<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazys Puida
Tytuł Czerwony kogut
Pochodzenie Czerwony kogut
Wydawca G. Gebethner i Spółka
Data wyd. 1913
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków; New York
Tłumacz Kazys Puida
Tytuł orygin. Raudonas gaidys
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.

Od samego poranku przyczepił się Żydowin do Klimki i dogadywał:
— Ty tak znowu zanadto nie traw się. W razie czego, ja tobie pomogę...
Klimka spojrzał na niego nienawistnym wzrokiem, lecz nic nie odpowiedział.
Przymilającym się tonem kusił Żydowin:
— Wielka rzecz, że on raz jeden sprał ciebie — dlatego właśnie nie powinieneś poddać się... koniecznie trzeba na swojem postawić.
— Ja tobie tak postawię, że ciebie Berel nie pozna! — rzucił Klimka.
— Irytuj się, ile chcesz, a mnie zdaje się, że nikomu nie wolno człowieka krzywdzić.
— Przeklęty kaznodzieja!...
— Jak mnie ojciec niewinnie sprał, wyszedłem z domu i po dziś dzień nie wróciłem — pochwalił się Żydowin.
Jak gdyby kto nożem dźgnął Klimkę w samo serce. W głowie momentalnie zbudziły się roje myśli i wrzały, plątały się, popychały jedna drugą, aż zmęczone umilkły. Wtedy podniosła się jedna, uprzykrzona, i tak rozgłośnie zaśmiała się wzgardliwym śmiechem w piersi, że Klimka upadł na duchu i nie ośmielił się nawet Żydowinowi spojrzeć w oczy, takim wyrodkiem wydał się sam sobie.
— Co tu dziewuchy słuchać — ciągnął Żydowin — ona zawsze oszuka człowieka i tyle.
Ledwo widzialną bólu nicią powlókł się ton tej odpowiedzi.
— Jakiej dziewuchy?
— No, a tej twojej kochanki...
— Co! — nie swoim głosem wrzasnął Klimka. — Ona moją kochanką! Kto tobie mówił? Jak ty mogłeś... — już nie władał sobą. Niesprawiedliwe skrzywdzenie dziewczyny tak go zabolało, że nie rozumiał co robi. Głuchym jękiem zabrzmiała cudza zniewaga w jego piersi i zmieszała się z ową starą — jego krzywdą. I jak gdyby na razie jaśniej uczyniło się, że czara krzywdy ludzkiej pełna po brzegi, że krzywdzą nietylko czynnie, lecz umieją jeszcze inaczej człowiekowi dopiec, aby podwoić jego utrapienie.
W czasie obiadu, jak zwykle, siedział sam jeden na swojej kłodzie, zdala od wszystkich. Nie napraszał się do kupy, bo nie chciał nikomu narzucać się i nic go tam nie ciągnęło. Zdaleka słuchał rozmowy i śmiechów, lecz nic nie mógł zrozumieć. Wewnętrzną gorączką trawiony, patrzał na tych ludzi, jak gdyby z innego świata, jak gdyby dopiero dziś należycie żądło ludzkie odczuł, jak gdyby pierwszy raz w życiu ujrzał tych ludzi takimi, jakimi oni naprawdę byli...
— Pójdę!... Teraz to już pójdę! — szeptał w nim jakiś obcy głos.
Lecz on nie słyszał, a gdyby był usłyszał, to nie pojąłby zaraz, nie zrozumiał, kto i poco w nim ten bunt zażega.
— Pójdę... nie pozostanę dłużej...
Przemówił do siebie półgłosem i tuż usłyszał głos Magdzi:
— Idź, Janeczku, idź, drogi... idź prędzej...
Podniósł oczy i zapewne pierwszy raz ujrzał Magdzię. Aż zdziwił się. Ani twarz, ani stan, ani oczy — wszystko nie to samo było, lecz jak gdyby zupełnie ktoś inny obok niego stał. Owa ambitna Magdzia, która raczyła znijść ku niemu z wyżyn chłopskiego arystokratyzmu i uczuciem przemówić, gdzieś znikła. W wyobraźni stał nowy człowiek: — on czuł jego krzywdę, pojmował swą wartość i nie zadowalał się rzeczywistością. Jaka ona piękna była! Ile w niej kobiecej wyniosłości! ile ciepłego uczucia i światła dla niego, ptaka bezdomnego!
— Tak, tak, pójdę... pójdę...
Odpowiedział nie swoim głosem i spojrzał na nią tak, jak jeszcze nigdy nie patrzał: — całą duszę, całe nagle zbudzone uczucie włożył w to spojrzenie, jako dzięk dla niej za jasne a minione chwile.
A Żydowin nie przestawał:
— E! Gdyby tak na mnie, to takbym policzył się z Matasem, że i zdychając popamiętałby.
— Jakbyś ty się policzył?
— Jabym umiał. Nie będę ciebie uczył. Niech każdy według siebie postępuje, ażeby mógł sam siebie zadowolić.
— Niech każdy swoim rozumem będzie rozumny...
— Właśnie, właśnie... i niech nie używa go jak odświętnego ubioru...
— Czego ty przyczepiłeś się do mnie?
— Bo ty podobasz się mnie... I nie mogę znieść, gdy kogo krzywdzą — przyznał się Żydowin.
Ze zwieszoną głową zebrał Klimka konie i wyjechał na paszę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Kazys Puida i tłumacza: Kazys Puida.