Clerambault/Część trzecia/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Clerambault
Podtytuł Dzieje sumienia niezawisłego w czasie wojny
Wydawca „Globus”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Leon Sternklar
Tytuł orygin. Clérambault
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część trzecia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.

Pozostawiony sam sobie, pozbawiony środków działania, Clerambault zwrócił swe rozgorączkowane myśli ku swej własnej osobie. Nic nie mogło go już powstrzymać na drodze do gorzkiej prawdy, nic nie łagodziło już jej okrutnego światła. Czuł w sobie spaloną duszę owych fuorusciti, którzy wygnani poza mury swego nieludzkiego miasta, spoglądają na nie z zewnątrz oczyma, w których wyrasta miłość synowska. Nie była to już wizja bolesna pierwszej nocy ciężkich przejść, których rany krwawiące się łączyły go jeszcze z jego grupą ludzką. Wszystkie węzły były zerwane. Dusza jego, zanadto jasna, schodziła, kręcąc się dokoła nad przepaścią, ku otchłani piekielnej. Powoli, od jednego koła do drugiego, samotna, wśród głuchej ciszy.
„Widzę was tedy, trzody, ludy, mirjady istot, które musicie cisnąć się ławami, aby sobie torować drogę i aby myśleć. Każda z waszych grup ma swój odrębny zapach, który jej się wydaje święty. Tak jak u pszczół: woń wydzielana przez królowę tworzy jedność w ulu i radość pszczół z ich pracy. Tak jak u mrówek: kto nie wydziela takiej samej woni, jak ja i moja rasa tego zabiję. Ule ludzkie, każdy z was ma swój odrębny zapach rasy, religji, moralności, obrzędów rytualnych. Zapach ten przenika wasze ciała, wasze dzieła, wasze plemię. Całe wasze życie, od urodzenia do śmierci, jest nim przesiąknięte. Biada temu, kto go z siebie zmywa!
„Kto chce wchłaniać w siebie stęchliznę tych myśli rojów pszczół, ten pot nocy narodu, spędzonych wśród halucynacyj, niech spogląda z odległości na obrzędy i wierzenia w dalekich epokach dziejowych. Niech poprosi szydercę Herodota, aby obracał przed nim film zboczeń ludzkich, ten długi szereg obrazów zwyczajów społecznych, nikczemnych lub śmiesznych, ale zawsze otoczonych głęboką czcią, u Secylów, Issedonów, Getów, Nasamonów, Gindarów, Sauromatów, Lidów, Libijczyków i Egipcjan, dwunogów różnych kolorów, od wschodu do zachodu i od północy do południa. Wielki monarcha, człowiek mądry, żartobliwie wzywa Greków. którzy palą swoich zmarłych, aby ich zjadali, a Hindusów, którzy ich jedzą, aby ich palili i śmieje się z ich oburzenia. Ale mądry Herodot zdejmuje czapkę, uśmiechając się ukradkiem i wzbrania się ich sądzić, oraz gani tych, którzy z nich szydzą, albowiem „gdyby kazano wszystkim ludziom orzec, które z praw, obowiązujących w różnych krajach, są najlepsze, każdyby się oświadczył za prawami swej ojczyzny, tak bardzo każdy jest przekonany, że niema lepszych praw od nich. To też niema większej prawdy nad słowa Pindore: „Zwyczaj jest królem wszystkich ludzi“...
Każdy pije chętnie ze swojej czary. Ale powinien przynajmniej zezwalać, by inni pili również ze swoich czar. A tymczasem rzecz się ma przeciwnie. Aby się radować ze swej własnej czary, musi pluć: do czary swego sąsiada. Bóstwo tego żąda. Albowiem potrzeba mu bóstwa — jakiegokolwiekby ono było, człowiek czy zwierzę, choćby to nawet miał być jakiś przedmiot, jakaś linja czerwona lub czarna, podobnie jak w wiekach średnich, kos, kruk, herb jakiś, — aby zrzucić na nie swoje własne błazeństwa.
