<<< Dane tekstu >>>
Autor Erazm Majewski
Tytuł Doktór Muchołapski
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1892
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Julian Maszyński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXII.
Chróściki. Nocne światełko.


Nie było innej rady. Wziąłem na odwagę i uczepiony na pajęczynie, niby czwororęczna istota, ruszyłem ku brzegowi.
Po wysiłkach połączonych z narażeniem się na śmierć w nurtach, bez tchu prawie, dotknąłem wreszcie nogą gałązki Rokietu (Hypnum). Chociaż ta kępa mchów rosła nad samym strumykiem, który obmywał jej korzonki, uczułem, iż jestem ocalonym.
Usiadłem więc na szczycie gałązki, między dwoma listkami mchu, niby w wygodnym fotelu, i otarłem uznojone czoło. Miły chłód, jaki wytwarzała parująca z mokrych zarośli wilgoć, ukoił mię nader prędko i nic już nie pragnąłem więcej, jak spoczynku, choćby przez wieczność całą.
Było mi dobrze.
Jakiś czas przesiedziałem nieruchomie, niby w odrętwieniu. Stan taki często się trafia po wielkich wzruszeniach. Wkrótce jednak odpocząłem i z biernej roli przeszedłem do roli widza.


Elastyczna gałązka Rokietu wydawała mi się krzesłem w jakimś fantastycznym teatrze...

Elastyczna gałązka rokietu wydawała mi się krzesłem w jakimś fantastycznym teatrze, szemrząca zaś toń, szmaragdowe kępy mchów i Wątrobowców (Hepaticae) dekoracyą sceny, na której ukazywali się dziwni bohaterowie i osobliwe bohaterki.
Każdy i każda z nich poruszała się w innym rytmie i w zupełnie odmiennych zygzakach unosiła się nad wodą. Były tam Chróściki (Phryganea), Nieszczety (Nemura Latr), Widelnice (Perla), Otworówki (Rhyacophila Pict) i różne Ważki (Libellulidae).
A jak ciekawe to typy! Należały one wszystkie do owadów Żyłkoskrzydłych (Neuroptera), które odznaczają się tem, że w młodości prowadzą ruchliwy i rozbójniczy żywot w wodzie. Każdy po swojemu prowadzi rycerskie rzemiosło w wodach bieżących lub stojących i długo czeka, aż mu będzie dozwolonem wypełznąć nad wodę, osuszyć się i pod postacią lotnej istotki, podobnej do motylka lub czteroskrzydłej muchy, wydobyć się z ciasnych powijaków. Widelnice naprzykład i Nieszczety, które przysiadają co chwila w swym nierównym locie na kamykach i roślinach, niedawno były nagiemi liszkami, chowającemi się pod kamykami i czychały w mule wodnym na pływające małe owadki.
W przezroczystej wodzie często je dostrzegałem, jak uczepione nóżkami za kamyk, kołysały się bez wytchnienia, podobnie jak to czynią odpoczywające słonie.
