Druga ojczyzna (Verne, 1901)/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Druga ojczyzna |
Wydawca | „Ziarno” (tygodnik) |
Druk | A.T. Jezierski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Helena S. |
Tytuł orygin. | Seconde Patrie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
„Licorne“ w drodze do Anglii aż do równika nie napotkała na żadne trudności; dopiero w okolicach Afryki południowej trafiła na niepogodę. Gwałtowna burza zerwała się w nocy 19-go sierpnia; wiatr wiejący od lądu, odrzucił ją na pełne morze. Wicher dął coraz zawzięciej, statek pędził z powodu niemożliwości posłużenia się rudlem. Musiano przeciąć maszt tylny. Woda dobywała się na tyłach i zaledwie temu zaradzono. W końcu wiatr uspokoił się nieco i kapitan Littlestone mógł powrócić na wytkniętą drogę, śpiesząc się, aby naprawić korwetę w Capetown.
Jak tylko „Licorne“ ukazała się w porcie, James Wolston, żona jego i Doll, którzy podpłynęli łodzią, weszli na pokład. Jakiego przyjęcia doznali Fritz, Jenny i Frank! Młode kobiety były takie szczęśliwe, że się znów zobaczyły. Pocałunkom nie było końca.
Interesy James’a Wolston zostały zlikwidowane korzystnie, cała rodzina zatem gotowa była do wyjazdu na Nową Szwajcaryę.
Lecz okazało się niemożebnem płynąć dalej. Uszkodzenia „Licorne“ wymagały kilku miesięcy czasu na naprawę w porcie Capetown, okręt więc nie mógł przed końcem października wypłynąć do Nowej Szwajcaryi.
W porcie Capetown stał inny okręt, który miał rozwinąć żagle za dwa tygodnie. Był to „Flag” trzymasztowiec angielski, objętości pięćset ton, pozostający pod dowództwem kapitana Harry Gould, mający jechać do Batawii. Zboczenie do Nowej Szwajcaryi nie zabrałoby zbyt wiele czasu, zaproponowano tedy kapitanowi, aby zabrał i Fritza i jego żonę, James’a i panią Wolston z dzieckiem, Franka i Doll, naturalnie za dobrem wynagrodzeniem. Kapitan Gould przyjął tę propozycyę a pasażerowie „Licorne“ przenieśli swoje bagaże na „Flag“, na którym oddano im kajuty do rozporządzenia. Przygotowania trzymasztowca zostały ukończone 29-go września po południu. Wieczorem James Wolston z żoną, siostrą i małym Bobem zajęli na nim swoje kajuty. Pożegnano się tedy nie bez rozrzewnienia z komendantem Littlestone, obiecując wyczekiwać w końcu listopada przybycia „Licorne“ do zatoki Zbawienia.
Nazajutrz „Flag“, korzystając z pomyślnego wiatru opłynął przed końcem dnia wysokie szczyty przylądka i znikł na horyzoncie. Harry Gould był znakomitym marynarzem; jako człowiek dzielny a zarazem prawy i szlachetny, cieszył się ogólnem a dobrze zasłużonem zaufaniem. Nie zasługiwał za to na nie porucznik Goulda, Robert Borupt. W jednym wieku z kapitanem, był to człowiek zazdrosny, mściwy, gwałtowny, zdawało mu się, iż nigdy nie jest dość wynagradzany za swe usługi. Zawiedziony w nadziei otrzymania dowództwa na okręcie, nienawidził w głębi duszy kapitana.
Usposobienie to nie uszło uwagi retmana, Johna Block, człowieka nieustraszonego i pewnego, oddanego całem sercem swemu dowódzcy.
Załoga okrętu „Flag“, składająca się z dwudziestu majtków, nie należała do wyborowych i Harry Gould nie łudził się bynajmniej. Retman patrzył z niezadowoleniem na pobłażanie Roberta Borupt, okazywane niektórym majtkom, którzy właśnie źle służbę pełnili. Wydawało mu się to podejrzanem, nie przestawał więc śledzić porucznika, zdecydowany ostrzedz kapitana Goulda, który dawał chętny posłuch dzielnemu marynarzowi.
