Druga ojczyzna (Verne, 1901)/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Druga ojczyzna |
Wydawca | „Ziarno” (tygodnik) |
Druk | A.T. Jezierski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Helena S. |
Tytuł orygin. | Seconde Patrie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Pierwszego stycznia zamieniono życzenia pomiędzy rodzinami Zermatt i Wolston. Panowie ucałowali się. Byli to już starzy przyjaciele, potrafili się ocenić wzajemnie. Anna Wolston zadowolona była wyłącznie z życzeń Ernesta. Młody ten człowiek uprawiał nieco poezyę. Otóż na cześć dziewczyny posłużył się natchnieniem, a lica Anny zaróżowiły się, kiedy uczeń Apolina w mowie wiązanej winszował jej, że odzyskała zdrowie w świeżem powietrzu Ziemi Obiecanej.
— Zdrowie... i szczęście! odpowiedziała, całując panią Zermatt.
Nie było mowy w tym dniu o jakiemkolwiek zajęciu. To też pan Zermatt zaproponował spacer piechotą aż do Falkenhorst. Pogoda była wspaniała, upał silny, co prawda. Lecz podwójny szereg drzew przy drodze nie dopuszczał promieni słonecznych.
O jedenastej godzinie wybrali się wszyscy, ażeby całe popołudnie spędzić w Falkenhorst i powrócić na obiad.
Po przejściu ogrodu warzywnego, następnie strumienia Szakali, po moście Rodzinnym, poszli aleją ocienioną drzewami owocowemi, które rozrosły się olbrzymio.
Anna zrywała kwiaty najpiękniejsze, które zapachem napełniały aleję. Niezliczona ilość ptaków trzepotała się w gałęziach drzew obciążonych owocem. Zwierzyna przemykała w zaroślach, zające, króliki, cietrzewie, jarząbki, bekasy. Ani Ernest ani Jack nie dostali pozwolenia zabrania fuzyi, i zdawało się, że ptaki i zwierzęta wiedziały o tem...
— A jak spotkamy jaką panterę, niedźwiedzia, tygrysa, lwa... Są przecie na wyspie... odezwał się Jack.
— Lecz nie w Ziemi Obiecanej, Jacku, odparła pani Zermatt. No, zrób nam ustępstwo... Pozostanie ci trzysta sześćdziesiąt cztery dni do polowania...
Była pierwsza godzina z południa, kiedy obie rodziny znalazły się u stóp Falkenhorst. Napili się najpierw miodu z baryłek schowanych w piwnicy pod tarasem. Rodzina Zermatt szczęśliwa była nad wyraz pomiędzy szerokiemi konarami drzewa... Czyż nie było to jej pierwsze gniazdo, z którego mieli tyle wspomnień?.. Z tymi dwoma balkonami, podwójną podłogą, pokojami pokrytymi korą dobrze spojoną, lekkiemi sprzętami, gniazdko było prześlicznem mieszkaniem. Lecz teraz będzie to tylko miejscem odwiedzin i spoczynku.
Rozmawiając na balkonie pani Wolston zrobiła propozycyę godną zastanowienia.
— Podziwiam często, moi przyjaciele, wszystko co zrobiliście na tym kawałku swojej wyspy... lecz pytałam już pani Zermatt, dla czego brakuje wam...
— Kaplicy?.. odpowiedziała Betsie. Masz racyę, kochana Merry... winniśmy Wszechmocnemu poświęcić..
— Więcej niż kaplicę... Świątynię! — zawołał Jack, który o niczem nie wątpił... wspaniałą świątynię z dzwonnicą!... Kiedy rozpoczniemy, ojcze?.. Materyału nie brakuje, pan Wolston plan zrobi... my wykonamy...
— Lecz — odpowiedziała pani Zermatt z uśmiechem — jeżeli widzę w przyszłości świątynię, to nie widzę pastora...
— Będzie nim Frank, jak wróci — rzekł Ernest.
— Zdaje mi się — odezwała się pani Zermatt — ponieważ Falkenhorst nie będzie nam służyć za mieszkanie, łatwo będzie je zmienić na kaplicę napowietrzną...
— A modlitwy nasze będą już na połowie drogi do nieba... jakby powiedział nam drogi Frank, — dodal Jack.
Pan Wolston nie znał więcej kraju, niż część rozciągającą się pomiędzy strumieniem Szakali i przylądkiem Zawiedzionej Nadziei, włączywszy w to folwark Waldegg, ustronie Eberfurt, Zuckertop i Prospect-Will.
— Dziwię się, mój kochany Zermatt — rzekł dnia pewnego, — że przez dwanaście lat ani ty, ani twoje dzieci nie próbowaliście przedostać się do środka Nowej-Szwajcaryi...
— Dla czego mielibyśmy to robić, kochany Wolston?... odpowiedział pan Zermatt. Pomyślę o tem: skoro po rozbiciu Landlorda wyrzuceni zostaliśmy na ten brzeg, synowie moi byli dziećmi niezdolnymi pomagać mi w wycieczce... Żona nie mogłaby mi towarzyszyć, a byłoby bardzo nieopatrznie zostawić ją samą...
