Człowiek śmiechu/Część druga/Księga trzecia/Rozdział piąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Człowiek śmiechu
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. L’Homme qui rit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ PIĄTY
Wapentake.

Raz przecież zmuszony był odstąpić od swojej zasady, a to wyłącznie w osobistej sprawie Gwynplaina. Rzecz bowiem była o wiele ważniejsza, niż jarmarczne zmowy. Stało się to zaś w następującej okoliczności. Gwynplaine, podniósłszy raz farthing upadły na ziemię przy obliczaniu wpływów kasy, począł bacznie oglądać (w obecności gospodarza) ten nędzny groszak, wygłaszając przytem uwagi, na temat ludu przedstawionego przez farthing i królowej Anny której podobizna była tam wyryta, mogące mu mocno zaszkodzić, gdyby przypadkiem zostały powtórzone. Jakoż w istocie, puszczone w obieg przez Niclessa, tyle zrobiły drogi po świecie, że wróciły wreszcie do Ursusa za pośrednictwem Fibi czy Winosy. Ursus struchlał. Były to buntownicze słowa. Obraza władzy! Co tu robić? Zawołał Gwynplaina i porządnie go wyburczał:
— Proszę cię raz na zawsze, trzymaj ozór za zębami. Są na świecie dwie zasady, które ci radzę mieć na względzie. Mocny robi, co mu się podoba, słaby wszystkie swoje uwagi w kieszeń chowa. Najpewniejszym sprzymierzeńcem biedaka jest milczenie. Kiedy go się pytają, ma tylko prawo potakiwać. Cóż dopiero, jeśli go nie pytają. Zgadzać się ma na wszystko, oto jedyne jego prawo. Tak, odpowiadać sędziemu. Tak, królowi. Mocniejszy, jeśli mu się podoba, może cię kijem wygrzmocić; mnie samego to spotkało, tak a to już kolej rzeczy; nie tracisz ani joty ze swojej wielkości, pogruchotawszy słabszemu gnaty. Toż i łomignat jest niejako odmianą wspaniałego orła. Czcijmy berło, które jest pierwszym z kijów. Uszanowanie, to mi roztropność; giętkość w karku, to mi troskliwość o siebie. Kto obraża potęgę, naraża się dobrowolnie, na podobieństwo owej dziewczyny, co to zuchwale targała lwa za grzywę. Doszła mnie wiadomość, żeś tu coś wyszczekiwał z okoliczności nieposzlakowanego o próbę miedziaka, który jest godnym przedstawicielem wartości połowy ćwiartki śledzia na wspaniałym naszym rynku. Proszę cię, nie pozwalaj sobie więcej na podobne rzeczy. Powaga, mój panie, albo będzie źle z tobą. Dowiedz się, że są za to kary. Staraj się wpoić sobie w mózgownicę prawodawcze prawdy. Żyjesz bowiem w kraju, w którym człowiek, ścinający trzyletnie drzewko, prościuchno stamtąd prowadzony jest na szubienicę. Jeślibyś klął, włożą ci dyby na obiedwie nogi. Wiedz o tem także, że pijak zamykany bywa w beczkę z wybitem dnem od spodu, żeby mógł chodzić, z dziurą zaś w górnem dnie dla wytknięcia głowy, a dwiema po bokach na ręce; słowem w taki sposób, że się żadną miarą nie potrafi w łóżko położyć. Ktoby kogo uderzył w wielkiej komnacie Westminsteru, idzie do więzienia na całe życie, a dobra jego wędrują do skarbu. Ktoby zaś kogo uderzył w pałacu królewskim, rękę mu za to siekierą odrąbią. Tak, tak, kochanku, dość jednego byka w nos i otoś już mańkutem. Przekonany o bluźnierstwo przed sądem biskupim zostaje zaraz żywcem spalony. Za liche bzdurstwo w tym rodzaju Cuthbert Simpson niedawno temu został pocięty na ćwierci i w koło wpleciony. Toż niedalej jak trzy lata temu, bo w r. 1702, wykręcano pod pręgierzem pewnego zbrodniarza, nazwiskiem Daniela de Foë, który się poważył wydrukować nazwiska członków Izby gmin, oraz wszystko, o czem była mowa poprzedniego dnia w parlamencie. Takiemu, któryby był przekonany o zdradę stanu, kat żywcem wyrywa serce, wycinając mu policzek siarczysty na obie strony. Zapiszże sobie w pamięci te początkowe zasady prawa i sprawiedliwości. Nigdy ani pisnąć, a w razie najmniejszego drżenia skóry na grzbiecie brać nogi za pas, oto odwaga cywilna, którą rozumiem i którą każdemu po przyjacielsku radzę. W przedmiocie śmiałości na ptaki się zapatruj; w przedmiocie gadatliwości ryby niech ci wzorem będą. Skądinąd zaś Anglja ma jeszcze to do siebie podziwu godnego, że prawodawstwo jej jest ze wszech miar łagodne.
