Czasy saskie, Stanisław August Poniatowski/Wielki nauczyciel Stanisław Konarski

<<< Dane tekstu >>>
Autor Cecylia Niewiadomska
Tytuł Czasy saskie, Stanisław August Poniatowski
Pochodzenie Legendy, podania i obrazki historyczne
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Wielki nauczyciel Stanisław Konarski.

Noc czarna rozpostarła się nad naszym krajem, — ale dlaczego? Gdzie się podziało słońce, które nam świeciło za Zygmuntów i Batorego? Jakim sposobem naród oświecony i potężny — stał się ciemnym i słabym?
Najważniejszą przyczyną był brak oświaty — złe szkoły.
Wśród wojen, spraw domowych, kłótni — zapomniano, jaką powinna być szkoła.
A przecież — jaką wychowamy młodzież, taki staje się naród.

Młodość życia jest rzeźbiarką

powiedział Zygmunt Krasiński, wielki poeta polski, i powiedział świętą prawdę: co z nas zrobią w młodości, tacy jesteśmy potem.
A zobaczmy, co szkoła robiła z młodzieży w tych czasach.
Oto chwila wypoczynku i zabawy. Na dziedzińcu szkolnym uczniowie bawią się wesoło, swobodnie rozmawiają z nauczycielami, garną się do nich z ufnością, z miłością, widać, że są kochani i nawzajem serdecznie kochają swoich wychowawców.
Wejdźmy teraz do klasy. Uczniowie w ławkach siedzą spokojnie, poważnie, uważają bardzo. Nauczyciel tłumaczy im łacińskie słowa, układa zdania, każe zapisywać, powtarzać. Wreszcie czyta im po łacinie z dużej księgi, zwanej Alvarem, — to gramatyka i wypisy razem; reguły gramatyczne ułożone są niekiedy wierszem, aby łatwiej je było zapamiętać.
Uczniowie kolejno tłumaczą z Alvara, uczą się go na pamięć.
Chodźmy do innej klasy: tu także Alvar i łacina; jeszcze w innej znowu to samo. Nic innego w całej szkole nie znajdziemy. Alvar zawiera całą mądrość, — kto go umie, mówi biegle po łacinie i mowę polską czy w piśmie, czy ustnie, przeplata dla ozdoby łacińskimi wyrazami i zdaniami.
Uczeń jest bardzo dumny, że włada mową Rzymian, nauczyciel zadowolony, i obaj nie przypuszczają, że szkoła niczego nie uczy.
Czasem wprawdzie z uczniami była bieda: nudno tak kuć łacinę i łacinę, więc zdarzało się i lenistwo. Na to jednak były sposoby:
Łączyli uczniów w pary t. zw. emulusów, a ci musieli rywalizować z sobą, i każdy przez ambicję chciał przewyższyć w nauce towarzysza.
Upartych leniuchów karano surowo, wstydzono, nawet bito. Bardzo zwyczajną karą była tabliczka z napisem: asinus (osieł), którą leniwy uczeń musiał nosić, lub słomiana korona. Takie kary zmuszały wreszcie do wysiłków, a jeśli nie pomogły, wydalano ucznia ze szkoły.
Pilnym znowu dawano pierwsze miejsca, rozmaite tytuły i godności, o które ubiegali się z zapałem.
I wychodzili ze szkoły uczniowie pewni swojej mądrości, nie znając ani prawdziwie mądrych dzieł autorów rzymskich, ani nawet polskich pisarzy: Skargi, Kochanowskiego, Kopernika, nic o nich nie wiedzieli, nie słyszeli nawet o przeszłości własnego kraju, innych państwach, ich potędze, rządach, oświacie, o tem, czego każdy naród potrzebuje, jakie są obowiązki dobrego obywatela. O zjawiskach natury nie mieli pojęcia, nie rozumieli ich wcale i nie zastanawiali się nad niemi.
Nauczyciele byli dobrzy dla młodzieży, uczyli ją gorliwie, lecz nie wiedzieli sami, czego uczyć należy. Nie mieli dostatecznego wykształcenia.
I mało ludzi w kraju rozumiało, jakie okropne skutki z tej złej szkoły płyną, — a jeśli kto rozumiał, to tylko wzdychał ciężko, myśląc sobie: — cóż ja poradzę?
Okazało się jednak, co jeden człowiek zrobić może.
Ksiądz Stanisław Konarski, Pijar, kraj kochał przedewszystkiem, całem sercem.

