Człowiek śmiechu/Część druga/Księga ósma/Rozdział czwarty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Człowiek śmiechu
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. L’Homme qui rit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ CZWARTY
Stara Izba.

Cały obchód powrócenia do praw Gwynplaina, od wyjścia jego z Kings-Gate, aż do wykonania przysięgi w oszklonem wieżowem półkolu, odbył się, jak to powiedzieliśmy, w pewnym umyślnym półcieniu.
Lord William Cowper nie dowiadywał się bynajmniej bliższych szczegółów o oszpeceniu młodego Fermaina Clancharlie; raz, że miałby za ubliżenie swojej godności przyznać, że par urodzony może nie być pięknym; a powtóre, że nie chciał się zniżyć, ośmielając kogoś niższego od siebie do udzielenia mu objaśnień podobnej natury. Nic bowiem pewniejszego, jak to, że człowiekowi z ludu osobliwą robi przyjemność móc nazwać wielkiego pana, stosownie do okoliczności, garbusem lub kuternogą. A więc być bezkształtnym jest dla lorda rzeczą obraźliwą. Tedy na niejaką wzmiankę, którą mu w tym przedmiocie zrobiła królowa, lord kanclerz węzłowato tylko odrzekł z ukłonem: „Człowiekowi wysoce urodzonemu starczy za oblicze jego dostojność.“ Koniec końcem jednak, przerzucając i sprawdzając protokóły, które mu do podpisu podano, domyślił się niemałego z tej strony niebezpieczeństwa. To tłomaczy wszystkie jego niniejsze w tym względzie ostrożności. Gdyż, bądź co bądź, twarz nowego lorda, za jego wejściem do Izby, mogła zrobić trochę niekorzystne wrażenie. Należało tedy zapobiec temu. Najmniej jak tylko można przykrego rozgłosu — oto zasada i modła postępowania statecznych ludzi. Wstręt do niespodzianek ściśle jest zrosły z powagą. Wiele zależało na tem, aby przyjęcie Gwynplaina odbyło się bez szwanku, tak jak wejście do Izby każdego innego dziedzica parostwa.
Z tej tedy miary lord kanclerz zarządził wszystko na posiedzenie wieczorne. Kanclerz, będący zarazem wielkim odźwiernym, quodammodo ostiarius stosownie do brzmienia starych nadań normandzkich, januarum cancellorumque potestas jak mówi Tertulius, mógł spełniać obowiązki swego urzędu poza progiem nawet Izby, czego też i dopełnił był w pomienionej sprawie przedwstępnych czynności uznania lorda Clancharlie, jak to już opisaliśmy poprzednio. Przytem przyspieszył też chwilę owego obrzędu, celem wprowadzenia nowego para do sali, zanim się jeszcze posiedzenie w niej rozpocznie.
Przy obrzędzie przedwstępnym kanclerz, mający, jak to już wiemy, wzrok bardzo krótki, zaledwie był cośkolwiek spostrzegł z potworności Gwynplaina; co zaś do dwu lordów chrzestnych, ci byli tak zgrzybiali, że już niemal nie widzieli nic wcale. Coprawda, kanclerz z umysłu takich wybrał. Lepiej nawet się stało, bo, widząc tylko powierzchowną postawę Gwynplaina, znaleźli go, owszem, bardzo „pokaźnym“.