„Dziś, gdy miejsce herbu zajął sztandar, ogłaszamy, że jesteśmy wolni od przesądów. A kiedyż były one większe, aniżeli teraz? Obecnie nowy dogmat. Równość, zmusza nas, abyśmy wszyscy wydawali zupełnie jednakową woń, jedni jak drudzy. Nie wolno nam nawet mówić tego, że nie jesteśmy wolni: byłoby bluźnierstwem. Musimy, dźwigając siodło na karku, ryczeć: „Niech żyje wolność!“ — Córka króla Cheopsa, na rozkaz swego ojca, stała się nierządnicą, aby się przyczyniać haniebnym dochodem swego ciała do budowy piramidy. Aby wznieść piramidę naszych ciężkich republik, miljony obywateli prostytuują swoje sumienie, znieprawiają dusze i ciała kłamstwem i nienawiścią... O tak, słaliśmy się mistrzami w wielkiej sztuce kłamstwa... Niewątpliwie umiano zawsze kłamać. Ale różnica z przeszłością jest ta, że oni wiedzieli, iż są kłamcami i byli nawet gotowi przyznać się do tego naiwnie, jako do potrzeby naturalnej, którą poczciwi mieszkańcy Południa zaspokajają wobec przechodni bez najmniejszego wstydu.
— „Będę kłamał“, mówi Darjusz w szczerości ducha, „albowiem gdy jest użyteczne kłamać, nie należy sobie bynajmniej robić skrupułów z tego powodu. Ci, którzy kłamią, pragną tego samego, co ci, którzy mówią prawdę: kłamie się w nadziei, że się będzie miało z tego jakiś pożytek; mówi się prawdę, gdy się ma na widoku jakąś korzyść i gdy się chce zapewnić sobie zaufanie. Tak tedy, chociaż nie idziemy tą samą drogą, dążymy jednak mimo to do tego samego celu, albowiem, gdyby nie było nic do zyskania, byłoby obojętne temu, który mówi prawdę, powiedzieć raczej kłamstwo, a temu, który kłamie, powiedzieć prawdę“, — ale my, o moi drodzy współcześni, jesteśmy bardziej wstydliwi; nie patrzymy na siebie, gdy kłamiemy w kącie ulicy; kłamiemy przy zamkniętych drzwiach, kłamiemy sobie samym. I nie przyznajemy się do tego nigdy, nawet w największem zaufaniu. Nie, my nie kłamiemy. My „idealizujemy...“ — Chciałbym, aby widziano wasze oczy i aby wasze oczy przejrzały, wy ludzie wolni!
Wolni! W czem jesteście wolni? I kto z was jest wolny, w waszych narodach dzisiejszych? — Czy macie swobodne działania? Nie, gdyż państwo rozporządza waszem życiem; robi z was morderców lub zamordowanych. — Czy macie swobodę mówienia i pisania? Nie, albowiem wtrąca się was do więzienia, skoro wypowiadacie wasze przekonaniu. Czy macie swobodę przynajmniej myśleć sami, co chcecie? Nie, jeżeli tego dobrze nie ukryjecie, a nawet głęboka piwnica nie jest do tego jeszcze dość bezpieczna. Bądźcie cicho, miejcie się na baczności! Nadzór nad wami jest czujny... Są strażnicy więzienni dla czynów: podoficerowie i ozdobieni szlifami. Są i strażnicy dla duszy: kościoły i uniwersytety, które przepisują, w co należy wierzyć a czemu przeczyć.. I na cóż skarżycie się właściwie? (Ale wy się nie skarżycie!) Myślenie nie sprawia wam żadnego trudu. Powtarzacie tylko słowa katechizmu!
