Czerwony błazen/Rozdział VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony błazen |
Wydawca | Drukarnia Bankowa |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Zakłady Graficzne "Drukarnia Bankowa" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pani Hala spała. Ciężkie jedwabne zasłony pogrążyły jej buduar w zupełnym mroku. Bojąc się, by światło dzienne nie zakłóciło jej snu, pani Hala kazała wczoraj oprócz żaluzji jeszcze ciężkiemi portjerami przysłonić szyby okienne. Troska pięknej pani o wypoczynek była zupełnie zrozumiała; onegdaj była do późnej nocy na balu u Kleskich, wczoraj z Łotkiewiczami w Wielkim na premjerze „Pana Twardowskiego“, później z nimi na kolacji w Europejskim i, wracając do domu, czuła się szalenie zmęczona. Zmęczenie to fatalnie odbiło się na jej cerze i na oczach. Skóra na skroniach nieco przyżółkła, w białkach oczu zauważyła dwie cieniutkie krwawe żyłki. Pani Hali zależało zaś specjalnie na tem, by dziś dobrze wyglądać, — w południe miała się widzieć z Wikiem Skarskim u Lourse’a, wieczorem miała być na dobroczynnym balu w sali pompejańskiej w kostjumie „bérgére“. Rotmistrz Marchwicki już od kilku dni dopytywał się Belcię Łotkiewiczową, czy Hala na tym balu będzie. Piękna pani czuła, że ten śmieszny a taki ładny chłopak szaleje za nią. Wiedziała, że i Wik będzie. Chciała ich obu mieć razem, chciała wykazać Łotkiewiczowej, że Wik bezwarunkowo jest piękniejszy, ma o wiele więcej rasy, niż Marchwicki, a przedewszystkiem ma nietylko piękne, ale i mądre, inteligentne oczy.
Pani Hala czuła jednak, że bal w sali pompejańskiej nie będzie dla niej clou w tego rocznym karnawale, — najpierw te ślady zmęczenia, które, kto wie, czy znikną zupełnie do wieczora, potem ta przeklęta peruka... Karol zamówił dla niej białą perukę w Paryżu. Przesyłka przyszła, ale peruka w kilku miejscach była rozfryzowana. Pani Hala oddała ją do „Mieczysława“, by loki poprawił. Perukę przyondulowano tak fatalnie, że wyglądała jak poirytowany pinczerek. Aż spłakała się pani Hala wczoraj, widząc tak ordynarną i bez gustu zrobioną ondulację. Co gorsze, Łotkiewiczowa radziła oddać perukę do „Ewarysta“, a nie do „Mieczysława“, — pani Hala uparła się i teraz ma za swoje... Nawet pokojówka Felka do łez się uśmiała z tych pudlich loków.
Fatalna robota fryzjera byłaby zupełnie spędziła sen z oczu pani Hali, gdyby nie wspomnienie balu u Kleskich i myśl o tym kochanym Wiku, który wczoraj z pewnością całą noc latał, by dowiedzieć się czegoś o czerwonym błaznie. Myśl o Wiku, drepczącym całą noc za jakimś czerwonym błaznem, wydawała się tak zabawna pani Hali, że zapomniała o peruce i zasnęła mocno i głęboko z lekkim uśmiechem na pięknej twarzy.
Była godzina dziewiąta rano, gdy ktoś silnie zadzwonił do mieszkania państwa Karolów Mertingerów. Lokaj otworzył i był niezmiernie zdziwiony, widząc w drzwiach olbrzymiego wzrostu mężczyznę w mundurze komisarza policji.
— To pewnie wedle córki stróża — pomyślał zakłopotany lokaj.
Komisarz policji wszedł do poczekalni.
— Czy pan Karol Mertinger w domu?
— Niema, — odpowiedział służący — ale pewnie jest w banku przy ulicy Senatorskiej.
— A pani Mertingerowa?
— Pani jest, ale śpi.
— Proszę obudzić.
— Kiedy pani budzić nie wolno, a potem, co ma nasza pani z policją?
— Proszę zbudzić! — tubalnym głosem rozkazał komisarz.
Lokaj podrapał się w głowę, — w takiej sytuacji nigdy nie był.
— Niech pan poczeka — niechętnie odburknął komisarzowi i powoli powlókł się do kuchni, by z Felką tę delikatną sprawę załatwić.
— Może tam i stary coś przeskrobał... — licho wie, może naszego starego coś pociągnęło, teraz chcą go wdusić do paki — myślał Stefan, wlokąc się do kuchni.
Narada z Felką i kucharką trwała dość długo, zanim pokojówka zdecydowała się wejść do buduaru pani Hali.
