<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazys Puida
Tytuł Czerwony kogut
Pochodzenie Czerwony kogut
Wydawca G. Gebethner i Spółka
Data wyd. 1913
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków; New York
Tłumacz Kazys Puida
Tytuł orygin. Raudonas gaidys
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.

Cudowna noc letnia!
Na błękitnym firmamencie igrają miliardy jasnych ocząt w wesołym tanie, jak rusałki w wodach zaczarowanego jeziora. W łącznej przestrzeni nie słychać gwaru dnia. Czasami koń parsknie, lub zaszczeka drażniony przez pastuchów pies — i znowu cisza, owa wymowna, spokojna, pięknością a tajemnicą nasiąknięta cisza. Czasami zaleci z odległych sadyb niejasny, głuchy szum i, jak zawstydzony hulaka, rozściele się po ziemi, przytuli się do niej i zamrze. Myśl, na wspomnienia czujna, jeszcze wyczekuje głośnego zawodzenia derkacza, które z wielkiemi przerwami dochodzi z jarzyn, lecz takie niewesołe, trwożne... Zamilkła orkiestra koników polnych i darmo jej wyczekujesz. Nietoperz przelatuje ponad głową i blizką jesień wróży.
Wszystko wokół odpoczywa, milczy.
A tam, daleko, polami, przez jarzyny sunie jakiś szary cień. Szybkimi, nerwowymi kroki idzie wprost na paszę.
Klimka podnosi co pewien czas głowę i pyta sam siebie:
— Kto to może iść?
Wpatrywał się uważnie w ten posuwisty cień na tle nocnego światła, a rozigrana myśl zgadła:
— Magdzia!
Naraz krzaki zakryły cień. Za chwilę Magdzia stała już obok Klimki.
— Poco ty tu? — zapytał zdziwionym głosem, nie podnosząc się z ziemi.
Magdzia milczała. Prawą ręką ściskała pierś, oddychała ciężko i rozglądała się bojaźliwie.
— Tu nikogo niema — zapewniał Klimka, gdy zauważył jej niepokój.
Magdzia usiadła obok niego.
— Widzisz... ledwo mi się udało... tak śpieszyłam... bałam się, żeby kto... żeby nie zobaczył — mówiła z wielkiemi przerwami.
— Nie potrzebne to wszystko.
— Tak dawno rozmawialiśmy...
— A co za korzyść z tego?
— Ty znowu po dawnemu. Dziś porwałeś się na ojca... a przecież obiecałeś...
— Głupi byłem, to przyobiecałem...
— Cóż ty... — nagle urwała. Czuła, że tak przemawiając do niego, nic nie wskóra.
— Widzisz, Janeczku, ty taki dobry byłeś dla mnie ostatnimi czasy, nie wymyślałeś, nie kłóciłeś się z nikim...
— Na co te głupstwa pleciesz?
— To nie głupstwa, Janeczku, nie. Ojciec powiadał, że oskarży ciebie przed policyą za odgrażanie się.
— Przed policyą! — zdziwił się Klimka.
— Przecież odgrażałeś się przy ludziach, że albo zabijesz go, albo spalisz?
— Odgrażałem się i zrobię — stanowczo odpowiedział Klimka.
Magdzia milczała chwilkę.
— Poco wczoraj Żydowin jeździł z tobą na paszę? — zapytała nagle.
Klimka wytrzeszczył oczy.
— Czego wy wszyscy chcecie ode mnie! — zawołał. — Przyczepili się, jak pijawki, i ssą. Dajcie mi już raz święty spokój!
— Nie gniewaj się, Janeczku, ja ci przecież dobrze życzę: chciałam powiedzieć tobie, że on nicpoń, żebyś ty jego nie słuchał — prędko tłómaczyła Magdzia.
— Ja nikogo nie słucham.
— Nieprawda! — zaprzeczyła. — Ty słuchasz go, ja wiem. Póki jego nie było u nas, inny byłeś... Teraz znowu rozpoczynasz.
— Nie ja rozpoczynam.
— Dawniej nie napadałeś.
— I teraz nie napadam, tylko chcę dług spłacić.
Ziąb wstrząsnął Magdzią. Wyczuwała blizkie nieszczęście.
— Janeczku, idź ty od nas... idź jeszcze tej nocy... tak będzie lepiej i tobie, i mnie, i wszystkim nam...
Żal zrobiło się Klimce tej dziewczyny dla jej dobroci. Przykro mu było a zarazem złość go brała na samego siebie za to, że pomimo woli usłuchał tego nicponia. Nagle pomyślał: — Co komu przeznaczone, nie ujdziesz tego — i rzekł do Magdzi:
— Idź, ukochana, do domu! Dowie się ojciec, będzie się gniewał, a może i wybije za wdawanie się ze mną.
W jego głosie było tak wiele czułości, wdzięczności dla tej dziewczyny, która jedna tylko po ludzku zwracała się do niego. Zarazem dawały się słyszeć i akordy wielkiego bólu, że tak niesprawiedliwie z nim się obchodzono.
— Idź, Janeczku, od nas... idź zaraz — prosiła Magdzia.
— Nie! — stanowczym, drżącym z nawału wzruszeń głosem odparł Klimka. — Nie pójdę!
Po chwili dodał:
— Niech się stanie, co stać się ma...
Wstał i odszedł od Magdzi. Ale nagle przystanął, powrócił i dobitnie przemówił:
— Nie myśl, że ja się na ciebie gniewam... Z was wszystkich ty jedna byłaś dla mnie dobra i żal mi ciebie, Magdziu, żal, jak rodzonej siostry...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Kazys Puida i tłumacza: Kazys Puida.