Don Kiszot z la Manczy i jego przygody/XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor z Cervantesa streścił Zbigniew Kamiński
Tytuł Don Kiszot z la Manczy i jego przygody
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1900
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXI.
DREWNIANY KOŃ.

W parę dni później zapytała księżna. — Powiedzże mi, Sanczo, czy rozpocząłeś już obiecane wyzwalanie Dulcynei?
A kiedy ten potwierdził, spytała jeszcze.
— Czemże się bijesz?
— Własnemi rękoma, proszę waszej książęcej mości.
— Biedny giermku, to ci bardzo niewygodnie.
— To prawda — odpowiedział.
— Myślałam właśnie o tem — rzekła dalej księżna — i żeby ci to ułatwić, kazałam przygotować tę oto dyscyplinę, dopasowaną według miary do twoich pleców. Przyjmij ją ode mnie. Mam nadzieję, że i dla ślicznej Dulcynei taka chłosta będzie skuteczniejszą.
Giermek wielkiemi oczyma patrzał na ten dar i namyślał się, coby powiedzieć, ale Don Kiszot zawołał na niego.
— Sanczo, upadnij do nóżek księżnej pani i podziękuj za jej łaskawość.
Pansie nie pozostawało tedy nic innego do zrobienia, jak tylko usłuchać swego pana. Niezwłocznie też to uczynił.
Innego dnia po obiedzie odezwały się bębny, piszczałki, później zabrzmiała smętna muzyka i weszli przez ogród dwaj ludzie w żałobnych ubiorach. Za niemi kroczyła wysoka pani w białej, bogatej sukni; długi ogon tej sukni niosło trzech młodzieniaszków. Za tą panią postępowało parami dwanaście pań także w bieli. Wszystkie te kobiety miały na głowach gęste, długie zasłony.
Pani, postępująca na przodzie, złożyła księstwu głęboki ukłon i rzekła.
— Najłaskawsi państwo, widzicie przed sobą nieszczęśliwą niewiastę, która błaga waszej opieki. Ale zanim opowiem o ciężkiem strapieniu mojem, raczcie mi powiedzieć, czy rzeczywiście tu znajdę sławnego rycerza, Don Kiszota, i jego wiernego giermka, Sanczę Pansę?
— Sanczo Pansa to ja! — zawołał, występując naprzód giermek — a Don Kiszot, wzór błędnych rycerzy, także tu stoi. Gotowi jesteśmy pomagać wszystkim uciśnionym.
— Jeżeli smutek pani może być złagodzonym dzielnością ramienia błędnego rycerza, to ja Don Kiszot, ofiaruję chętnie moje usługi — rzekł nasz bohater.
Osłonięta pani oznajmiła wtenczas, że nazywa się hrabiną Tryfaldi, że straszny czarownik pozbawił ją całego mienia i najokropniej oszpecił ją i dwanaście pań i panien, będących na jej dworze.
To mówiąc, hrabina Tryfaldi odrzuciła zasłonę, jej towarzyszki uczyniły toż samo i obecni ujrzeli ze zdumieniem, że każda z nich miała ogromną, gęstą brodę. Don Kiszot nie mógł powściągnąć okrzyku; książęca para, zdziwiona, przyglądała się temu zjawisku.
Brodata hrabina mówiła dalej.
— Byłybyśmy wolały śmierć ponieść, aniżeli widzieć nasze twarze tak potwornie zmienione. Jakby na większe urągowisko, okrutny czarownik obwieścił, że jeśli my teraz, zeszpecone, znajdziemy tak szlachetnego rycerza, żeby się za nami ujął i odważył się stanąć z tym strasznym czarownikiem do walki, to odzyskamy naszą dawną urodę.
— Gdzież więc można się z nim zmierzyć? — zapytał Don Kiszot,
Mieszka w mojej majętności hrabiowskiej, o pięć tysięcy mil stąd — odpowiedziała hrabina Tryfaldi. My, nieszczęśliwe, przebyłyśmy pieszo tę drogę, gdyż sława mężnego Don Kiszota obiegła świat cały i obudziła w nas ufność, że tylko rycerz z Manczy będzie tak wspaniałomyślny i ujmie się za naszą krzywdą. Ale czarownik powiedział nam na odchodnem, że choćby rycerz mieszkał jak najdalej, a zgodził się na walkę, to przyśle po niego konia napowietrznego, Jednorożca Drewnianego, na którym rycerz i jego giermek bardzo prędko przyjadą. Tego konia zrobił sławny czarodziej Merlin. Koniowi z czoła wyrasta róg, a na jego grzbiecie jest miejsce właśnie dla dwóch jeźdźców. Jeden z nich powinien kręcić róg, wyrastający koniowi z czoła i wtenczas wierzchowiec czarodziejski wzlatuje w górę tak prędko i lekko, że jadący nie czują prawie ruchu. Ale koń wzbija się bardzo wysoko i ktoby, siedząc na nim, spojrzał wtedy na ziemię, dostałby zawrotu głowy, spadłby i śmierć by poniósł. Dlatego przed zakręceniem rogu jeźdźcy muszą sobie oczy dać zawiązać. Zresztą jest to wierzchowiec bardzo łagodny i posłuszny.
