Czerwone koło/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwone koło |
Wydawca | Spółka Wydawnicza „Wiek Nowy“ |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Zakłady drukarskie „Prasa“ |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | J. W. |
Tytuł orygin. | Le Cercle rouge |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Długo jeszcze Flora, łkając konwulsyjnie, leżała w objęciach swej piastunki.
A Mary, płacząc sama cichutko, gładziła wychowankę swą po jej złotych włosach i szeptała tkliwie wyrazy ukojenia i pociechy.
Wreszcie młoda dziewczyna podniosła głowę.
— Masz słuszność, moja Mary, — rzekła głosem już spokojnym. — Nie wolno mi niszczyć życia tej matki nieporównanej, najlepszej, jaką była i jest dla mnie pani Travis, a którą kocham tak, jak ona mnie kocha. Przytem nie krzywdzę nikogo, nie odbieram nic nikomu. Ten, na którego miejscu tu jestem, ten nieszczęsny chłopak, którego Dżim Barden uważał za swego syna, już nie żyje. Straszna tajemnica, ciążąca na mnie, musi pozostać tajemnicą. Ty, Mary, strzegłaś jej lat dwadzieścia i strzedz jej będziesz wiernie nazawsze. A ja, z twoją pomocą, me wydam jej również... O ile, jednakże, nie rozgłosi się ona przez moje czyny, jakie będą zmuszona popełniać bez mojej woli, nie pozwalając mi bronić się przed spełnianiem ich... I o ile, to, co już spełniam, nie będzie przyczyną rozgłoszenia sekretu...
— Floro, kochanie moje, to niemożliwe! — zawołała Mary przerażona. — W jaki sposób podejrzenia mogłyby się skierować na ciebie?
Flora lekceważąco wzruszyła ramionami.
— Tak, zapewne, że jest to niemożliwe!... Zresztą powiem ci otwarcie, Mary, że zdaje mi się, iż w razie skierowania się podejrzeń na mnie, odnalazłabym całe zuchwalstwo, całą moją energję, jakie towarzyszyły mi przy spełnianiu czynów, które możnaby mi zarzucić.. Czynów tych, przyznam ci się szczerze, nie żałuję; wcale nie! Podpadają one pod paragrafy pewne, to prawda, ale wierzę dalej, że popełniając je, zrobiłam dobrze...
— Dziecko kochane, nie wolno ci w ten sposób zapatrywać się na tę awanturę, szaloną i straszną, — błagała Mary. — Pomyśl, na co się narażasz. Jest to koszmar szalony, z którego wyszłaś cało, ale który należy odegnać nazawsze!
— Dobrze! Ale zapominasz, Mary, że mam na prawej ręce coś, co mi będzie zbyt często przypominało, czem ja jestem i jakie przekleństwo ciąży na mnie.
Przez chwilę panowało milczenie, potem młoda panienka odezwała się ze śmiechem nerwowym, co znów przerażała piastunkę:
— Wiesz, widzę teraz jasno, że urodziłam się, by pędzić żywot awanturniczy... Nie, nie, kochana nianiu, nie rób tej nieszczęśliwej miny. Skończone — a teraz staję się panną zupełnie rozsądną... Wracajmy do domu, dobrze?
I Flora, w towarzystwie Mary, wróciła do swego pokoju. Właśnie miała zamiar zmienić toaletę, gdy stara piastunka, spoglądająca w okno, odwróciła się z wyrazem przestrachu.
— Florciu, chodźno tutaj, zobacz, tam w aleji, doktór Lamar. Przychodzi widocznie do Blanc-Castel! Po co? Mój Boże, dziecko drogie, pamiętaj, że on spotkaj ciebie w parku, po pogoni za samochodem. Czy nie podejrzywa on ciebie?
— Że jestem kobietą zawoalowaną? Moja biedna Mary, co za bujna fantazja! Jakżeby on mógł mnie podejrzewać? Jeżeli przychodzi tutaj, to dlatego, że sama go o to prosiłam. Jest on człowiekiem, bywającym w świecie, a przytem znanym uczonym... Ale czekaj, muszę uprzedzić mamę.
I lekko, jak ptak, pobiegła po schodach.
