Człowiek niewidzialny (Wells)/Rozdział XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Człowiek niewidzialny |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Synowie St. Niemiry |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | The Invisible Man |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Co się tu dzieje? — zapytał Kemp, gdy Człowiek Niewidzialny otworzył drzwi.
— Nic — brzmiała odpowiedź.
— Tak, ale stłuczenie dzbana?
— Przystęp złego humoru — odparł Niewidzialny. — Zapomniałem o ramieniu, które boli.
— Podlegasz często tego rodzaju napadom?
— A tak.
Kemp przeszedł przez pokój i pozbierał kawałki potłuczonego szkła.
— Wszystkie szczegóły o tobie są wiadome — rzekł, stając przed nim ze skorupami. — Wszystko, co stało się w Iping i na drodze stamtąd. Świat dowiedział się o swym niewidzialnym obywatelu. Ale nikt nie wie o tem, że jest tutaj.
Człowiek Niewidzialny zaklął.
— Tajemnica wyszła na jaw — ciągnął Kemp. — Widzę, że to był sekret. Nie wiem, jakie są twoje plany, ale oczywiście pragnę ci chętnie przyjść z pomocą.
Człowiek Niewidzialny usiadł na łóżku.
— Na górze czeka na nas śniadanie — rzekł Kemp, mówiąc jak mógł najłagodniej, a z przyjemnością zauważył, iż jego osobliwy gość podnosi się z siedzenia chętnie.
Kemp poprowadził go na górę po wązkich schodach.
— Zanim zdołamy zrobić coś więcej — rzekł
Kemp — muszę dowiedzieć się czegoś pewniejszego o tej twojej niewidzialności.
Rzuciwszy nerwowe spojrzenie przez okno, usiadł z takim spokojem, jak człowiek, zabierający się do zwyczajnej rozmowy. Wątpliwości jego co do istoty rzeczy rozwiały się stanowczo, gdy spojrzał na miejsce, gdzie siedział Griffin, ten bezgłowy i bezręki szlafrok, ocierający niewidzialne usta cudownie w powietrzu utrzymaną serwetą.
— Rzecz jest bardzo prosta i zupełnie zrozumiała — zaczął Griffin, odkładając serwetę na bok.
— Niewątpliwie jest taką dla ciebie, ale...
Kemp zaśmiał się.
— Tak, i mnie zdawała się naprzód cudowną, ani słowa. Ale teraz, mocny Boże!... My jednakże dokonamy jeszcze dziwniejszych rzeczy! Na ową substancyę wpadłem po raz pierwszy w Chesilstowe.
— W Chesilstowe?
— Udałem się tam po opuszczeniu Londynu. Czy wiesz, że porzuciłem medycynę i poświęciłem się fizyce? Nie? Otóż uczyniłem tak. Światło mnie pociągało.
— Ach!
— Gęstość optyczna! Cały ten przedmiot jest labiryntem, zbiorem zagadek... jest siecią, przez której oczka rozwiązanie zadania się wymyka. Mając wówczas dwadzieścia lat i będąc pełen entuzyazmu, powiedziałem sobie: „Poświęcę temu całe swoje życie. Rzecz na to zasługuje“. Wiadomo ci przecie, jakimi głupcami jesteśmy w wieku lat dwudziestu dwóch...
— Wtedy głupcami, czy teraz? — zapytał żartobliwie Kemp.
— Nie drwij. Wówczas zdaje nam się, że wiedza sprawia człowiekowi pewne zadowolenie. Otóż zabrałem się do roboty, jak Murzyn! Już po sześciu miesiącach pracy i rozmyślań, ujrzałem światło przez jedno z oczek siatki, światło oślepiające! Odkryłem ogólną zasadę barwników i załamania, formułę, wyrażającą w sposób geometryczny cztery wymiary. Głupcy ci zwyczajni ludzie, nawet nadzwyczajni matematycy, bo nie wiedzą, jakie znaczenie może mieć ogólna formuła dla badacza fizyki molekularnej. W książkach, w tych właśnie, które włóczęga mi ukradł, znajdują się rzeczy zdumiewające, cudowne! Ale nie była to jeszcze metoda, tylko idea, mogąca poprowadzić do odkrycia metody, przy której pomocy byłoby rzeczą możliwą, bez zmiany innych własności materyi, z wyjątkiem może w kilku wypadkach barwy, zmniejszyć stopień refrakcyi substancyj stałych i płynnych do stopnia załamywania się światła w powietrzu, tak dalece, jak tego cel praktyczny wymaga.
— Fiu! — świsnął Kemp. — To osobliwe! Ale nie pojmuję jasno... Rozumiem, że w ten sposób można zmienić cenny kamień, ale stąd do niewidzialności człowieka skok nadzwyczajnie wielki.