Ojczyzna — to Pani,
My jej więźnie, jej sługi, jej obowiązani,
Jej więc wolno krwi, ozdób, fortun naszych zażyć,
My powinniśmy dla niej wszystko z życiem ważyć.


Tak powiedział i tak czuł. A zarazem widział, że ta ojczyzna ginie.
Dlaczego? — Przez ciemnotę. — Skądże ciemnota? Jak ją rozpraszać należy?
Szkoły kraj potrzebuje, dobrej szkoły!
Ale jakże wygląda dobra szkoła? Jak w niej uczą?
W Polsce tego zobaczyć nie mógł, bo tu dobrej szkoły nie było, więc pojechał do obcych, do krajów oświeconych, do Włoch, Francji, odwiedził króla Leszczyńskiego; a wszędzie uczył się, badał, poznawał i ciągle budował w myśli szkołę polską, jaką być powinna, by odrodziła naród.
Wreszcie powrócił, a znalazłszy pomoc u możnych i rozumnych ludzi, otworzył wkrótce swoje Colegium nobilium, t. j. szkołę szlachecką, nawet dla możnych panów przedewszystkiem, bo któż wtenczas krajem rządził i kogóż jak najprędzej oświecić trzeba było?
Konarski myślał sobie: gdy panowie będą rozumni, to zaczną lepiej rządzić, i wszystko się zmieni na dobre. Od nich więc zacząć trzeba.
Zobaczmy, jak wygląda jego szkoła.
Na ścianach mapy, na stole globusy, w żadnej szkole nie widziane przyrządy do fizyki, do doświadczeń z elektrycznością, bibljoteki.
Uczniowie uczą się jeszcze łaciny, ale już nie z Alvara, a prócz tego przyrody, geografji, historji, języka francuskiego, czytają poważne, zajmujące książki po polsku, po francusku, po łacinie, i nie kują lekcji na pamięć, dla nagrody lub przez ambicję, lecz słuchają wykładu, zadają pytania, rozumieją i rozumują, opowiadają własnemi zdaniami.
Opowiadano dziwy o tej szkole, jeszcze nim ją otwarto, — obawiano się tych nowości — może one zepsują młodzież? I tak mało łaciny? I Alvara niema?
Na pierwszej lekcji w szkole był tylko jeden uczeń!
Lecz Konarski się nie przestraszył: wierzył, że prawda zwycięży. I miał słuszność: uczniów przybywało ciągle.
Gdy rok szkolny się skończył, urządził piękny popis, aby uczniowie mogli okazać rodzicom, czego się nauczyli.
Tłumy ciekawych zapełniły salę, każdy chciałby zobaczyć i usłyszeć, co powiedzą wychowańcy nowej szkoły.
Występują nakoniec. Czytają ćwiczenia po polsku, po łacinie, po francusku, mówią wyjątki z pięknych poematów, odgrywają role różnych bohaterów z historji rzymskiej i greckiej, tłumaczą na globusach obrót ziemi, robią doświadczenia fizyczne, — wszyscy są zachwyceni, w następnym roku szkoła pomieścić nie może tych, którzy się do niej cisną.
Więc inne szkoły muszą iść za jej przykładem: uczyć tych samych przedmiotów i uczyć jak najlepiej, bo inaczej nikt do nich nie zechce oddać dzieci.
Takim sposobem stała się rzecz wielka: upadła szkoła zła, przyczyna wiekowej ciemnoty. W nowych szkołach młodzież nabywała światła, inny z niej wyrośnie naród!
A kto sprawił tę wielką zmianę?
Jeden człowiek.
Wiele przykładów uczy nas w historji, jak wiele sprawić może jeden człowiek, jeżeli umie chcieć i wytrwale, z całym zapałem, całą siłą dąży do celu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cecylia Niewiadomska.