Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom I/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII. POWINOWACTWA Z WYBORU.

Nie umieją tknąć serca, aby go nie urazić.
Współczesny.

Dzieci ubóstwiały go, on ich nie lubił; myśl jego była gdzieindziej. Cokolwiek te smarkacze wyprawiały, nie niecierpliwił się nigdy. Chłodny, sprawiedliwy, niewzruszony, a mimo to kochany, ponieważ przybycie jego wypędziło poniekąd nudę, Juljan był dobrym nauczycielem. On sam odczuwał jedynie nienawiść i wstręt do wyższego towarzystwa gdzie go dopuszczono, co prawda do szarego końca stołu, co tłumaczy może jego niechęć i wstręt. Zdarzały się wystawne obiady, w czasie których ledwie mógł wstrzymać nienawiść do wszystkiego co go otaczało. Raz, w dzień św. Ludwika, gdy pan Valenod rozprawiał w domu państwa de Rênal, Juljan omal się nie zdradził; wymknął się do ogrodu, pod pozorem poszukania dzieci.
— Cóż za pochwały uczciwości! wykrzyknął; powiedziałby kto że najwyższa cnota; a równocześnie co za szacunek, co za uniżoność dla człowieka, który najoczywiściej podwoił i potroił majątek od czasu jak zarządza mieniem ubogich! Założyłbym się, że zarabia nawet na funduszach podrzutków, biedaków, których nędza świętsza jest od innej! Och! potwory! potwory! I ja także jestem podrzutkiem, znienawidzonym przez ojca, braci, rodzinę.
Na kilka dni przed tym św. Ludwikiem Juljan, przechadzając się i odmawiając brewjarz w lasku nad Aleją Wierności, napróżno starał się uniknąć braci, których ujrzał zdaleka na ścieżce. Piękne czarne ubranie, schludny wygląd młodszego brata, wzgarda wreszcie jaką im okazywał, obudziły zawiść w tych gruboskórnych robotnikach; zbili Juljana tak, iż legł na drodze zemdlony i zlany krwią. Pani de Rênal, przechadzając się z panem Valenod i podprefektem, zaszła przypadkowo do lasku; ujrzała Juljana na ziemi, sądziła że nie żyje. Wzruszenie jej obudziło zazdrość w panu Valenod.
Niepokój jego był przedwczesny. Juljan podziwiał urodę pani de Rênal, ale nienawidził jej za jej piękność; była to pierwsza rafa, o którą omal nie rozbił się jego los. Jak najmniej odzywał się do niej, aby zatrzeć w jej pamięci wzruszenie, które pierwszego dnia kazało mu ją pocałować w rękę.
Eliza, pokojówka pani de Rênal, zakochała się w młodym preceptorze; natrącała o nim często pani. Miłość panny Elizy ściągnęła na Juljana nienawiść służącego. Jednego dnia, Juljan słyszał, jak mówił do Elizy:
— Nie chcesz ze mną gadać, od czasu jak ten śmierdzący bakałarz wszedł do domu.
Juljan nie zasługiwał na tę obelgę; mimo to, czując się ładnym chłopcem, podwoił dbałość o swoją osobę. Niechęć pana Valenod wzrosła również: odzywał się publicznie, że taka kokieterja nie przystała młodemu klerykowi: oprócz sutanny bowiem, strój Juljana był niemal księży.
Pani de Rênal zauważyła, że Juljan częściej niż zwykle rozmawia z panną Elizą: dowiedziała się, iż przyczyną tych rozmów były niedostatki garderoby chłopca. Miał tak mało bielizny, iż często zmuszony był dawać ją do prania poza domem; Eliza pomagała mu w tych kłopotach. Ubóstwo to, którego się nie domyślała, wzruszyło panią de Rênal; byłaby chętnie wyekwipowała chłopca, ale nie śmiała: ta wewnętrzna rozterka była pierwszem przykrem uczuciem związanem z osobą Juljana. Dotąd, imię Juljana spływało się dla niej z uczuciem czystej, nawskroś uduchowionej radości. Dręczona myślą o ubóstwie Juljana, pani de Rênal poddała mężowi myśl aby mu sprawić bieliznę.
— Cóż za niepraktyczność! odparł. Jakto! dawać podarki człowiekowi z którego jesteśmy zupełnie zadowoleni i który dobrze spełnia obowiązki? A, gdyby się zaniedbywał, wówczas trzebaby podsycić jego zapał.