W chwili, kiedy odźwierni otworzyli na obie strony wielkie drzwi przed Gwynplainem, zaledwie kilku lordów było w sali. Wszyscy niemal w podeszłym już wieku. Ludzie starzy mają wogóle to do siebie, że tyleż są akuratni w uczęszczaniu na obrady, ile uprzedzający w obejściu z kobietami. Na ławie książąt dwu ich tylko siedziało: Tomasz Osborne, książę Leeds, i Schonberg, syn owego Niemca z rodu, Francuza z łaski marszałkowskiej, Anglika zaś z parostwa, który, wygnany edyktem Nantejskim, tak jak wprzódy, Francuzem będąc, bił się przeciw Anglji, tak znowu, Anglikiem się stawszy, przeciw Francji walczył. W ławie lordów duchownych znajdował się tylko arcybiskup Canterburyjski, prymas Anglji, na najniższej zaś w rzędzie doktór Szymon Patrick, biskup Ely, rozmawiający z Ewelynem Pierrepont, margrabią Dorchesteru, który mu nader pilnie wyjaśniał różnicę między koszem a murem obronnym i między ostrożeniem a ostrokołem; ostrożenie jest rzędem słupów przed namiotami przeznaczonym do obrony obozowiska, podczas gdy ostrokół jest ogrodzeniem ze śpiczastych pali wbitych pod parapetem fortecy, żeby przeszkodzić wdrapywaniu się oblegających i dezercji oblężonych, i markiz uczył biskupa jak się ostrokołem otacza redutę, wbijając pale do połowy w ziemię, podczas gdy połowa wystaje. Jednocześnie Tomasz Thynne, wicehrabia Weymouthu, podszedłszy do świecznika, rozpatrywał sobie tylko co przedstawiony mu plan trawnika do jego ogrodu z Long Leate w Wiltshire, polegający na pokrajaniu murawy w jednostajne czworoboki, naprzemian z takimiż kwadratami wysypanemi piaskiem żółtym, czerwonym, muszlami rzecznemi i miałem z węgla kamiennego. Na ławie wice-hrabiów znajdowała się gromadka starych lordów, Essex, Ossulstone, Peregrine, Ostorn i William Zulestein, hrabia Rochfort, pośród których kilku młodszych, należących do stronnictwa odrzucających perukę, otaczało bohatera swego, Pricea Devereux, wice-hrabiego Hereford, rozprawiając o cudownych własnościach herbaty. Przysłuchiwał się temu z wielką uwagą Pawlets Saint-John, kuzyn Bolingbroka, którego Wolter później był trochę uczniem, gdyż Wolter zaczęty przez ojca Poree został potem dokończony przez Bolingbroka. Na ławie markizów, Thomas Grey, markiz Kentu, lord szambelan królowej, mówił Robertowi Bertie, markizowi Lindsey, lordowi szambelanowi Wielkiej Brytanji, że to dwóch francuskich emigrantów, pan Lecoq, niegdyś radca parlamentu paryskiego, i pan Ravenel, szlachcic bretoński, wygrało wielki los dużej loterji angielskiej w 1614 roku. Pośród tego gwaru hrabia de Wymes w najlepsze czytał sobie książkę, pod tytułem: Ciekawe zastosowanie wyroczni sybillińskich. Z drugiej znów strony, Jan Campbell, hrabia Greenwich, sławny z swojej długiej brody, wesołości i osiemdziesięciu siedmiu lat wieku, pisał list do swojej kochanki. Lord Chandos obcinał sobie paznogcie.
Ponieważ na mającem się rozpocząć posiedzeniu koronę przedstawiać mieli stosowni do tego delegaci, dwaj tedy pomocnicy odźwiernych ustawili byli przed tronem aksamitną ławę barwy płomienistej. Na drugim z porządku wańtuchu siedział kustosz koronny archiwów sacrorum scriniorum magister, który miał za mieszkanie dawny dom nawróconych żydów. U czwartego zaś wańtucha dwaj podpisarze, klęcząc, przerzucali jakieś papiery.
Tymczasem lord kanclerz zasiadł był na pierwszym wańtuchu, urzędnicy udali się każdy na przynależne sobie miejsce, wreszcie, podniósłszy się, arcybiskup Canterburyjski odmówił modlitwę, i posiedzenie się rozpoczęło. Gwynplaina nikt jeszcze nie był zauważył w sali, druga bowiem ława baranowska, w której dla niego miejsce było, niemal przytykała do zapory, tak, że zaledwie miał do niej kilka kroków od progu. Dwaj też lordowie chrzestni natychmiast z obu stron koło niego zasiedli, co także niemal zamaskowało nowego przybysza. Ponieważ nikogo o tem nie uprzedzono, pisarz zaś bardzo niewyraźnie odczytał papiery, dotyczące sprawy nowego lorda, stało się tedy, że lord kanclerz wygłosił przyjęcie jego do Izby niemal wpośród tego, co w sprawozdaniach „ogólną nieuwagą“ nazywać się zwykło. Wszyscy w najlepsze, jak i wprzódy, bawili się rozmową. W Izbie całej panował gwar tłumny, podczas którego zgromadzenia robią różnego rodzaju ciemne rzeczy, którym się potem same dziwią.
Gwynplaine tedy, jak to powiedzieliśmy, z odkrytą głową, zasiadł był milczący pomiędzy dwoma swymi chrzestnymi towarzyszami.