Chróściki (Phryganeidae) znowu, które zwykły dostrzegacz nazwałby niewątpliwie małemi motylkami, przypominają bowiem uderzająco łuskoskrzydłe owady, zarówno z kształtu, jak ze skrzydeł, pokrytych barwnemi włoskami (naśladującemi łuskę motylów), w młodości prowadzą żywot zupełnie inny, niż gąsienice prawdziwych motylków. Są one bardzo drapieżne i pełzają po dnie kałuż i wartkich strumieni, żywiąc się drobnemi stworzonkami. Gdybyś chciał poznać kiedy bliżej tę ciekawą rodzinę, siądź jak ja nad przezroczystym ruczajem, a z pewnością zauważysz na dnie nieruchome kruszynki, zupełnie podobne do kawałków drzewa, liści lub nawet zlepku kamyków. Te martwe pozornie, ale po bliższem wpatrzeniu się wędrujące patyczki oraz grudki, są właśnie liszkami Chróścików.
Wyjmij jednę z wody, a przekonasz się, że to żywa istotka, ukryta w oryginalnym futerale, niby ślimak w skorupie. Głowa i długie, kosmate nóżki wystają na zewnątrz, reszta miękkiego ciała ukrywa się w rurce, gładkiej od wewnątrz, ale pokrytej na zewnętrznej stronie najrozmaitszemi materyałami, prawdopodobnie w celu zamaskowania się przed wzrokiem nieprzyjaciół.
Niby średniowieczny wojownik, chróścik we wszystkich wycieczkach nieopuszcza swej zbroi i ciągnie za sobą futerał, do którego w razie najlżejszego niebezpieczeństwa cofa się cały i ukrywa.
Powierzchowność tej udoskonalonej beczki Diogenesa bywa bardzo rozmaitą, bo każdy gatunek wybiera inne materyały i skleja je w inny sposób; niektóre tylko gatunki należą do niewybrednych i biorą to, co im w chwili potrzeby wpadnie w łapki.
Pewne chróściki przyklejają do swego ruchomego domku dość symetrycznie kawałeczki trawy, układając je bądź wzdłuż, bądź w ukos. Jeden gatunek okręca się wązkim liściem niby wstążką, inne dobierają bez symetryi listki, odłamki drzewa i kamyczki.
Pochewka jednego chróścika składa się z cienkiej warstwy jednakowych ziarnek piasku, ułożonych w tak prawidłową mozajkę, że nie chce się wierzyć, aby ona była dziełem samego lokatora. Chróścik ten żyje w wartkich wodach i wybiera na domek kamyki dlatego zapewne, aby módz się lepiej opierać prądowi wody.
Leptocerus bimaculatus ulepia gruszkowaty futerał z piasku, pomięszanego z iłem.
Phryganea flavicornea paraduje w domku, okrytym drobniutkiemi muszelkami.
Zabawnym jest widok takiej liszki, oblepionej żyjącemi jeszcze ślimaczkami.
Wygląda ona tak, jak Indyanin, któryby, zamiast okryć się skórkami z wiewiórek, obszył sobie płaszcz żywemi zwierzątkami.
W całej tej sztuce budowniczej, czy też krawieckiej, najgodniejszą uwagi jest umiejętność zużytkowania tak materyałów, że przenośny domek wcale im nie cięży. Nawet człowiek nie rozstrzygnął zadania, jakie każdy chróścik, nie ucząc się hydrostatyki, z największą łatwością rozwiązuje. Każde nasze futro, płaszcz, a nawet kostium letni, waży pewną ilość funtów, pancerz zaś chróścika, choćby nawet z kamyków ułożony, niema dla niego żadnej wagi, bo gatunkowo nie jest ani cięższym, ani lżejszym od wody. Gdyby było inaczej, to jest, gdyby był cięższym, męczyłby bezpotrzebnie właściciela, w przeciwnym zaś razie unosiłby go łatwo w górę i utrudniał pełzanie po dnie.


