Czerwone koło/Rozdział XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwone koło |
Wydawca | Spółka Wydawnicza „Wiek Nowy“ |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Zakłady drukarskie „Prasa“ |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | J. W. |
Tytuł orygin. | Le Cercle rouge |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po wyjściu Mary, Flora otarła łzy, odświeżyła twarz i poprawiła włosy, całym potężnym wysiłkiem woli opanowując wstręt i rozpacz.
Sytuacja jej bowiem, istotnie tragiczna, czyż była tak naprawdę rozpaczliwa? Jeden człowiek, znał sekret jej. Ale tenże właśnie człowiek miał ważną przyczynę, by ukrywać siebie i nie zwracać na osobę swoją uwagi. Denuncjacja zgubiłaby go bez ratunku. A więc będzie milczał aż do końca dni swoich. Zaś gdyby bandyta zechciał rozpocząć na nowo pędzić swój zbrodniczy żywot, ona potrafi przeszkodzić temu rożnemi sposobami. Czyż wszystko, co dotychczas przedsiębrała, nie kończyło się jej tryumfem? A gdyby nawet miała być zwyciężona w tej walce, potrafi być mężną aż do ostatka!
Głos Mary przerwał jej rozmyślania.
— Droga moja Flo! Pora na obiad! Odwagi!
— O, mam jej dużo! Więcej niż kiedykolwiek, odrzekła Flora gorączkowo. A czy zrobiłaś wszystko, co trzeba było?
— Tak jest. Otworzyłam lekko drzwi od garażu i przygotowałam sama w kuchni wiktuały w koszu, który mu zaniosę w nocy.
— Pójdę wówczas z tobą, zadecydowała Flora.
Mary zawahała się.
— Dobrze, jak zechcesz, moje dziecko, — rzekła wreszcie. Może zresztą lepiej będzie, gdy sama rozmówisz się z tym człowiekiem...
— Zeszły obie do jadalni, gdzie oczekiwała już pani Travis. Po obiedzie Flora wstała:
— Chciałabym jeszcze przejść się po ogrodzie z Mary. Czy zastanę tu jeszcze ciebie, mamo?
— Nie sądzę, — odpowiedziała pani Travis. — Jestem zmęczona i natychmiast się położę. Dobranoc, drogie dziecko, do jutra!
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Sam Smiling już od godziny czekał ukryty w kącie garażu. Głód targał mu wnętrzności, siły go opuszczały. W chwili tej byłby oddał się w ręce władzy za kawałek chleba!
— Może ona sobie zażartowała ze mnie? — myślał. — Biada jej!
Promień światła wcisnął się przez szparę do wnętrza garażu. Potem drzwi się uchyliły i ukazały się dwie sylwetki. Jedna z nich, Flora, niosła latarkę elektryczną, świecąc sobie po drodze, druga, Mary, niosła za nią kosz z prowiantami. Smiling rzucił się na kosz, wyrywając go prawie z rąk niosącej.
Wówczas nastąpił obraz, którego obie kobiety nie zapomniały nigdy.
Sam pochłaniał jedzenie, jak wygłodniałe zwierzę. Sapiąc i mrucząc, połykał olbrzymie kęsy, bez wyboru, co mu w rękę wpadło z chciwością rozpaczliwą. Potem wziął butelkę wina, odbił szyjkę i nie odrywając od ust, wypróżnił jednym tchem jej zawartość.
W kwadrans wszystko było pożarte. Bandyta z miną zadowoloną obtarł usta rękawem.
— A teraz, — zapytał z uśmiechem drwiącym, — gdzież to panie myślą urządzić mi nocleg?
Oburzona cynicznym tonem Flora odpowiedziała:
— Nie tutaj w każdym razie. Myślę, że dziś jeszcze możecie się przespać w skałach.
Sam zacisnął pięści.
— Żartujesz sobie ze mnie, dziecino! Ani mi się śni wyjść stąd!
I zbliżył się do drzwi, by je zamknąć na klucz.
Ale jak błyskawica szybkim ruchem Flora skoczyła i ze wszystkich swych sił wypchnęła za drzwi bandytę, jeszcze zamroczonego winem po tak dłogim poście. Poczem sama starannie zamknęła drzwi i oddaliła się.
Wściekłość Sama była bezgraniczna. Jednakże zastanowił się, że wywoływanie skandalu byłoby dla niego zgubą.
— Wrócę tu jutro, pocieszał się.
Istotnie, zaledwie słońce wstało, gdy zbudził się w swej grocie, wstał i poszedł do willi, zdecydowany na kroki decydujące. Kołując ostrożnie, zbliżył się do willi pani Travis i ukrył się w pobliżu otwartego okna od kredensu, w miejscu, skąd mógł nieźle obserwować, co się działo wewnątrz i słyszeć rozmowę.