W ten sposób wygadawszy wszystko, co miał do powiedzenia, Ursus czas jakiś uspokoić się nie mógł. Gwynplaine zaś uważał to poprostu za postrach na ptaki. Nieustraszoność w tym wieku ściśle jest zrosła z brakiem doświadczenia. Zresztą nic się nie zdawało usprawiedliwiać obawy Ursusa; upływały tygodnie całe, a o skutkach mniemanego niebezpieczeństwa nie było nawet mowy.
Ursus jednak ze swej strony podobny do samy, nasłuchującej lad a szelestu, dziwnie się miał na baczności.
Nareszcie dnia pewnego, wyglądając przypadkiem przez okienko w murze, nagle stał się dziwnie blady.
— Chodźno tu, Gwynplainie! — zawołał.
— A co tam takiego?
— Patrzno.
— No cóż?
— Tam na rynku.
— No więc cóż?
— Widzisz tego jegomości?
— Tego czarnego?
— No tak.
— Tego, co ma tę pałkę w ręku?
— Właśnie.
— No więc cóż to za jeden?
— To jest taki, kochanku, który się nazywa wapentake.
— Cóż to za jeden ten wapentake?
— To jest po prostu setnik.
— Setnik? Cóż to znaczy?
— To znaczy; praepositus hundredi.
— Nie rozumiem ani słowa.
— A jednak to jest djablo niemiła osoba.
— Cóż on takiego trzyma w ręku?
— Nazywa się to iron weapon.
— To mi dopiero nazwa!
— Jest to sobie taka pałka żelazna.
— Nacóż jemu ta pałka?
— Naprzód składa on na nią przysięgę. I to właśnie od tego nazywają go wapentake.
— No, a jeszcze cóż więcej?
— Następnie ma prawo dotknąć nią, kogo zechce.
— Tą pałką?
— Tak.
— Więc niby wapentake dotyka kogoś ironweaponem?
— No właśnie.
— I cóż to ma znaczyć to jego dotykanie pałką?
— To znaczy: chodźno waćpan ze mną.
— I w takim razie trzeba iść z nim?
— Ma się rozumieć.
— Dokądże to, jeśli łaska?
— A któż go tam wie!
— Ale przecież musi coś o tem mówić?
— Nie, nic nie mówi.
— No, to się go można zapytać.
— To ci nie odpowie.
— Jakże to znowu?
— Mówię ci: ani on nikomu nie odpowiada, ani nikt go się wypytywać nie próbuje.
— A to dopiero!
— Poprostu dotknął się pałką, i już po wszystkiem. Musisz iść za nim, czy chcesz, czy nie chcesz.
— Jakjmże sposobem?
— Ot tak poprostu, za nim idąc.
— Ależ dokąd, u djabła?
— Gdzie mu się tylko żywnie spodoba.
— A jeżeliby kto nie zechciał?
— To zostaje powieszony.
Po tych słowach Ursus włożył znowu głowę w okienko, popatrzył i rzekł uspokojony:
— Bogu dzięki, poszedł sobie do djabła. Widocznie nie dla nas się tu kręcił.
Jak na ten raz zdawało się, że obawy jego z powodu nieopatrznych owych słów Gwynplaina były całkiem daremne.
Ze swej strony gospodarz Nicless nie miał najmniejszej przyczyny niepokoić o rzecz tak błahą mieszkańców Green-Boxu. Sam on niezgorsze zyski ciągnął z Człeka Śmiechu. Tym więc sposobem „Zamęt zwyciężony“ podwójnie zasługiwał się ludzkości: z jednej strony pracował dla triumfu sztuki, z drugiej dla zwiększenia liczby pijaków, odwiedzających przy tej sposobności szynkownię.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Faleński.