Cicho jak kot stąpała pokojówka po miękkim dywanie, bez szelestu rozsunęła ciężkie portjery, podniosła żaluzje i wpuściła do pokoju snop promieni jasnego, zimowego słońca. Złote, ciepłe promienie spadły na łóżko, na koronkową pościel, na twarz śpiącej. Pani Hala nie przebudziła się. Felka stanęła blisko łóżka i delikatnie nachyliła się nad swoją panią.
— Proszę pani, jakiś komisarz policji w bardzo pilnej sprawie chce z panią pomówić.
Pani Hala teraz dopiero otworzyła oczy — nie rozumiała jeszcze, co do niej Felka mówi. — Skrzywiła się niecierpliwie.
— Ach Felka, — jaka ty jesteś nieznośna, budzisz mnie tak wcześnie. — Wyraźnie mówiłam, że dopiero o jedenastej możesz wejść do pokoju. Jeśli przyszedł ktoś z policji, to może do pana, ale nie do mnie. Doprawdy, że ciebie trudno czegoś nauczyć.
— Kiedy, proszę pani, naszego pana znów całą noc w domu nie było. Jak wyszedł wczoraj w południe, to dotychczas go nie widziałam. Komisarz policji mówi właśnie, że do pani ma pilny interes.
Sercem pani Hali targnął jakiś dziwny niepokój. — Szybko zerwała się z łóżka. Felka podała jej biały koronkowy szlafroczek, ubrała panią w pończochy i ranne pantofle. Pani Hala siadła przed lustrem, kazała sobie upiąć włosy, sama przypudrowała twarz, poczerniła brwi i rzęsy. Zanadto była kobietą, by nawet komisarzowi policji pokazać się bezpośrednio po zakłóconym śnie.
Długo musiał komisarz Borewicz czekać, nim poproszono go do salonu.
— Najmocniej panią przepraszam, że ośmieliłem się o tak wczesnej porze prosić o chwilę rozmowy. Obowiązki policji są jednak przykre... Chciałem panią zapytać, kiedy wczoraj po raz ostatni widziała pani męża, bo od służby zdołałem się już dowiedzieć, że pana Mertingera całą noc w domu nie było.
— Wczoraj jadłam razem z mężem obiad. Po południu mąż wyszedł do banku, wieczorem byłam w teatrze i męża nie widziałam, — ale przepraszam pana, do czego potrzebne są panu te informacje?
— Chcę ustalić, czy człowiek, którego dotknęło nieszczęście wczoraj w kabarecie „Złoty Ptak“, jest rzeczywiście mężem pani.
Pani Hala przybladła.
— Nieszczęście... ale czy panowie się nie mylą... Panie komisarzu, proszę mi całą prawdę powiedzieć. Jestem przygotowana na wszystko... Czy mąż mój popełnił jakiś czyn występny?
— Nie.
— Czy żyje?
— Nie żyje.
Pani Hala zerwała się z fotela, tłumiąc ręką bicie serca.
— Ależ mój mąż był zupełnie zdrów, nigdy nie chorował, więc skądżeż ta nagła śmierć?
— Mąż pani został zamordowany.
— Jezus, Marjo!!! — przez kogo?
— Właśnie, że sprawcy nie znamy i staramy się go odszukać. W wyszukaniu morderców może być nam pani bardzo pomocna, i dlatego proszę Panią o zdobycie się na chwilę równowagi i spokoju. Chcę od pani otrzymać kilka informacyj. Czy mąż pani często przebywał wieczorami poza domem?
Pani Hala padła na fotel, — długa chwila upłynęła, zanim zdobyła się na tyle równowagi, by móc odpowiedzieć na pytanie.
— Bardzo często, prawie codziennie. Fakt, by mąż spędził wieczór w mojem towarzystwie w domu, należał od lat kilku do rzadkości. Wieczory spędzał albo w banku, albo w klubie myśliwskim, albo...
— Albo?
Pani Hala spuściła powieki.
— ... albo u swojej przyjaciółki.
— Czy mogłaby mi pani podać kilka szczegółów o przyjaciółce męża? Rozumie pani, że nie jest to prywatna ciekawość, — jedynie chęć wytropienia morderców zmusza mnie do stawiania tak niemiłych pytań.
— Owszem. Przyjaciółka mego męża przed dwoma jeszcze laty była maszynistką w jego banku. Pokazywano mi ją w teatrze i na ulicy. Jest to młoda, przystojna dziewczyna o mało inteligentnym, i bardzo wyzywającym typie. Ubiera się bardzo dobrze, często widywałam ją w towarzystwie jakiejś staruszki, prawdopodobnie matki. Wiem, że mąż wynajął i umeblował dla niej jakieś duże mieszkanie przy Jasnej. Nazywa się podobno Zofja Potoralska. Więcej nic nie wiem w tej sprawie, a zrozumie pan komisarz, że zbytniej ciekawości w tym kierunku nigdy nie objawiałam.
