[110]DROBNA MUZA.
Gdyby burza osadziła
Na odludnej jakiej skale
Mnie i ciebie, jak rozbitków
Po warszawskim karnawale?
Pominąwszy mokre szaty,
Walkę o byt, dzikie bestye, —
(Moglibyśmy, jak Robinson,
Pozałatwiać takie kwestye;
Nawet dom, nawet rodzina,
Gdyby była wspólna wola,
Dałyby się także stworzyć
Pod osłoną parasola).
[111]
Pominąwszy jednak trudność,
Przyzwoitość, niepokoje, —
Gdyby tak, śród oceanu,
Było nas na wyspie dwoje?
Mówił-bym ci piękne wiersze
W figowego cieniu lasku,
Śpiewał-bym też ponad morzem,
Na wybrzeżnym stojąc piasku.
Jak do lutni Orfeusza
Zbiegły-by się zwierząt stada:
Ryby, ptaki, antylopy
I ciekawa małp gromada. —
Chociaż słuchasz, lecz z ukosa
Zerkasz na gorylów stadło,
Które tutaj, jak na teatr,
Z gąszczu do nas się przekradło.
[112]
Na istotnych znawców sztuki
Patrzy mi ta zacna para:
Mąż pasyami lubić wiersze,
Modernistą być się stara.
Kiedy oczy zamknie, widzi
W słowie barwę, w sensie zapach,
A słuchając słów Rimbaud’a,
Czuje dreszcze w zadnich łapach.
Gorylową wiersze nudzą,
Co innego ma dziś w głowie:
Słucha, co jej młody sąsiad
O literaturze powie.
Ten wyraża się zabawnie,
Krytykując mnie dyskretnie,
Sam też kilku językami
I ogonem włada świetnie.
Z asystencyi tego pana
Gorylowa bardzo rada,
[113]
Kręci główką i liść figi
W umiejętne fałdy składa. —
A z powietrza, z lasu, z wody,
Coraz nowe ciągną twarze:
Kakadu, hipopotamy,
Elegantki, dygnitarze...
Deklamować już przestanę,
Bo uwaga twa odlata, —
Urok plotki, wdzięk intrygi
Ciągnie cię do zwierząt świata.
Że gach goryl z gorylową
Jest na bardzo czułej stopie,
To fakt: — ale co też sądzić
O tej wdzięcznej antylopie?
Taka ładna: zalotności
Pełne ruchy i oczęta.
W gładki strój, jak w suknię Utzla
Smukła kibić jej ujęta.
[114]
Kozłów przy niej kilkanaście;
Zakochany każdy, zwinny,
Każdy nosi jej kolory —
Jeden tylko jakiś inny...
Inny łeb ma, inne futro,
Potargane nienajmodniej;
Musi on być z prostych kozłów,
Nawet typ poniekąd wschodni...
Tego jednak z całej seryi
Wyróżniła antylopa
I z widoczną predylekcyą
Wdzięczy się do tego chłopa.
Skąd jej przyszła taka manja?
Co za wybór dziwny, rzadki? —
Łamiesz sobie śliczną główkę
Rozwiązaniem tej zagadki.
Może kozieł ten ma wpływy
W urzędowych wyspy sferach?
[115]
Może beczy wyjątkowo?
Może zna się na aferach?
Na subtelność tych domysłów
Choć wysilam swe talenta,
Ty poziewasz i widocznie
Jesteś ze mnie niekontenta. —
A nad nami palm wachlarze
Południowym żarem wieją;
Patrząc w oczy twoje, marzę
Z pół-rozkoszą, pół-nadzieją.
Wonie amry i sandału
Płyną silne i gorące,
Atmosfera pełna szału
I szalone świeci słońce.
Rozkochana pieśń mi wstaje
Z nieznanego kwiatu łona
[116]
I przez senne dźwięczy gaje
I na morzu cichem kona...
Ty nie słuchasz. — Jakiś statek
Zbliża się do naszej pustki —
Wołasz, błagasz o ratunek
Rozpaczliwym znakiem chustki.
Na ten sygnał już szalupa
Do nas płynąć się zabiera,
Na niej, oprócz kilku majtków,
Widać mundur oficera.
Może jaki twój znajomy
Z nad Riviery, lub z Wiesbaden?
— W każdym razie jakiś gentleman,
A nie prosty żołdak żaden;
Chętnie weźmie cię na statek
Jeśli naszą już wyprawą
Jesteś trochę zblazowana...
Więc się do mnie zwrócisz żwawo:
[117]
Bardzo ładne pańskie wiersze,
Bardzo ładny też i Heine;
Dzięki składam jak najszczersze
Za te chwile niezwyczajne.
Miłem będzie mi wspomnieniem
Ekspedycya egzotyczna
I poezya pod palm cieniem
I ta cała wyspa śliczna.
Ale dość już. — Co powiedzą
Ci panowie, żeśmy sami
Tak jak kochankowie siedzą
Tu siedzieli pod palmami?
Będzie skandal. — Proszę przeto,
Skryj się pod cieniste stropy — —
Do widzenia ci, poeto,
Ja powracam do Europy. —