Chróściki (Phryganea flavicornis, Ph. rhombica i Ph. fusca).
W powietrzu i na kamieniu dojrzałe owady, — w wodzie liszki. Pierwsza Ph. flavicornis, druga fusca, trzecia rhombica.
Jakkolwiek chróścik umie zachować w tym względzie równowagę, to przecież zdarza mu się, jako istocie ułomnej, zbłądzić niekiedy i wybudować pochewkę wbrew zasadom fizyki.

Czy sądzisz, że załamawszy łapki, oddaje się on bezowocnej rozpaczy, lub też zniecierpliwiony odrzuci popsute dzieło i bierze się nanowo do roboty?
O nie! Zanadto on ceni swą pracę, aby ją miał lekkomyślnie marnować. Zresztą, ma on na to łatwą radę. Gdy domek zaciężki, przylepia gdzie potrzeba kawałek słomki lub drzewa, i równowaga powraca, gdy zaś zanadto jest lekki, naprawia błąd zapomocą kamyczka.
W tej właśnie zaradności spoczywa klucz zagadki: dlaczego często daje się widzieć do futerałów zkądinąd symetrycznych, przylepione jakby przypadkowo listki albo kamyczki. Domek swój liszka buduje przy pomocy łapek i jedwabistej przędzy, którą snuje z pyszczka. Pospolicie zaczyna obmurowywać się od dolnej części ciała (t. j. od tyłu), a w ciągu pięciu lub sześciu godzin wykończa całe schronienie.
Jeśli weźmiemy pod uwagę, że młoda liszka rośnie i musi kilka razy porzucać ciasne więzienie, aby ulepić nowe, przestronniejsze, nie można tych pozornie nędznych i leniwych istot nazwać próżniakami.
Nadchodzi wreszcie chwila przeobrażenia się w poczwarkę. Chróścik przyczepia się wtedy do kamienia lub rośliny, chowa się cały w futerale i otwór górny zasnuwa jedwabistą kratą, do której przyczepia dla niepoznaki kawałek drzewa, lub coś podobnego.
Po upływie dwóch lub trzech tygodni dobrowolnego więzienia, rozrywa on celkę, porzuca ją i w postaci białawego i sztywnego robaka, niby mumia, pływa swobodnie, najczęściej na grzbiecie, używając w tych igraszkach zamiast wioseł nóżek, opatrzonych rzęsami.
Mamy w nim ciekawy okaz poczwarki, obdarzonej możnością przenoszenia się z miejsca na miejsce.
Jak ci wiadomo, poczwarki chrząszczy, motylów, much i pszczół są bezwładne i pogrążone w stanie pozornej śmierci — pod tym więc względem wybitnie różnią się od żyłkoskrzydłych. Zoologowie też odróżniając tę ważną cechę, nazywają pierwsze cztery grupy owadami o przeobrażeniach zupełnych — zaś pozostałe, których poczwarki nie ulegają tak gruntownym przeobrażeniom i są mniej więcej podobne do liszek, lub dojrzałych stanów, nazywają owadami o przeobrażeniach niezupełnych.
Do nich należą, prócz żyłkoskrzydłych, pluskwy i prostoskrzydłe owady, do jakich zaliczają się Świerszcze (Gryllus), Skorki (Forficula), Podjadki (Gryllotalpa), Karaczany (Blatta orientalis) i Koniki polne (Locustida).
Ale wróćmy do poczwarki chróścika, która właśnie zbliża się do brzegu i wypełza z trudnością na powierzchnię wodnych roślin. O ile jej ruchy zręczne są w wodzie, o tyle na lądzie ociężałe. Nóżki chwieją się i odmawiają posłuszeństwa. To też poczwarka nie oddala się zbytecznie od wody i muskana lekkim podmuchem wietrzyku, osycha, skórka na niej wzdyma się, niby pęcherz, i w końcu pęka na grzbiecie. Przez szczelinę wysuwają się najprzód... skrzydła, potem długie różki, niby sprężyny uwalniają się ze swych pokrowców, a nareszcie nogi i odwłok. Przezroczysta łupinka zachowuje poprzednie kształty i na pierwszy rzut oka mamy przed sobą jakby dwie istoty.
Lekką jednak błonkę wiatr wkrótce unosi, pełnoletni zaś chróścik, zrazu białawo przezroczysty, oczekuje, aż mu stwardnieją członki. Dopiero po upływie kilku godzin, nabiera on właściwej, żółto­‑szarej barwy. Nie przyjmuje już żadnych pokarmów, to też gębę posiada w stanie nierozwiniętym. Jako zaś dobry obywatel kraju, nie opuszcza i teraz rodzinnych okolic i w dzień ukryty pod liśćmi, wylatuje dopiero nad wieczorem, gęstemi tłumami krążąc nad wodą.
Ostatni akt jego żywota jest wesoły, ale krótki.
Niebawem samiczka znosi na wodzie jajeczka, otoczone galaretowatą masą, która służy wylęgłemu robaczkowi za pierwszą tarczę — i umiera w locie, spadając zwykle do wody, w której staje się żerem ryb, przepadających za podobnym przysmakiem.


∗             ∗

Im bardziej ciemności się zwiększały, tem mniej Wieszczyc (Neuronia ruficrus Scop), Otworówek (Rhyacophila), Strzębocików (Limnophilus) i Chróścików ukazywało się, a nareszcie zapadająca noc pokryła wszystko.
Miałem już udać się na spoczynek, gdy w oddali rozlało się mdłe światełko. Na razie nie wiedziałem, co sądzić o zjawisku: czy to owad świecący, czy próchno, ale prędko zrozumiałem, że ani jedno, ani drugie. Gdyby je wydawał owad, albo glista świecąca, poruszałoby się i świeciło błękitnym odcieniem; gdyby wychodziło z próchna, nie byłoby tak silnem, miałoby także inny kolor. Było to więc zupełnie co innego.
Czyżby lord Puckins?...
Myśl ta przebiegła mi po głowie, niby prąd elektryczny. Uczułem, że słabnę z wielkiego wrażenia. Nogi ugięły się podemną i w zbytku wzruszenia padłem na kolana, wznosząc bezwiednie oczy w głębię, usianą miryadami światów tajemniczych. Jakiś magnes pociągał mię ku nim i długo pozostałem zatopiony w niemej modlitwie dziękczynnej.
Było mi tak błogo, tak rozkosznie, że dopiero łzy radości, co oczy zasłoniły, wyrwały mi z piersi głuchy okrzyk: Dzięki Ci, Boże!
Głos własny oprzytomnił mię. Spojrzałem w stronę światełka i serce bić mi przestało.
Widnokrąg był ciemny, jak przedtem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Erazm Majewski.