Komisarz Borewicz skłonił głowę na znak zrozumienia.
— A nie wie pani, czy pannę Potoralską łączyło cośkolwiek z kabaretem, teatrzykiem, baletem, czy w tych sferach miała ona jakieś znajomości?
— Tego nie wiem.
— A czy nie słyszała pani przypadkiem, by mąż w zdobyciu względów panny Potoralskiej natknął się na jakiegoś zazdrosnego rywala lub mściwego brata?
— Nie słyszałam.
— A teraz jeszcze jedno przykre pytanie, które niech pani usprawiedliwi moim obowiązkiem urzędnika śledczego. — Czy nikt z powodu zazdrości o panią nie targnął się na życie jej męża?
— To wykluczone!!!
Komisarz Borewicz nie spuszczał oczu z pani Hali, badając, jakie wrażenie wywołało na niej to pytanie. Pani Hala zniosła je spokojnie, i żaden nerw jej twarzy nie drgnął.
— Kończę już obowiązki inkwizytora i proszę o odpowiedź tylko na to ostatnie pytanie: czy wydaje się pani możliwe, by jej mąż wieczory spędzał w „Złotym Ptaku” i występował na scenie, jako czerwony błazen, tając to przed panią i otoczeniem?
— Uważam to za zupełny absurd. Przedewszystkiem Karol był zamożnym człowiekiem i nie miał potrzeby zarobkować na scenie, potem mąż mój nie był ani dowcipny, ani nie posiadał głosu, grać nie umiał na żadnym instrumencie. A zresztą, — w tej chwili przypomniałam sobie fakt, który zupełnie zbije pańskie przypuszczenie: przed kilku dniami byłam wraz z mężem i państwem Druskimi na występie czerwonego błazna. A rozdwojenie osoby jest chyba niemożliwe...
— A jak zachowywał się mąż pani w chwili występu czerwonego błazna? — Czy nie był zdenerwowany?
— Nie, — jak zwykle w teatrze, spał...
Komisarz Borewicz pożegnał panią Mertingerową, dziękując za informacje.
Na odchodnem zapytał, czy ciało zabitego ma być przewiezione do domu, czy też do jednego z kościołów lub kaplic. Pani Mertinger obiecała telefonicznie wydać swe dyspozycje...
Po wyjściu komisarza policji pani Hala przeszła do pokoju męża. Dziwne przeżywała wrażenie, nie mogła sobie uświadomić, czy wizyta komisarza policji i straszna wiadomość o morderstwie była halucynacją, czy jakimś dziwnym snem, czy też rzeczywistością.
Najwięcej zdziwiło panią Halę, że po rozmowie z komisarzem czuje, że straszna wiadomość, która tak ją w pierwszej chwili przeraziła, nie wstrząsnęła nią aż tak głęboko, jakby wstrząsnąć powinna. Pani Hala była przerażona, ale to nie przeszkadzało jej myśleć chłodno nawet o drobiazgach. Pani Hala przypominała sobie nawet, że przerwano jej sen. Świadomość tego wywołała w niej uczucie zmęczenia. Położyła się na otomanie, przykrytej puszystem futrem białego niedźwiedzia. Przez chwilę próbowała nawet zasnąć, po kilku sekundach uświadomiła sobie, że nie ma potrzeby spać i dbać o swój wygląd, bo ani do Lourse’a, ani na bal do hotelu Europejskiego pójść nie może, bo od dziś dnia jest wdową.
I znów zdawało się pani Hali, że śni.
— Jestem wdową, jestem wdową... — powtórzyła kilkakrotnie głośno, chcąc w ten sposób skonstatować, że nie śni. Głos swój słyszała wyraźnie, wykonała kilka ruchów ręką, z których dokładnie zdawała sobie sprawę, — więc doprawdy to nie był sen...
Pani Hala zaczęła przedewszystkiem zastanawiać się nad tem, dlaczego po stracie męża nie płacze, dlaczego nie rozpacza i nie czuje się nieszczęśliwa?
Ogromnie łatwo znalazła odpowiedź na to pytanie.
