Dola i niedola/Część I/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dola i niedola
Podtytuł Powieść historyczna
Data wyd. 1878
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Młody Adaś, jakeśmy już mówili, był dosyć szczególném chłopięciem. Zkąd mu się wzięło był wcale innym, niż logicznie dziecko takich rodziców być było powinno, trudno to wytłómaczyć. Są tajemnice niezbadane w złém i dobrém; istoty jakby naprzód do pewnych losów wyznaczone, rodzą się czasem w sferach, w których spodziewać się ich niepodobna. Taką kukułką w gnieździe skowronków był ów chłopak, ani do ojca, ani do matki niepodobny, niedający z siebie uczynić tego, co z niego zrobić chciano.
Od dziecka było w nim zawsze coś dziwnie gorączkowego, jak gdyby długo uśpiony duch Toporczyków nagle się w nim przebudził. Niecierpliwy, rozmarzony, dumny, z instynktami pańskiemi, wyglądał raczéj na dziecię magnata, niż na syna ubogiego szlachetki. Małém będąc dziecięciem, przy zabawkach, mówił tylko o tém, jak będzie panem, senatorem, nawet królem; lubił się stroić w błyskotki, rósł tylko w jakichś wielkościach przyszłych, które go czekać miały. Ale przy ojcu, który surowo go za to gromił, nie odzywał się już późniéj z podobnemi myślami; cicho szeptał je w ucho matce, któréj serce niewieście potajemnie radowało się jakby przeczuciem świetnych losów ukochanego jedynaka.
Anna uśmiechała się słuchając jego rojeń i całowała go milcząca, z oczyma łez pełnemi, z jakąś tęsknotą w sercu towarzyszącą weselu. Pan Krzysztof ilekroć posłyszał podobne syna rojenia, burzył się mocno i fukał, a wytłómaczyć ich sobie nie umiejąc, przypisywał je niezręcznym matki pieszczotom... Ona składając drobne rączki, tłómaczyła mu się prawie z płaczem, że nic a nic temu nie winna. W istocie strzegła się nawet słowem potakiwać dziecięciu, choć powstrzymać go także nie miała siły. Cóż to komu szkodzi, że dziecię sobie marzy? Świat go aż nadto prędko przebudzi.
Ojciec przy każdéj téj zręczności do sytu mu powtarzał: że jego losem nie żadne państwo i wielkość, ale cicha i poczciwa praca, że błyskotki nie dają szczęścia, że często się je drogo kupuje, a oszukuje na towarze srodze i t. p. Ale to był groch o ścianę. Stary sobie mówił powoli, dziecko latało myślami po złocistych pałacach swych marzeń, i widziało się u stop tronu... wysoko, wysoko: nic mu tych losów z główki wybić nie mogło.
Powierzchowność Adasia dobrze się godziła z tą jego naturą: w istocie wyglądał raczéj na paniczyka delikatnego, niż na przyszłego szaraczka, dziedzica Wólki Brzozowéj. Promienista jakaś pogańska piękność tryumfująca sobą, wdzięk niewysłowiony, instynkt wiodący do elegancyi nawet przy ograniczonych bardzo do zdobycia jéj środkach, odznaczały go pomiędzy rówiennikami. Umysł miał bystry, pojętny, łatwość do nauki rzadką, ale wszystko brał powierzchownie, lekko; brakło mu cierpliwości i ochoty do zgłębiania czegokolwiek, choć do wszystkiego rwał się gorąco. Namiętność ta była prostą ciekawością, która się natychmiast przesycała. Uczył się więcéj przez próżność, dla popisu, niż dla siebie: lubił zaraz pochwalić się z tém co umiał, a wybierał zawsze to, co drugim było najmniéj dostępne.
Tak, potajemnie z książek, z pomocą staruszka księdza, który go polubił, prawie bez wiedzy rodziców, dosyć dobrze wyuczył się był po francuzku; wiedział dobrze, iż ten język potrzebny jest na wielkim świecie, do którego wzdychał. Za to łacina szła mu dosyć tępo, bo ją miał za starzyznę mniéj już potrzebną. Matka jego wiedziała o wszystkiém, bo się przed nią nie taił; ojciec niespokojny domyślał się wiele, milczał i był frasobliwy o niego, a własną przypominając młodość, nic w niéj do téj nie znajdował podobnego... Anna nie mogła, nie umiała być surową; czasem prosiła go, zaklinała, lecz pieszczoty dziecka rozbrajały jéj gniew, rozpraszały obawę. Modliła się tylko i po cichu popłakiwała.
Z razu wychowanie to poczęło się w domu od czytania z kalendarza, potém dobrano mu starego nudziarza ex-organistę, łacinnika i niby teologa, który w nim wielbił niesłychane zdolności, naostatek pomagał jeszcze i ksiądz ex-Jezuita, ucząc francuzczyzny po cichu. Ale w chwili gdy się powieść poczyna, Adam odbywszy te przygotowawcze stopnie domowego wychowania, począł już chodzić do szkół, i wymknąwszy się z pod oka ojca, grał między towarzyszami rolę paniczyka, mimo że w nim tę szkodliwą skłonność wszelkiemi środkami poskromić usiłowano. Od lat kilku umieszczony w Białéj, nauczył się tylko, że rodzina O.... była znakomitą w Rzeczypospolitéj, że on choć ubogi, do niéj niezaprzeczenie liczyć się miał prawo. Podnosił więc jeszcze wyżéj głowę, wiedząc, że ma w tarczy Topór i przodków głośnych po świecie.
Wiadomość ta była dla niego jakby potwierdzeniem przeczuć jego tajemnych, wykołysanych w duszy od dzieciństwa. Surowe, często bolesne i szyderskie obejście się towarzyszów, nic na to nie pomogło: duma w nim rosła, rozgorączkowywała go coraz bardziéj; ubóztwo spojone z nią draźniło; myślał tylko, jak się ze swego położenia wydobyć. Czekał, szukał, i roił sobie środki cudowne, któremiby mógł tego dokazać.
Ilekroć powracał do domu, pod ubogą strzechę rodziców, z niecierpliwością tylko układał sobie jak ma się z pod niéj wyrwać, oczekiwał jakiegoś wypadku, wiedział niemal, że ta zręczność przyjdzie, i że ją za włosy pochwycić będzie potrzeba. W innych sprawach dosyć bojaźliwy, na taki raz zbierał się na zuchwalstwo, gotował się do niego i zbroił.
Bystre oko ojca widziało, odgadywało w nim te walki wewnętrzne; niepokoił się stary niemi, ale czuł się bezsilnym do przezwyciężenia natury żywéj a do skrytości skłonnéj i unikającéj otwartego boju. W końcu gdy się ścisnęło serce, pocieszał się jeszcze.
— Może się to przerobi, gdy do czynnego zaprzęże się życia, mówił w sobie stolnikowicz; — ale nie trzeba się łudzić, źle jest jakoś z Adamem, trzebaby mu surowego nowicyatu.
— Ty przez miłość dla niego, pocieszała go żona, tworzysz sobie nadaremne troski. Dzieckiem jest, cóż dziwnego, że dziecinny.
— Niech Pan Bóg złe odwróci! szeptał p. Krzysztof.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.