Człowiek śmiechu/Część druga/Księga trzecia/Rozdział szósty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Człowiek śmiechu
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. L’Homme qui rit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ SZÓSTY
SMysz, wypytywana przez koty.

Jednak obawa Ursusa wcale nie była bezzasadną. Oto raz zawezwany został do Bishopsgate przed urząd, złożony z trzech wcale niemiłych postaci. Przekonał się wprawdzie, że tu o niego wyłącznie chodziło, ale marna to była pociecha. Z trzech tych zasiadających poważnie na trzech krzesłach jegomościów jeden był doktorem teologji, delegowanym od dziekana Westminsteru, drugi doktorem medycyny, delegowanym od Stowarzyszenia osiemdziesięciu, trzeci wreszcie doktorem historji i prawa cywilnego, delegowanym od kolegjum z Gresham. Owi to trzej biegli in omni re scibili poruczone sobie mieli naglądać bacznie wszystko, co się tylko mówiło publicznie na całej przestrzeni stu trzydziestu parafij miasta Londynu, a także siedemdziesięciu trzech Middlesexu, nie wyjmując owych pięciu Southwarkowych. Nadzory te teologiczne do dziś dnia istnieją w Anglji i wyświadczają surowością swoją niemałe usługi. I tak, niedalej jak 23 grudnia 1868 roku, wyraźnym wyrokiem podobnego sądu, potwierdzonym przez radę gabinetową Izby Lordów, wielebny Mackonochie skazany został na naganę, a zarazem na koszt sprawy za to, że w niewłaściwy sposób pozwolił sobie zapalić świece na stole. Już to nabożeństwo anglikańskie żartować nie lubi.
Tak więc, jak powiedzieliśmy, dnia pewnego Ursus odebrał rozkaz stawienia się przed pomienionym sądem, który to rozkaz szczęśliwym trafem oddany mu został we własne ręce, skutkiem czego mógł go zatrzymać w tajemnicy. Stawił się tedy niezwłocznie, drżąc już na samą myśl, że mógł być poszlakowany o dawanie pozoru do podejrzenia, jakoby zakrawał na to, że być może rzucił na siebie podejrzenie niejakiej śmiałości. On, który drugim tak usilnie zalecał milczenie, miał być przez kogoś w tym względzie uczony rozumu? Garrule, sana te ipsum.
Trzej doktorzy delegowani zebrani już byli w Bishopsgate, w głębi wielkiej komnaty na dole, siedząc każdy na osobnem krześle, wybitem czarną skórą, ponad głowami zaś mając trzy popiersia Minosa, Eaka i Radamanta, stół przed sobą, pod nogami zaś ławeczki.
Wszedł Ursus, wprowadzony przez pachołka służbowego spokojnej ale groźnej powierzchowności, i ujrzawszy sędziów, natychmiast dał każdemu z nich w myśli nazwę wiszącego mu ponad głową piekielnego sędziego.
Minos, widocznie z pomiędzy trzech najstarszy (był to zaś delegat od teologji), dał mu znak, żeby usiadł na ławeczce.
Ursus skłonił się, jak należało, to jest aż do ziemi, i wiedząc z doświadczenia, że niedźwiedzi na miód bierzesz, doktorów zaś na łacinę, rzekł z uszanowaniem, zanim się jeszcze wyprostował.
Tres faciunt capitulum.
Poczem, ciągle jeszcze z głową spuszczoną, wiedząc, że pokora niebiosa przebija, poszedł skromnie zasiąść na wskazanej ławie.
Każdy z trzech doktorów miał przed sobą jakieś zapisane szpargały, które pilnie przewracał.
Minos rozpoczął następne mi słowy:
— Waćpan przemawiasz publicznie?
— Zdarza mi się to — odpowiedział Ursus.
— A jakiem prawem to czynisz?
— Jestem mędrcem.
— To jeszcze nie żadne prawo.
— Jestem także kuglarzem — dodał Ursus.
— A, to co innego.
Ursus odetchnął, ale zawsze bardzo pokornie. Minos ciągnął dalej:
— Jako kuglarz, możesz sobie waść przemawiać; ale jako mędrzec powinieneś milczeć.
— Starać się będę korzystać z tego zalecenia — rzekł Ursus.
I myślał sam w sobie: — Mogę mówić, ale powinienem milczeć. Rzecz trochę zawiła.
