Człowiek niewidzialny (Wells)/Rozdział XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Człowiek niewidzialny |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Synowie St. Niemiry |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | The Invisible Man |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Następnego rana, o godzinie dziesiątej, znachodzimy Marvela nieogolonego, brudnego, oplamionego, siedzącego z rękami pogrążonemi w kieszeniach, wyglądającego na bardzo znużonego, zdenerwowanego i podrażnionego. Siedząc na ławce przed małą oberżą, na skraju Port Stowe, wydymał policzki bardzo często. Obok niego znajdowały się książki, obecnie związane sznurkiem. Pakunek został porzucony w lesie sosnowym po za Blamblehurst, zgodnie ze zmianą planów Człowieka Niewidzialnego. Marvel siedział na ławce, a jakkolwiek nikt nie zwracał na niego najmniejszej uwagi, był nieustannie gorączkowo podniecony. Ręce jego przeszukiwały ciągle nerwowym ruchem wszystkie kieszenie po kolei.
Kiedy tak siedział dosyć już długo, jakiś starszy marynarz z gazetą w ręku wyszedł z oberży i usiadł tuż obok niego.
— Wcale przyjemny dzień — rzekł.
Marvel obejrzał się wokoło siebie z uczuciem jakby przestrachu.
— Bardzo przyjemny — odparł po chwili.
— Właśnie odpowiedni czas na tę porę roku — zauważył znowu marynarz.
— A tak — rzekł Marvel.
Marynarz wydobył wykałaczkę i zajął się nią wyłącznie przez kilka minut. Oczy jego tymczasem mogły badać zapyloną postać Marvela i leżące przy
nim książki. Zbliżając się do Marvela, słyszał jakby dźwięk wrzucanych do kieszeni pieniędzy. Uderzył go kontrast pomiędzy powierzchownością Marvela a przypuszczalną jego zamożnością. W tej chwili myśl jego zajęła się znowu tematem, który ogromnie opanował jego wyobraźnię.
— Książki? — zapytał nagle, kończąc operacyę z wykałaczką.
Marvel żachnął się i spojrzał na nie.
— Och, tak — rzekł — to są książki.
— Czasami znajdują się bardzo osobliwe rzeczy w książkach — zauważył marynarz.
— Wierzę panu — odparł Marvel.
— Bywa wiele osobliwych rzeczy po za książkami — rzekł marynarz.
— I to prawda — przytaknął Mervel.
Zerknął badawczo na swego towarzysza, a potem obejrzał się wkoło siebie.
— Ot, naprzykład, znajdują się bardzo osobliwe rzeczy w gazetach — rzekł marynarz.
— Zapewne.
— Między innemi w tej gazecie...
— Ach — zawołał Marvel.
— W gazecie tej znajduje się historya — ciągnął marynarz, przeszywając Marvela swym przenikliwym wzrokiem — znajduje się historya o Człowieku Niewidzialnym, aby dać panu przykład.
Marvel skrzywił usta, podrapał się po policzku i poczuł, że go uszy palą.
— O czemże dziś nie piszą? — bąknął i spytał potem słabym głosem: — W Australii czyli też o Ameryce?
— Ani tam, ani owdzie — odparł marynarz — tylko tu!
— Boże! — zawołał Marvel.
— Jeżeli mówię tu — dodał marynarz, ku wielkiej uldze Marvela — to nie mam właściwie na myśli tego właśnie miejsca, lecz okolicę.
— Człowiek Niewidzialny! — rzekł Marvel. — No i cóż on takiego zrobił?
— Wszystko — odparł marynarz, badając Marvela wzrokiem — absolutnie wszystko!
— Nie miałem gazety w ręku od czterech dni — mruknął Marvel.
— Iping jest miejscowością, w której się naprzód pojawił — rzekł marynarz.
— Czy być może?
— Tak, od Iping zaczął! A dokąd sobie poszedł stamtąd, nikt bodaj nie wie. Oto jest: „Osobliwa historya w Iping“. Gazeta powiada, że dowody są nadzwyczaj silne, nadzwyczaj silne!
— Boże! — szepnął Marvel.
— Ależ to jest nadzwyczajna historya. Świadkami są pastor i doktor... widzieli go, jak się należy... albo raczej nie widzieli go. Zatrzymał się, powiadają, na jakiś czas w oberży pod „Koczem i końmi“ i nikt nie wiedział o jego nieszczęściu, dopóki, powiadają, w czasie sprzeczki w oberży, nie zdarto bandaży z jego głowy. Wtedy dopiero zauważono, że głowa jego jest niewidzialna. Natychmiast poczyniono starania w celu pojmania go, lecz on, zrzuciwszy z siebie ubranie, zdołał umknąć, ale dopiero po rozpaczliwej walce, w której obalił i potłukł poważnie naszego szanownego konstabla Jafersa. Dosyć prosta historya, co? Nazwiska i wszystkie szczegóły wymienione.
