Druga ojczyzna (Verne, 1901)/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Druga ojczyzna |
Wydawca | „Ziarno” (tygodnik) |
Druk | A.T. Jezierski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Helena S. |
Tytuł orygin. | Seconde Patrie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Trudno byłoby znaleźć lepsze miejsce do zamieszkania nad tę pieczarę. Jenny z mężem zajęli jedno z bocznych zagłębień, James Wolston, jego żona i mały Bob umieścili się w trochę obszerniejszem wgłębieniu, Frank, Harry Gould, i sternik, w sali ogólnej. Nie brakło miejsca w tej grocie, której głębokości jeszcze nie znali.
Resztę dnia poświęcili całkowicie na odpoczynek. Wypadało także przyzwyczaić się do nowego położenia. Rozsądnie nawet było odpocząć z jakie dwa tygodnie nad tą zatoką, gdzie na jakiś czas byt mieli zabezpieczony. Gdyby nawet stan zdrowia kapitana nie wymagał tego, John Block nie byłby radził wyjazdu natychmiastowego. Trzeba było myśleć o teraźniejszości, przyszłość zostawić na potem. A jednak, co kryło się w tej przyszłości, jeżeli to była tylko wysepka nieznana na oceanie Spokojnym, jeżeli trzeba ją opuścić, narazić się na słabej łodzi na częste burze w tych okolicach? Jaki będzie koniec tej nowej wprawy?
Wieczorem, po drugim posiłku, składającym się z bulionu, mięsa i jaj żółwich, Frank odmówił modlitwę wspólną i wszyscy weszli do groty. Kapitan, dzięki staraniom Jenny i Doll pozbył się już gorączki. Można się było spodziewać, iż niedługo powróci zupełnie do zdrowia.
Czuwanie w nocy nie było potrzebne. Żadnej obawy, ani dzikich ludzi, ani zwierząt, na tem pustem wybrzeżu. Wiatr nawet ustał i nic nie mąciło ciszy aż do wschodu słońca.
Mężczyźni wyszli, jak tylko dzień się zrobił. John Block najpierw udał się do szalupy.
Była na powierzchni wody w tej chwili, lecz niedługo odpływ pozostawi ją na piasku. Pogoda ustaliła się na dobre.
Po powrocie sternik podszedł do Fritza:
— Trzeba pomyśleć — rzekł. Nasza szalupa przedewszystkiem... Grota zaciszna, to doskonałe... Lecz
nie można żaglować na grocie, a jak przyjdzie chwila odjazdu... potrzeba, żeby nam nic do tego nie przeszkadzało.
— Rozumie się, zabezpieczmy naszą szalupę od uszkodzenia... Może nawet jest lepsza zatoka z drugiej strony przylądka?...
— Zobaczymy, a ponieważ wszystko idzie dobrze z tej strony, pójdę na drugą polować na żółwie... Czy nie pójdzie pan ze mną?
— Nie, idź sam. Ja wracam do kapitana... Jak się obudzi, będzie chciał pomówić o naszem położeniu... Chcę go ze wszystkiem obznajmić...
— Masz racyę, panie Fritz, powtórz mu, że, jak na teraz, niema żadnej obawy.
W parę chwil później Fritz w towarzystwie Jenny udał się na wybrzeże. Uszedłszy z pięćdziesiąt kroków, zwrócili się w stronę tej skały urwistej, która zamykała ich jak mur więzienny.
Fritz przystanął, poczem odezwał się głosem wzruszonym:
— Kochana Jenny, serce mi pęka na myśl, ile nieszczęść przechodzisz, dla tego, że ja wyrwałem cię z Anglii, gdzie mogłaś żyć spokojna i szczęśliwa...
Szczęśliwa bez ciebie? Zapominasz, że byłam już twoją żoną?... Opuściłam Europę, bo kocham cię, kocham twoją rodzinę, która teraz jest także moją... Zresztą, nie rozpaczam wcale; ufam Bogu, że nas nie opuści...
— Ah! droga Jenny!... słowa twoje wracają mi odwagę... Tak!.. będziemy walczyć, nie damy zawładnąć sobą rozpaczy... ocalimy tych, którzy nam są powierzeni...
Około godziny dziesiątej kapitan Gould, korzystając z pogody i ciepła, położył się na słońcu przy brzegu. Sternik powracał właśnie z wycieczki dokoła przystani aż od góry piętrzącej się ku wschodowi. Przejść po za nią było niepodobieństwem. Nawet przy nizkim stanie morza, napróżno kuszonoby się obejść dół olbrzymiej skały, o którą bezustannie biły bałwany morskie.
Sternik spotkał się z Jamesem nad przystanią, i obydwa nieśli ztamtąd żółwie i jaja. W przewidywaniu odjazdu, można było zaopatrzyć się obficie w to mięso, zdrowe i pożywne.
Wypadło zapewnić się, czy szalupa przybiła do stałego lądu, do wyspy, czy tylko do gromady skał wystających z morza. W tym celu postanowiono dostać się na najwyższe płaskowzgórze. Z wysokości siedmiu do ośmiuset stóp, kto wie, czy inna jaka ziemia się nie ukaże, o kilka mil morskich na oceanie?...