Delegat od teologji mówił dalej:
— Waść wygłaszasz rzeczy, rażące każde uczciwe ucho. Waść wdajesz się w nieswoje sprawy. Poważasz się zaprzeczać najjawniejszym prawdom. Rozsiewasz najwstrętniejsze błędy. Powiedziałeś naprzykład, że dziewiczość wyklucza macierzyństwo.
Ursus podniósł łagodnie oczy.
— Ja tego nie powiedziałem. Powiedziałem, że macierzyństwo wyklucza dziewiczość.
Minos zamyślił się i mruknął:
— Właściwie, to coś zupełnie odwrotnego.
Było to to samo. Ale Ursus obronił się.
Na tę odpowiedź, Minos pogrążył się w głębiach swojej głupoty, co spowodowało krótkotrwałe milczenie.
Korzystając z niego, delegat od historji, którego sobie Ursus nazwał był Radamantem, pospieszył zagadać porażkę Minosa następującem zapytaniem:
— Oskarżony, zuchwalstwa twoje i błędy zaledwieby się policzyć dały. Toż ty naprzykład zaprzeczasz tej prawdzie historycznej, że bitwa pod Farsalą dlatego została przegrana, że Brutus i Kasjusz przed jej rozpoczęciem napotkali murzyna.
— Ja powiedziałem tylko — wyszeptał Ursus — że Cezar dlatego wygrał tę bitwę, że był lepszym od nich wodzem.
W tem miejscu historyk przerzucił się odrazu do mitologji.
— Usprawiedliwiałeś także niegodziwości Akteona.
— Ja myślę — odpowiedział Ursus — że chyba to niekoniecznie poniża człowieka, jeśli zobaczył kobietę w kąpieli.
— Niedorzecznie myślisz — rzekł na to sędzia surowo.
Co powiedziawszy, zwrócił się znowu ku historji.
— Z powodu przygód, jakich doznała jazda Mitrydata, poważyłeś się zaprzeczyć własnościom ziół niektórych. I tak, przeczysz naprzykład, ażeby securiduca posiadać miała własność przetrącania podków końskich.
— Przepraszam — odpowiedział Ursus.
— Ja tylko mówiłem, że skutek podobny sprawia działanie trawy, zwanej sferra-cavallo. Zresztą nie zaprzeczam własności żadnej rośliny.
Poczem dodał półgłosem:
— Ani także cnoty żadnej kobiety.
Tą przystawką do własnej odpowiedzi Ursus dowiódł niby sam sobie, że jakkolwiek skóra mu cierpła na grzbiecie, to jednak nie zapominał języka w gębie. Był to człowiek wyraźnie utworzony z mieszaniny strachu i przytomności umysłu.
— Nie odwołuję mojego zarzutu — mówił dalej Radamantes. — Poczytywałeś to podobnież za wielkie głupstwo Scypjonowi, że, chcąc otworzyć bramy Kartaginy, użył do tego ziela, zwanego aethiopis. Czy pomienione ziele również w mniemaniu twojem nie posiada własności otwierania zamków?
— Powiedziałem poprostu, że lepiej było w takim razie użyć rośliny lunaria.
— Może on ma i słuszność — mruknął do siebie Radamantes, przekonany z kolei.
Co powiedziawszy, zamilkł.
W tem miejscu delegat od teologji znowu się zwrócił ku Ursusowi. Przez cały czas poprzedniego badania przerzucał coś w szpargałach, zapewne szukając przedmiotu do dalszych zapytywać.
— Wygłaszasz mniemanie, że auripigmentum jest wytworem arszenikowym, twierdząc zarazem, że można się nim otruć na śmierć. Otóż świadectwa świątobliwych osób przeczą temu.
— Świadectwa przeczą — westchnął Ursus — ale arszenik stwierdza.
Na te jego słowa, milczący dotąd jegomość, którego sobie Ursus mianem Eaka w myśli oznaczał, dał znak życia i rzekł majestatycznie, przymykając oczy:
— Odpowiedź wcale niegłupia.
Ursus skłonił się jak mógł najniżej.
Minos nieprzyjemnie się zmarszczył.
— Idźmy dalej — rzekł po niejakiej chwili.
— Twierdziłeś także, mości oskarżony, że jest fałszem, jakoby bazyliszek miał być królem wężów, pod nazwiskiem Cocatrixa.
— O, wielce przewielebny! — odpowiedział na to Ursus — wcale to nieprawda. Zawsze daleka była ode mnie chęć szkodzenia bazyliszkowi. Postawię nawet świadków, którzy słyszeli, jakem mówił, że ten zwierz zacny ma głowę człowieczą.