„Powiadacie, że ten katechizm został swobodnie przyjęty przez lud, będący u władzy? Piękna władza! Głupcy, którzy sobie wydymają policzki słowem demokracja!.. Demokracja jest to sztuka podstawić się w miejsce ludu i strzyc mu wełnę uroczyście w jego imieniu, ale na korzyść kilku dobrych pasterzy. W czasie pokoju o tem co się dzieje, lud wie tylko tyle, co mu o tem opowiadają w swojej prasie, skrępowanej i przekupionej, ludzie, którzy mają w tem interes, by go wyprowad2:ać w pole. Prawda jest zmaknięta pod kluczem. W czasie wojny rzecz się ma jeszcze lepiej. Wtedy naród sam jest zamknięty pod kluczem. Gdybyśmy nawet przypuścili, że wogóle wiedział kiedy, czego chce, to teraz nie ma najmniejszej możności, aby o tem choćby słówko powiedzieć. Jedynie być posłuszny. Perinde ac cadaver. Dziesięć miljonów trupów... Żywi niewiele więcej warci, poddani przez cztery lata przygniatającym ich rządom burd patrjotycznych, popisów jarmarcznych, gróźb, fanfaronad, nienawiści, donosicielstwa, procesów o zdradę i sądów doraźnych. Demagodzy powołali, aż do ostatniego rocznika pospolitego ruszenia, wszystkie siły obskurantyzmu, aby zgasić ostatnie przebłyski zdrowego rozumu, któreby jeszcze mogły stawić opór w ich ludzie i aby lud ten ostatecznie przerobić na idjotów.
„Nie wystarcza ujarzmić go. Trzeba go uczynić tak głupim, aby sam pragnął być ujarzmiony. Potężne samowładztwa Egiptu, Persji, Asyrji, Azji, które igrały życiem miljonów ludzi, czerpały tajemnice swej władzy w nadprzyrodzonym blasku swej rzekomej boskości, Każda monarchja absolutna musiała być, aż do ostatnich granic wierzących wieków, teokracją. W naszych demokracjach jest atoli rzeczą niemożliwą wierzyć w boskość błaznów, jakimi są nasi ministrowie osławieni i pogardzani: widziano ich zanadto zbliska i poznano ich różne sprawki... A zatem wynaleźli sposób, aby umieścić Boga za płótnem swego jarmarczneqo namiotu. Bóg to Rzeczpospolita, Ojczyzna, Sprawiedliwość, Cywilizacja. Są wymalowane u wejścia. Każda buda jarmarczna wywiesza, na różnobarwnych afiszach, swoją piękną Olbrzymkę, A miljony tłoczą się, aby ją widzieć. Ale nie mówi się tego, co o tem myślą ci, którzy stamtąd wychodzą. Byliby zresztą sami zakłopotani, gdyby mieli coś o tem myśleć. Jedni nie wychodzą wcale, a drudzy nic nie widzieli. Ale ci, którzy zostali przed estradą, aby się gapić, ci widzą. Bóg jest tam. Jest tam, na obrazie. Bogowie to pragnienie, jakie każdy, ma, aby w nich wierzyć.
Ale skąd pochodzi gwałtowny szał tego pragnienia? — Ponieważ nie chce się widzieć rzeczywistości. Albo właściwe: ponieważ widzi się ją. W tem właśnie leży cały tragizm ludzkości, że nie chce widzieć i wiedzieć. Odczuwa rozpaczliwą potrzebę. by brud swój wynieść na piedestał bóstwa. — My jednak mamy odwagę spojrzeć w twarz rzeczywistości.
Instynkt mordowania jest wyryty w sercu natury. Instynkt iście szatański, ponieważ wydaje się, że on stworzył istoty nie tylko po to, aby jadły, ale aby były jedzone. Pewien ptak kormoran jada ryby morskie. Otóż rybacy tępią te ptaki. Ale ryby znikają mimo to, albowiem żywiły się kałem tych ptaków, które się żywiły niemi. Tak tedy łańcuch istot jest wężem zwiniętym w koło, który pożera sam siebie... Gdyby przynajmniej świadomość nie była stworzona, aby człowiek nie musiał się przypatrywać swej własnej katuszy. Aby wydobyć się z tego piekła, na to istnieją tylko dwie drogi; droga Buddy, który gasi złudzenie bolesne życia — i droga złudzeń religijnych, które rzucają zasłonę błyszczącego kłamstwa na zbrodnie i na boleści; naród który pożera inne, jest narodem wybranym; pracuje dla Boga; ciężar niesprawiedliwości który przygniata jedną ze szalek życia, znajduje przeciwwagę z tamtej strony, w snach i marzeniach, gdzie wszystkie rany i cierpienia są rzeczowe. Formy tego życia pozagrobowego zmieniają się u różnych narodów i w różnych epokach. Zmiany te nazywają się postępami. Ale jest to zawsze ta sama potrzeba złudzeń. Trzeba zatkać gębę tej strasznej świadomości, która widzi i która żąda sprawozdania za niesprawiedliwe ustawy. Gdy się jej nie znajdzie pokarmu, jakiejś wiary, wyje z głodu i ze strachu. Wierzyć!... Wierzyć albo zginąć! — I dlatego ludzie skupili się w stadach. Aby się wzajemnie popierać. Aby uczynić ze swych osobistych wątpliwości wspólną pewność.