Takie poglądy urażały delikatność pani de Rênal; przed przybyciem Juljana nie zwróciłaby na to uwagi. Widząc nadzwyczajną — bardzo prostą zresztą — schludność młodego kleryka, myślała w duchu: Biedny chłopiec, jak on sobie radzi?
Niebawem wszystkie braki Juljana, miast ją razić, budziły w niej współczucie.
Pani de Rênal należała do gatunku tych mieszkanek prowincji, które, w pierwszych tygodniach znajomości, mogą uchodzić za głupie. Nie znała zupełnie życia i nie siliła się rozprawiać. Miała duszę delikatną i dumną, oraz zmysł szczęścia wrodzony wszystkim istotom; co sprawiało, że, po największej części, nie zwracała uwagi na postępki gruboskórców wśród których los ją pomieścił.
Przy jakiem takiem wykształceniu, żywość i naturalność jej umysłu wyszłyby niechybnie na jaw; ale, jako posażną pannę, wychowano ją u zakonnic żywiących namiętny kult Serca Jezusowego i przejętych nienawiścią dla społeczeństwo wrogiego Jezuitom. Pani de Rênal miała tyle zdrowego rozsądku aby zapomnieć niebawem wszystkich absurdów jakich się nauczyła w klasztorze; ale nie wstawiła nic na to miejsce i wkońcu nie umiała nic. Przedwczesne pochlebstwa, któremi ją otaczano jako bogatą dziedziczkę, oraz wybitna skłonność do dewocji, stworzyły w niej nawyk do życia w sobie. Przy pozorach doskonałej uległości, wyrzeczenia się swej woli (które mężowie w Verrières stawiali za przykład żonom, ku wielkiej pysze pana de Rênal), zachowanie jej było w istocie wynikiem dumy. Niejedna księżniczka, głośna ze swej pychy, nieskończenie więcej zwraca uwagi na to co robi jej dwór, niż ta kobieta, tak łagodna, tak skromna na pozór, zważała na wszystko co robił lub mówił jej mąż. Do przybycia Juljana zajmowały ją naprawdę tylko dzieci. Ich choroby, ich drobne strapienia i radości, zaprzątały całą wrażliwość tej duszy, która, w życiu swojem, uwielbiała jedynie Boga, wówczas gdy była w Sacré-Coeur.
Nie zwierzając się z tem nikomu, każdy napad gorączki któregoś z synów odczuwała tak jakby dziecko już umarło. Kiedy, w pierwszych latach, wiedziona potrzebą zwierzeń, chciała się podzielić tem z mężem, odpowiedzią był zawsze rubaszny śmiech, wzruszenie ramion i jakaś trywjalna uwaga o niedorzeczności kobiet. Tego rodzaju żarciki, zwłaszcza gdy chodziło o chorobę dzieci, przeszywały sztyletem serce pani de Rênal. Oto co znalazła w miejsce obleśnych pochlebstw jezuickiego klasztoru w którym spędziła młodość. Wychowaniem jej stało się cierpienie. Zbyt dumna aby mówić o tego rodzaju zgryzotach nawet swojej przyjaciółce, pani Derville, wyobraziła sobie, że wszyscy mężczyźni są tacy jak jej mąż, jak Valenod i podprefekt Charcot de Maugiron. Gruboskórność oraz najbrutalniejsza nieczułość na wszystko co nie jest kwestją pieniądza, awansu lub orderu; ślepa nienawiść do wszelkiej myśli będącej im nie na rękę, wydawały się jej przyrodzoną właściwością tej płci, podobnie jak filcowy kapelusz i buty.
Po wielu latach, pani de Rênal nie przyzwyczaiła się jeszcze do tych groszorobów, wśród których przyszło jej żyć.
Stąd przyjaźń jej do młodego wieśniaka, do Juljana. W sympatji tej szlachetnej i hardej duszy znajdowała słodycze pełne nowości. Wybaczała mu już jego rażącą nieświadomość, która stanowiła jeden wdzięk więcej, oraz nieokrzesanie z którego zdołała go poprawić. Słuchała go z uwagą, nawet wówczas gdy chodziło o najpospolitsze rzeczy, nawet o biednego psa przejechanego przez wóz chłopski. Obraz ten wywołał gruby śmiech męża, gdy piękne czarne i sklepione brwi Juljana zmarszczyły się. Zwolna zdało się jej, że szlachetność, wzniosłość, ludzkość, są tylko w nim jednym. Czuła dlań całą ową sympatję, a nawet podziw jaki te cnoty budzą w duszach z czystego kruszcu.
