Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/LXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwone i czarne |
Wydawca | Bibljoteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Le Rouge et le Noir |
Podtytuł oryginalny | Chronique du XIXe siècle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Odprowadziwszy Juljana do więzienia, zawiedziono go do celi przeznaczonej dla skazanych na śmierć. On, który zazwyczaj uważał najdrobniejsze okoliczności, nie spostrzegł, że go nie prowadzą z powrotem na wieżę. Myślał o tem, coby powiedziała pani de Rênal, gdyby, przed ostateczną chwilą, miał ją ujrzeć. Przypuszczał żeby mu przerwała, chciał tedy od pierwszego słowa odmalować jej cały swój żal. Po takim postępku, jak ją przekonać, że ją jedynie kocham? bo ostatecznie chciałem ją zabić przez ambicję lub przez miłość do Matyldy.
Kładąc się, uczuł, że prześcieradło jest z grubego płótna. Z oczu spadło mu bielmo. — Aha, jestem w kaźni, pomyślał, skazany na śmierć. Słusznie...
Hrabia Altamira opowiadał mi, iż, w wilję śmierci, Danton powiadał swym grubym głosem: To szczególne słowo gilotynować nie odmienia się we wszystkich czasach; można rzec: będę zgilotynowany, będziesz zgilotynowany, ale nie mówi się: byłem zgilotynowany.
Czemu nie, podjął Juljan, jeśli jest przyszłe życie... Na honor, jeżeli tam znajdę Boga chrześcijan, przepadłem: jestto despota przejęty myślą o zemście; jego Biblja prawi jeno o straszliwych karach. Nigdy go nie kochałem, nie chciałem nawet wierzyć, aby go ktoś kochał szczerze. Jest bez litości (przypomniał sobie ustępy z Biblji). Ukarze mnie w okropny sposób.
Ale jeżeli znajdę Boga Fénelona! Powie mi może: Będzie ci wiele przebaczone, bo wiele kochałeś...
Czy wiele kochałem? Ach, kochałem panią de Rênal, ale postępowanie moje było okropne. Jak zwykle, proste i skromne serce porzucono dla świetnej błyskotki.
Ale też co za widoki!... Pułkownikiem huzarów, gdybyśmy mieli wojnę; sekretarzem poselstwa w razie pokoju; następnie ambasadorem... bo rychło połapałbym się w tych sprawach... a gdybym nawet był głupcem, alboż zięć margrabiego de la Mole potrzebowałby się obawiać rywalizacji? Wszystkie głupstwa przebaczonoby mi, lub raczej policzono za zasługę. Błyszcząc talentami i wiodąc wspaniałą egzystencję w Wiedniu lub Londynie...
— Niezupełnie, drogi panie, gilotynka za trzy dni.
Juljan uśmiał się serdecznie z tego wyskoku humoru. To prawda, człowiek ma w sobie dwie istoty, pomyślał. Kiż djabłu wpadło do głowy uczynić tę złośliwą refleksję?
Więc dobrze, tak, mój przyjacielu, gilotynka za trzy dni, odpowiadał natrętowi. De Cholin najmie okno do połowy z księdzem Maslon. Kiedy przyjdzie do zapłaty za najem, która z tych godnych osobistości orżnie drugą?
Nagle przypomniał mu się ustęp z Wacława, tragedji Rotrou.
WŁADYSŁAW.
...dusza ma gotowa.
KRÓL, ojciec Władysława.
I rusztowanie także: potoczy się głowa.
Ładna odpowiedź! pomyślał, i zasnął. Rano obudził go czyjś mocny uścisk.
— Jakto, już! pomyślał Juljan otwierając błędne oczy. Myślał, że już jest w rękach kata.
Była to Matylda. Szczęściem, nie zrozumiała mnie. Ta refleksja wróciła Juljanowi całą zimną krew. Matylda wydała mu się zmieniona niby po chorobie; była wręcz nie do poznania.