Ale co mamy teraz począć z prawdą? Prawda jest dla nich wrogiem. — Nie chcą tego jednak sobie wyznać. W milczącem porozumieniu między sobą, nazywają prawdą wstrętną mieszaninę odrobiny prawdy i licznych kłamstw. Ta odrobina prawdy służy poto, aby zabarwić owe kłamstwa. Kłamstwo i nie wola: wieczna niewola... Nie pomniki wiary i miłości są najtrwalsze; o wiele trwalsze są pomniki niewoli Reims i Partenon rozsypują się w gruzy. Ale egipskie piramidy stawiają czoło wiekom. Dokoła nich pustynia, jej miraże i piasek ruchomy... Gdy myślę o tysiącach ludzi niezawisłych, których duch niewoli pochłonął w ciągu wieków — o heretykach i rewolucjonistach, o ludziach nie uznających władzy nad sobą, łamiących prawa świeckie i kościelne, — nie dziwił się wcale, że nad światem rozciąga się miernota, jak woda tłusta i bez smaku.
„My, którzy płyniemy jeszcze na górze na ponurej powierzchni, cóż uczynimy wobec nieubłagalnego wszechświata, gdzie silniejszy miażdży ustawicznie własnego i znajduje zawsze silniejszego, któryby go również zmiażdżył? Czy mamy przez litość bolesną i przez wyczerpanie zdecydować się na dobrowolną ofiarę? — Czy też mamy brać udział w duszeniu słabego, nie mając nawet cienia złudzenia co do ślepego okrucieństwa wszechświata? Cóż nam jeszcze zostaje? Próbować wymknąć się z beznadziejnej walki przez egoizm lub mądrość, która jest odmienną formą egoizmu?..
Albowiem w kryzysie pesymizmu bezlitosneqo, który trawił Clerambaulta w tych miesiącach straszliwego odosobnienia, nie widział on nawet możliwości postępu, — tego postępu, w który niegdyś wierzył, jak inni wierzą w Boga. Obecnie widział ród ludzki, rzucony na pastwę morderczego przeznaczenia. Spustoszywszy planetę, wytępiwszy wiele innych istot na niej, zabijał teraz sam siebie własnemi rękoma. Było to prawo sprawiedliwości. Człowiek słał się panem ziemi jedynie przez uzurpację, podstępem i przemocą (ale głównie podstępem). Istoty szlachetniejsze od niego być może — niewątpliwie — znikły pod jego ciosem. Jedne wytępił, inne poniżył, uczynił bydlętami. Od wielu tysięcy lat, odkąd dzieli życie z innemi istotami, udaje, że ich nie rozumie (kłamie!), że nie widzi w nich braci, którzy, tak samo jak on, cierpią, kochają, marzą. Aby móc te istoty lepiej wyzyskiwać, aby je dręczyć bez wyrzutów sumienia, kazał orzec swoim mędrcom, że te istoty nie umieją myśleć, że tylko on jeden ma ten przywilej. A dziś niewiele brakuje, by to samo powiedział o innych narodach ludzkich, która zwalcza i wytępia... Kacie! Kacie! Nie miałeś litości dla drugich. Jakiem prawem żądasz jej dzisiaj dla siebie?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Leon Sternklar.