<<< Dane tekstu >>>
Autor Emilio Salgari
Tytuł Dramat na Oceanie Spokojnym
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. po 1926
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań; Warszawa; Wilno; Lublin
Tłumacz Józef Birkenmajer
Tytuł orygin. Un dramma nell'Oceano Pacifico
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział V
Ludożercy na oceanie Spokojnym.

Wbrew powszechnemu przewidywaniu orkan, który jakoby zaczął znów zagrażać „Nowej Georgji“, nie wybuchnął. Owszem, w nocy przerwały się zwały chmur i pojawiły się znów gwiazdy. Rozumiano jednak, że jest to jedynie spokój chwilowy, gdyż wiatr dął wciąż od południa czyli z tej strony, gdzie powstają i skąd wychodzą cyklony, a morze zachowało ową barwę ołowianą, świadczącą, iż skądciś przyciąga wielka burza.
Nazajutrz o świcie „Nowa Georgja“, przebiegłszy w ciągu nocy siedemdziesiąt mil, znajdowała się tuż przed archipelagiem Nowych Hebrydów.
Grupa ta, jedna z najważniejszych w owej okolicy, była podówczas bardzo mało znana (zresztą i dziś nie jest znana zbyt dokładnie). Nowe Hebrydy rozciągają się na przestrzeni 120 mil. Quiros, który je odkrył w r. 1606, dał im nazwę lądu Ducha Świętego; Bouguinville, odwiedziwszy te wyspy w r. 1768, nazwał je Nowemi Cykladami, a Cook, który miał manję przeinaczania wszelkich nazw geograficznych, dał im miano Nowych Hebrydów.
Najważniejsze z nich są: Fauna, najlepiej zbadana, najurodzajniejsza i bardzo piękna, mająca 7 mil długości a 3 mile szerokości, odznaczająca się kraterem wulkanu i obfitością gejzerów; Koro Mango, prawie równych rozmiarów, słynna z rosnących na niej drzew, dających drogocenny, o przemiłym zapachu, proszek sandałowy[1]; Mallicolo, mająca 18 mil długości a 7 szerokości; Sandwich, godna uwagi ze względu na piękno okolic; wyspa Świętego Ducha, największa z nich wszystkich, uchodząca za jedną z najpiękniejszych i najżyźniejszych na całym świecie. Wiele innych wysp, znacznie jednak mniejszych, otacza grupę główną, ciągnąc się na południowy wschód, aż na odległość sześćdziesięciu pięciu mil od południowego krańca Nowej Kaledonji.
Ludność tameczna, wyjąwszy mieszkańców Fauny, nie cieszy się sławą lepszą od reszty Polinezyjczyków; załogi okrętów, które miały z nią styczność, nieraz bywały zmuszone do użycia broni palnej, by nie zginąć pod zębami tych amatorów mięsa ludzkiego.
Mieszkańcy Nowych Hebrydów po większej części są niscy, smukli, dość ciemnej cery, naogół brzydcy. Zwłaszcza Mallikolanie mają rysy tak potworne, że w porównaniu z nimi małpy wydają się piękne.
„Nowa Georgja“, posuwając się ze znaczną — chyżością, trzymała się przezornie zdala od tych niegościnnych wybrzeży; nie uszła wszakże oczom wyspiarzy, którzy w wielkiej liczbie ukazali się na płaskoci, groźnie potrząsając włóczniami i łukami. Wypuścili zaraz kilka strzał, lecz nie dotarły one nawet do połowy drogi, dzielącej ich od celu, a kapitan Hill, który nie chciał tracić czasu na wszczynanie walki, nie uważał za stosowne nawet im odpowiedzieć.
Koło południa, w odległości mniej więcej trzydziestu mil od wyspy Barwel, „Nowa Georgja“ natknęła się na podwójną łódź, silnie związaną i zaopatrzoną pomostem, której osadę stanowiło kilkunastu dzikusów o wzroście drobnym, ciemnej cerze, głowach wydłużonych i spłaszczonych nosach. Byli niemal zupełnie nadzy, lecz uzbrojeni we włócznie, których groty zdawały się być utworzone z ułamków kości, prawdopodobnie ludzkich.