— Wiem o tem, że tak było — rzekł Minos bardzo surowo. — Ale dlaczegoś zaraz potem przytoczył Poeriusa, który miał widzieć bazyliszka z głową sokolą? Czy możesz dowieść, że się on nie mylił?
— Tegobym się nie podjął.
To powiedziawszy, uczuł, że mu się noga poślizgnęła. Minos zaś, korzystając z przewagi, jął go coraz ciaśniej przypierać do muru.
— Mówiłeś także, że Żyd nawrócony nieosobliwie pachnie.
— Ale dodałem zaraz, że chrześcijanin, któryby zasmakował w żydostwie, mocno śmierdzi.
Minos zajrzał do szpargałów.
— Już to wogóle pozwalasz sobie twierdzić i rozpowszechniać najnieprawdopodobniejsze rzeczy. I tak, jesteś tego przekonania, że Elian widział słonia, piszącego mądre zdania.
— Rzecz się ma wcale inaczej, arcyprzewielebny sędzio. Poprostu wierzę jak najsilniej, że Oppian na własne uszy słyszał hipopotama, rozprawiającego w przedmiocie najoderwańszej filozofji.
— Oświadczyłeś raz, że nie jest prawdą, jakoby półmisek z buczyny sam przez się napełniał się jadłem, jakiego kto zażąda.
— Powiedziałem tylko, że na to, żeby mógł posiadać podobną własność, musiałby ci chyba przez djabła być podarowanym.
— Komu ci? Czy do mnie to stosujesz?
— Ale gdzież tam, najprzewielebniejszy! Do mnie, do mnie samego. To jest nawet nie do mnie — owszem, do nikogo. Raczej do byle kogo. Ale co znowu!
— O, źle! — pomyślał w duchu. — Język mi się już plącze. Ani wiem, co gadam.
Na szczęście umiał być przynajmniej z pozoru panem siebie. Walczył, ale w sobie; na zewnątrz nic jeszcze jakoś widać nie było.
— Wszystko to, co waćpan mówisz — rzekł Minos nader sucho — zdradza pewną wiarę w djabła.
— Tak jest, wcale się tego wypierać nie myślę. Wiara w djabła jest podszewką wiary w Boga. Jedna wspiera drugą. Kto choć trochę nie wierzy w djabła, nie będzie nigdy mocno wierzył w Boga. Kto w słońce wierzy, wierzyć musi i w ciemności. Djabeł jest nocną pomroką wobec światłości Bożej. Noc przecież dnia dowodzi.
Minos umilkł na te gorące słowa Ursusa i pogrążył się w zamyśleniu.
Ursus odetchnął.
Ale nagle został znowu napadnięty obcesowo. Tym razem był to już Eak, ów delegat od medycyny, który to poprzednio wziął był jego stronę, jak się zdaje naprzekór tylko koledze od teologji. Obecnie ze stronnika przeciwnikiem się stając, z pięścią dumnie wspartą na grubym woluminie zaskarżeń, następując słowa niemal w twarz mu rzucił:
— Dowiedzioną jest rzeczą, że kryształ górski jest lodu sublimatem, djament zaś sublimatem kryształu górskiego; prawdą też jest niezachwianą, że na przeistoczenie się lodu w kryształ lat tysiąca potrzeba, na to zaś, żeby się z kryształu djament zrobił — wieków tysiąca. Waćpan temu zaprzeczyłeś.
— Wcale, bynajmniej — odrzekł Ursus, przejęty smutkiem. — Powiedziałem tylko, że przez przeciąg lat tysiąca lód ma aż nadto czasu do stopnienia, i że tysiąc wieków nie tak to łatwa rzecz do porachowania.
Zaczem śledztwo coraz natarczywiej ze wszech stron przypierać poczęło Ursusa. Pytania i odpowiedzi krzyżowały się z błyskiem zadawanych w bitwie ciosów.
— Nie przyznajesz, żeby niektóre zioła miały dar mowy.
— Owszem. Tylko trzeba, żeby rosły pod szubienicą.
— Czy przyznajesz, że mandragora krzyczy?
— Nie. Przyznaję tylko, że śpiewa.
— Według ciebie serdeczny palec lewej ręki nie ma żadnego z sercem stosunku.
— Nie. Ja powiedziałem tylko, że kichnąć w stronę lewą nie jest wcale dobrym znakiem.
