<<< Dane tekstu >>>
Autor Erazm Majewski
Tytuł Doktór Muchołapski
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1892
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Julian Maszyński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.
Skutki wyrzutów sumienia.



IIlekroć wuj dowiadywał się o odkrytych przez swych kolegów nowych gatunkach, tyle razy tęsknym wzrokiem obejmował swoje pudełka, zawierające niedeterminowane jeszcze okazy, i wzdychał głęboko. Twierdził on, że do robienia odkryć trzeba mieć specyalne szczęście, jak do wygrywania w loteryę, a tego szczęścia niebo mu odmówiło. Zaledwie kiedy niekiedy uda mu się odkryć mizerny gatuneczek, podczas, gdy mniej pracowici koledzy liczą nowe zdobycze na setki. W takim nastroju ducha z najwyższym zapałem przegląda on nowe zdobycze, bo któż wie, czy nie kryją osobliwości, jakie nową chwałą mogą opromienić imię Muchołapskiego. Pomimo, że może się to dziwnem wydać, muszę wyznać, że przyczyniłem się i ja do wzbogacenia zbiorów wuja, a tem samem powiększenia zoologicznych jego nadziei.
Stało się to tak.
Powróciwszy w tym roku z krótkiej wycieczki do Zakopanego, przywiozłem wujowi w upominku pudełko własnoręcznie zebranych owadów, owoc paru zoologicznych wycieczek w urocze zakątki tatrzańskie. Nie sądźcie, abym uczynił to z podejrzaną chętką przypodobania się wujowi. Broń Boże! pobudki moje były czyste, chciałem jedynie wymazać z pamięci przykrości, jakie sprawiałem chłodnem traktowaniem gorących jego zapałów.
Poczciwiec nie domyślał się, na jak opoczysty grunt padają ziarna jego wymowy i nieraz w chwili, gdy mniemał, że mię olśnił i rozgrzał, gdy zdawało mu się, że zwyciężony padnę w jego objęcia, wołając: „Wuju, bądź moim mistrzem!” — przerywałem milczenie tak prozaicznym zarzutem, iż wuj, osłupiały, tracił z oburzenia mowę i załamywał ręce.
Przyznaję, że żal mi się potem robiło wyrządzonej mu przykrości; że w końcu sprawdziło się na mnie przysłowie o dzbanie i o uchu.
Tknięty wyrzutami sumienia, postanowiłem choć w części wynagrodzić wujowi doznane zawody, a sposobność prędko się nadarzyła.
Z chwilą, gdy wuj dowiedział się, że wyjeżdżam w końcu maja do Zakopanego, wręczył mi śliczną siateczkę do łapania owadów i pudełko z przyborami do konserwowania, prosząc o przywiezienie choćby najmniejszej kolekcyi much. Prośbę swą poparł racyą, że z tak wczesnej pory much tatrzańskich jeszcze nie posiada.
Bez wahania przyjąłem godło zoologa, ani domyślając się wtedy, jak niezwykłe następstwa mieć będzie moja ofiara, co za awantury wywoła i że narazi kochanego wujaszka na niebezpieczeństwo utraty życia.
Tak jest! nad d‑rem Muchołapskim zawisło szczególne fatum entomologiczne. Niegdyś łowik pozbawił go narzeczonej, tym znowu razem inna mucha wtrąciła go w tarapaty, z których cudem tylko wyszedł cało.
Ale nie uprzedzajmy wypadków i wracajmy do rzeczy.
Nigdy nie zapomnę radości, jaką sprawił wujowi skromny mój dar. Przyjmując pudełko z muchami, poczciwiec z niedowierzaniem spoglądał kolejno to na mnie, to na podarunek, jaki trzymał w ręku. Nie mógł uwierzyć, abym został nawrócony. Dopiero gdy otworzył pudło i dostrzegł jego zawartość, uścisnął mię gorąco i czule.
— Dziękuję ci serdecznie za twoję ofiarę, złożoną na ołtarzu wiedzy! — przemówił drżącym od wzruszenia głosem. — Sprawiłeś mi wielką i bardzo przyjemną niespodziankę.
Potem włożył na nos okulary i począł się owadom uważnie przyglądać. Snadź przegląd wypadł pomyślnie, bo oko wuja zabłysnęło wesołym ogniem.
— Brawo, mój chłopcze! — zawołał. — Widzę, że będziesz kiedyś tęgim entomologiem; spisuj się tak dalej, a zostaniesz chlubą naturalistów.
Szczegółowe oględziny ofiar miały nastąpić w najbliższej przyszłości. Tymczasem wuj ograniczył się na skonstatowaniu, że wszystkie były wzorowo nakłute i wybornie przewiezione. Jeden tylko egzemplarz z połamanemi nóżkami sfałdował zmarszczką niezadowolenia rozjaśnione czoło uczonego, a inny z mocno uszkodzonym gorsetem[1] wywołał nawet okrzyk zgrozy.
— Tej muchy już nigdy nie zdeterminuję! — zawołał z żalem. — Zatarłeś najważniejszą jej cechę, gorset ma zupełnie zgnieciony!
Doprawdy, gdybym sto razy przyglądał się tej kalece, jeszczebym nie zauważył swej niezręczności. Zbyt mało mię muchy i ich gorsy obchodzą.
Nie potrzebuję zapewniać, że pochwały wuja sowicie wynagrodziły mi przykrości, jakich doświadczyłem, znajdując się w upokarzającej roli „myśliwego na owady”.
Gdyby to można było wybierać się na motyle i muchy z fuzyą i torbą myśliwską przy boku, o! chodziłbym z przyjemnością dnie całe i nosiłbym głowę wysoko. Nie unikałbym spotkań ze znajomymi, jak to czyniłem uzbrojony jedynie w zieloną siatkę, osadzoną na kiju, długim, jak „Potop” Sienkiewicza.
Ale gdym wędrował z saczkiem, powiewającym niby chorągiewka ulicznika za każdym podmuchem wiatru, zdawało mi się, że góry śmieją się ze mnie, że mi urągają wiatr, drzewa i cała przyroda. Rumieniłem się, spotykając poczciwych górali i tych wszystkich, co mi z dziwnym uśmieszkiem życzyli obfitego połowu. Cobym ja wtedy dał za to, aby tych faryzeuszów przynajmniej osy dotykalnie przekonały, że i one coś znaczą w gospodarstwie natury!