— Droga matko, — zawołała z ożywieniem, — widziałam z okna doktora Lamara idącego do nas. Proszę, kochana mamusiu, przyjąć go i powiedzieć, że ja zejdę za chwilkę. Wracam ubierać się!
— Prędko, Mary, — zawołała już ze swego pokoju, — pomóż mi zrobić się „na piękną“, bo chcę oczarować doktora Lamara!
I usiadła przed gotowalnią.
Tymczasem na dole Yama, służący japoński, wprowadzał gościa do salonów, gdzie pani Travis przyjęła go ze zwykłą swoją wykwintną serdecznością.
Gdy Mary uczesała już swoją panienkę, stanęła ona przed dużem lustrem.
Nagle zbladła; zwierciadło odbijało jej wzrok przerażony, utkwiony w prawą rękę.
— Mary! — zawołała głosem zmienionym; — Mary! popatrz!...
Piastunka zbladła również. Na ręce dziewczyny ukazywało się Czerwone Koło jak wieniec szkarłatny na skórze atłasowej. Ale zaledwie chwilę znamię było widzialne w całej swej okazałości — zbladło i znikło.
— Skończone! skończone! — zawołała Flora, radosna, jak dziecko. — Widzisz, Mary, jestem już oswobodzona! Mogę już zejść!
Przerwał jej szczęk stłuczonej porcelany. Chcąc wziąć some kwiat do sukni, trąciła niezręcznie wazon japoński, który upadł, rozbijając się w kawałki.
— Bądź tak dobra, zawołaj Yamę, by zebrał te szczątki, rzekła Flora do swej towarzyszki, wychodząc z pokoju.
Mary również wyszła i udała się do pokojów służbowych. Spotkawszy Yamę, kazała mu zmieść szczątki wazonu a sama udała się do hallu, obok salonu.
Właśnie pani Travis wyszła, by wydać jakieś rozporządzenia, a Flora i Maks Lamar znajdowali się sami. Siedząc obok siebie na dużej kanapie, rozmawiali z ożywieniem.
Niezauważona przez nich Mary, prześlizgnęła się przez hall i stanęła niedaleko Flory za portjerą.
— Musiał pan zapewne widzieć wiele rzeczy dziwnych i okropnych, — mówiła Flora, — ponieważ pan, panie doktorze, prócz zawodu lekarza sądowego, zajmuje się również i... sprawami policyjnemi?
— Tak proszę pani, — odpowiedział spokojnie Maks Lamar. — Zdarzyło mi się niedawno, iż musiałem pomagać policji i ośmielam się pozwolić sobie postawić pani pytanie, dotyczące sprawy, którą zajmuję się obecnie.
— Pytanie? Mnie? — spytała Flora pozornie bardzo zdumiona.
— Tak, pytanie bardzo ważne. Proszę mi powiedzieć, czy wczoraj, w chwili, gdyśmy się spotkali, nie zauważyła pani w parku kobiety zawoalowanej na czarno?
Mimo całego panowania nad sobą, Flora nie mogła ukryć lekkiego pomieszania.
— Zaraz, zaraz, — powiedziała. — Ależ tak, owszem! — Zdaje mi się, że na chwilkę przed naszem spotkaniem widziałam kobietę w grubej żałobie, idącą krokiem bardzo spiesznym...
Flora przerwała, gdyż w tej chwili zbliżył się do niej Yama, podając jej kawałek papieru, częściowo spalonego.
Yama sprzątnął właśnie na rozkaz Mary, szczątki stłuczonego wazonu w pokoju panienki i podczas tej roboty znalazł na podłodze dziwny dokument, który pospieszył oddać młodej dziewczynie.
Gwałtownym ruchem chwyciła Flora papier. Yam wyszedł.
Całym wysiłkiem woli opanowała teraz drżenie nerwowe, bo odraza poznała, jaki to jest papier. Maks Lamar, jakimś ruchem nieprzemyślanym, spontanicznym nachylił się nad arkuszem, trzymanym przez Florę.
I przeczytał.
„Dnia 19. czerwca bieżącego roku wy
manowi dziesięć dolarów, jako
długu w wysokości stu dolarów, or
10 prc. tygodniowo. Razem dwadzieścia
I pieczęć firmowa banku Karola Baumana.
Było to pokwitowanie, rzucone do kominka, wyciągnięte przez Mary i oddane Florze, która w roztargnieniu wrzuciła je do wazonu japońskiego.