W kredensie Yama nucił jakąś piosenkę japońską, czyszcząc przytem i składając srebro stołowe. Powiązane sznurkami paczki leżały na stole.
— Oho, ho! — pomyślał Smiling. — Czyżby panna Flora Barden nie chciała mi dotrzymać towarzystwa?
Flora w towarzystwie Mary właśnie weszła do kredensu. Obie były ubrane w kostjumy podróżne.
— Yama! — odezwała się Flora, — my wyjeżdżamy zaraz. Ty zostaniesz dziś jeszcze tutaj, by dokończyć pakowanie bielizny i srebra. Oto klucz od wielkiego kufra. Wyszlesz go do miasta pociągiem.
Yama skłonił się i wyszedł w ślad za swą panią.
Sam Smiling, który słyszał całą rozmowę, zdecydował się nagle: przełazi przez okno i znalazł się w mieszkaniu.
Tymczasem pani Travis, córka jej i Mary wsiadły do auta, czekającego przed bramą. Samochód odjechał do miasta.
Yama posłuszny rozkazom, poszedł na strych i zaczął przygotowywać wielki kufer do pakowania. Gdy nachylony nad wnętrzem, wydobywał coś leżącego na dnie, ciężka ręka schwyciła go za plecy i wywinęła nim kozła. Yama osłupiał, ujrzał człowieka o twarzy uśmiechniętej, ale którego oczy rzucały groźbę, a w którego rękach połyskiwało ostrze długiego noża...
— Cóż, młodzieńcze! Pakujemy się, jak widzę?
Yama trząsł się, nie mogąc wymówić ani słowa.
— Co tam znajduje się w tej skrzyni olbrzymiej? Pokaż no?
Służący chciał zaprotestować.
— Noo... masz dobre maniery, ty żółtotwarzy! — rzekł Sam drwiąco. — Ale nie radzę... nie radzę!... Prędzej, wypróżnij no ten kufer! Bo inaczej....
Przerażony Japończyk usłuchał, wyciągając z kufra całą jego zawartość.
— A teraz, — rzekł Sam, — spróbujmy, czy będzie tara wygodnie. Hm, jeżeliby tam włożyć poduszkę...
I bez dalszych rozmyślań wlazł do środka, rozkładając się w szerokim wnętrzu wygodnie.
— Słuchajno, ty żółtaczko, — rzekł głosem cichym a pełnym groźby. Zamkniesz ten kufer, zawołasz posługaczy i każesz go przetransportować na dworzec, gdzie nadasz go do miasta. Ale nie wyobrażaj sobie, że w zamknięciu będę więźniem! Tym oto nożem przeszywam wierzch za pierwszym podejrzanym hałasem i przebijam ciebie i innych, którzyby chcieli mnie dotknąć. No, zamykaj i biada ci, jeżeli pikniesz słówko!
Yama był tak steryrozowany, że ani mu przez myśl nie przyszło wykorzystać sytuacje i zawołać policję. Natychmiast wypełnił rozkaz Smilinga.
Nazajutrz Blanc-Castel od rana budziło się do żyda zwykłego. Flora wyszła po sprawunki w towarzystwie matki, a Mary zajęła się rozpakowywaniem kufrów, które właśnie nadeszły.
W tej chwili nadbiegł Yama, czyniąc gesty rozpaczliwe.
Mary jednak, nie rozumiejąc się wcale na jego mimice, bez wahania wzięła z rąk służącego klucze i otworzyła wielki kufer.
Nastąpił efekt teatralny.
Sam Smiling z nożem w ręku, podniósł się gwałtownym ruchem i wyskoczył.
— Dobrze jest wyprostować się i rozruszać nogi, zadrętwiałe trochę w drodze, — rzekł z uśmiechem pseudo-poczciwym, tak złowrogim dla tych, którzy go znali.
Yama uciekł a Mary wpatrywała się oczami rozszerzonemi z przerażenia.
— Jeszcze... tu... wyjąkała.
— Tak. Jeszcze, tu. To nie tak łatwo mnie się pozbyć! Znam tajemnicę domową i myślę że i pani będzie się mną opiekowała chętnie — czy niechętnie!
I dodał szortko:
— A zresztą, dość już tych żartów! Ukryj, mnie zaraz. A potem jeść!
— Proszę iść za mną, — powiedziała zrezygnowana kobieta.
Przez kurytarz i pokoje zaprowadziła bandytę do drzwi wychodzących na schody, wiodące na strych.
— Możecie tam iść już sami. Są tam cztery pokoje, wybierzcie sobie, który się wam podoba.
Sam usłuchał, wyszedł na schody a Mary zamknęła za nim drzwi na klucz.