<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Druga ojczyzna
Wydawca „Ziarno” (tygodnik)
Druk A.T. Jezierski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Helena S.
Tytuł orygin. Seconde Patrie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


VI.
Po obiedzie. — To co było znane z Nowej Szajcaryi. — Rodzina Wolston. — Zamiary nowej siedziby. — Przekopanie kanału pomiędzy źródłem Szakali i jeziorem Łabędzi. — Koniec roku 1816.

Głęboki smutek zapanował w Felsenheim. kiedy fregata Licorne wyruszyła z zatoki Zbawienia i znikła na szerokim horyzoncie.
Czy mogło być inaczej? Państwo Zermatt byli niepocieszeni po odjeździe synów i uwielbianej Jenny Montrose, żałowanej jak córki rodzonej. Patrząc na puste ich miejsca w pokojach Felsenheim, puste przy wspólnym stole, puste w sali, gdzie spotykano się co wieczór, serce im się krwawiło. Zdawało się, że całe szczęście ogniska domowego — zbladło..
Powrócą wszyscy bezwątpienia i smutek rozstania pójdzie w zapomnienie. Powrócą nowi przyjaciele z nimi, — pułkownik Montrose nie będzie chciał rozłączyć się z córką, dawszy jej Fritza za męża, — następnie Doll Wolston, brat jej James z żoną i dzieckiem, którzy przybędą bez żalu osiedlić się razem ze swoimi. Wreszcie emigranci nieomieszkają zaludnić tej odległej kolonii Wielkiej Brytanii.
Tak, w rok najdalej, przyjdzie dzień, w którym u przylądka Zawiedzionej Nadziei, ukaże się okręt płynący z zachodu i wejdzie w zatokę Zbawienia. Będzie to prawdopodobnie Licorne. Wreszcie czy ten, czy inny, okręt ten odda z powrotem pułkownika Montrose i jego córkę, Fritza i Franka, i dzieci państwa Wolston.
Tak więc położenie zmieniło się zupełnie. Mieszkańcy Nowej-Szwajcaryi nie byli już rozbitkami z Landlordu, którzy znaleźli przytułek na nieznanem wybrzeżu, oczekujący pomocy, przez długie lata.
Położenie tej ziemi było już teraz określone, co do długości i szerokości geograficznej.
Komendant Littlestone, przedstawi je w biurze Administracyi, gdzie wydadzą potrzebne rozporządzenia do zajęcia tej ziemi w posiadanie.
Prawda, znano dopiero wybrzeże północne najwyżej około szesnastu mil lądu pomiędzy zatoką Licerne i wschodnią częścią Skały Ognistej.
Przez te lat jedenaście pan Zermatt i jego synowie nie przeszli wcale szeregu skał po za wąwozem Cluse. Ograniczyli się doliną Grünthal, nie przekraczając wyniosłości.
Odjazd Licorne nie zmniejszył ludności Felsenheim, dzięki obecności rodziny Wolston.
Pan Wolston, czterdziestopięcioletni mężczyzna wyglądał na silnie zbudowanego człowieka. Osłabiony febrą, jakiej nabawił się w Nowej Walii w Australii, odzyskiwał siły w zdrowym klimacie Nowej-Szwajcaryi. Uzdolnienie i doświadczenie jego jako mechanika-budowniczego, stało się cennem, a pan Zermatt postanowił zużytkować je przy różnych pracach ulepszających. Jednak przedewszystkiem starano się, aby pan Wolston odzyskał zdrowie.
Pani Merry Wolston młodsza była o kilka lat od Betsie Zermatt. Te dwie kobiety zaprzyjaźniły się odrazu. Zajmowały się razem gospodarstwem w Felsenheim, i kolejno odwiedzały fermę Waldegg, ustronie Eberfurt i Zuckertop.
Anna Wolston, siedemnastoletnia panienka, trochę blada i osłabiona, była na dobrej drodze znalazłszy się w ożywiającem powietrzu Ziemi Obiecanej. Blondynka, o ładnych rysach, ślicznych oczach niebieskich, zapowiadała bardzo zajmującą kobietę. Jakiż kontrast tworzyła z siostrą, żywą jak skra, Dolli czternastoletnią, która wesołym śmiechem napełniała dom cały.
Śliczna brunetka, śpiewająca, mówiąca; zawsze z gotową dowcipną odpowiedzią. Otóż, powróci ten ptaszek, a śpiew jego na nowo zacznie radować serca wszystkich!
Wreszcie należało pomyśleć o powiększeniu Felsenheim. Z powrotem Licorne mieszkanie to będzie niewystarczające. Licząc tylko pułkownika Montrose i Jenny, Fritza i Franka, James'a Wolston, siostrę jego, żonę i dziecko, to i ci nie mogli mieszkać razem, chyba żeby grota powiększoną została na ich specyalny użytek.