— Poważyłeś się zuchwale i ubliżająco mówić o Feniksie.
— O, światły sędzio! Toż ja powiedziałem jedynie, że kiedy Plutarch z jednej strony wychwala mózg Feniksa, jako kąsek niezrównany, z drugiej zaś zarzuca mu, że nabawia bólów głowy, to, zdaniem mojem, nieco za wiele sobie pozwala, gdyż Bogiem a prawdą Feniksa nigdy na świecie nie było.
— Nic do rzeczy! Cztery są ptaki, które bezzasadnie uchodziły za Feniksa: cinnamalk, ścielący sobie gniazdo z cynamonowych laseczek, rhintax, którego Paryzatis używała do pomocy przy otruciach, manucodiates, będący rajskim ptakiem, oraz semenda, posiadająca w dziobie trzy wydrążenia; niemniej jednak swoją drogą Feniks istniał jako żywo.
— Nie mam nic przeciwko temu.
— Jesteś głąb kapuściany, mój panie.
— O tem nie wiedziałem.
— Przyznajesz wprawdzie, że bez leczy anginę, ale nie wierzysz, żeby się to tem działo, że na korzeniu jego znajduje się pewna narośl mówiąca, kiedy tego potrzeba.
— Powiedziałem tylko, że własności jego lecznicze stąd pochodzą, że się na nim Judasz obwiesił.
— Bardzo słuszna uwaga — mruknął na to Minos, rad, że się może odpłacić złośliwemu koledze.
Przykrócona zarozumiałość łatwo się w takim razie gniewem zapala. Więc też Eak nader się zapalczywie rzucił na Ursusa.
— Człecze, samopas wałęsający się po świecie — rzekł — tyleż umysłem błądzisz, co nogami. Dążności twoje są dziwne i przeto słusznie podejrzane. Nie wyprzesz się tak łatwo czarnoksięstwa. Pozostajesz w stosunkach ze zwierzętami całkiem nieznanemi. Zdarza ci się prawić ludziom o rzeczach, które zdajesz się znać sam tylko jeden; do takich zaliczam wzmiankowanego przez ciebie hoemorrhousa.
— Hoemorrhous jest to żmija, którą widział na własne oczy Tremellius.
Odpowiedź ta wprawiła nieco w kłopot zasoby wiedzy doktora Eaka.
Z czego korzystając, Ursus ciągnął dalej:
— Hoemorrhous tyleż jest rzeczywistem zwierzęciem, co hiena piżmowcowa i co civetta, z dokładnością opisana przez Castellusa.
Nie mogąc sobie inaczej dać rady, Eak nadrobił zuchwalstwem.
— Oto tu masz zapisane własne twoje, niemało podejrzane słowa. Posłuchaj, mój panie.
Tu, poszukawszy nieco w aktach, czytać począł:
— „Istnieją dwie rośliny, to jest thalagssiglis i aglaphotis, które wydają z siebie światło wieczorem. Tym sposobem w dzień są kwiatami, w nocy gwiazdami“.
Poczem, bystro patrząc Ursusowi w oczy:
— Cóż na to powiesz? — spytał.
Na to Ursus:
— Każda roślina jest w sobie świecznikiem. Woń bowiem jest światłem.
Eak przerzucił kilka innych stronic.
— Nie przyznajesz, ażeby pęcherzyki wydrzane tyleż były pomocne, co strój bobrowy.
— Ja tylko powiedziałem, że w tym przedmiocie nie bardzo należy ufać Aecjuszowi.
Eak mocno się zaperzył: — Zajmujesz się leczeniem.
— Zajmuję się nauką leczenia — wyjąkał nieśmiało Ursus.
— Na żywych?
— Raczej na żywych, niż na umarłych — odpowiedział mędrzec.
Ursus bronił się poważnie, ale nie bez pokory; w tem przedziwnem jego zachowaniu się przeważała słodycz obejścia. Mówił zresztą tak cicho, że doktór Eak uczuł potrzebę nader groźnie się do niego zabrać.
— Co tam gruchasz? — rzekł mu gburowato.
Ursus skłonił się uniżenie i rzekł:
— Gruchanie jest dla młodych a jęk dla starych. Ja, niestety, jęczę.
Eak ciągnął dalej swoje:
— Koniec końcem, chciej waszmość wiedzieć, co cię czeka; jeśli się pokaże, żeś kogo leczył, i że ten umarł, śmiercią zostaniesz ukarany.