W Paryżu stosunek Juljana i pani de Rênal uprościłby się niebawem; ale w Paryżu miłość jest córą romansów. Młody preceptor i jego nieśmiała chlebodawczyni znaleźliby wyjaśnienie swego położenia w pierwszej lepszej powieści, piosence nawet. Powieść wyznaczyłaby im role, wskazała wzór do naśladowania, i, wcześniej lub później, mimo że bez przyjemności, może z niechęcią, próżność skłoniłaby Juljana do pójścia za tym wzorem.
W okolicy Aveyron lub Pirenejów, w ognistym klimacie, najmniejszy przypadek spowodowałby przełom. Pod naszem chłodniejszem niebem, młody człowiek może widywać codzień trzydziestoletnią kobietę, szczerze cnotliwą, zajętą dziećmi i nie czerpiącą zgoła wzoru w romansach. Na prowincji, wszystko idzie wolno, wszystko spełnia się pomału, życie płynie naturalniej.
Często, myśląc o ubóstwie młodego preceptora, pani de Rênal rozczulała się do łez. Jednego dnia, Juljan zastał ją płaczącą na dobre.
— Co pani? stało się jakie nieszczęście?
— Nie, panie Juljanie, odparła; niech pan zawoła dzieci, chodźmy się przejść.
Ujęła jego ramię i oparła się o nie w sposób który wydał się Juljanowi szczególny. Pierwszy raz nazwała go panem Juljanem.
Pod koniec przechadzki, Juljan zauważył, że pani de Rênal rumieni się często. Zwolniła kroku.
— Słyszał pan zapewne, rzekła nie patrząc nań, że jestem spadkobierczynią bardzo bogatej ciotki w Besançon. Obsypuje mnie podarkami... Chłopcy nasi robią postępy... tak zadziwiające, że chciałabym prosić, aby pan przyjął mały upominek, jako znak mej wdzięczności. Ot, poprostu kilka ludwików... aby pan mógł sobie sprawić bieliznę. Ale... dodała rumieniąc się jeszcze bardziej i zamilkła.
— Co takiego, pani? spytał Juljan.
— Niema potrzeby, ciągnęła spuszczając głowę, mówić o tem mężowi.
— Jestem ubogi, pani, ale nie jestem podły, odparł Juljan zatrzymując się z oczyma błyszczącemi od gniewu i prostując się: nad tem się pani nie zastanowiła. Byłbym czemś poniżej lokaja, gdybym był zmuszony ukrywać przed panem de Rênal cokolwiek co tyczy moich pieniędzy.
Pani de Rênal zmartwiała.
— Pan mer, ciągnął Juljan, wręczył mi pięć razy po trzydzieści sześć franków od czasu jak jestem w tym domu; gotów jestem pokazać swoje rachunki panu de Rênal, i każdemu, nawet panu Valenod, który mnie nienawidzi.
Po tym wybuchu, pani de Rênal szła obok Juljana blada i drżąca; do końca przechadzki żadne nie znalazło pretekstu do nawiązania rozmowy. W dumnem sercu Juljana miłość do pani de Rênal stawała się coraz większem niepodobieństwem: ona zaś szanowała go, podziwiała: skrzyczał ją! Pod pozorem mimowolnej przykrości jaką mu sprawiła, otoczyła go najserdeczniejszą tkliwością. Ta nowa faza stała się na cały tydzień źródłem szczęścia dla pani de Rênal. Juljan udobruchał się; w głowie mu nie postało że na dnie tego mógł tkwić odcień żywszego uczucia.
— Oto bogacze, mówił sobie: upokarzają, a potem zdaje się im, że wszystko naprawią trochą mizdrzenia.
Serce pani de Rênal było zbyt wezbrane, a jeszcze zbyt niewinne, aby, mimo postanowień mogła zataić przed mężem propozycję jaką uczyniła Juljanowi i sposób w jaki ją odrzucił.
— Jakto! rzekł pan de Rênal oburzony; i ty mogłaś ścierpieć odmowę ze strony służącego?
Gdy zaś pani de Rênal okrzyknęła się na to, dodał:
— Mówię, moja droga, jak nieboszczyk książę de Condé, przedstawiając młodej małżonce szambelanów: „wszyscy ci ludzie, rzekł, to nasi służący“. Czytałem ci z pamiętników Besenvala ten ustęp, bardzo godny uwagi w przedmiocie etykiety. Każdy nieszlachcic który jest w twoim domu i otrzymuje zapłatę, jest twoim służącym. Powiem parę słów temu panu Juljanowi i dam mu sto franków.
— Och! mężu, rzekła pani de Rênal, drżąca: ale chociaż nie przy służbie.