— Boże! — jęknął znów Marveł, spoglądając nerwowo dookoła siebie i próbując policzyć pieniądze w kieszeni tylko przy pomocy dotyku, a w głowie snując nowe i dziwne myśli. — To brzmi niesłychanie zdumiewająco.
— Czy nieprawda? Ja to nazywam rzeczą niezwykłą. Nigdy przedtem nie słyszałem nic o Człowieku Niewidzialnym, ale dzisiaj słyszy się o takich niezwykłych rzeczach... że i ta wiadomość...
— Jest prawdopodobną? — podchwycił Marvel, usiłując zachować spokój.
— Zupełnie prawdopodobną — rzekł marynarz.
— I nabroiwszy znikł? — pytał Marvel. — Poprostu uszedł i na tem koniec, co?
— A koniec! — odparł marynarz. — Ba!... czy to jeszcze nie dosyć?
— Zapewne, że zupełnie dosyć — rzekł Marvel.
— I mnie się tak samo zdaje — mruknął marynarz. — Mnie się tak samo zdaje.
— Czy nie miał żadnych wspólników... Nic gazeta nie pisze, czy nie miał wspólników? — pytał Marvel skwapliwie.
— Czy nie dosyć jednego podobnego pana? — roześmiał się marynarz.
Skinął głową z lekka i mówił dalej:
— Sama myśl o tem, że ten zbrodniarz chodzi sobie po świecie swobodnie, czyni na mnie wcale niemiłe wrażenie!... Obecnie jest na wolności, a z pewnej rzeczy wnioskując, należy przypuszczać, a nawet można być bodaj pewnym, iż skierował swe kroki ku Port Stowe. Widzisz pan więc, żeśmy w samym środku sprawy! Tym razem nie mamy do czynienia z jakiemiś amerykańskiemi cudami. I tylko pomyśl pan sobie, co on może dokazywać! Gdziebyś się pan podział, gdyby tak przebrał miarkę i sięgnął naprzykład, ręką po pana? Przypuśćmy, że chce rabować... nikt nie może mu przeszkodzić! Może wejść wszędzie, może włamywać się do domów, może prześliznąć się przez kordon policyi, tak samo łatwo, jak pan albo ja mógłbym ujść przed ślepym człowiekiem! A nawet jeszcze łatwiej! Ponieważ, o ile słyszałem, niewidomi mają bardzo ostry słuch. A gdyby mu się zachciało trunków...
— Niewątpliwie posiada ogromną przewagę — rzekł Marvel. — A nadto... no...
— Słuszna uwaga — odparł marynarz — ma ją.
Przez cały ciąg rozmowy, Marvel spozierał dokoła siebie bardzo uważnie, jakby nadsłuchując odgłosów delikatnych stąpnięć stopy ludzkiej lub usiłując odkryć niepochwytne ruchy. Zdawało się, że powziął jakieś wielkie postanowienie.
Obejrzał się dokoła ponownie... słuchał... nachylił się ku marynarzowi i zniżywszy głos szepnął:
— Faktycznie tak się złożyło, że ja sam wiem kilka szczegółów o tym Człowieku Niewidzialnym. Z prywatnych źródeł.
— Och! — rzekł marynarz. — Pan wiesz cokolwiek?
— Tak — odparł Marvel — wiem.
— Czy być może? — zawołał marynarz. — A czy wolno mi spytać...
— Zdziwisz się pan — rzekł Marvel, przysłoniwszy usta dłonią. — To rzecz niesłychana.
— Czy być może? — powtórzył marynarz.
— Faktem jest — zaczął Marvel tonem poufnym.
Nagle wyraz jego twarzy uległ dziwnej zmianie.
— Au! — zawołał i przytem wyprostował się sztywno na ławce, a twarz jego wyrażała fizyczne cierpienie. — Au! — zawołał powtórnie.
— Co panu jest? — spytał marynarz.
— Ból zęba — odparł Marvel i przyłożył dłoń do ucha.
Ujął za książki.
— Muszę już iść — powiedział.
Odsuwał się od swego interlokutora wzdłuż ławki w jakiś osobliwy sposób.
