Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom I/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI. NUDA.

Non so più cosa son
Cosa facio.
Mozart, Figaro.

Z żywością i wdziękiem, które były jej wrodzone kiedy się czuła zdala od męskich spojrzeń, pani de Rênal wychodziła oszklonemi drzwiami do ogrodu. Spostrzegła u bramy młodego wieśniaka, dziecko niemal, z twarzą bardzo bladą i noszącą ślady łez. Był w czystej białej koszuli, pod pachą zaś miał schludny surducik drelichowy.
Cera chłopca była tak biała, oczy tak słodkie, iż w romantycznym nieco umyśle pani de Rênal poczęła się zrazu myśl, że to może być przebrana dziewczyna, przychodząca prosić pana mera o jakąś łaskę. Uczuła litość dla nieboraka, który stał jak wryty i widocznie nie śmiał pociągnąć dzwonka. Pani de Rênal zbliżyła się, zapominając na chwilę o trosce, jaką budziła w niej myśl o preceptorze. Juljan, wpatrzony w bramę, nie widział pani de Rênal. Zadrżał, kiedy łagodny głos ozwał się tuż nad jego uchem:
— Czego sobie życzysz tutaj, dziecko?
Juljan obrócił się żywo; uderzony pełnem wdzięku spojrzeniem pani de Rênal, zapomniał poniekąd o swej nieśmiałości. Niebawem, zdumiony jej urodą, zapomniał wszystkiego, nawet po co przyszedł. Pani de Rênal powtórzyła pytanie.
— Zgodziłem się za nauczyciela, proszę pani, rzekł wreszcie, zawstydzony łzami, które starał się otrzeć ukradkiem.
Pani de Rênal zatrzymała się w zdumieniu; mogli się sobie przyjrzeć z bliska. Juljan nie widział nigdy istoty tak ładnie ubranej, ani zwłaszcza z tak olśniewającą cerą: w dodatku przemawiała doń tak łagodnie! Pani de Rênal patrzała na duże łzy toczące się po bladych wprzódy, a tak różowych obecnie policzkach chłopca. Niebawem, zaczęła się śmiać z szaloną, dziewczęcą pustotą; śmiała się z siebie, nie mogła się nacieszyć swojem szczęściem. Jakto! to jest ów nauczyciel, którego wyobrażała sobie jako brudnego i źle odzianego klechę, mającego łajać i bić jej dzieci!
— Jakto! to pan, rzekła wreszcie; pan umie po łacinie?
To słowo pan oszołomiło Juljana, który zacukał się na chwilę.
— Tak, pani, rzekł nieśmiało.
Pani de Rênal czuła się tak szczęśliwa, iż odważyła się spytać:
— Nie będzie pan bardzo łajał biednych malców?
— Ja, pani? rzekł Juljan zdziwiony, dlaczego?
— Nieprawdaż, dodała po chwili z rosnącem wzruszeniem, będzie pan dobry dla nich, przyrzeka mi pan?
Po raz drugi, ta pięknie ubrana dama nazywała go zupełnie poważnie panem! To przechodziło wszelkie oczekiwania Juljana. W najśmielszych zamkach na lodzie jakie budowała jego młodość, nie spodziewał się, aby prawdziwa dama raczyła doń przemówić słowo, zanim będzie w pięknym uniformie. Panią de Rênal znowuż zupełnie zwiodła piękna cera, duże czarne oczy i ładne włosy chłopca, które kręciły się bardziej niż zwykle, ponieważ, pragnąc się ochłodzić, umaczał głowę w studni. Ku wielkiej jej radości, ów nieszczęsny preceptor, którego srogiej i odrażającej miny tak się lękała dla dzieci, wyglądał na nieśmiałą młodą dziewczynę. Dla spokojnej duszy pani de Rênal, kontrast między jej obawami a rzeczywistością był wielkiem wydarzeniem. Ochłonęła wreszcie; zarazem uczuła się zdziwiona, iż stoi tak pod bramą z młodym chłopcem ledwie że ubranym, i tak blisko niego!
— Proszę, chciej pan wejść, rzekła lekko zakłopotana.
