Czerwone koło/Rozdział XXXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurice Leblanc
Tytuł Czerwone koło
Wydawca Spółka Wydawnicza „Wiek Nowy“
Data wyd. 1927
Druk Zakłady drukarskie „Prasa“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz J. W.
Tytuł orygin. Le Cercle rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XXXII.
SĄD.

Nadszedł wreszcie oczekiwany dzień sądu.
Śledztwo nie trwało długo. Flora przyznała się do wszystkich zarzuconych jej czynów.
Sale wypełniał tłum. Miejsca rezerwowane zajęte były przez osobistości znane: dużo pań eleganckich, uczeni, pisarze, artyści, i lekarze. „Koło Czerwone“ wzbudziło wielkie zainteresowanie w środowiskach uczonych całego świata.
Druga część publiczności składała się z ludzi bardziej sympatycznych dla oskarżonej byli to bowiem drobni sklepikarze, rzemieślnicy i urzędnicy, ofiary lichwiarza Baumana, osoby wdzięczne Florze za jej interwencję.
W głębi sali widziało się zwykłą publiczność sal sądowych: ludzi bez określonego zajęcia, śledzących namiętnie przebieg każdej rozprawy.
Jako obrona figurował adwokat Gordon, którego obecność powitano szmerem sympatji.
Z drugiej strony na ławce siedział doktor Maks Lamar i Mary. Za nimi znajdował się Randolf Allen i kilku ajentów policyjnych ubranych po cywilnemu. Cała armja stenografów, dziennikarzy, rysowników, woźnych tłoczyła się w przejściach.
Na salę wszedł prezydent sądu w otoczeniu asesorów.
— Proszę wprowadzić oskarżoną! — padł rozkaz.
Tłum zakołysał się: oczy wszystkich zwróciły się na Florę Travis, którą prowadzono na ławę oskarżonych.
Ubrana skromnie, lecz elegancko, była piękniejsza jeszcze niż dawniej, bowiem bladość nadawała twarzyczce jej coś wzruszającego, a oczy, podkrążone ciemną obwódką cierpienia, spoglądały łagodnie i odważnie.
Przysięgli zajęli miejsca. Prezydent rozpoczął pytania.
Na wszystkie kwestje Flora odpowiedziała spokojnie i szczerze. Sprostowała niektóre daty i szczegóły, uporządkowała przebieg wypadków. Gordon spoglądał na nią, notując coś od czasu do czasu. Po ukończeniu przesłuchania oskarżonej, zawezwano świadków.
Pierwszym z nich był Maks Lamar. Sytuacja jego, jako lekarza i znawcy sądowego, dodawała wagi zeznaniom. Od jego orzeczenia miała w wielkiej mierze zależeć odpowiedź trybunału na pytanie: czy Flora Travis jest odpowiedzialną czy nie?
Po złożeniu przysięgi doktor zwrócił się twarzą do publiczności, by lepiej być słyszanym.
Zaledwie jednak zaczął mówić, gdy zatrzymał się nagle...
Do sali trybunału, przez drzwi w głębi weszła kobieta siwowłosa, ubrana czarno. Była to pani Travis.
Flora, nie spuszczająca oczu z doktora, ujrzała ze zdumieniem, że spogląda on w głąb sali. Obejrzała się i wzrok jej spotkał się z tą, którą z głębi duszy zawsze darzyła miłością synowską. Zadrżała, wzruszenie oblało rumieńcem jej blade policzki i mimowolnym ruchem wyciągnęła ręce, nie mogąc powstrzymać tego okrzyku dziecka, wołającego o pomoc:
— Mamo!
Pani Travis błyskawicznie przecisnęła się przez tłum, otworzyła barierę i rzucając się na Florę, przycisnęła ją do serca z najwyższą czułością. Potem, zwracając się do sędziów, zawołała:
— Ona jest moją córką, moją prawdziwą córką! Ona Jest mojem całem życiem! Oddajcie mi moją córkę!
Wzruszenie ogarnęło całą publiczność.
— Będę zmuszony opróżnić salę, jeżeli publiczność się nie uspokoi! — oświadczył prezydent.
Pani Travis płacząc usiadła obok Mary.
Jednakże wnet nowy wypadek przerwał spokój. Głuchy, coraz bardziej potężny hałas przeszkodził znów doktorowi Lamarowi w składaniu zeznań.
Strażnicy i policjanci pospieszyli z pomocą. Byli to robotnicy kooperatywy Farwell w potężnej grupie zebrani w pałacu sprawiedliwości.
Na czele ich znajdował się Watson, kierujący słowami i czynami tłumu.
