Człowiek niewidzialny (Wells)/Rozdział II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Człowiek niewidzialny |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Synowie St. Niemiry |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | The Invisible Man |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
O godzinie czwartej, gdy się całkowicie ściemniło, a pani Hall zbierała odwagę, by wejść i spytać swego gościa, czy nie życzy sobie herbaty, wszedł do bufetu Teddy, naprawiacz zegarów.
— O dla Boga! pani Hall — zawołał — ależ to psia robota na cienkie buciki!
Śnieg padał na dworze coraz gęściej.
Pani Hall zgodziła się na to, a potem zauważyła, że Henfrey ma ze sobą worek z narzędziami.
— Skoro pan już tutaj, panie Teddy — powiedziała — chciałabym, żebyś pan zajrzał nieco do mego starego zegara w salonie. Idzie i bije wcale dobrze, tylko wskazówka godzinowa ciągle pokazuje szóstą.
Idąc, pierwsza przeszła w poprzek ku drzwiom salonu, zapukała i weszła. Otwierając drzwi, spostrzegła, iż jej gość siedział w fotelu przed ogniem, drzemiąc pozornie przynajmniej, z obandażowaną głową, zwieszoną na jeden bok. Jedyne światło pochodziło od ognia na kominku. Wszystko miało rudawy kolor, przedstawiało się jej oczom jak niewyraźne cienie, a to tem więcej, iż tylko co zapaliła lampy w bufecie i miała oczy nieco olśnione. Przez chwilę zdawało się jej, że mężczyzna, na którego patrzy, ma olbrzymie usta, szeroko rozwarte, nie do uwierzenia olbrzymie usta, pochłaniające całą dolną część twarzy. Gdy weszli, ruszył się na swem krześle, żachnął i podniósł w górę dłoń. Pani Hall otworzyła drzwi na oścież, tak, że w pokoju zrobiło się widniej, wskutek czego ujrzała go wyraźniej, z szalikiem przy ustach tak samo, jak go widziała poprzednio z serwetą. Sądziła, że to poprostu cienie omamiły jej wzrok.
— Pozwoli pan, by ten człowiek zajrzał do zegara? — spytała odzyskując znowu spokój.
— Zajrzeć do zegara? — odpowiedział, spozierając wkoło sennie i mówiąc przez rękę; a potem, rozbudziwszy się zupełnie, dodał. — I owszem.
Pani Hall poszła po lampę, a tymczasem gość wstał i przeciągnął się. Potem zjawiło się światło, a pan Teddy Henfrey, wchodząc, znalazł się wobec tej zabandażowanej osobistości. Powiada, że uczuł wtedy jakiś lęk.
— Dobre popołudnie — rzekł obcy, patrząc na niego, jak rak...
— Sądzę — rzekł pan Henfrey — że nie jestem natrętny.
— Bynajmniej — odparł obcy. — Jakkolwiek, o ile rozumiem — rzekł, zwracając się do pani Hall — pokój ten przeznaczony do mego wyłącznie użytku.
— Przypuszczam — odparła pani Hall — że pan woli mieć zegarek...
— Zapewne — odparł obcy— zapewne; ale zresztą pragnę być sam i nie doznawać żadnej przeszkody.
Zwrócił się plecami do kominka i założył ręce w tył.
— A teraz — dodał — skoro tylko naprawa zegara się skończy, chciałbym dostać nieco herbaty. Ale nie wprzód, aż naprawianie zegarka się skończy.
Pani Hall miała zamiar opuścić pokój, nie czyniła tym razem żadnej próby nawiązania rozmowy, ponieważ nie pragnęła być pogardliwie traktowana wobec pana Henfrey. Gdy gość spytał ją, czy poczyniła już jakie kroki w celu sprowadzenia rzeczy z Bramblehurst, objaśniła go, że wspomniała o sprawie pocztylionowi i że bagaż zostanie sprowadzony nazajutrz.
— Jesteś pani pewna, że wcześniej nie można? — spytał.