— Nikczemny Frilair zdradził mnie, wołała łamiąc ręce; wściekłość dławiła jej mowę.
— Czy piękny byłem wczoraj, kiedym przemawiał? odparł Juljan. Improwizowałem, i to pierwszy raz w życiu! Co prawda, zachodzi grube niebezpieczeństwo, że i ostatni.
W tej chwili, Juljan grał na uczuciach Matyldy z zimną krwią biegłego pianisty grającego na fortepianie... Brak mi urodzenia, to prawda, dodał, ale wielka dusza Matyldy podniosła jej kochanka aż do siebie. Czy myślisz, że Bonifacy de la Mole lepiej się znalazł wobec sędziów?
Tego dnia, biedna Matylda była serdeczna bez przesady, jak biedna szwaczka z poddasza; ale nie mogła wydobyć zeń prostego słowa. Oddawał jej bezwiednie udręczenia, jakie ona mu nieraz zadała.
Nikt nie zna źródeł Nilu, mówił do siebie w duchu Juljan; nie było dane oku człowieka widzieć króla rzek w postaci strumyka. Tak samo, żadne oko nie ujrzy Juljana słabym, choćby dlatego że nim nie jest. Ale serce moje łatwo podlega wzruszeniu: najprostsze słowo, jeśli jest powiedziane z akcentem szczerości, może zmiękczyć mój głos lub nawet wycisnąć mi łzy. Ileż razy wada ta ściągnęła na mnie wzgardę oschłych serc! Zdawało się im że proszę o łaskę: tego nie można ścierpieć.
Powiadają, że wspomnienie żony wzruszyło Dantona u stóp rusztowania; ale Danton dał siłę narodowi trzpiotów i nie pozwolił wrogowi dotrzeć do Paryża... Ja sam tylko wiem, cobym zdołał uczynić... Dla innych przedstawiam conajwyżej BYĆ MOŻE.
Gdyby pani de Rênal była tu w miejsce Matyldy, czy mógłbym ręczyć za siebie? Bezmiar mej rozpaczy i żalu uchodziłby w oczach Valenodów i wszystkich okolicznych patrycjuszów za niegodny lęk przed śmiercią; tak dumni są ci słabi ludzie, których majątek ich stawia powyżej pokus! Oto — powiedzieliby tacy Moirod i Cholin, którzy skazali mnie na śmierć — co znaczy urodzić się synem cieśli! Można zdobyć naukę, zręczność, ale odwaga!... odwagi nie da się nauczyć. Nawet przy tej biednej Matyldzie, która płacze teraz, lub raczej nie może już płakać, — rzekł patrząc na jej czerwone oczy... I uścisnął ją; widok prawdziwej boleści przerwał nitkę rozumowań... Płakała całą noc, pomyślał: kiedyś, jakże się będzie wstydzić tego wspomnienia! Uwierzy święcie, że, młoda i niedoświadczona, dała się odurzyć nikczemnym sofizmatom plebejusza... Croisenois jest dość słaby aby ją zaślubić i, na honor, dobrze uczyni. Matylda zrobi zeń wybitnego człowieka
Mocą, jaką duch krzepki i w objęciu śmiały,
Duszy zwykłych śmiertelnych narzuca ospałej.
Haha! to zabawne: od czasu jak mam umrzeć, wszystkie wiersze, jakie umiałem w życiu, przychodzą mi na pamięć. To musi być znak upadku sił.
Matylda powtarzała zgasłym głosem: Jest tam, w sąsiednim pokoju. Wreszcie, zwrócił uwagę na jej słowa. Głos zesłabł, pomyślał; ale cały jej despotyczny charakter brzmi jeszcze w akcencie. Ścisza głos aby nie wybuchnąć gniewem.
— Kto taki? spytał łagodnie.
— Adwokat; przyniósł ci apelację do podpisu.
— Nie będę apelował.
— Jakto! nie będziesz apelował, rzekła wstając z oczami błyszczącemi od gniewu, i czemuż to, jeśli łaska?