— Flora Travis jest niewinna! — wołał. — Nieprawdaż, towarzysze, że nie pozwolimy jej skazać!
Wrzenie wśród robotników wzrastało. Niepohamowanym pędem pchali się do sali rozpraw. Napróżno straż i woźni starali się ich powstrzymać: fala była zbyt silna! Pod jej naporem ustąpili policjanci i żandarmi, otworzyły się drzwi i manifestanci wpadli do sali:
— Sprawiedliwości!... Sprawiedliwości żądamy! Niech żyje Flora Travis. Ona niewinna! Precz z Farwellem! Hańba Farwellowi!
Wzruszona Flora miała spojrzenie pełne wdzięczności dla tych prostych a tak wdzięcznych ludzi.
Ale Gordon, rozumiejąc dobrze, że przedłużenie tego zajścia może obrócić się na niekorzyść oskarżonej, dał znak Watsonowi, by wyprowadził robotników.
Watson zrozumiał ruch adwokata i zwracając się do towarzyszy, rzekł:
— Towarzysze! Dr. Gordon prosi nas, aby wstrzymać manifestację. Trybunał zrozumiał jej doniosłość. Pozwólmy teraz znakomitemu obrońcy przemówić, by zapewnił ostateczny triumf sprawiedliwości.
Zerwała się znów burza okrzyków:
— Niech żyje Flora Travis! Precz z Farwellem!
Poczem robotnicy, posłuszni Watsonowi, opuścili salę.
— Takie manifestacje są rzeczą niedopuszczalną — zauważył cierpko prezydent. — Panie Lamar, proszę mówić dalej.
Oświadczenie Lamara było zwięzłe. Zadowolnił się wyliczeniem faktów, w które był zamieszany i uczynił to z wielką bezstronnością, nie podkreślając nawet specjalnie szlachetnych impulsów oskarżonej.
Następnie mówił jeszcze jako rzeczoznawca sądowy. Tu przedstawił teorję wpływów dziedziczności, przytoczył wypadki stygmatyzowania i zakończył przypomnieniem kuracji przeprowadzonych zapomocą sugestji i autosugestji. Wola jest wszechpotężną na niektóre przejawy zachwiania równowagi nerwowej. Czy Flora Travis może być wyleczoną? Z duszy swej i sumienia jako lekarz odpowiadam śmiało: Tak!
Doktor Lamar wrócił na swe miejsce, przeprowadzony powszechnym szmerem aprobaty.
Zaczęło się przesłuchiwanie świadków.
Najpierw stawił się lichwiarz Karol Bauman. Podniecony i wielomowny zabrał głos z zadowoleniem. W patetycznych wyrażeniach odmalował cierpienia, jakie przeszedł uwięziony w swej szafie ogniotrwałej, oraz cierpienia jeszcze większe, wywołane kradzieżą książki z pokwitowaniami.
— Milcz, Bauman, ty stary łotrze, kanalio! — odezwały się głosy z głębi sali.
Bauman przerwał przerażony.
— Aby uniknąć podobnych zajść, które muszę zganić, — odezwał się przewodniczący, — poproszę pana, panie Bauman, abyś pan przerwał te panegiryki swego przemysłu.
Bauman chciał zaprotestować.
— Dziękuję panu, pana zeznania skończone, — rzekł przewodniczący.
Lichwiarz wyszedł, przeprowadzony dyskretnie rzucanemi wyzwiskami.
Wywołani następnie jako świadkowie: Ted Drew i tajemniczy hrabia Cherteck nie zjawili się wcale. Pierwszy z nich uważał za odpowiednie wyjechać w dłuższą podróż. Co się tyczy Chertecka, jak się przekonano, szpiega na rzecz Niemiec, natychmiast po nieudanej próbie zniknął bez śladu.
Następnie zeznawali świadkowie bez znaczenia.
Wreszcie wywołano Silasa Farwella.
Jak można było przypuszczać, człowiek ten starał się obciążyć Florę z całym swoim cynizmem. Dając ujście nienawiści swej i uczuciu zemsty opisał szczegółowo fakt kradzieży, której padł ofiarą.
Gordon musiał milczeć, aby nie wydawało się, że zajmuje się swoją sprawą osobistą. Ale przewodniczący, mimo urzędowej swej bezstronności, nie uważał za stosowne przestrzegać takiej dyskrecji i kiedy Farwell skończył swe zeznanie, zapytał go ironicznie:
— Wypada myśleć, że szkoda, wyrządzona przez tę kradzież świadkowi jest więcej moralna niż materialna, albowiem nie wniósł on skargi cywilnej w tym procesie. Widocznie więc darowuje szlachetnie tych siedmdziesłąt pięć tysięcy dolarów, które mu ukradziono.