W życiu swojem nie doznała tak głębokiej i szczerej przyjemności; jakież lube zjawisko po dręczących obawach! Zatem, te śliczne, tak przez nią wypielęgnowane dzieci nie dostaną się w ręce niechlujnego i zgryźliwego klechy. Wszedłszy do sieni, obejrzała się na Juljana, który kroczył za nią nieśmiało. Jego zdumienie na widok tak ładnego domu przydało mu jeszcze wdzięku w oczach pani de Rênal. Nie wierzyła własnym oczom. Wyobrażała sobie zwłaszcza, że preceptor musi być ubrany czarno.
— Więc to prawda, rzekła przystając jeszcze i drżąc aby to co ją przepełniało takiem szczęściem nie okazało się omyłką, że Pan umie po łacinie?
Słowa te uraziły dumę Juljana i rozproszyły czar, pod którym żył od kwadransa.
— Tak, pani, odparł starając się przybrać oziębłą minę; umiem po łacinie równie dobrze jak ksiądz proboszcz; czasami nawet ksiądz Chélan raczy uznawać że lepiej.
Pani de Rênal wydało się w tej chwili, że Juljan ma minę bardzo surową. Podeszła doń i rzekła:
— Nieprawdaż, w pierwszych dniach nie będzie pan bił chłopców, choćby nawet nie umieli lekcji?
Słodki, prawie błagalny głos pięknej pani sprawił, że Juljan zapomniał nagle o swej reputacji łacinnika. Twarz pani de Rênal była tuż przy jego twarzy; uczuł — cóż za wrażenie dla biednego kmiotka! — zapach letnich sukien kobiecych. Juljan zarumienił się, odetchnął głęboko i rzekł drżącym głosem:
— Niech się pani nie lęka, zrobię wszystko co pani każe.
W tej chwili dopiero, skoro minęła wszelka obawa o dzieci, uderzyła panią de Rênal nadzwyczajna uroda Juljana. Kobieca niemal delikatność rysów oraz wyraz zakłopotania nie wydały się zgoła śmieszne istocie również niezmiernie lękliwej. Wyraz męskości, uważany powszechnie za podstawę urody, byłby ją wystraszył.
— Ile pan ma lat? spytała.
— Niedługo dziewiętnaście.
— Mój najstarszy ma jedenaście, odparła pani de Rênal zupełnie już uspokojona; będzie prawie pana kolegą, przemówi mu pan do rozsądku. Raz ojciec chciał go wybić, dziecko odchorowało to blisko tydzień, choć skończyło się na klapsie.
— Cóż za różnica! pomyślał Juljan. Wczoraj jeszcze ojciec mnie zbił. Jacy ci bogacze szczęśliwi!
Pani de Rênal już była wrażliwa na najlżejsze odcienie tego co się działo w duszy preceptora; wzięła ten odruch smutku za nieśmiałość, chciała mu dodać odwagi.
— Jak panu na imię? rzekła z wdziękiem, którego, mimo iż bezwiednie, Juljan odczuł cały urok.
— Zowię się Juljan Sorel; z drżeniem przestępuję pierwszy raz w życiu próg obcego domu; trzeba mi pani dobroci, trzeba aby mi pani wiele wybaczyła w pierwszych dniach. Nie posyłano mnie do szkół, byłem za biedny, nie rozmawiałem z nikim prócz krewniaka mego, chirurga polowego, kawalera Legji, oraz księdza Chélan. Proboszcz da pani o mnie dobre świadectwo. Bracia bili mnie zawsze; proszę im nie wierzyć kiedy będą źle mówili o mnie; i niech mi pani daruje, jeśli co źle zrobię, bo to z pewnością nieumyślnie.
Juljan ochłonął podczas tej przemowy; przyglądał się pani de Rênal. Oto skutek doskonałego wdzięku, wówczas kiedy jest wrodzony i naturalny: Juljan, który znał się dobrze na urodzie kobiecej, byłby przysiągł w tej chwili, że pani de Rênal ma nie więcej niż dwadzieścia lat. Powziął śmiałą myśl, aby ją pocałować w rękę; niebawem uląkł się tej myśli, w chwilę potem rzekł sobie:
— Byłoby tchórzostwem nie spełnić zamiaru, który może mi dopomóc i zmniejszyć wzgardę tej pięknej pani dla biednego drwala!
Od pół roku Juljan słyszał czasem w niedzielę, jak dziewczęta nazywały go ładnym chłopcem; może to mu dodało odwagi? Gdy przechodził te wewnętrzne walki, pani de Rênal udzielała mu wskazówek co do pierwszego zbliżenia z dziećmi. Z wysiłku Juljan znowu pobladł; rzekł zmienionym głosem:
— Przysięgam pani wobec Boga, że nigdy nie podniosę ręki na jej dzieci.