— Tak, mogliby być zazdrośni, i słusznie, rzekł mąż oddalając się i ważąc w myślach wysokość sumy.
Pani de Rênal padła na krzesło, wpół omdlała z bólu. Ten człowiek upokorzy Juljana, i to z jej winy! Uczuła wstręt do męża, zasłoniła sobie twarz. Przyrzekła sobie nie zwierzać się nigdy z niczem.
Ujrzawszy Juljana, drżała jeszcze; w piersiach czuła taki ucisk, że nie mogła wyrzec słowa. W zakłopotaniu, ujęła go za ręce i ściskała je.
— I cóż, panie Juljanie, rzekła wreszcie, czy pan rad z mego męża?
— Jakżebym nie był rad? odparł z gorzkim uśmiechem: dał mi sto franków.
Popatrzyła nań niepewnie.
— Niech mi pan poda ramię, rzekła wreszcie z akcentem determinacji, jakiej Juljan nigdy jeszcze u niej nie widział.
Odważyła się iść do miejscowej księgarni, mimo że księgarz zażywał reputacji okropnego liberała. Wybrała za dziesięć ludwików książek i dała je chłopcom; ale były to książki, o których wiedziała, że Juljan ich pragnie. Kazała zaraz w sklepie każdemu z synów podpisać książki które mu przypadły. Podczas gdy pani de Rênal poiła się zadośćuczynieniem na które się zdobyła wobec Juljana, ten zdumiewał się ogromną ilością książek w księgarni. Nigdy nie ośmielił się wejść do tak wyklętego miejsca; serce mu biło. Nie domyślając się tego co się działo w sercu pani de Rênal, dumał głęboko nad sposobem, w jaki on, biedny student, mógłby zdobyć niektóre z tych książek. Wreszcie, wpadł na pomysł, iż, przy pewnej zręczności, możnaby podsunąć panu de Rênal, jako temat wypracowań dla synów, życiorysy wybitnych ludzi z okolicznej szlachty. Po miesiącu, Juljan dopiął celu; w jakiś czas później ośmielił się poddać panu merowi krok jeszczy cięższy dla tego dobrze myślącego człowieka: chodziło mianowicie o zbogacenie liberała przez wzięcie abonamentu w księgarni. Pan de Rênal uznawał, że byłoby racjonalne dać starszemu synowi bliższe pojęcie o wielu dziełach o których będzie słyszał gdy się znajdzie w szkole wojskowej; mimo to, nie chciał się posunąć dalej. Juljan czuł jakąś tajemną przyczynę, ale nie mógł jej odgadnąć.
— Zastanowiłem się, proszę pana, rzekł raz, że byłoby bardzo niewłaściwe, aby dobre szlacheckie nazwisko jak pańskie miało figurować w plugawych rejestrach księgarni. (Czoło pana de Rênal rozjaśniło się). Byłoby również złem świadectwem, ciągnął Juljan pokorniej, dla biednego studenta teologji, gdyby ktoś odkrył jego nazwisko na liście wypożyczalni. Liberałowie mogliby mnie obwiniać o czytanie najbezecniejszych książek; kto wie nawet, może wypisaliby tytuł tych ohydnych dzieł obok mego nazwiska.
Ale Juljan wszedł na fałszywy trop. Fizjognomja mera przybrała wyraz zakłopotania i niechęci.
— Mam go, rzekł sobie.
W kilka dni potem, skoro najstarszy chłopiec zagadnął w obecności pana de Rênal o książkę oznajmioną w Quotidienne, młody preceptor rzekł:
— Aby uchylić wszelki pozór tryumfu Jakóbinów, a mimo to dać mi możność objaśnienia pana Adolfa, możnaby wziąć abonament na imię kogoś ze służby.
— Niezła myśl! rzekł pan de Rênal, widocznie uradowany.
— Ale trzebaby zastrzec, rzekł Juljan owym poważnym i stroskanym niemal tonem który umieją przybrać niektórzy ludzie kiedy widzą iż sprawy przybierają zdawna upragniony obrót, trzeba zastrzec, że służący nie będzie miał prawa brać romansów. Wcisnąwszy się do domu, te niebezpieczne książki mogłyby zepsuć garderobianą pani, a nawet lokajów.
— Zapomina pan o pamfletach politycznych, dodał pan de Rênal wyniośle. Chciał ukryć podziw, jaki w nim obudził mądry półśrodek preceptora.
Życie Juljana składało się tedy z drobnych spraw, a powodzenie ich zaprzątało go o wiele więcej niż wyraźna sympatja którą byłby mógł z łatwością wyczytać w sercu pani de Rênal.