Czasem Anna Wolston szła z nim, a robiło jej to wielką przyjemność

Miejsca nie brakowało ani na lewem wybrzeżu strumienia Szakali, ani na lądzie w górę zatoki Czerwonaków, ani wzdłuż cienistej drogi z Felsenheim do Falkenhorst.
W tym przedmiocie toczyły się częste rozmowy pomiędzy panem Zermatt i panem Wolston, brał w nich udział Ernest, a propozycye jego zasługiwały na uwagę.
Przez ten czas, Jack, sam jeden teraz, dostarczał wszystkiego, co było potrzebne do kuchni. Przebiegał co dzień lasy i płaszczyzny obfitujące w zwierzynę; z wiernemi psami Braunem i Falkiem na błotach strzelał kaczki i bekasy.
Ernest przekładał nad polowanie spokojne zajęcie rybołóstwem.
Szedł bądź nad strumień Szakali, bądź do podnóża skał nad zatoką Czerwonaków. Skorupiaki, mięczaki, ryby, jako to: łososie, śledzie, makrele, homary, raki, ostrygi, ślimaki jadalne, wszystkiego tam było poddostatkiem. Czasem Anna Wolston szła z nim, a robiło jej to wielką przyjemność.
I tak dnie mijały. Betsy i Merry ciągle były zajęte. Podczas kiedy pani Zermatt naprawiała ubranie, pani Wolston z wielką zręcznością szyła nowe suknie z materyałów przechowanych starannie z epoki rozbicia Landlorda.
Czas był prześliczny, upał znośny jeszcze. Wiatr pociągał od lądu przed południem, od morza po południu. Noce pozostały spokojne, orzeźwiające.
Obydwie rodziny odwiedzały często fermy, raz piechotą, raz wózkiem, ciągnionym przez dwóch bawołów. Najczęściej Ernest dosiadał osiołka Bascha, a Jack strusia. Pan Wolston czuł się zdrowszym. Febra coraz rzadziej i coraz lżej się objawiała. Jeżdżono z Felsenheim do Falkenhorst tą piękną drogą, wysadzoną przed dziesięciu laty, którą ocieniały kasztany, orzechy włoskie i wiśnie. Czasami przystanek w pałacu napowietrznym trwał całą dobę. Być może, mieszkanie było trochę szczupłe jak na teraz, lecz podług zdania pana Wolston, nie trzeba było myśleć o powiększaniu tegoż. Pewnego dnia pan Zermatt odpowiedział mu:
— Masz racyę, kochany Wolston; mieszkać na gałęziach drzewa, dobre było dla Robinsonów, którzy szukali schronienia przed dzikiemi zwierzętami, a i myśmy robili to z początku na naszej wyspie. Lecz obecnie jesteśmy osadnikami... prawdziwymi osadnikami.
— A wreszcie – mówił pan Wolston — trzeba pamiętać, że dzieci nasze powrócą i musimy się spieszyć, żeby Felsenheim gotów był na ich przyjęcie.
— Jestem zdania pana Wolston — rzekł Ernest. Falkenhorst nie jest wystarczające i myślę, że na lato lepiej byłoby przerzucić się do Waldegg lub do Zuckertop...
— Wolałabym Prospect Will — odezwała się pani Zermatt.
— Doskonały projekt, matko! — wykrzyknął Jack. Z Prospect-Will widok cudowny na Zatokę Zbawienia — dolina ta zdaje się być przeznaczona, żeby w niej stała willa...
— Albo fort — odpowiedział pan Zermatt. Pamiętaj synu, że wyspa stanie się posiadłością angielską.
— Więc w Prospect-Will... lub nieco dalej na przylądku Straconej Nadziei — rzekł wtedy pan Wolston. W takim razie willa będzie mogła pozostać.
— Tego właśnie pragnę — oświadczył Jack.
— Ja także — dodała pani Zermatt. Starajmy się zachować wspomnienia naszych pierwszych chwil. Prospect-Will, tak samo jak Felsenheim... Bardzobym się zmartwiła, gdyby znikły z powierzchni ziemi.