Mówiąc to, odważył się ująć dłoń pani de Rênal i podnieść ją do ust. Gest ten zdziwił ją w pierwszej chwili; potem nawet uraził. Ponieważ było bardzo gorąco, miała, pod szalem, ramiona zupełnie nagie: Juljan, podnosząc rękę do ust, odsłonił je całkowicie. Po chwili, pani de Rênal uczuła gniew na siebie samą: zdało się jej że oburzenie nie przyszło dość szybko.
Słysząc głosy, pan de Rênal wyszedł z gabinetu: tym samym majestatycznym i ojcowskim tonem jaki przybierał w merostwie wobec nowożeńców, rzekł do Juljana.
— Muszę z tobą pomówić, nim przyjdą dzieci.
Opuścił Juljana do pokoju i zatrzymał żonę kiedy chciała ich zostawić samych. Zamknąwszy drzwi, pan de Rênal usiadł z powagą.
— Proboszcz polecił mi cię jako dobrego chłopca, wszyscy będą cię tu traktowali uczciwie, i jeśli mi się nadasz, pomogę ci w przyszłości znaleźć jaką posadkę. Nie życzę sobie, abyś odtąd widywał swoich krewnych i przyjaciół; ich ton nie może być właściwy dla moich dzieci. Oto trzydzieści sześć franków za pierwszy miesiąc; ale dasz mi słowo, że ani grosza z tej sumy nie oddasz ojcu.
Pan de Rênal czuł złość do starego Sorel, że w tej sprawie okazał się chytrzejszy od niego.
— A teraz, proszę pana (z mego rozkazu wszyscy będą cię tu nazywali panem; ocenisz całą korzyść pobytu w przyzwoitym domu), nie przystoi, aby dzieci widziały cię w bluzie. Czy służba widziała go? rzekł pan de Rênal do żony.
— Nie, nie, odparła z wyrazem głębokiej zadumy.
— Doskonale. Włóż pan to, rzekł do zdumionego chłopca, podając mu własny surdut. Chodźmy teraz do pana Durand, sukiennika.
W dobrą godzinę pan de Rênal wrócił z nowym preceptorem, ubranym czarno: zastał żonę siedzącą na tem samem miejscu. Obecność Juljana uspakajała ją: przyglądając mu się, zapomniała o swoich obawach. Juljan nie myślał o niej; mimo swej nieufności do losu i ludzi, był w tej chwili w duszy jedynie dzieckiem; miał wrażenie, iż przeżył lata całe od chwili, kiedy, przed trzema godzinami, wchodził z drżeniem do kościoła. Zauważył lodowaty wyraz pani de Rênal: zrozumiał, iż gniewa się o to, że ośmielił się ją pocałować w rękę. Ale uczucie dumy, z przyczyny stroju tak odbijającego od jego zwykłej odzieży, rozpierało go do nieprzytomności: tak bardzo zaś pragnął ukryć swą radość, iż kręcił się niespokojnie jak szalony. Pani de Rênal przyglądała mu się ze zdziwieniem.
— Więcej powagi, radzę panu, rzekł pan de Rênal, jeśli chcesz wzbudzić szacunek w dzieciach i służbie.
— Państwo wybaczą, rzekł Juljan, czuję się nieswój w tym nowym stroju; ja, biedny wieśniak, nosiłem dotąd jedynie bluzę. Jeśli państwo pozwolą, pójdę na chwilę do siebie.
— Jakże ci się wydaje nowy nabytek? spytał pan de Rênal żony.
Instynktownym niemal odruchem, z którego z pewnością sama sobie nie zdała sprawy, pani de Rênal ukryła swe prawdziwe uczucie:
— Nie podzielam tego zachwytu, rzekła. Względy twoje przewrócą chłopcu w głowie, tak iż nie minie miesiąc, a będziemy zmuszeni odesłać go z powrotem.
— Więc cóż! to go się odprawi; będzie mnie to kosztowało jakieś sto franków, a Verrières przyzwyczai się do widoku preceptora pana de Rênal. Gdybym go zostawił w odzieży robotnika, cel byłby chybiony. Jeśli go oddalę, zatrzymam, rozumie się, czarny garnitur, który zamówiłem u sukiennika. Zostawię mu tylko to, co znalazłem gotowego u krawca i w co go oblekłem narazie.