Na widok okrętu, kołującego zdaleka, wielka łódź, pędzona dziesięciorgiem wioseł, puściła się za nim w pościg; dzikusy widocznie spodziewali się, że uda się im przybić do okrętu i zdobyć cośkolwiek przemocą. Ale kapitan Hill skierował okręt na północ i rozkazał wypalić z armatki ukrytej pod forkasztelem. Huk wystrzału oraz bezowocność pościgu za żaglowcem, który mknął z szybkością ośmiu węzłów na godzinę, skłoniły zuchwałych dzikusów do zaniechania gonitwy.
— Powiedz mi, tatusiu, ilu mieszkańców liczą te wyspy? — spytała kapitana Anna.
— Gdy je zwiedzał Bougainville, t. j. w r. 1768, ocenił ich liczbę na 200 000, Cook tę rachubę potwierdził; teraz jednak jest ich o wiele mniej, wyginęła ich przeszło połowa.
— Czemu przypisać tak ogromne wyludnienie?
— Temu, że wyspiarze wciąż walczą między sobą i że zwycięzcy bezlitośnie zjadają zwyciężonych — zarówno rannych jak i całkiem zdrowych.
— Czy i kobiety biorą udział w tych okropnych ucztach?
— Nie, ponieważ kobietom nie wolno pożywiać się w towarzystwie mężczyzn; w każdym razie i one przyrządzają sobie zosobna pieczyste z niektórych brańców.
— Czy nawet żony nie jadają razem z mężami?
— Nie, ponieważ dla mężów przedstawiają one jedynie wartość zwierząt jucznych. Ich los jest tak opłakany i ciężki, że często zabijają własne córki, by je uchronić od życia poniżającego.
— Co za dzicz okropna! A do jakiej należą rasy?
— Do melanezyjskiej, jednakże znać w nich i wpływy rasy polinezyjskiej.
— Powiedz mi, czy wszystkie ludy, mieszkające na wyspach oceanu Wielkiego, są ludożercami?
— Prawie wszystkie.
— Może z konieczności? Mówiono mi, że wyspy Pacyfiku są naogół ubogie w zwierzynę i drzewa owocowe.
— Tak… ale nie wszystkie. Niektóre, owszem, mają poddostatkiem psów, świń, ptactwa, drzew dających smaczne owoce, a morze, które je otacza, jest w przeważnej części bardzo rybne. Mimo to wszystko ci wyspiarze są ludożercami i nabijają pokonanych wrogów na rożny.
Przez czas jakiś nie wierzono w obyczaj ludożerstwa, jednakże po podróżach Van Diemena, Tasmana, La Pérouse’a, Bougainville’a, Cooka, Quirosa, Mendany i innych trzeba było fakt ten uznać.
Kilka szczepów składa swych nieprzyjaciół w ofierze z pobudek religijnych (zjadając ich mimo wszystko); inne popycha do ludożerstwa niedostatek żywności, niektóre — smakoszostwo, albo wreszcie chęć odziedziczenia waleczności i cnót zmarłego… Tak np. Australczycy zjadają ze szczególnem upodobaniem serce wroga, by nabyć większej tężyzny ducha; Maorysowie na Nowej Zelandji wolą lewe oko, w którem wedle ich wierzeń odzwierciedla się dusza zjadanego człowieka; szczepy zaś amerykańskie nad Amazonką, spaliwszy trupa, połykają następnie jego popioły, by przyswoić sobie przymioty nieboszczyka.
— Ale ponoś ludożerstwo nie ogranicza się do samych tylko wyspiarzy oceanu Wielkiego?
— Nie, Anno — odrzekł kapitan. — Prawie wszystkie narody niegdyś uprawiały czas pewien ludożerstwo. Gallowie, praojcowie dzisiejszych Francuzów, zjadali też i ludzi, co potwierdzają groty z kośćmi ludzkiemi, odkryte w okolicach Paryża, w Ville-Neuve-Saint-George i w Saint-Maure. W Portugalji w jednej tylko grocie wydobyto 9500 zębów ludzkich oraz wielką ilość kości ze śladami spalenizny i przyborów do krajania. Zjadali ludzi i mieszkańcy Azji Mniejszej, a także Japończycy i Meksykanie z pobudek religijnych. Dodam, że Meksykanie, obywatele wielkiego mocarstwa Montezumy, wytykali Hiszpanom gorzki smak ich mięsa!