— Właśnie — rzekł Griffin. — Ale rozważ, iż widzialność polega na wpływie ciał widzialnych na światło. Pozwól, abym ci wyłożył elementarne fakty tak, jakbyś ich jeszcze zgoła nie znał. Wykład ten wyjaśni znaczenie mego odkrycia. Wiesz dobrze, że albo ciało pochłania światło, albo odbija je, albo wreszcie załamuje, lub czyni to wszystko razem. Jeżeli zaś ani odbija, ani załamuje, ani pochłania, to nie może samo przez się być widzialnem. Widzisz czerwone, nieprzezroczystepudło, ponieważ kolor pochłania część światła, a odbija resztę, to znaczy — całe czerwone światło. Gdyby kolor nie pochłaniał żadnej części światła, lecz odbijał wszystkie, to pudło przedstawiałoby się jako białe i błyszczące... Jak srebro! Szkatułka dyamentowa aniby pochłaniała, ani też odbijała wiele ze swej powierzchni; tylko tu i owdzie, gdzie powierzchnie sprzyjałyby temu, światło byłoby odbijane i załamywane, wskutek czego otrzymałoby się świetne wrażenie refleksyi i przejrzystości. Byłby to rodzaj szkieletu świetlnego. Szkatułka szklana nie byłaby tak jaśniejąca, ani też tak czysto widzialna, jak szkatułka brylantowa, ponieważ przedstawia mniej załamania i odbicia. Pojmujesz to? Z pewnego punktu widzenia możnaby przez nią przejrzeć całkiem jasno. Jedne gatunki szkła są bardziej widzialne od innych, — szkatułka ze szkła kryształowego jest jaśniejsza od szkatułki ze zwykłego szkła do szyb. Szkatułka z bardzo cienkiego, zwyczajnego szkła, byłaby z trudnością widzialna w złem świetle, ponieważ nie wchłania niemal nic, a załamuje lub odbija niewiele. A jeżeli włożymy taflę zwyczajnego białego szkła do wody, lub, jeszcze lepiej do płynu gęstszego od wody, zniknie niemal całkowicie, ponieważ światło, przechodzące z wody do szkła, jest tylko z lekka załamane, odbite, lub zmienione w jakikolwiek wogóle sposób. Jest ona tak samo prawie niewidzialna, jak prąd kwasu węglowego lub wodoru w powietrzu. I znowu z tego samego powodu.
— Tak — rzekł Kemp — to rzecz zupełnie jasna. Każdy uczeń ze szkoły wie to wszystko dzisiaj.
— A tu oto jest inny fakt, który każdy uczeń zna także. Jeżeli rozbijemy taflę szklaną i utłuczemy ją na proszek, to proszek ten jest bardziej widocznym niż tafla. Jest on biały, nieprzejrzysty. Dzieje się to wskutek tego, że sproszkowanie pomnaża powierzchnie szkła, które załamują i odbijają światło.
Tafla szklana posiada tylko dwie powierzchnie, w proszku zaś światło załamuje się lub odbija w każdem ziarnku, przez które przechodzi, a tylko niewielka ilość przedziera się prosto przez proszek. Ale jeżeli białe, sproszkowane szkło włożymy do wody, natychmiast znika. Sproszkowane szkło i woda mają prawie ten sam współczynnik załamania, to znaczy, że światło podlega bardzo małemu załamaniu lub odbiciu przy przechodzeniu z jednego ciała w drugie.
Szkło czyni się niewidzialnem przez zanurzenie go w płynie o tym samym niemal współczynniku załamania; rzecz przejrzysta staje się niewidzialną przez dostanie się do jakiegokolwiek ośrodka o tym samym prawie współczynniku załamania. A jeżeli zastanowisz się bodaj przez chwilę, spostrzeżesz także, iż proszek szklany może stać się niewidzialnym w powietrzu, gdy jego współczynnik załamania stanie się równym współczynnikowi załamania powietrza. Wtedy bowiem nie byłoby ani załamania, ani odbicia przy przechodzeniu światła ze szkła do powietrza.
— Tak, tak — rzekł Kemp. — Ale człowiek nie jest przecie sproszkowanem szkłem.
— Nie — odparł Griffin — jest on jeszcze bardziej przejrzysty.
— Głupstwo!
— Z lekarskiego punktu widzenia. Jak się to prędko zapomina! Czy w dziesięć lat zapomniałeś swojej całej fizyki? Pomyśl tylko o wszystkich rzeczach przejrzystych, jakkolwiek nie wydają się takiemi! I tak, naprzykład, papier robi się z przejrzystych włókien, a jednak jest tylko biały i nieprzezroczysty. Nasmaruj oliwą biały papier, to znaczy wypełnij przerwy pomiędzy cząsteczkami tłuszczem tak, aby znieść załamanie i odbicie wszędzie, z wyjątkiem na powierzchniach, a stanie się tak przezroczysty, jak szkło. I nie tylko papier, ale włókna bawełniane, lniane, wełniane i kość Kempie, ciało, włosy, paznogcie, wreszcie nerwy, Kempie, faktycznie cała budowa człowieka, z wyjątkiem czerwonych ciałek krwi, jako też czarnego barwnika włosów, jest złożona z przejrzystej, bezbarwnej tkanki...