Ironia ta nie przypadła wcale do gustu Silasowi. Blady z wściekłości nie ośmielił się odpowiedzieć.
Świadkowie odwodowi byk słuchani z wielkiem zainteresowaniem. Między nimi znajdowali się ci wszyscy, dla których interwencja Flory równała się cudowi Opatrzności. Więc padały tu entuzjastyczne słowa wdzięczności dla Flory, upodobniającej się raczej do dobrodziejki niż do winnej.
Przy przesłuchaniu Mary wzruszenie doszło do szczytu, a wierna opiekunka, mówiąc o swej ukochanej pupilce, znalazła słowa proste, a tak szczere i piękne, że publiczność płakała.
Przewodniczący oddał głos oskarżycielowi publicznemu. Prokurator, pan Tramelson, miał zadanie bardzo ciężkie i delikatne. Wybrnął z tego, przyjmując jako zasadę sprawiedliwość surową i ślepą. Sprawiedliwość, — według p. Tramelsona, — musi sądzić o faktach samych, nie bawiąc się w rozstrząsanie intencyj.
— Zasady są zasadami i na nich spoczywa cały budynek społeczny. W imię tych zasad żądam od trybunału skazania, nie sprzeciwiając się jednakże, by przyznano Florze Travis korzystanie z dobrodziejstwa okoliczności łagodzących.
Oskarżenie to, umiarkowane bardzo w treści i formie, przyjęto przychylnie.
— Obrońca Gordon ma głos!
Adwokat Flory wstał i zaczął przemawiać głosem pięknym, muzykalnym, jednającym mu sympatię słuchaczy. Krasnomóstwo jego polegało przytem na przekonywaniu publiczności wywodami prostemi i bardzo logicznemi. Opowiadając od początku historię przygód Flory Travis, wykazał jasno, że czyny zarzucone oskarżonej, uwieńczone były wynikiem pomyślnym. Następnie przesunął przed przysięgłymi szereg postaci „ofiar“ jej postępowania, ale główne uderzenie zachował dla Silasa Farwella, co spotkało się ze szmerem sympatii publiczności.
Odpowiadając na zarzuty prokuratora Gordon mówił:
— Wypadek panny Flory Travis jest, — że się tak wyrażę, — „wyjątkiem wyjątkowym“. Czyny, przez nią popełnione, miały konsekwencje szczęśliwe, co ich nie usprawiedliwia — zgadzam się z tem. Ale może zapewnić Prześwietny Sąd i PP. Przysięgłych, że czyny te nie powtórzą się więcej. Straszliwy wpływ dziedziczności, której przyczyny i skutki, przed chwilą doktor Lamar tak świetnie przedstawił, już nie istnieje. Dzięki energicznemu leczeniu woli i surowej moralności, panna Travis jest już wolna od zgubnych wpływów.
Wyzdrowienie jej jest zupełne i to stanowi gwarancję na przyszłość!
W dalszem wspaniałem przemówieniu Gordon żądał, by Florę Travis oddano tej, która ją wychowała, a która zjawiła się na rozprawę błagać o łaskę.
— Prawo ściga mniej Florę Travis niż Czerwone Koło, ten znak szaleństwa i zbrodni. Otóż Czerwone Koło przestało istnieć. Przeszło już do dziedziny legendy. Czyż wiemy, jakie pozostanie po nim wspomnienie? Być może, iż kiedyś w bajkach opowiadanych przez babcie dzieciom i wnukom, będzie mowa o dobrej wróżce, która dzięki talizmanowi Czerwonego Koła, hojnie wynagradzała dobrych a surowo karała złych... A czyż możliwą jest rzeczą, by bajka ta kończyła się w ten sposób, że dobra wróżka została ukaraną za swą szlachetność i wielkie serce?
— Panowie, Flora Travis powinna być wolna!
Sprawa była wygrana.
Sędziowie przysięgli zaprzeczyli jednogłośnie wszystkim pytaniom. Trybunał ogłosił wyrok, uwalniający Florę Travis od winy.
Wówczas Flora rzuciła się w ramiona swej matki, szlochającej ze wzruszenia, poczem ucałowała swoją wierną Mary. Maks Lamar z sercem przepełnionem radością niewysłowioną, zbliżył się do ukochanej, całując z szacunkiem jej dłoń. A uścisk ręki dany Gordonowi, świadczył wymownie o jego wdzięczności, podziwie i przyjaźni.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maurice Leblanc i tłumacza: anonimowy.