— Zobaczyć, to chętnie zobaczę tego jednorożca — wtrącił Sanczo Pansa — ale jeździć na nim nie będę. Mój Bury także lekko mię nosi, a chodzi po ziemi. Niech tam sobie ta hrabina z brodą chodzi szczęśliwie; małoż to ludzi brodatych znałem, którzy wcale się nie trapili swoim zarostem, dobrze spali i dużo jedli, gdy tylko mieli co dobrego do jedzenia.
— Więc odmawiasz, Sanczo? — spytała hrabina zmartwiona — ja tyle ufałam twojej przyjaźni dla rycerza i twojej wierności!
— Boisz się, Sanczo? — zawołał Don Kiszot.
— Przecież mam być gubernatorem — odparł Sanczo Pansa. — Cóżby moi podwładni powiedzieli, gdyby ich gubernator latał jak nietoperz po powietrzu?
— Jeszcze tego brakło — dodał książę — żebym na swoją wyspę posyłał gubernatora bojaźliwego, podszytego tchórzem. Bojaźliwość Sanczy zmienia moje zamiary.
— Poczciwy giermku — błagała hrabina — nie opuszczaj szlachetnego rycerza w tak straszliwem niebezpieczeństwie.
— Dobrze już, dobrze — zgodził się Sanczo, któremu w głowie utkwiła myśl, że mógłby z własnej winy owo gubernatorstwo postradać.
— Mój Sanczo, wsypże sobie nareszcie te pięćset dyscyplin przed odjazdem — prosił Don Kiszot. — Tym sposobem prędzej odczarujesz Dulcyneę!
— A jakążbyście ze mnie w drodze mieli pociechę, wielmożny rycerzu — odrzekł Sanczo — gdybym sobie właśnie na wyjezdnem poszatkował plecy, jak kapustę? Tobym dopiero dobrą porę wybrał! Poprostu jechaćbym nie mógł.
Przekonany rycerz odstąpił od swego żądania, wymógł tylko na giermku obietnicę, że po powrocie z podróży pilnie się tem biczowaniem zajmie.
Słońce już zaszło, zmrok zapadał. Wtem czterej murzyni wnieśli drewnianego konia, któremu na czole sterczał róg. Rycerz wsiadł na tego rumaka, nie zwłócząc, Sanczo wdrapał się za nim powoli i niechętnie. Obydwom zawiązano oczy.
Don Kiszot zakręcił ten róg, mówiąc do giermka.
— Trzymaj się mnie mocno, żebyś nie spadł.
— Jak prędko lecą w górę! już ledwie ich widać — mówiły oddalające się głosy.
— Naprawdę, panie, ten Jednorożec bardzo lekko niesie, nawet nie czuję, że lecę w powietrze — odezwał się Sanczo.
— I to trzeba przyznać, że mamy wiatr pomyślny.
W istocie książę kazał stanąć kilku ludziom z mieszkami, którzy dęli z całych sił na Don Kiszota i Pansę.
— Teraz wjeżdżamy w obłoki ogniste — zauważył rycerz.
— Ja sam czuję, że mam na pół osmoloną brodę — odrzekł Sanczo.
Czuli rzeczywiście gorąco, bo książę kazał dokoła nich zapalić pęczki słomy na drążkach i machać tym płomieniem ostrożnie, żeby jeźdźców nie zapalić.
— Panie, ja troszkę odsłonię oczy; chciałbym zobaczyć...
— Ani się waż! — zgromił go Don Kiszot. — Mógłbyś nas obu przyprawić o zgubę!
Rozmowy te rycerza ze swym giermkiem słyszeli obecni, którzy ledwo się nie podusili, tłumiąc w sobie chętkę do śmiechu.
Nareszcie na skinienie księcia lokaj przysunął płomień do ogona końskiego. Wnętrze konia było wypełnione materjałami do ogni sztucznych. Koń zionął z siebie iskry, podskoczył i padł, a rycerz i giermek zlecieli na ziemię.
W tejże chwili hrabina i jej towarzyszki opuściły ogród, a służba ukryła mieszki i niedopalone części słomy. Książę i wszyscy obecni legli na murawie, niby w omdleniu.
Rycerz podniósł się pierwszy, a za nim giermek. Obaj zrzucili przepaski z oczów, i rycerz ujrzał zawieszony na wysokiej tyczce papier, na którym złotemi literami wypisane były wyrazy:
«Sławny na świat cały Don Kiszot z Manczy, rycerz Lwi, odwagą swoją przywrócił urodę hrabinie Tryfaldi i jej towarzyszkom. Majętność hrabiny znowu do niej należy. Skoro tylko Sanczo Pansa dopełni swego przyrzeczenia, Dulcynea z Tobozo także będzie odczarowana.

Merlin, wielki czarownik.»

Sanczo zobaczył ze zdziwieniem i zwrócił uwagę rycerza na to, że obaj napowrót są w tym samym ogrodzie, z którego wyjechali, tylko jacyś ludzie leżą tu na trawie.
Don Kiszot zbliżył się do nich. Spogląda, a tu leży książę, który najpierw oczy otworzył, niby do przytomności wracając z omdlenia. Za nim powstali inni. Wszyscy serdecznie winszowali rycerzowi tej odwagi niepospolitej.

— Gdzież jest ta hrabina Tryfaldi i jej kobiety? — zapytał Sanczo.
— W chwili, kiedy Jednorożec Drewniany zionął ogniem i padł z wielkiego zmęczenia, hrabiance Tryfaldi i jej towarzyszkom brody znikły i cały ten orszak rozpłynął się w powietrzu — brzmiała odpowiedź.











Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Miguel de Cervantes y Saavedra, Zbigniew Kamiński.