Tak niewiele potrzeba na to, abyśmy się stali dla siebie wzajemnie widzialni. Po największej części włókna żywej istoty nie są mniej nieprzezroczyste od wody.
— Oczywiście, oczywiście! — zawołał Kemp. — Właśnie wczoraj wieczorem przyszły mi na myśl larwy morskie i ryby galaretowate!
— Teraz rozumiesz mnie. Wszystko to miałem w mózgu już w rok po opuszczeniu Londynu... sześć lat temu. Ale odkrycie zachowałem dla siebie. Musiałem prowadzić swoją pracę wśród bardzo niesprzyjających okoliczności. Profesor mój, Hobemma, lubił ściągać cudze pomysły... i nieustannie myszkował! A znasz łupieski system świata uczonego. Nie chciałem nic ogłaszać, aby nie dzielić z nim zasługi. Pracowałem w dalszym ciągu; zbliżałem się coraz bardziej do zamienienia swojej formułki w doświadczenie... w rzeczywistość. Nie zwierzałem się ani żywej duszy, ponieważ zamierzałem cisnąć moje odkrycie zdumionemu światu z oślepiającym efektem i stać się od jednego zamachu sławnym. Podjąłem kwestyę barwników dla wypełnienia pewnych luk i nagle... nierozmyślnie, lecz przypadkiem... zrobiłem odkrycie z zakresu fizyologii.
— Czy tak?
— Wiadomo ci, iż czerwony barwnik krwi może stać się przy pewnym procesie białym... bezbarwnym... a mimo to zatrzymać wszystkie swoje dawne własności...
Kemp wykrzyknął ze zdumienia i niedowierzania. Człowiek Niewidzialny powstał i począł chodzić po małej izbie.
— Możesz sobie wykrzykiwać, jeżeli ci się podoba. Przypominam sobie tę noc. Była to późna godzina... W ciągu dnia przeszkadzali mi gapiący się a głupi studenci... Czasami pracowałem po nocach, aż do rana. Myśl przyszła mi nagle wspaniała i zupełna. Byłem całkiem sam, w pracowni panowała cisza, światła płonęły jasno i spokojnie. Można więc tkankę zwierzęcą uczynić przejrzystą! Można ją uczynić niewidzialną! Wszystko z wyjątkiem barwników. — Mógłbym więc sam stać się niewidzialnym — zawołałem, uświadamiając sobie nagle doniosłość tego faktu, że będąc albinosem, uczyniłem takie odkrycie. Rzuciłem filtrowanie, którem byłem w danej chwili zajęty i wyjrzałem przez okno, wpatrując się w gwiazdy. — Mógłbym się stać niewidzialnym! — powtórzyłem.
Dokonanie czegoś podobnego znaczyłoby to samo, co przewyższenie wszelkiej magii. Odrazu zrozumiałem, jakie niewidzialność mogłaby mieć znaczenie dla człowieka. Tajemniczość, władza, wolność. Nie widziałem wówczas żadnych stron ujemnych. Pomyśl sobie tylko! Oto ja, lichy, biedny bakałarz, uczący głupców w szkole prowincyonalnej, mogłem nagle zostać... znakomitością! Pytam cię, Kempie, czy ty... Każdy, powiadam, cisnąłby się na to badanie. Pracowałem wytrwale trzy lata, a ze szczytu każdej trudności, przeze mnie pokonanej, roztaczał się widok innej, jeszcze większej. Występowały niekończące się drobiazgi. Czasami ogarniała mnie rozpacz! Tymczasem profesor, ten prowincyonalny profesor, nieustannie szpiegował mnie. — Kiedyż nareszcie przystąpisz pan do ogłoszenia swojej pracy? — brzmiało jego wieczne pytanie. A tu na drodze stawały mi zajęcia chlebodajne i ograniczone środki. Męczyłem się przez trzy lata. A po trzech latach tajemnicy i trosk, spostrzegłem, że niepodobna było rzeczy wykończyć... całkiem niepodobna.
— Jakto? — spytał Kemp.
— Pieniądze... — odparł Człowiek Niewidzialny i zaczął znowu wyglądać przez okno.
Nagle odwrócił się.
— Ograbiłem staruszka... ograbiłem mego ojca. A ponieważ pieniądze nie były jego własnością, przez to odebrał sobie życie.