Upłynęło kilkanaście dni, nie przynosząc żadnej zmiany. Pogoda utrzymywała się stale, upał silny lecz bez burzy. Kapitan Gould czuł się coraz lepiej, teraz już chodził po wybrzeżu bez niczyjej pomocy, i bezustannie rozmawiał z Fritzem i sternikiem o możliwości puszczenia się znów na morze w kierunku północnym. Dnia 25-go kapitan był o tyle silny, iż mógł się udać aż do stóp sterczącej skały, i przekonał się naocznie, iż niepodobieństwem było obejść ją dookoła. Fritz, który towarzyszył kapitanowi wraz z Frankiem i sternikiem, zaproponował, żeby rzucić się w morze i dopłynąć do lądu, ciągnącego się po za skałą.
— Nie, — rzekł kapitan — nie można w ten sposób narażać życia... Na szalupie popłyniemy rozpoznać tę część lądu, a oddaliwszy się na kilka węzłów, będziemy mogli obserwować na większej przestrzeni... Niestety, obawiam się, iż ujrzymy taką samą pustynię...
— A więc — zadecydował Frank — jesteśmy tylko na skalistej wysepce...
— Lepiej być na takiej wysepce — odpowiedział sternik — przynajmniej nie spotkamy ludożerców.
— Dowiemy się o tem, jeżeli zdołamy wejść na to wzgórze...
— To prawda; lecz jakim sposobem tam się kto dostanie?...
— Użyjemy tedy szalupy do rozpoznania wybrzeża... rzekł Harry Gould.
— Lecz dopiero aż będziesz zdrów zupełnie, kapitanie.
Powróciwszy do groty, kapitan Gould oznajmił o swojem postanowieniu. Za dwa dni 27-go października szalupa opuściła zatokę dla opłynięcia lądu. Udadzą się tylko: kapitan, Fritz i sternik. Jeżeli to była wysepka odosobniona, dwóch do trzech mil obwodu, okrążą ją i powrócą w dwadzieścia cztery godzin.
Jenny oparła się temu energicznie, utrzymując, iż powinni wszyscy razem popłynąć. Żądała, aby nie dodawano do tylu niepokojów, jeszcze rozłąki, która mogła się przeciągnąć. Fritz zrozumiał jej powody, kapitan zgodził się i ostatecznie zdecydowano, iż wszyscy wezmą udział w wycieczce. John Block zabrał się do wyszykowania szalupy, kobiety i mężczyźni do zaopatrzenia jej w żywność, na wypadek gdyby żegluga się przedłużyła.
Przygotowania ukończono rano 26-go. Około południa Fritz zauważył nie bez pewnego niepokoju, że chmury zaczęły się zbierać w stronie południowej. Bardzo jeszcze dalekie, były koloru jasno popielatego. Wiatr zaledwie dał się odczuwać. Jednak ciężka masa podnosiła się na horyzont i gdyby burza wybuchła, to szłaby prosto na zatokę Żółwią.
Dotąd krańcowe skały przylądka chroniły szalupę od wichrów wschodnich. Lecz jeśli rozszalałe fale wpadną z pełnego morza, szalupa rozstrzaska się na drzazgi.
— Co robić?... pytał Fritz sternika, który nie umiał odpowiedzieć.
Harry Gould badał horyzont.
— Burza nam grozi, a z nią smutna katastrofa!... rzekł Fritz do kapitana.
— Obawiam się, iż będzie to najgorsza, jaka nas może spotkać!...
— Mój kapitanie — oświadczył sternik — nie czas siedzieć z założonemi rękami....
— Spróbujmy przyholować szalupę na piasek podjął Fritz, który przywołał Jamesa i swojego brata.
— Spróbujmy. Przypływ nam pomoże... Tymczasem ulżymy naszemu statkowi o ile możności.
Nie było nic innego do zrobienia. Żagle, maszty, ławki, pomost, ster nawet, wszystko poszło do groty.
W chwili, kiedy przypływ był w całej pełni, z trudnością zdołano szalupę przyciągnąć ku wybrzeżu, lecz to nie wystarczało. Ażeby ją uchronić przed falami, potrzeba było dwa razy tyle holować. Próżne wysiłki, ciężki statek ugrzązł w piasku i nie dał się z miejsca ruszyć.
Pod wieczór wiatr zaczął zmieniać się w huragan.
Z chmur, zewsząd nagromadzonych, padały gęste błyskawice, gwałtowne pioruny trzaskały, grzmot odbijał się o skały i powtarzał do nieskończoności. Fale coraz silniejsze podnosiły szalupę.
— Kochana Jenny — rzekł Fritz — wróć do groty, proszę, zabierz Doll i panią Wolston.
Jenny nie byłaby odstąpiła męża, lecz odezwał się kapitan:
— Wracajcie do groty, pani Jenny.
— A ty kapitanie?... zapytała młoda kobieta.
— Zdrów jestem zupełnie — odrzekł kapitan.
Jenny, Doll i Suzan wróciły do groty, w chwili gdy deszcz z gradem zaczął padać. Niebawem burza dosięgła całej siły. Potworna fala, wysoka na jakie trzydzieści stóp, popychana huraganem, wpadła na wybrzeża jak trąba morska... Pochwyceni przez nią, Harry Gould i jego towarzysze, zostali przewróceni, następnie odepchnięci na kupę traw morskich u stóp góry.
Stało się nieszczęście, którego się obawiano!... Szalupa wyrwana z piasku, pchnięta zrazu w głąb wybrzeża, następnie pociągnięta do cypla przylądka, roztrzaskała się na drobne kawałki i znikła po za skałą.