∗             ∗

Skromny dar zjednał mi nanowo życzliwość wuja i stał się zaczynem przyjaźni i serdeczności.
W ciągu kilku dni wujaszek nagle aż do zbytku spoufalił się ze mną, a co gorsza, począł mię traktować, jak swego kolegę.
Poufałość zagorzałego naturalisty nie należy wcale do tak miłych rzeczy, jak się napozór wydawać może, bo wobec kolegów uczony wuj łatwo wpada w zapał oratorski, a gdy znajdzie się w tak miłem usposobieniu, najlepiej wtedy ratować się ucieczką.
Wypróbowałem już na sobie potęgi jego słowa i wierzajcie mi, że tylko silnej kompleksyi zawdzięczam szczęście, że mogę porozmawiać z wami, obywając się bez pomocy medyów, spirytystycznych ekierek i wirujących stolików. Mimo to ilekroć zastaję wuja w zapale, lękam się zawsze o swoje nerwy, parę razy bowiem zdarzało się, żem wychodził z gabinetu nawpół żywy, z bólem głowy, zakrawającym na migrenę, i ze wzrokiem tak obłąkanym, jaki się spotyka chyba u wracających z deklamacyjno­‑muzycznych rautów.
Wirowały mi w głowie Kołatki (Anobium) i różne inne sześcionogie potworki. Pamiętam, że szybki jedynie ratunek, jaki sobie zaordynowałem (bo ja się znam i na medycynie praktycznej), kupując bilet na operetkę w Wielkim teatrze, przyprowadzał do równowagi mój umysł prawdziwie „skołatany”.
Wypadek ten nauczył mię na przyszłość ostrożności w obcowaniu z wujem i odtąd, skoro ujrzę wuja w kaznodziejskim nastroju (a poznać to po nim łatwo), wymykam się przerażony, ani minuty nie zwłócząc.
Pośpiech mój łatwo usprawiedliwicie sobie, pamiętając, że nie zawsze w Wielkim teatrze dają „Gasparona”, „Barona Cygańskiego” lub „Mikado”, oraz, że i antidotum samo nie o wiele jest lepszem od trucizny, jakiej skutki usuwa.







  1. Ciało muchy, składa się z głowy, gorsetu i odwłoku.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Erazm Majewski.