Od 22-go sierpnia do 9-go września, żegluga szła pomyślnie. Gdyby trzymasztowiec utrzymał się w tej średniej szybkości, byłby mógł dosięgnąć okolic Nowej Szwajcaryi około połowy października. Lecz w tym czasie poczęły się okazywać objawy nieposłuszeństwa pomiędzy załogą. Porucznik Robert Borupt nie przedsiębrał nic, żeby to powstrzymać. Obeznany z temi sprawami człowiek łatwo mógł poznać, że bunt się organizuje.
Jednak „Flag“ w dalszym ciągu posuwał się ku północo-wschodowi. Dnia 9-go września znajdował się prawie na środku oceanu Indyjskiego, na granicy Równika i Koziorożca, którą miał przebyć. Około trzeciej godziny po południu, zerwał się wicher z nawałnicą, wielkie niebezpieczeństwo dla okrętu.
Od pierwszej chwili Harry Gould zajął stanowisko na przodzie okrętu. Załoga trzymała się w pogotowiu wykonywania jego rozkazów. „Flag“ położył się na bok, bałwany mogły sprowadzić zgubę. Wszystkie siły trzeba było wytężyć aby go podnieść, następnie zwrócić przodem do bałwanów.
A jednak popełniono omyłkę, zapewne przez fałszywe wytłómaczenie rozkazów kapitana. Odpowiedzialność za to spadała na porucznika „Ten przeklęty Borupt chce nas zatopić!..“ krzyknął Harry Gould.
— Robi wszystko, co było do tego potrzebne! — od powiedział retman, próbując założyć drąg na ster.
Kapitan rzucił się na pomost, narażając się na porwanie przez bałwany i wpadł na tył statku.
— Do kajuty! — krzyknął na porucznika — do kajuty i nie waż się ztamtąd ruszyć!
Błąd Roberta Borupt tak był widoczny, że nikt z załogi nie śmiał stanąć po jego stronie. Porucznik posłuchał, nie wyrzekłszy słowa.
Wszystko co możebne Harry Gould zrobił wtedy. Za pomocą żagli udało się kapitanowi podnieść okręt bez przerąbywania wielkiego masztu. Przez trzy dni uciekali przed tą burzą, śród niebezpieczeństw, których uniknęli, dzięki zręczności i umiejętności kapitana i retmana. Prawie przez cały ten czas Jenny i Doll musiały siedzieć w kajutach; Fritz, Frank i James pomagali przy manewrowaniu okrętem.
Dnia 13–go września wiatr ustał i fale już nie wdzierały się na pomost. Pasażerki powychodziły z kajut. Wiedziały, co zaszło pomiędzy kapitanem i porucznikiem i dla czego ten ostatni został zrzucony z urzędu. Co do przyszłego losu Roberta Borupt, o tem miał rozstrzygnąć po powrocie sąd marynarki.
Okręt domagał się dokładnej naprawy. John Block, który kierował robotami, widział jasno, że załoga lada dzień bunt podniesie. Taki stan rzeczy nie mógł ujść uwagi Fritza, Franka i James’a Wolston i więcej im niepokoju sprawiał, niż nawet burza.
Nie było wątpliwości, że kapitan Harry Gould nie wahałby się ukarać buntowników, lecz czy nie było już zapóźno?
Przez ośm dni nie zdarzył się żaden fakt niekarności. A że „Flag“ zepchnięty został o kilkaset mil na wschód, trzeba było zatem zwracać ku zachodowi, ażeby znaleźć się na linii prowadzącej do Nowej Szwajcaryi. Dnia 20-go września ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich, Robert Borupt ukazał się na pomoście, pomimo że areszt nie był z niego zdjęty.
— Poruczniku Borupt — rzekł kapitan — jesteś pod aresztem... Po coś tu przyszedł?..