— Nie do uwierzenia! — zawołała ze zgrozą miss Anna.
— Niegdyś można było tak powiedzieć, jak ty w tej chwili… dziś jednak nauka wszystko wyświetliła. Zresztą ludożerstwo jeszcze i teraz jest bardzo rozpowszechnione. Istnieje u Battjasów na Sumatrze, gdzie nosi ono wyraźnie charakter kary, u Indjan Ameryki Północnej — zemsty, u Kafrów zaś, Karaibów, mieszkańców Kongo, Timbuktu, Dahomeju i Ogowaju wynika ze zwykłego smakoszostwa. Dodam wkońcu, że na cywilizowanej dziś wyspie Tahiti nie tak dawno w rok nieurodzaju zjedzono tylu ludzi, że czas ów nazwano „okresem ludożerstwa“ i że we Francji w r. 1090, a w Egipcie w 1200, również podczas głodu, polowano na ludzi, żeby sprzedawać ich mięso!
— To rzecz okropna!
— Ale historycznie stwierdzona. Zresztą także i dziś od czasu do czasu dochodzą nas słuchy o ludożerstwie pomiędzy rozbitkami… Kroniki marynarskie pełne są wspomnień o podobnie strasznych ucztach, na szczęście podszepniętych nie przez żarłoctwo, lecz przez głód.
— Dzicy zapewniają, że mięso ludzkie jest wyborne! — napomknął porucznik, który od kilku minut przysłuchiwał się rozmowie. — Wszyscy są zgodni w pochwałach dla wyszukanego smaku i delikatności mięsa ludzkiego, powiadają jednak, że mięso białych ludzi jest gorzkie i nazbyt słone.
— Spodziewajmy się więc, że nas oszczędzą, jeżeli w razie nieszczęścia wpadniemy w ich ręce.
— Znaleźliby jakiś sposób, żeby nam dodać smaku, panie Collin — zaśmiał się kapitan. — Wiem, że mieszkańcy wysp Fidżi umieją jakoś specjalnie tuczyć swych jeńców i czynić ich soczystszymi.
— Współczuję z nieszczęsnymi towarzyszami Billa, jeżeli wpadli teraz w ręce tych dzikusów… o ile nie jest to w pewnej mierze szczęściem…
— Czemu, poruczniku? — spytał kapitan zdziwiony.
— Wiem, czemu, panie Hill.
— Proszę jaśniej się tłumaczyć — ozwała się miss Anna.
— Kiedy indziej…
W tejże chwili poza ich plecami rozległo się jakby jakieś chrząknięcie. O trzy kroki opodal stał rozbitek — i pewno zrozumiał słowa porucznika.
Na szczęście dla niego nikt nie dostrzegł, jak utkwił w poruczniku dwoje oczu, lśniących blaskiem złowrogim, i zacisnął pięści z taką siłą, że aż mu się paznokcie wbiły w ciało.
Oddalił się w milczeniu, niezauważony przez nikogo, i znów usadowił się na przodzie okrętu, lecz oczy jego przebiegały ustawicznie — choć z różnym wyrazem — z porucznika Collina na miss Annę.
O czem rozmyślała ta tajemnicza osobistość, na której obliczu można było wyczytać dziwną tkliwość i dostrzec błyskawice głębokiej nienawiści?
Odpowiedź na to miały niebawem przynieść wypadki.
Po południu gwałtowność wiatru wzrosła, barometr opadł nagle, a fale, nadbiegające od południa, stawały się coraz częstsze i wyższe. Widać było, jak tłoczyły się jedne przez drugie na widnokręgu, ukazując czuby pokryte białą pianą, i nadbiegały coraz to bliżej, łamiąc się wreszcie gwałtownie u boków „Nowej Georgji“, która kołysała się i dudniła zawzięcie.
Tygrysy, jakby przeczuwając bliskość burzy, stawały się mocno niespokojne, to też od spodu okrętu słychać było ustawicznie ich ochrypłe wycia, które trwogą napełniały serca żeglarzy, nienawykłych dotąd do tak niemiłych koncertów.