Lamara przebiegł dreszcz osłupienia.
Podniósł wzrok aa słodką twarzyczkę Flory, wzrok, w którym pierwotne zdziwienie ustąpiło miejsca podejrzeniom tak strasznym, że ich nieprawdopodobność zmuszała do wahania.
— Panno Travis, — rzekł bardzo poważnie, — czy wie pani, co znaczy ten papier? Jest to jedno z pokwitowań, zrabowanych Karolowi Baumanowi.
— A, tak... istotnie... — rzekła Flora tonem już zupełnie spokojnym.
— Pozwoli pani, że spytam ją o pochodzenie tego papieru, — mówił doktór.
Zapanowało dręczące milczenie.
Flora rozpaczliwie szakala możliwej odpowiedzi.
— Dokument ten... — powiedziała wreszcie powoli, — chce pan wiedzieć, w jaki sposób dostał się do mnie? Ależ bardzo prosto. Wczoraj w parka, gdy ta kobieta w czerni, o której mówiliśmy przed chwilą, przeszła przedemną, w pospiechu upuściła na ziemię jakiś papier. Podniosłam go prawie machinalnie i po powrocie do domu, wrzuciłam, nie czytając, do wazonu, stojącego na kominku w moim pokoju. Wazon ten stłukłam przed chwilą.
Wytłómaczenie to było możliwe do przyjęcia i zdawało się, że dr. Lamar zadowolił się niem w zupełności.
— Więc ta tajemnicza kobieta uwolniła się od kompromitującego ją dokumentu w chwili, gdy myślała, że jest już zgubiona, — rzekł do siebie półgłosem.
— Proszę pani, — ciągnął dalej, — przywiązuję wielką wagę do dokładnego określenia miejsca, w którem pani spotkała nieznajomą. Czy mogę panią poprosić o wielką uprzejmość towarzyszenia mi do, parku, by tam wskazać mi miejsce?
— Bardzo chętnie, — zgodziła się natychmiast Flora.
W przedpokoju wzięła kapelusz, okrycie, włożyła rękawiczki i wyszła z doktorem. Szli obok siebie, wymieniając zwykłe banalności i niebawem znaleźli się w parku.
Flora zatrzymała się na zakręcie aleji.
— Kochany panie doktorze, — rzekła spokojnie, patrząc Lamarowi wprost w oczy, — to tutaj, o ile pamiętam, spotkałam, spotkałam tę sławną kobietę zawoalowaną.
— A skąd szła ona? — zapytał tonem urzędowym.
— Stąd... — zaczęła Flora, wskazując aa prawo.
Ale przerwała zdumiona.
Maks Lamar wydał przytłumiony okrzyk.
Tam, pod dużym drzewem stała tajemnicza kobieta, kobieta w czarnym welonie i czarnym płaszczu.
Maks Lamar, przez chwilę nieruchomy jak słup soli, oprzytomniał i rzucił się pędem w jej kierunku. Kobieta zawoalowana ujrzała go i zaczęła uciekać.
Flora, najpierw również jakby wrośnięta na widok niesamowitego dla niej zjawiska, błyskawicznie zrozumiała, czyje to wzniosłe poświęcenie miało na celu ściągnąć na siebie podejrzenia, zagrażające ukochanej przez nią istocie.
— Och, Mary! moja droga Mary! — szepnęła do siebie, wzruszona do głębi serca.
I puściła się w ślad za nią. Mary uciekała szybko, ale szeroki, czarny płaszcz utrudniał jej ruchy i Maks Lamar zbliżył się do niej.
Kobieta w czerni, w tym szalonym biegu, dosięgła wreszcie końca parku, wychodzącego na wieś. Przebiegła drogę, Maks Lamar z każdym krokiem przybliżał się do niej. Mary, zdyszana, ujrzała przed sobą garaż, którego brama była otwarta. Wpadła tam, zamknęła podwoje i zamknęła wewnętrzne zasuwy.
Nadbiegający Maks Lamar wydał okrzyk tryumfu. Czarna pani zbyt się pospieszyła z zamknięciem bramy; szeroki kawałek jej płaszcza czarnego pozostał miedzy podwojami i wychodził na zewnątrz.