— Temu, że w tej chwili, czuję się zdolny umrzeć, nie narażając się zbytnio na śmieszność. A któż mi ręczy, czy, za dwa miesiące, po długim pobycie w tej wilgotnej kaźni, będę tak samo nastrojony? Przeczuwam odwiedziny księży, ojca... Nie może być nic nieznośniejszego. Trzeba umierać.
Ten nieprzewidziany opór podrażnił do żywego wyniosłą Matyldę. Nie mogła się dostać do księdza de Frilair przed godziną w której otwiera się więzienie w Besançon; wściekłość jej spadła na Juljana. Ubóstwiała go; ale, przez dobry kwadrans, w złorzeczeniach jej na charakter Juljana, w żalach że go pokochała, ujawniła się cała ta barda dusza, która niegdyś, w bibljotece pałacowej, obsypywała go zniewagami.
— Dla chwały twego rodu, niebo powinno było cię stworzyć mężczyzną, rzekł.
Co do mnie jednak, myślał, byłbym głupi, gdybym się zgodził żyć jeszcze dwa miesiące w tej wstrętnej norze, wydany na pastwę bezeceństw i upokorzeń patrycjuszowskiej zgrai[1], mając za jedyną pociechę złorzeczenia tej warjatki... Pojutrze rano tedy, pojedynkuję się z człowiekiem znanym z zimnej krwi i znakomitej zręczności... Bardzo znakomitej, dodał głos Mefistofelesa; nie chybia nigdy.
Więc dobrze, niech będzie, doskonale (Matylda dalej roztaczała swą wymowę). Dalibóg nie, nie będę apelował.
Powziąwszy to postanowienie, utonął w zadumie... Listonosz przyniesie dziennik o szóstej, jak zazwyczaj; o ósmej, kiedy pan de Rênal go przeczyta, Eliza, stąpając na palcach, złoży go na jej łóżku. Później, ona się obudzi; naraz, czytając, wstrząśnie się; ładna jej ręka zadrży; doczyta do tych słów: Pięć minut po dziesiątej, przestał istnieć.
Będzie płakała gorącemi łzami, znam ją; nic to, że chciałem ją zamordować; wszystkiego zapomni: osoba, której chciałem wydrzeć życie, będzie jedyną która zapłacze szczerze nad mą śmiercią.
Och! cóż za przeciwieństwo! myślał; i, przez dobry kwadrans który trwała jeszcze scena z Matyldą, dumał jedynie o pani de Rênal. Mimowoli, nawet odpowiadając na pytania Matyldy, nie mógł oderwać duszy od wspomnienia sypialni w Verrières. Widział bezansońską gazetę na kołdrze z pomarańczowej tafty. Widział tę białą rękę, ściskającą papier konwulsyjnym ruchem, widział panią de Rênal płaczącą... Śledził bieg każdej łzy na tej ślicznej twarzy.
Panna de la Mole, nie mogąc nic wydobyć z Juljana, wezwała adwokata. Był to, na szczęście, dawny kapitan armji włoskiej z 1796, gdzie był towarzyszem broni Manuela.
Dla formy, zwalczał postanowienie skazańca. Juljan, pragnąc mu okazać szacunek, wyszczególnił swoje racje.
— Na honor, można rozumować i tak, rzekł wkońcu pan Felix Vanneau: było to nazwisko adwokata. Ale masz pan trzy pełne dni czasu do apelacji, i moim obowiązkiem jest zjawiać się tutaj codzień. Gdyby wulkan otwarł się pod więzieniem w ciągu dwóch miesięcy, byłbyś pan ocalony. Może pan umrzeć z jakiej choroby, rzekł spoglądając na Juljana.
Juljan uścisnął mu rękę. — Dziękuję panu, jest pan dzielny człowiek. Pomyślę.
Kiedy Matylda wyszła wreszcie z adwokatem, czuł o wiele więcej sympatji do niego niż do niej.