Nie chcąc być zaskoczonym znienacka przez orkan, który od dwóch dni zbierał siły, by rozpętać się z nie wiedzieć jaką wściekłością, kapitan kazał podwiązać topżagle grotmasztu i zwinąć kliwry i gafie, które rozwinięto rankiem w celu zdwojenia chyżości okrętu. Nie poprzestając na tem, polecił umocnić wanty, powiązać silnie szalupy, których utrata byłaby wprost nieodżałowana i groźna dla załogi, a wreszcie opatrzyć dobrze klatki, by podczas wstrząsów i morskiej chwiejby nie przewróciły się i nie połamały prętów.
— Boisz się cyklonu? — zapytała Anna, która rzadko schodziła z pokładu.
— Tak; nie będę taił przed tobą, że niepokoi mnie ten huragan, który może nas zaskoczyć na morzu, usianem mnóstwem większych i mniejszych wysepek, co gorsza w ciemności przerywanej błyskawicami.
— Czy na oceanie Spokojnym są wielkie głębie?
— Straszne! Okręt, któryby poszedł na dno, nie wystawałby nawet końcami swych masztów ponad powierzchnię wody.
— W którem miejscu ocean jest najgłębszy?
— Według najświeższych badań największa głębina znajduje się koło Kamczatki, półwyspu na wybrzeżu azjatyckiem. Podobno dno w owem miejscu znajduje się w głębokości 8515 metrów.
— Osiem i pół kilometra głębokości!
— Zdaje się jednak, że istnieją głębiny czternasto i szesnastokilometrowe.
— Czy na wszystkich oceanach znajdują się takie otchłanie?
— Przeciętna głębokość oceanu Wielkiego wynosi około 4380 m; wiadomo jednak, że między wyspami Fidżi, Tonga i Samoa istnieje otchłań, mająca według jednych żeglarzy 8102 m, według innych 8280. Głębokość Atlantyku dosięga 4022 m na północy i 3927 na południu. Ocean Indyjski jest średnio głęboki na 3627, a dwa pozostałe oceany mają głębie przeciętnie po 3803 m W przyszłości może te cyfry jeszcze urosną, ponieważ brak dotąd pomiarów dokładnych.
— Ale chyba w takiej głębokości niema już istot żyjących?
— Czemu, moja droga?
— Z powodu wielkiego nacisku, wywieranego przez taką masę wody.
— Niegdyś tak mniemano; co więcej, utrzymywano, że woda tak jest przytłoczona własnym ciężarem, iż wkońcu osiąga gęstość, mogącą iść w zawody z gęstością żelaza lub ołowiu. Dowodzono, że kula żelazna rzucona w głębokie morze nie zdoła dosięgnąć dna, lecz zatrzymuje się wśród warstw wodnych. Nikomu nie przychodziło na myśl, że wodę niełatwo jest ścisnąć i że nawet pod największym naciskiem jej gęstość jest niewielka. O ile mi wiadomo, niedawne doświadczenia stwierdziły słabość tego nacisku, tak iż nie sprawia on żadnych trudności nawet rybom, które zwykły żyć na powierzchni mórz. I doprawdy, gdyby ta siła była tak ogromna, jak przypuszczano, jakimże sposobem mogłyby utrzymać się przy życiu skorupiaki, zamieszkujące głębie mórz? Musiałyby być twardsze od żelaza… co się sprzeciwia prawdzie.
— Wytłumaczyłeś wszystko jasno jak słońce, ojczulku, ale teraz… niestety… zaczyna deszcz padać.
— Pogoda psuje się. Oddal się, Anno, bo wkrótce nadciągnie niebywale zaciekły huragan, a wichura pocznie wszystko zmiatać z pokładu.
Istotnie zawierucha zbliżała się gwałtownym pędem, ogarniając sklepienie niebios i przewracając dnem do góry wielki ocean, który znów miał podać w urągowisko przydomek „Spokojnego“ nadany mu przez Magellana.
Cała załoga wyszła na pokład, gotowa do podjęcia walki z groźnym żywiołem, i niespokojnie przyglądała się falom i chmurom. Starzy wilcy morscy przeczuwali burzę nielada…
Jedynie rozbitek, który siedział wciąż wśród zwojów lin na przodzie okrętu, wydawał się spokojny i uśmiechał się złośliwie na każdy pomruk fal, wytrzeszczając dwoje rozognionych oczu w stronę porucznika Collina i jakby snując złowrogie zamysły.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Emilio Salgari i tłumacza: Józef Birkenmajer.
  1. przerabiany na kadzidło i maści wonne.