Była pewna z wyraźną oziębłością.
— Powinienem wyjaśnić — dodał — czego nie uczyniłem poprzednio, będąc faktycznie za nadto zmarzniętym i znużonym, iż jestem doświadczalnym badaczem.
— Ach tak, panie — powiedziała pani Hall, mocno zainteresowana.
— A mój bagaż zawiera aparaty i odczynniki. Spieszy mi się oczywiście do dalszego prowadzenia moich dociekań.
— Oczywiście, panie.
— Powód, dla którego przybyłem do Iping — ciągnął dalej z pewną rozwagą — było... pragnienie samotności. Pragnę, aby mi w pracy nie przeszkadzano. W dodatku do mojej pracy, przypadek...
— Tak mi się zdawało — pomyślała sobie pani Hall.
— Zniewala mnie do pewnego odosobnienia. Oczy moje są nieraz tak słabe i tak mnie bolą, że muszę się zamykać w ciemności przez całe godziny... zamykać się czasami... kiedy niekiedy. Oczywiście nie w tej chwili. W takich razach najsłabsza przeszkoda, wejście kogoś obcego do pokoju, staje się dla mnie źródłem nadzwyczaj bolesnego udręczenia... Pragnąłbym,
aby to zostało zrozumiane.
— Oczywiście, panie — rzekła pani Hall. — Ale jeżeli mi wolno ośmielić się i spytać...
— To już wszystko — rzekł obcy, z tym spokojnym i niezawodnym wyrazem ostatecznego załatwienia sprawy, jaki mógł przybierać dowolnie. Pani Hall zachowała swe pytania i swą sympatyę na lepszą chwilę.
Kiedy pani Hall opuściła pokój, gość został w pozycyi stojącej przed ogniem, połyskując, jak powiada pan Henfrey, oczami ku zegarowi. Pan Henfrey pracował z lampą przy sobie, a zielony klosz ciskał silne światło na jego dłonie, na zegar i kółka, pogrążając resztę pokoju w cieniu. Gdy spojrzał przed siebie, barwne płatki latały mu przed oczami. Będąc z natury bardzo ciekawym, wyjął maszyneryę — co było rzeczą całkiem niepotrzebną — z myślą oddalenia chwili odejścia i być może w zamiarze wdania się w rozmowę z obcym. Ale obcy stał niemy i cichy. Tak cichy, że to zaczęło działać Henfreyowi na nerwy. Uczuł się samotnym w pokoju, a gdy podniósł oczy, ujrzał ciemno-szarą, obandażowaną głowę i olbrzymie, ciemne soczewki, wpatrzone uparcie; zielono-plamista mgła unosiła się przed niemi. Zjawisko to wzbudziło w Henfreyem tak zabobonną trwogę, iż przez przeciąg minuty wpatrywali się w siebie w milczeniu.
Potem Henfrey spuścił znowu wzrok w dół. Było to nad wyraz niemiłe położenie. Takby się chciało coś powiedzieć. Czy miałby może zauważyć, iż pogoda była, jak na tę porę roku, nieco za zimna?
Spojrzał znowu w górę, jak gdyby w celu wymierzenia tego pierwszego strzału.
— Pogoda... — zaczął.
— Czemu pan nie kończy i nie idzie sobie? — rzekła sztywna postać, wyraźnie w stanie ledwie powściąganego gniewu. — Wszystko, co pan ma zrobić, to utwierdzić wskazówkę godzinową na jej osi. Pan poprostu urządza jakieś sztuczki.
— Oczywiście, panie, w minutę będę gotów. Prześlepiłem...
Pan Henfrey skończył robotę i wyszedł.
Ale wyszedł z uczuciem nadzwyczajnego udręczenia.
— Niech licho porwie! — bąknął sam do siebie, brnąc przez świeżo spadły śnieg ku wsi — człowiek musi zabawiać się niekiedy naprawianiem zegarów.