— Ależ miałeś mi przecie powiedzieć coś o tym Człowieku Niewidzialnym? — wymawiał mu marynarz.
Marvel zdawał się naradzać ze sobą samym.
— Kpiny! — rzekł Głos.
— To wszystko kpiny — powtórzył Marvel.
— Ale mimo to stoi w gazecie — powiedział marynarz.
— A jednak są to wszystko bajdy — rzekł Marvel. — Znam tego, co puścił bajkę w kurs. Niema wcale Niewidzialnego Człowieka... Blaga!
— Ale jakże z tą gazetą? Czy chcesz może powiedzieć?...
— Niema tam słowa prawdy! — zapewniał Maryel energicznie.
Marynarz gapił się z gazetą w ręce, a Marvel niespokojnie spoglądał dokoła.
— Czekajże chwileczkę — rzekł marynarz, wstając i cedząc słowa. — Czy chcesz przez to powiedzieć...
— Tak, chcę — odparł Marvel.
— To czemużeś mi pozwolił gadać te wszystkie głupstwa? Czemuś mi nie przerywał? Widocznie drwiłeś sobie ze mnie...
Marvel wydął policzki. Marynarz nagle poczerwieniał ogromnie i zacisnął pięści.
— Ja tutaj gadałem przynajmniej dziesięć minut rzekł — a ty, bałwanie jeden, nie mogłeś się zdobyć na odrobinę przyzwoitości...
— Tylko niech ci się nie zachciewa wymiany słów ze mną — rzekł Marvel.
— Wymiany słów? Ja jestem spokojnego usposobienia...
— Ruszaj! — odezwał się rozkazująco Głos i Marvel został nagle podniesiony z ławki i popchnięty energicznie.
— Już ty się lepiej wynoś stąd! — rzekł marynarz.
— Kto ma się wynosić? — spytał Marvel, lecz urwał, gdyż musiał zdążać pospiesznie naprzód, czyniąc wrażenie, jakby się z kim szamotał. Potem zdawało się, że rozpoczął ze sobą rozmawiać półgłosem, wygłaszając protesty i wymówki.
— Głupie bydlę! — mruknął marynarz, stojąc z rozkraczonemi nogami, z rękami na biodrach i patrząc na odchodzącą postać. — Ja ci pokażę, ty idyoto, kpić sobie ze mnie! Przecież wszystko stoi w gazecie!
Marvel odparł coś niezrozumiałego i zniknął na zakręcie drogi, lecz marynarz stał jeszcze ciągle wyzywająco, dopóki nadjeżdżający wóz rzeźniczy nie zmusił go do usunięcia się. Potem zwrócił się ku Port Stowe.
— Pełno wszędzie błaznów — mruczał cicho do siebie. — Całym jego celem było nabrać mnie trochę na kawał... Przecież stoi w gazecie!
Tymczasem zdarzyła się inna rzecz nadzwyczajna, o której miał niebawem usłyszeć, a którą zauważono prawie za jego plecami. Rzeczą tą było zjawisko „garści pełnej pieniędzy“, poruszającej się bez widocznej pomocy wzdłuż muru w uliczce Ś-go Michała. Inny marynarz widział ową osobliwość tego samego rana. Rzucił się ku zjawisku, lecz został obalony na ziemię, a kiedy porwał się na nogi, złoty motyl zniknął. Marynarz był skłonny uwierzyć we wszystko, ale to, jego zdaniem, było już nieco za wiele. W końcu zaczął rozmyślać nad temi dziwami.
Historya o latających pieniądzach była prawdziwa. I wszędzie w tej okolicy, jak gdyby w pysznym Londynie i w County Banking Company, z kas sklepików i oberży, zwłaszcza, iż w tak słoneczny dzień drzwi stały otworem, pieniądze spokojnie i chytrze znikały tego dnia całemi garściami i rulonami, sunąc cicho wśród ścian i cienistych kątków, chowając się szybko przed zbliżającym się wzrokiem ludzkim. A jakkolwiek nikt tego nie zbadał, wszystkie pieniądze kończyły swą tajemniczą wędrówkę w kieszeni owego wzburzonego jegomościa w zniszczonym cylindrze, siedzącego przed małą oberżą na skraju wsi, noszącej miano Port Stowe.
Dopiero w dziesięć dni potem, kiedy inna nowa historya stała się już całkiem oklepana, marynarz zestawił krytycznie różne fakty i zaczął pojmować, jak blizko znajdował się przy owym zdumiewającym Człowieku Niewidzialnym.