się do niego tyłem. Camus odszedł trzaskając drzwiami i krzycząc, że noga jego nie stanie więcej w tym domu, że między nimi wszystko skończone.
A potem Clerambault musiał się jeszcze poddać płaczliwym pytaniom swej żony, która nie wiedząc, co uczynił, narzekała na jego nierozwagę i pytała go, dlaczego lepiej nie zachował milczenia. Czyż nie doznali już dość nieszczęść? Co go skłoniło do mówienia nie w porę? A co za dziwactwo zwłaszcza chcieć mówić inaczej, aniżeli inni?
Rozyna wróciła właśnie do domu. Clerambault powołał ją na świadka, opowiedział jej w pośpiechu przykrą scenę, jaka właśnie miała miejsce i prosił ją, by usiadła przy jego biurku, aby jej przeczytał swój artykuł. Rozyna, nie zdjąwszy nawet kapelusza, ni rękawiczek, usiadła obok ojca, wysłuchała go spokojnie i cierpliwie, a gdy skończył, wstała i uściskała go, poczem rzekła:
— Tak, to bardzo pięknie... Ale papo, po co ty to zrobiłeś?
Clerambault spojrzał na nią zmieszany.
— Jakto? Po co to zrobiłem? Czyż to nie jest prawda, co napisałem?
— Nie wiem... Sądzę, że tak... To musi być prawda, skoro ty tak powiadasz... Ale może nie było rzeczą potrzebną pisać to...
— Nie było rzeczą potrzebną? Jeżeli to jest prawda, w takim razie było potrzebne.
— Skoro to wywołuje takie hałasy.
— Ależ to nie jest powód.
— Na cóż wywoływać hałasy?
— Posłuchaj mnie, córeczko moja, czy to co pisałem, odpowiada twoim zapatrywaniom?
— Tak, papo, zdaje mi się, że tak...
— Zdaje ci się, że tak?... Nienawidzisz wojny na równi ze mną. Pragnęłabyś ją widzieć ukończoną; wszystko, co tam powiedziałem, powtórzyłem tobie, a ty podzielasz moje poglądy...
— Tak, papo.
— A więc przyznajesz im słuszność?
— Tak, papo.
Objęła go ramieniem za szyję i dodała:
— Ale nie trzeba zaraz pisać wszystkiego...
Clerambault zasmucony próbował jej wyjaśnić to, co mu się wydawało naturalne. Rozyna słuchała go, odpowiadała spokojnie, ale widoczne było, że go nie rozumie. Aby zakończyć rozmowę, uściskała raz jeszcze ojca i rzekła:
— Powiedziałam ci, co myślę. Ty jednak rozumiesz to lepiej odemnie. Nie moją rzeczą jest wydawać sądy w tym względzie.
Uśmiechnęła się do ojca i poszła do swego pokoju, nie domyślając się nawet, że go pozbawiła jego najlepszej podpory.