W domu mera znów Juljan wszedł w rolę, w jakiej tkwił przez całe życie. I tu, jak w ojcowskim tartaku, głęboko pogardzał ludźmi z którymi się stykał, oni zaś płacili mu nienawiścią. Słuchając rozmów podprefekta, pana Valenod i innych, o rzeczach na które patrzał razem z nimi, czuł jak ich pojęcia odległe są od rzeczywistości. Niechby mu się jakiś postępek wydał wspaniały, u nich z pewnością spotkał się z naganą. Raz po raz wykrzykiwał w duchu: „Cóż za potwory, albo co za głupcy!“ Zabawne jest, że, przy całej tej wyniosłości, często nie rozumiał tego co mówiono.
W życiu swojem rozmawiał szczerze jedynie ze starym chirurgiem; to trochę co wiedział odnosiło się do włoskich kampanij Bonapartego albo do chirurgji. Jego młodzieńcza odwaga lubowała się w szczegółowem opowiadaniu o najboleśniejszych operacjach.
— Jabym ani drgnął! powiadał sobie.
Pierwszy raz kiedy pani de Rênal próbowała nawiązać z nim rozmowę poza tematem wychowania, zaczął mówić o operacjach: zbladła i prosiła aby przestał.
Pozatem, nie wiedział nic. Toteż, ilekroć znalazł się sam z panią de Rênal, zapadało osobliwe milczenie. W salonie, mimo jego skromności, pani de Rênal widziała w oczach Juljana błysk wyższości intelektualnej wobec innych gości. Skoro zostali sami, czuła że jest zakłopotany. Niepokoiło ją to; instynktem kobiecym odgadywała, że to zakłopotanie nie ma bynajmniej podkładu tkliwości.
Wedle pojęć przejętych od starego chirurga o wykwintnem towarzystwie — takiem jak się przedstawiało staremu wiarusowi — Juljan czuł się upokorzony ilekroć zapanowało milczenie w obecności damy, tak jakby ono wyłącznie było jego winą. Wrażenie to było jeszcze sto razy dotkliwsze sam na sam. Wyobraźnia jego, napełniona przesadnie romantycznemi pojęciami o tem co powinien rzec mężczyzna kiedy się znajdzie sam z kobietą, podsuwała mu niemożliwe pomysły. Dusza jego bujała w obłokach, mimo to nie umiał się wyrwać z upokarzającego milczenia. Okrutne męki jakie przechodził w czasie długich przechadzek z panią de Rênal i z dziećmi, pogłębiały surowość wyrazu jego twarzy. Gardził sobą straszliwie; jeżeli zaś, nieszczęściem, zmusił się do mówienia, plótł brednie. Na domiar nieszczęścia, widział i przesadzał jeszcze swą niedorzeczność; ale czego nie widział, to wyrazu swoich oczu: były tak piękne i zwiastowały tak płomienną duszę, iż, podobne dobrym aktorom, dawały niekiedy urocze znaczenie czemuś co go wcale nie miało. Pani de Rênal zauważyła, że będąc z nią sam, jedynie wtedy zdołał powiedzieć coś do rzeczy, kiedy, zaskoczony czemś nieprzewidzianem, nie silił się na wyskoki dworności. Ponieważ przyjaciele domu nie przekarmiali jej nowemi i świetnemi myślami, syciła się z rozkoszą błyskami umysłu Juljana.
Od upadku Napoleona, wszelki cień płochości wygnany jest z życia prowincji. Każdy lęka się stracić posadę. Hultaje szukają oparcia w Kongregacji; obłuda rozwinęła się nawet wśród liberałów. Nuda wzrasta. Jedyne przyjemności jakie zostały, to czytanie i gospodarstwo.
Pani de Rênal, bogata dziedziczka nabożnej ciotki, wyszedłszy w szesnastym roku za przyzwoitego szlachcica, w całem życiu nie doświadczyła ani nie widziała nic, coby było choć trochę podobne do miłości. Jedynie zacny ksiądz Chélan mówił jej o miłości z okazji zalotów pana Valenod, i nakreślił tak ohydny obraz, iż słowo to wcielało dla pani de Rênal najwstrętniejszą rozpustę. Miłość taką, jaką znalazła w paru powieściach które przypadkiem wpadły jej w ręce, uważała za wyjątek lub za fakt zgoła nienaturalny. Dzięki tej nieświadomości, pani de Rênal, zupełnie szczęśliwa, zajęta Juljanem bez przerwy, nie czuła najlżejszych wyrzutów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.