Dodajmy, że Barkilphedro, świetnie poinformowany jak szpieg, którym był w istocie, postanowiwszy, że ta cała machinacja się uda, umniejszył w pewnej mierze w rozmowach oficjalnych, w obecności lorda kanclerza, potworność lorda Fermaina Clancharlie, kładąc nacisk na ten szczegół, że Gwynplaine mógł dowoli pozbywać się śmiechu i sprowadzać powagę na swoją zniekształconą twarz. Barkilphedro nawet prawdopodobnie przesadził tę zdolność. Zresztą z punktu widzenia arystokratycznego, cóż to szkodziło? Czyż lord William Cowper nie był prawodawcą autorem tej maksymy: W Anglji restauracja para ma większe znaczenie niż restauracja króla? Zapewne piękność i godność powinnyby być nieodłączne, jest rzeczą nieprzyjemną, gdy lord jest ułomny i jest to zniewaga losu; ale, właściwie, w czemżeż to zmniejsza prawo? Lord kanclerz przedsięwziął środki ostrożności i słusznie zrobił, ale w rzeczy samej, z ostrożnościami czy bez, któż mógł przeszkodzić parowi w wejściu do Izby parów? Czyż parostwo i królewskość nie są wyższe nad niekształtność i ułomność? Czyż nie było ryku dzikiego zwierza dziedzicznego jak parostwo samo w starożytnej rodzinie Cumiu, hrabiów Buchau, zgasłej w 1347 roku, do tego stopnia, że po ryku tygrysa poznawano para Szkocji? Czyż ohydne krwiste plamy na twarzy przeszkodziły Cezarowi Borgji być księciem Valentinois? Czyż ślepota przeszkodziła Janowi Luksemburskiemu być królem Węgier? Czy garb przeszkodził Ryszardowi III być królem Anglji? Gdy się dobrze spojrzy w głąb rzeczy, ułomność i brzydota przyjęte z wyniosłą obojętnością, dalekie od zaprzeczania wielkości, potwierdzają ją i dowodzą jej. Szlachectwo ma taki majestat, że niekształtność go nie mąci. To jest druga i nienajmniej ważna strona sprawy. Jak widzimy, nic nie mogło stać na przeszkodzie przyjęciu Gwynplaina i przezorne ostrożności lorda-kanclerza, pożyteczne z niższego punktu widzenia taktyki, były zbytkiem z wyższego punktu widzenia zasady arystokratycznej.
Wchodząc, stosownie do zalecenia herolda i dwu lordów, powitał był pokłonem „krzesło królewskie“.
I oto stało się. Lordem był. Wyżynę tę, wobec której przez całe życie widział Ursusa pochylającego się z poszanowaniem przestrachu, ten szczyt promienisty, Gwynplaine czuł obecnie pod swojemi stopami. Znajdował się w tym jaśniejącym i zarazem mrocznym Anglji przybytku.
Stary wierzch feodalnej góry, oglądany od sześciu wieków przez Europę i jej dzieje, straszliważ to aureola całego świata ciemności! On dopełnił wstąpienia swego w to koło świetliste. Wstęp to nieodwołalny. Był tam u siebie. U Siebie na swojem własnem krześle, jak król na swojem. Był tam, i odtąd nic już nie mogło sprawić, żeby tam nie był. Ta korona królewska, którą widział pod tym baldachimem, była siostrą jego korony. Parem był tego tronu, który naprzeciw siebie widział.
Naprzeciw Jego Królewskiej Mości był jego lordowską mością. Mniejszy, ale podobny.
Wczoraj czemże był? — pajacem. Dziś czemże jest? — księciem. Wczoraj niczem, dzisiaj wszystkiem.
Jakże nagłe to zestawienie nędzy z potęgą, spoglądających sobie oko w oko, w obrębie jednego i tegoż samego przeznaczenia, i stające się nagle dwiema połowami tegoż samego sumienia! Niby dwa widziadła, przeciwność i pomyślność, chwytające jedną i tę samą duszę, żeby ją w przeciwne ciągnąć strony. Cóż za przykre potargiwanie między tymi dwoma braćmi: widmem biedaka i widmem bogacza, szamoczącemi się z sobą w jednym i tym samym umyśle. Abel i Kain w jednym człowieku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Faleński.