— Do mnie, towarzysze!.. Krzyknął Borupt, zwracając się do załogi.
— Hurra! — Robert Borupt! — Hurra!.. — dzikie okrzyki rozległy się na tyle i na przodzie okrętu.
Harry Gould wbiegł do swojej kajuty i powrócił z pistoletem w ręce. Nie zdążył zrobić z niego użytku. Strzał padł z pomiędzy grupy otaczającej Roberta Borupt i zranił kapitana w głowę. Nieszczęśliwy padł na ręce retmana. Przeciw załodze zbuntowanej wszelki opór był niemożliwym. Napróżno John Block, Fritz, Frank, James Wolston uszykowawszy się koło kapitana, chcieli walczyć. Otoczeni przeważającą siłą, zostali porwani i zaprowadzeni pod pomost razem z kapitanem. Jenny, Doll i Suzan z dzieckiem, zostały zamknięte w kajutach, których drzwi miały być strzeżone na wyraźny rozkaz Roberta Borupt, jedynego władcy na okręcie. Można sobie wyobrazić położenie jeńców pod pomostem, w ciemnicy, położenie nieszczęśliwego kapitana, z głęboką raną w głowie.
Minęło tak kilkanaście dni. Dwa razy dziennie, rano i wieczór unosiła się klapa pomostu i uwięzieni otrzymali nieco pożywienia. Na zapytania Johna Block, majtkowie odpowiadali słowami groźby. Wszelako pokilkakroć retman i jego towarzysze próbowali odzyskać wolność przez wyłamanie drzwi pomostu, lecz strzeżone byty dniem i nocą. Upłynął tydzień odkąd Harry Gould i reszta pasażerów zostali zamknięci pod pokładem. Pewnego dnia zdawało się, że trzymasztowiec zwolnił biegu. Około ósmej godziny wieczorem kilkunastu majtków zeszło do więźniów i kazali im iść za sobą.
Kiedy wyszli na pokład, ujrzeli całą załogę Roberta Borupt, który czekał ich u stóp wielkiego masztu, ani lampy, ani pochodni dla rozproszenia ciemności. Jednak zbliżając się do rampy, retman dojrzał maszt kołyszący się przy boku okrętu. Widocznie spuszczono szalupę na morze.
Na raz załoga rzuciła się na jeńców i pomimo oporu, Harry Gould, John Block i reszta przerzuceni zostali przez rampę do szalupy, stojącej koło okrętu.
Jakież było ich zdziwienie i radość... tak radość!.. W szalupie były najdroższe istoty, napróżno dotąd przywoływane... Kobiety na kilka minut wpierw spuszczone, czekały w śmiertelnej obawie, nie wiedząc, jaki je los czeka.
Nastała scena łez i rozrzewnienia... była to największa łaska, jaką niebo im zesłać mogło...
A jednak jakie straszne niebezpieczeństwa czekały ich w tej łodzi! Wrzucono także cztery worki sucharów i mięsa solonego, trzy baryłki wody słodkiej, różne naczynia kuchenne, pęk ubrań i kołder, wziętych z kajut.
Byli razem!.. Teraz tylko śmierć mogła ich rozłączyć.. Wreszcie nie mieli czasu na rozmyślanie. „Flag“ odpływał powoli. Retman usiadł przy sterze, Fritz i Frank u stóp masztu, gotowi rozwinąć żagiel. Kapitana Gould ułożono na najwyższym pomoście. Jenny zajęła się pielęgnowaniem nieszczęśliwego człowieka.
Załoga „Flaga“ pochylona nad rampą patrzyła obojętnie na opuszczonych na morzu...
W tej chwili podniósł się głos — głos kapitana Gould, któremu oburzenie sił trochę przywróciło.
— Nędznicy! nie uciekniecie przed sprawiedliwością ludzką...
— Ani przed sprawiedliwością Boga! — rzekł Frank.
— Na morze!.. krzyknął Robert Borupt.
Okręt pomknął, szalupa pozostała sama śród czarnych mroków nocy...