Potem znowu ciągnął dalej:
— Czyż nie wolno człowiekowi spojrzeć na ciebie? Szkaradny! Widać, że nie. Gdyby nawet policya szukała cię, nie mógłbyś być bardziej obandażowany i otulony.
W zaułku Gleesona, Henfrey spotkał Halla, który świeżo poślubił gospodynię dziwnego przybysza i czasami trudnił się przewożeniem podróżnych do przystanku Sidderbridge, jeżeli kto tego zażądał; teraz właśnie wracał do domu. Hall widać zatrzymywał się na chwilę w Sidderbridge, co można było wnioskować ze sposobu jego powożenia.
— Jak się masz, Teddy? — zawołał, mijając go.
— Macie tam w domu dziwaka! — rzekł Teddy.
Hall uprzejmie ściągnął cugle.
— Co powiadacie? — spytał.
— Dziwacznie wyglądający pan zatrzymał się w waszym zajeździe — odparł Teddy. — Niechże
mnie licho!
Powiedziawszy to, zaczął żywo opisywać groteskowego gościa jego żony.
— Wygląda mi to trochę na przebranie, czyż nie? Jabym tam musiał widzieć twarz człowieka, któryby się zatrzymał u mnie na mieszkanie — rzekł Henfrey. — Ale kobiety są pełne ufności, gdy chodzi o ludzi obcych. Zajął wasze pokoje i nie powiedział nawet swego nazwiska.
— Czy być może? — rzekł Hall, który słabo rzecz obejmował.
— Tak — odparł Teddy. — Na tygodnie. Ktokolwiek to jest, nie można się go pozbyć przed upływem tygodnia. Powiada, że jutro spodziewa się mnóstwa pakunków. Miejmy nadzieję, Hallu, że to nie będą kamienie w pakach.
Opowiedział Hallowi o tem, jak to ciotkę jego w Hastings oszukał obcy przybysz z pustym tłomoczkiem. Wogóle pozostawił Halla w stanie niejasnego podejrzenia.
— Wio! starucha — zawołał Hall. — Zdaje mi się, że trzeba będzie pomyśleć o tej sprawie.
Teddy poszedł dalej swoją drogą, z umysłem znacznie uspokojonym.
Hall atoli, zamiast pomyślenia o tej sprawie, został po powrocie mocno złajany przez swą żonę za to, że tak długo siedział w Sidderbridge, a jego łagodne wypytywania spotykały się ze zgryźliwemi odpowiedziami, niezmierzającemi wcale do celu. Ale ziarno podejrzenia, zasiane przez Teddyego, kiełkowało w umyśle Halla, pomimo tych zniechęcających początków.
— Wy, baby, nie wiecie wszystkiego — rzekł pan Hall, zdecydowany dowiedzieć się czegoś pewniejszego o osobie swego gościa przy najbliższej sposobności.
A kiedy obcy przybysz położył się spać, co nastąpiło około godziny wpół do dziesiątej, Hall udał się zamaszyście do salonu i spoglądał bardzo surowo na meble swojej żony na dowód, że obcy nie był tam panem; wreszcie przejrzał badawczo, a nieco pogardliwie, arkusz obliczeń matematycznych, pozostawionych tamże przez gościa. Udając się na spoczynek, objaśnił panią Hall, aby bardzo troskliwie zbadała bagaż gościa, kiedy go przywiozą następnego dnia.
— Patrz swego nosa i interesu — odparła pani Hall — a ja będę pilnowała swego.
Czuła się o tyle bardziej skłonną do swarów z mężem, iż obcy przybysz był niewątpliwie niezwykle dziwnym gatunkiem przybysza, a ona sama wcale nie miała najmniejszej co do niego pewności. W środku nocy zbudziła się z powodu snu o olbrzymich, białych, jak brukiew, głowach, pomykających za nią na końcu niezmiernie długiej szyi i ścigających ją spojrzeniami czarnych oczu. Ale, będąc rozsądną kobietą, przytłumiła wszelkie obawy, odwróciła się na drugi bok i zasnęła powtórnie.