<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazys Puida
Tytuł Czerwony kogut
Pochodzenie Czerwony kogut
Wydawca G. Gebethner i Spółka
Data wyd. 1913
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków; New York
Tłumacz Kazys Puida
Tytuł orygin. Raudonas gaidys
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.

W kilkanaście minut potem wyszła Matasowa z chaty i niechcący spojrzała na odrynę. Wypuściła garnek z rąk i nie swoim głosem zawołała:
— Jezus Marya! gore!
Wybiegła Magdzia i ujrzała dym, walący przez szpary w drzwiach i przez dach. Ognia jeszcze nie było widać. Przypomniała sobie, że trzeba narzędzia rolnicze ratować, wybiegła za dom i niezwykle gromkim głosem zawołała na robotników.
Sąsiedzi, flisacy, mężczyźni, kobiety, kto tylko żył, śpieszyli z pomocą sąsiadowi. Wszystkie nieporozumienia i kłótnie zniknęły wobec nieszczęścia. Z wszystkich osad, z brzegu Niemna zbiegło się około stu łudzi i, jak kto mógł, tak dopomagał.
Jedna tylko Magdzia rzucała się od jednych ku drugim. To moczyła prześcieradła dla stojących na dachach i ratujących inne zabudowania, aby ich uchroniły od piekącego skwaru, to wynosiła nawóz ze stajni i rzucała na dachy, żeby nie dopuścić ognia do reszty zabudowań. A poprzez ten wrzask głośniejszym jękiem wył w jej sercu żal po większej stracie:
— Klimka... Jan... Jan...
Klimka przywiązał konie, nie śpiesząc się powracał do domu i patrzał na ten zamęt, którego sam był sprawcą. Na dachu szalała w kłębach czarnego dymu wszechpożerająca pieśń »czerwonego koguta«, snopami iskier wzbijała się w pogodny dzień i wzywała uśpionego snem niemocy koguta Klimki do wspólnego pienia, do wyrazu owej żywiołowej potęgi, co wiekami w piersiach ludzkich śni prabytu baśń, ludzkiej wartości bajkę... Wszedł na podwórze, zaraził się powszechną nerwowością i rzucił się do pracy odważniej od wszystkich.
Powracając z młyna, ujrzał Matas kłąb czarnego dymu i, jak gdyby uderzony nagłą myślą, porzucił konie i pobiegł w górę. Wpadł, nieszczęściem gnany, na podwórze i szukał tam chciwemi, krwią nalanemi oczyma Klimki.
Ujrzał go, gdy ten wlókł z dymu uprząż, zawył, jak zraniony zwierz, wpadł na niego, porwał na ręce i niósł prosto do ognia, wołając:
— Pal się, ropucho, razem!
Ze wszystkich stron zbiegli się ludzie i ledwo-ledwo wyrwali Klimkę z zaciśniętych ramion Matasa.
A sucha odryna trzeszczała. Zapalił się tuż stojący maneż i tak wielki był skwar, że wkrótce poczęły dymić i inne zabudowania. Studnie wypróżniły się i pozostał tylko nawóz i szlak nawozowy. Jedynie lekki wiatr, dmuchający od zabudowań w pole, pomógł resztę zagrody uratować.
Kobiety uwijały przy świrnie i domu mieszkalnym: w niespełna pół godziny oba budynki były próżne, nawet święci zdjęci ze ścian. Próżne stały zabudowania i czekały na ogień.
Gdy wynoszono ostatnie rzeczy ze świrna, załamał się dach palącej się odryny i całe chmury iskier wzleciały w powietrze. Oddech wszystkim sparło pytanie: — Gdzie spadną te iskry? — Jeżeli na zabudowania, to niema ani jak, ani co ratować. Lecz w tej samej chwili nadciągnął silniejszy prąd wiatru i wianek iskier, podniósłszy się wyniośle, rozerwał się, zmieszał i odleciał z wiatrem w puste pole.
Westchnienie ulgi wyrwało się z piersi zebranych. Teraz trzeba było tylko pilnować blizko stojących zabudowań i dachy ciągle mokrym nawozem przykrywać.
W dwie godziny nie pozostało ani jednego bala. Stare, latami wyschłe drzewo paliło się, jak zapałka. Tylko złożone żyto, pszenica i koniczyna, gdy się spaliły ściany, objęte były płomieniem, ale gdy się opaliły, zaczęły tleć i dymić.
Ludzie pomału rozchodzili się, unosząc smutną podziękę Matasów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Kazys Puida i tłumacza: Kazys Puida.