— Samą z Frankiem, który miał pięć lat dopiero!.. dodała Betsie. A wreszcie, nie traciliśmy nadziei, że jaki okręt nas zabierze.
— Przedewszystkiem — ciągnął pan Zermatt — chodziło o zaradzenie najpilniejszym potrzebom, pozostając w sąsiedztwie okrętu, dopóki nie zabraliśmy wszystkiego, co nam mogło być potrzebnem. W dodatku przy ujściu strumienia Szakali, mieliśmy wodę słodką, na lewem wybrzeżu pola łatwe do uprawy. Potem traf dał nam odkryć mieszkanie zdrowe i bezpieczne, nasze Felsenheim. Czyż mieliśmy czas tracić dla zaspokojenia ciekawości?
— Wreszcie oddalać się od zatoki Zbawienia, — zrobił uwagę Ernest, czyż nie było narażaniem się na spotkanie krajowców, takich jak na Andamanie i Nicobarze na oceanie Indyjskim, którzy mają tak krwiożerczą opinię?..
— Wszystko to słuszne — odpowiedział pan Wolston; lecz ja nie potrafiłbym przez tyle lat oprzeć się chęci zwiedzenia strony południowej i zachodniej...
— Ponieważ w twoich żyłach płynie krew angielska — odpowiedział pan Zermatt — i natura twoja pcha cię do podróży. My zaś jestesmy szwajcarzy, spokojni, lubiący siedzieć na miejscu, którzy z żalem opuszczają swoje góry...
— Protestuję, ojcze, — odparł Jack — protestuję w tem, co mnie dotycze!.. Choć z krwi i kości jestem szwajcarem, lubiłbym zwiedzać świat cały!..
— Godny jesteś być anglikiem, kochany Jacku — oświadczył Ernest, — nie ganię cię jednak wcale. Myślę wreszcie, że pan Wolston ma racyę. Koniecznem jest, żebyśmy poznali całą naszą Nową-Szwajcaryę...
— Która jest wyspą na oceanie Indyjskim, wiemy to obecnie — dodał pan Wolston, i dobrzeby było zrobić to przed powrotem Licorne.
— Jak tylko ojciec zechce!.. zawołał Jack, gotów zawsze do wycieczek.
— Pomówimy o tem, jak minie pora deszczowa — oświadczył pan Zermatt. Nie sprzeciwiam się bynajmniej podróży wewnątrz wyspy, lecz w każdym razie przyznajmy, że jesteśmy obdarowani od losu, dostawszy się na wybrzeże, jednocześnie urodzajne i ze zdrowym klimatem!.. Czy jest inne, któreby tego warte było?..
— Kto wie?.. odpowiedział Ernest. Na wschód nad zatoką Licorne, widzieliśmy grunt skalisty, i skały podwodne. Lecz płynąc na południe, Nowa-Szwajcarya lepiej się przedstawia.
— Jedyny sposób przekonania się — odezwał się Jack — opłynąć wyspę szalupą dookoła.
— Moi kochani — rzekt wtedy pan Zermatt — oto co proponuję...
— Z góry przyjęte... odparł Jack.
— Czekaj, niecierpliwy chłopcze... Upłynie najmniej dwanaście dni, nim nastąpią drugie zbiory i jeżeli chcecie, poświęcimy połowę tego czasu na zwiedzenie części wybrzeża wschodniego.
— A wtedy — odezwała się pani Wolston, trochę niezadowolona — podczas gdy pan Zermatt, jego dwaj synowie i pan Wolston będą podróżować, pani Zermatt, Anna i ja zostaniemy same w Felsenheim?..
— Nie, pani Wolston — odpowiedział pan Zermatt, — szalupa zabierze wszystkich na pokład...
— Kiedy wypłyniemy?.. odparł pan Zermatt z uśmiechem. Ustanówmy wyjazd na pojutrze...
Trzydzieści sześć godzin, to nie za wiele czasu na przygotowania.
Pan Wolston i Jack zajęli się obejrzeniem szalupy, stojącej w głębi zatoki. Nie była ona na morzu od podróży do przystani Licorne. Musiano więc uskutecznić niektóre naprawy.
Trzeba było się spieszyć. Zbiory dojrzewały, szalupa powinna wrócić najpóźniej za dni dwanaście.
W końcu, 14-go marca przeniesiono na pokład skrzynię z mięsem, worek mąki manioku, baryłkę miodu, baryłkę wina palmowego, cztery fuzye, cztery pistolety, proch, kule, śrut, naboje do dwóch armatek na Elisabecie, kołdry, bieliznę, ubrania, naczynia kuchenne...
Wszystko więc gotowe do podróży, trzeba tylko korzystać z pierwszych brzasków dnia i wiatru ciągnącego od lądu.
Po nocy spokojnej, o piątej godzinie rano 15-go marca, obydwie rodziny wsiadły na statek zabrawszy z sobą dwóch młodych psów.