W ostatnich miesiącach roku 1816, spostrzeżono, że są to chwile, w których ręce Jacka i Fritza nie wystarczają, choć rodzina Wolston nie oszczędzała się w pracy. Pora zbiorów była zawsze bardzo obfita w zajęcia. Ileż pracy wymagały pola kukurydzy i manioku, plantacya ryżu po za błotami przyległemi do zatoki Czerwonaków, zbiór owoców, manipulacya z sago, wreszcie zbiór zbóż i trzciny cukrowej, obfitej na polach przyległych do Zuckertop! Za, ciężka to była robota dla czterech mężczyzn, którym jednak pomagały szczerze trzy odważne kobiety. A na tym żyznym gruncie dwa zbiory były konieczne.
A jednak choć tak żyzna ziemia jak w Ziemi Obiecanej, mogło się zdarzyć przecież, że susza letnia uczyniłaby ją twardą jak skała. Brakowało systemu nawodniającego, urządzonego w ten sposób, aby można było zwilżać te pola rozległe na kilkaset hektarów.
Były tylko wody strumienia Szakali i Falkenhorst, na wschód, potem na zachód rzeka Wschodnia, wpadająca do zatoki.
Brak ten uderzył pana Wolston i pewnego dnia, 9 listopada, po obiedzie zaczął rozmowę w tym przedmiocie.
— Nic łatwiejszego — rzekł — jak zbudować koło hydrauliczne, zużytkowując wodospad strumienia Szakali o pół mili powyżej Felsenheim. Pomiędzy materyałami zabranemi z Landlordu, kochany Zermatt, znajdują się dwie pompy okrętowe. Otóż zbudujemy koło, a wodospad z dostateczną siłą będzie wodę mógł podnieść do rezerwoaru a potem rozprowadzać ją aż na pola Waldegg i Zuckertop. Tylko zamiast używać trzciny bambusowej, jak zrobiliście dla nawodnienia ogrodu warzywnego w Felsenheim, użyjemy pni magnolij wydrążonych, co nie przechodzi sił naszych.
O kwadrans drogi na południe od Waldegg znajdowało się jezioro Łabędzie, które woda napełniała podczas pory deszczowej, lecz w lato wysychało zupełnie. Otóż, gdyby udało się napełniać je wodami strumienia Szakali, łatwo przyszłoby potem rozprowadzić wodę dla zwilżania pola.
Po zbadaniu gruntu Ernest i pan Wolston, przekonali się, że mogą o wiele skrócić długość przeprowadzania rur.
— Ojcze, rzekł Ernest pewnego wieczora — zbadaliśmy z panem Wolston na nowo położenie gruntu. Wystarczy podnieść wody strumienia Szakali na stóp trzydzieści, do miejsca, zkąd poziom pochyla się ku jezioru Łabędzi. Od tego punktu przekopaną fosą woda sama spłynie do jeziora.
— A wtedy — dodał pan Wolston — jezioro Łabędzi będzie naturalnym rezerwoarem do zwilżania pól w Waldegg, Zuckertop a nawet w Eberfurt.
— A kiedy rozpoczniecie tę wielką pracę?.. zapytała Betsie.
— Za kilka dni, droga żono — oświadczył pan Zermatt. Po ukończeniu pierwszych zbiorów mamy trzy miesiące wolne, czekając na drugie.
Krótko mówiąc, roboty prowadzone regularnie, dobiegły do końca 20 grudnia.
— A będziemy mieli uroczystość inauguracyjną?... zapytała Anna Wolston.
— Jeżeli tylko będziemy chcieli, moi drodzy, — odparła Betsie.
— Dobrze — rzekł pan Zermatt — uroczystość zacznie się jutro z chwilą puszczenia w ruch naszej maszyny...
— A jak się zakończy, ta uroczystość?
— Doskonałym obiadem na cześć pana Wolston.

Nazajutrz około godziny dziesiątej odbyła się inauguracya kanału.
Nazajutrz około godziny dziesiątej odbyła się inauguracya kanału w obecności dwóch rodzin zebranych przy wodospadzie.

W tym czasie upłynęło trzy miesiące, jak odpłynęła korweta Licorne. Jeżeli nie wpłynie co na opóźnienie, powinna się ukazać w zatoce Zbawienia za trzy razy tyle czasu.
Dziewięć miesięcy jeszcze a połączą się wszyscy. Nikogo ze swoich nie będzie brakowało dwóm rodzinom, a w niedalekiej przyszłości będą może one połączone jeszcze ściślejszemi węzły.
Tak więc zakończył się ten rok 1816, który zaznaczył się tem, iż położenie Nowej Szwajcaryi zmieniło się do gruntu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.