Wyszła zamąż za bogatego Mertingera, ponieważ wiedziała, że on otoczy ją zbytkiem. W chwili, gdy Mertinger oświadczył się o nią, nie kochała nikogo, żadnej więc walki psychicznej nie potrzebowała z sobą staczać. Męża również nie kochała. Wychodząc zamąż, była piękna, nie posiadała jednak żadnych kwalifikacyj ani na żonę, ani na kochankę. Sprawy gospodarstwa domowego były dla niej obojętne, i niechętnie zajmowała się niemi, rozmowy z mężem o jego spekulacjach finansowych nie interesowały jej zupełnie, zresztą były to zbyt trudne tematy dla jej umysłu i męczyły ją szybko. Pieszczoty przyjmowała początkowo z jednakowym uśmiechem, później z jednakowym grymasem niezadowolenia, nie odczuwając w nich przyjemności. Często zazdrościła przyjaciółkom temperamentu i zmysłowości. Chciała w sobie to samo odnaleźć czy wyrobić, — chciała dojść do tego, żeby dla pieszczoty męża, lub dla zdobycia kochanka być zdolną do ofiar, do rezygnacji z wygód i dobrobytu. W żaden sposób na dnie duszy i serca nie mogła znaleźć takiej iskry, któraby dała się rozdmuchać w ogień. Próbowała lekturą rozbudzić swoje zmysły, czytała dziesiątki bezwartościowych romansów francuskich, bezwartościowych, ale bogato wydanych nowel i powieści najmodniejszych zagranicznych propagatorów pornografji, sama prosiła męża, by oprowadzał ją po przybytkach podkasanej muzy, aż jej się to wszystko... znudziło.
Karol po roku zniechęcił się do żony, szukał ujścia dla swego temperamentu poza domem. Pani Hala była z tego zadowolona, uwalniało ją to od roli ofiary. Jeśli istniała jakaś mała doza energji i temperamentu w pani Hali, to ta objawiała się jedynie w salonie Zmigrydera lub Hersego, gdy kombinowała z dyrektrysą nową suknię balową, płaszcz lub kostjum. Bal, raut, czy spacer, stanowiły dla pani Hali tylko wtedy atrakcję, gdy wiedziała, że nową toaletą potrafi wzniecić zazdrość swych przyjaciółek, a u mężczyzn podziw dla swej elegancji i dobrego smaku.
Po kilku latach w usposobieniu pani Hali zaczęły jednak zachodzić pewne zmiany. Atmosfera salonów i sal balowych zaczęła ją ciągnąć sama przez się. Gdy mąż zażądał, by w swoich salonach urządzała five o’clocki i rauty, pani Halina chętniej zgodziła się na tę propozycję, aniżeli nawet mąż tego oczekiwał.
Młoda, piękna żona bankiera była na każdym balu, raucie czy koncercie oblężona przez mężczyzn. Ten kręcący się obok niej korowód czarnych fraków sprawiał jej satysfakcję, — pozwalał triumfować nad przyjaciółkami, odbierać zazdrosne spojrzenia innych, mniej szczęśliwych kobiet. Pani Hala chciała korowód ten jeszcze bardziej zwiększyć i na długo przy sobie utrzymać, starała się być uprzejmą, dowcipną, interesującą, pozwalała nawet na śmiałe dwuznaczniki, na wyraźne niedomówienia... Powoli, w ogniu flirtu, w szepcie zwierzeń w pani Hali zaczynała budzić się kobieta. Karol Mertinger nie zastanawiał się nad temi zmianami w usposobieniu żony. Doskonała konstelacja dla interesów walutowych pochłaniała całkowicie jego uwagę, a poza tem zgóry miał już urobione przekonanie, że tylko poza domem może znaleźć odpowiednią dla swego usposobienia kochankę.
Korzystając z olbrzymiej swobody, pani Halina coraz częściej wracała do domu ze wspomnieniem miłej rozmowy z tym, lub innym młodym człowiekiem, coraz częściej zatrzymywała w swej pamięci sylwetkę któregoś z sympatycznych adoratorów.
W tym czasie poznała Wika Skarskiego. Wik mógł się podobać. Nietylko warunki zewnętrzne jednały Wikowi sympatję kobiet, umiał on być raz powściągliwy, raz brać kobiety na tę umiarkowaną nonszlancję, czasem na cynizm, a czasem nawet na romantyzm.
Dalej, Wik cieszył się wśród kobiet opinją bardzo dyskretnego młodego człowieka, co stanowi najlepszą rekomendację na kochanka.
Wspomnienie Wika, ostatnia zabawa u Kleskich skierowały myśli pani Hali ku „Złotemu Ptakowi“ i tragedji Karola. Pani Hala chciała wstać i telefonicznie wezwać do siebie prokurenta banku męża i siostrę, by z nimi omówić szczegóły pogrzebu i stan interesów, w jakich mąż ją pozostawił, gdy do pokoju weszła pokojówka, niosąc śniadanie. Na tacy leżał list. Pani Hala szybko przedarła kopertę i przeczytała nerwowo skreślone na arkusiku litery. List pisany był ręką Wika. Szybko przebiegała oczyma po białej kartce papieru, wreszcie list wypadł jej z ręki, — pani Hala ukryła twarz w poduszkach, i spazmatyczny płacz wyrwał się z jej krtani...