Czerwony Krąg/24
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony Krąg |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | A. Dittmann, T. z o. p. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | The Crimson Circle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
— Associated Merchants Bank jest upoważniony wypłacić 10.000 funtów tytułem nagrody temu, kto złoży dowody, pozwalające na uchwycenie i ukaranie przywódcy bandy szantażystów i morderców, zwących się „Czerwonym Kręgiem“. Prócz tego minister spraw wewnętrznych zobowiązuje się zwolnić z kary każdego członka tej bandy, o ile nie zostanie mu udowodnione rozmyślne morderstwo, pod warunkiem, że dostarczy wspomnianych powyżej dowodów.
Ogłoszenie to zjawiło się na wszystkich tablicach plakatowych, w każdem oknie urzędu pocztowego oraz na czarnych deskach, mieszczących obwieszczenia policji.
Derrick Yale przeczytał to, wracając do biura i zadumał się nad kwestją, jakie może wywołać wrażenie na drobniejszych agentów bandy.
Talja odczytała także ogłoszenie z omnibusu, który stanął właśnie obok tablicy i uśmiechnęła się. Ale najbardziej wzruszony był Harvey Froyant, a twarz jego oblał rumieniec młodzieńczy. Miast jechać do biura, wrócił do domu i dobył z szuflady biurka listę numerów zrabowanych mu banknotów, którą zestawił z wielką starannością, z umiłowaniem niemal.
Własnoręcznie odpisał ją, co mu zajęło czas niemal do białego rana. Skończywszy, wystosował list do pewnego biura adwokackiego, zajmującego się wyszukiwaniem skradzionych i zgubionych rzeczy, włożył weń listę i sam zaniósł na pocztę.
Biuro Heggittsów oddało mu już nieraz znaczne usługi. Nazajutrz rano przybył senior, szef Mr. James Heggitts we własnej osobie, mały, sucherlawy człowieczek, pociągający nieustannie nosem.
Firma Heggittsów nie cieszyła się wielkim szacunkiem, ani też uznaniem współkolegów, ale miała mnóstwo roboty, a chociaż klijenci znajdowali się przeważnie w konflikcie z prawem, nieraz także ludzie uczciwi udawali się tu, celem odzyskania cennych rzeczy, „ściągniętych“ przez długopalcowych specjalistów. Dziwnym zbiegiem okoliczności udawało się bardzo często Heggittsom, położyć dłoń na ramieniu tego, czy owego, który „słyszał“ o rzeczy straconej i w większości wypadków, odzyskiwali właściciele... za pewną opłatą... swą własność.
— Otrzymałem pańskie zawiadomienie — rzekł mały adwokat — i odrazu mogę powiedzieć, że żaden z tych banknotów nie pójdzie drogą normalną! — tu przerwał śliniąc wargi i patrząc ponad głowę Froyanta. — Największy paser zniknął!
— Któż to taki?
— Brabazon! — odrzekł znienacka adwokat, a Froyant spojrzał nań, zdumiony wielce.
— Czy masz pan na myśli właściciela banku? — spytał.
— Tak! — potwierdził Heggitts. — Robił on największe w mieście obroty skradzionymi pieniędzmi. Przez bank jego przechodziły, bez zwrócenia uwagi, ogromne sumy, gdyż miał stosunki z zagranicą i nieustannie zmieniał pieniądze dla celów eksportu, tak że wyśledzenie było wprost niemożliwością. Wiedzieliśmy o tem! To znaczy, mieliśmy pewne podejrzenie. Mając pewność, jako adwokaci, zawiadomilibyśmy, oczywiście, władze. Przybywam z wieścią, że będzie bardzo trudno odzyskać te pieniądze. Większość skradzionych banknotów zmienia się na placach wyścigowych, ale bardzo dużo wędruje za granicę, gdzie łatwiej zmienić, skutkiem niedostatecznej kontroli. Powiadasz pan, że to sprawka „Czerwonego Kręgu“?
— Czy znasz pan tę bandę?
Adwokat potrząsnął głową.
— Nie miałem z tymi ludźmi nigdy do czynienia, — odparł — ale słyszałem i wiem, co to za ziółka. Jest możliwe, że Brabazon pracował dla nich świadomie, lub nie wiedząc o tem, a w takim razie będą oni mieli wielką trudność w wyszukaniu innego pasera. Cóż mam uczynić, jeśli natrafię na ślad banknotów i człowieka, który je puszcza w obieg?
— Proszę mnie niezwłocznie zawiadomić, nie wspominając o tem nikomu! — powiedział Froyant. — Idzie tu, jak pan wie, o życie, bowiem jeśli „Czerwony Krąg“ dowie się, że chcę odzyskać pieniądze, może być ze mną źle.
Adwokat potwierdził.
Czerwony Krąg zainteresował go widocznie, gdyż pozostał przy tym temacie, zadając pytania, a Mr. Froyant nie spostrzegł, że go wzięto na spytki.
— To zupełna nowość w świecie zbrodniarzy! — powiedział. — Nie dziwi mnie, że we Włoszech czyni wymuszenia pod grozą śmierci „Czarna Ręka“, ale nie przypuszczałem, by coś takiego było możliwe u nas. Najdziwniejsze, iż Czerwony Krąg jest niedosięgalny. Sądzę, że całą t. zw. bandę stanowi jeden tylko człowiek, któremu służą liczni pomocnicy, nie znający się wzajem. Spełniają oni częściowe zlecenia. Inaczej dawnoby wszystko wyszło na jaw. To, że się nie znają, daje trwałość bandzie.
Wziął kapelusz.
— Czy znał pan Feliksa Marla? — spytał jeszcze adwokat. — Jeden z klijentów naszych obwiniony jest o włamanie do niego. To Mr. Barnet. Musiałeś pan słyszeć o nim.
Froyant nie słyszał o Barnecie, ale Marl interesował go tak niemal, jak Czerwony Krąg adwokata.
— Znałem Marla! — rzekł. — Dlaczegóż pan pytasz?
Adwokat uśmiechnął się.
— Dziwny to był człowiek, wprost zdumiewający w niektórych wypadkach. Jako członek bandy okradał banki francuskie. Był u mnie dziś jego adwokat. Zgłosiła się jakaś pani Marl po spadek i opowiedziała całą historję. On i niejaki Lightman zrobili we Francji majątek, zanim ich przyłapano. Marl poszedłby był pod gilotynę, ale zdradziwszy wspólnika, zeznawał po myśli prokuratora i to go ocaliło. Lightman, o ile wiem, został ścięty.
— Pyszny był tedy człowiek Mr. Marl! — uśmiechnął się Froyant z ironją.
— Wszyscy jesteśmy jemu podobni, — powiedział adwokat — gdy z życia naszego spadnie maska.
Ale Mr. Froyant oświadczył, że jego życie jest otwartą księgą.
Brabazon był tedy paserem kradzionych pieniędzy, a Marl skazanym na śmierć mordercą. Froyant dziwił się, że Marl przetrzymał długie, a ciężkie więzienie, jednocześnie wielce rozradowany, iż interesy jego z nieboszczykiem nie wypadły gorzej.
Pojechał do klubu na posiłek wieczorny i oto nagle, w świetle latarni własnego auta ujrzał ponownie ogłoszenie, przypominające, że jest obecnie uboższym o 50 000 funtów, niż mu się to wydawało rano.
— Dziesięć tysięcy nagrody! — mruknął. — Ba! Któż zechce świadczyć w tej sprawie? Nawet Brabazon, sądzę, nie śmiałby tego uczynić.
Ale nie znał dobrze Brabazona.