Na to Ursus trwożliwie:
— A jeżeli został uleczony?
— W takim razie — rzekł doktór, nieco łagodząc dźwięk głosu — zostaniesz na śmierć skazany.
— Wyjdzie to prawie na jedno — rzekł Ursus.
Doktór mówił dalej:
— W razie śmierci ukarane zostanie nieuctwo. W razie zaś wyleczenia — zarozumialstwo. W obu razach szubienica.
— Nie wiedziałem o tym szczególe — wyszeptał Ursus. — Dziękuję, szanowny sędzio, żeś mnie w tym przedmiocie oświecić raczył. Czy to każdy zna wszystkie piękności prawodawstwa?
— Strzeż się waćpan.
— Święcie tego dopełniam — rzekł Ursus.
— Wiemy my dobrze wszystkie twoje sprawki.
— Wiedzą więcej ode mnie — pomyślał Ursus — bo ja sam nie zawsze wiem, co robię.
— Moglibyśmy cię odesłać do więzienia.
— Nie wątpię o tem, szanowni panowie.
— Nie potrafisz zaprzeczyć, żeś tu i owdzie grubo przeskrobał.
— Niech moja mądrość za mnie przebaczenia błaga.
— Są tacy, co ci przypisują wielkie zuchwalstwa.
— Ogromna to jest nieprawda.
— Powiadają, że leczysz chorych.
— Jestem ofiarą najczarniejszej potwarzy.
W tem miejscu namarszczyły się groźnie wszystkie trzy sędziowskie twarze; wreszcie po chwili zbliżyły się ku sobie i szeptać poczęły. Ursus mniemał widzieć ponad tem i trzem a wielce uroczystemi głowami jedną wspólną czapkę z długiemi ośłemi uszami. Czas jakiś trwała ich narada; Ursus, przypatrując jej się z pod oka, to raz uczuwał mrowie, to znowu łazienne gorąco; wreszcie Minos, będący, jak się zdaje, przewodniczącym, nagle odwrócił się ku niemu i zawołał nader gniewnie:
— Idź sobie precz!
Ursus uczuł coś podobnego do wrażenia Jonasza, kiedy mu przyszło wychodzić z wielorybiego brzucha.
Minos rzekł dalej:
— Jesteś uwolniony.
Na to Ursus sam w sobie:
— Nie złapiecie wy mnie drugi raz. Bądź zdrowa, mościa medycyno!
I dodał jeszcze po chwili:
— Odtąd święcie pozwolę ludziom zdychać jak potrzeba.
Poczem, zgięty we dwoje, pokłonił się aż do ziemi doktorom, popiersiom, stołowi, ławkom i ścianom, i co prędzej, nie odwracając się nawet, ku drzwiom się pokwapił, w których też i znikł niebawem, jakby go kto zdmuchnął.
Z komnaty sądowej wysuwał się powoli, jakby niewiniątko, ale raz za drzwiami będąc, zmykał, jak winowajca. Wogóle ludzie, ze sprawiedliwością do czynienia mający, tak mało pociągającego bywają obejścia, że, pożegnawszy się z nimi, mimowoli choć z czystem sumieniem, nogi za pas bierzesz.
Przyspieszając kroku, Ursus mruczał sam do siebie:
— Wymknąłem się; niema gadania. Mędrzec mędrców poznał. Ale co mi po takiej znajomości! Jam zwierz dziki, a to zwierzęta domowe. Otóż ci domowi radziby upolować dzikiego; ale na raz sztuka. Fałszywa wiedza jest kałem prawdziwej i używa się jej na zgubę mędrców. Filozofowie, wytwarzając sofistów, sami sobie gotują nieszczęście. Z drozdowego kału rodzi się jemioła, z tej zaś wyrabia się lep, na który z łatwością bierzesz drozda. Turdus sibi malum cacat.
Nie zalecamy Ursusa jako człowieka przebierającego w słowach. Miał zwyczaj mówić to, co mu ślina do ust przyniosła. Niewięcej miał w gębie smaku od Woltera.
Wróciwszy do Green-Boxu, Ursus opowiedział Niklessowi, że się był gdzieś zapędził za jakąś ładną dziewczyną, ani słowa nie pisnął o całem swojem zajściu ze sprawiedliwością.
Tylko wieczorem powiedział na ucho Hornowi:
— Dowiedz się, kochanie, żem dziś przegadał wszystkie trzy paszcze Cerbera.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Faleński.