Godzina, którą Juljan spędził w swoim pokoju, wydała się pani de Rênal chwilą. Dzieci, którym oznajmiono nowego preceptora, zasypywały matkę pytaniami. Wreszcie zjawił się Juljan. Był to nowy człowiek. Powiedzieć że był poważny, to mało; był wcieloną powagą. Przedstawiono go dzieciom; przemówił do nich tonem, który zdziwił nawet pana de Rênal.
— Jestem tutaj, panowie, rzekł kończąc, aby was nauczyć łaciny. Wiecie już, co znaczy wydawać lekcje. Oto Pismo św., rzekł, pokazując małą książeczkę w czarnej oprawie. Jest tu oddzielnie historja Zbawiciela naszego, Jezusa Chrystusa; część, którą nazywamy Nowym Testamentem. Ja was będę często przesłuchiwał, przesłuchajcie i wy mnie.
Adolf, najstarszy, wziął książkę.
— Proszę otworzyć w dowolnem miejscu, rzekł Juljan, i poddać mi pierwsze słowo pierwszego wiersza. Wyrecytuję na pamięć tę świętą księgę, najszczytniejszy wzór naszego życia, póki mnie nie zatrzymacie.
Adolf otworzył książkę, poddał słowo, Juljan zaś wyrecytował całą stronnicę tak swobodnie, jakby mówił po francusku. Pan de Rênal spojrzał na żonę z tryumfem. Dzieci, widząc zdumienie rodziców, otwarły szeroko oczy. Juljan wciąż mówił po łacinie, i kiedy zjawił się w drzwiach służący, stanął w pierwszej chwili nieruchomo, następnie znikł. Niebawem zbliżyły się do drzwi pokojówka i kucharka; Adolf otwierał już książkę w szóstem miejscu, a Juljan recytował wciąż z tą samą łatwością.
— Och, Boże! jaki śliczny księżyk, rzekła głośno kucharka, poczciwa i nabożna dziewczyna.
Pan de Rênal uczuł się zaniepokojony w miłości własnej; zamiast egzaminować Juljana, szukał uporczywie w pamięci paru słów łacińskich; wreszcie wyjąkał jakiś wiersz z Horacego. Juljan znał po łacinie tylko Biblję; odparł tedy, marszcząc brew: — Święte powołanie, do którego się sposobię, zabrania mi czytać tak świeckiego poety.
Pan de Rênal przytoczył sporą ilość mniemanych wierszy Horacego. Objaśnił dzieciom, kto był Horacy; ale chłopcy, przejęci podziwem, nie zwracali na to uwagi. Patrzyli na Juljana.
Ponieważ służba ciągle stała w drzwiach, Juljan uważał za stosowne przedłużyć próbę.
— Teraz, rzekł do najmłodszego, niech pan Stanisław także wskaże mi jaki ustęp.
Mały Staś, przejęty dumą, wysylabizował pierwsze słowo, Juljan zaś wygłosił całą stronicę. Iżby nic nie brakło do tryumfu pana de Rênal, podczas gdy Juljan recytował, weszli pan Valenod, posiadacz pięknej pary normandów, oraz podprefekt pan Charcot de Maugiron. Scena ta zjednała Juljanowi tytuł pana: nawet służba nie śmiała mu go odmówić.
Wieczorem, całe Verrières cisnęło się do pana de Rênal, aby ujrzeć to cudo. Juljan odpowiadał wszystkim z miną chmurną, trzymając się zdala. Sława jego rozeszła się po mieście tak szybko, że w kilka dni potem, pan de Rênal, lękając się by mu go nie odmówiono, zaproponował podpisanie umowy na dwa lata.
— Nie, proszę pana, odparł chłodno Juljan. Gdyby mnie pan zechciał odprawić, zmuszony byłbym opuścić dom. Umowa która wiąże mnie, nie zobowiązując pana do niczego, nie jest równa, nie mogę jej przyjąć.
Juljan umiał się tak postawić, iż, w niespełna miesiąc, sam pan de Rênal musiał go szanować. Ponieważ proboszcz poróżnił się z pp. de Rênal i Valenod, nikt nie mógł zdradzić dawnego kultu Juljana dla Napoleona: on sam mówił o swem bożyszczu jedynie ze wstrętem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.