Dusza Zaczarowana/II/Część pierwsza/10

<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Dusza Zaczarowana
Podtytuł II. Lato
Część pierwsza
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. L’Âme enchantée
Podtytuł oryginalny II. L’Été
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część pierwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała księga II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Wizje tę miała w oczach wieczór, po instalacji, w domu Sylwji, która zamknąwszy pracownię, pospieszyła do siostry, by pocieszać w żalu i smutku, w jakim się ją zastać spodziewała. Gdy weszła, Anetka chodziła po ciasnej przestrzeni, zgoła nie znużona wyczerpującym dniem, i dumała, jak pomieścić w zbyt małych szafach bieliznę i suknie swoje. To znów, wszedłszy na zydel, z naręczem pościeli, spoglądała po zapchanych półkach i układała nowy plan pomieszczenia tego wszystkiego. Pochłonięta tą robotą, gwizdała, jak ulicznik, wagnerowską fanfarę, nadając jej zawadjackie zacięcie. Sylwja popatrzyła uważnie na siostrę i powiedziała, nie całkiem zresztą szczerze:
— Anetko, podziwiam cię!
— Czemużto? — spytała.
— Wściekałabym się, będąc na twojem miejscu.
Anetka zaśmiała się w głos, potem zaś dała jej o zadaniu chwili, zaznak milczenia i, myśląc jeno wołała:
— Znalazłam, zda mi się, sposób!
Zanurzyła głowę i ramiona w szafie, przesuwając, porządkując i przewracając wszystko.
— Powiedziałam, że cię wezmę i wzięłam! rzekła do szafy napchanej, uporządkowanej i kornej.
Zeszła z zydla triumfująca i zadowolona.
— Sylwjo, złośnico! — dodała, biorąc ją pod brodę. — W dziecięcych latach budowałyśmy domy z domina. Czyś się złościła, gdy padały w gruz?
— Ciskałam domino na ziemię! — odparła Sylwja.
— Ja zaś mówiłam sobie: Głupstwo! Zbuduję inny dom.
— Przyznaj, żeś nawet potrącała stół!...
— Nie przysięgnę, że tak nie bywało!
— Anarchistko! — zawołała Sylwja.
— Jakto? Ty nią nie jesteś?
Sylwja nie była nią w istocie. Drwiła dowoli z ładu, gdy miała ochotę, ale uznawała potrzebę ładu i władzy, choćby dla innych! Zresztą i dla siebie samej także, bo czyż raduje człowieka buntowanie się, jeśli niema wcale ładu i władzy? Co do ładu, to Sylwja oponowała wówczas jeno, gdy był to ład nieustalony jeszcze, lub cudzy. Teraz jednak sama była twórczynią ładu własnego i ustalonego, jako właścicielka pracowni, i przestrzegała go z całą surowością, co nawet zdziwiło bardzo Anetkę. Poznajemy drugich należycie, dopiero widząc ich w chwili pełnej aktywności, Anetka widywała siostrę w porach, kiedy odpoczywała leniwo, lub włóczyła się, by odzyskać elastyczność do pracy. Nie można wyrokować o kotce, rozwalonej niedbale na miękkiej poduszce, dopóki jej nie widzieliśmy na łowach, wygiętej w łuk, miotającej zielone błyski oczu.
Teraz ujrzała Anetka siostrę na własnej porębie, którą sobie wycięła pośród paryskiej dżungli. Młoda mistrzyni wzięła na serjo zawód i nie ustępowała nikomu w prowadzeniu interesów swego zakładu. Anetka napatrzyła się temu dowoli, bowiem w pierwszych czasach po przeprowadzce jadały razem u Sylwji, co trwać miało aż do zupełnego zagospodarowania Anetki, która wzamian pomagała w pewnych czynnościach pracowni. Widywała też Sylwje ciągle, to zajętą klientelą, to robotnicami, to znów sam na sam spostrzegła cechy nieznane, które wystąpiły u niej w ciągu ostatnich dwu, czy trzech lat.
Pieszczotliwa, rozkosznie uśmiechnięta, Sylwja miała, jak się teraz przekonała Anetka, naturę nieco oschłą, trzeźwą i, szalejąc nawet, wiedziała dokąd zmierza. Rządziła małą armją swych robotnic niezrównanie, jednając sobie i zaprzęgając do wydatnej pracy, wybrane z wielką trafnością osobniki, zapomocą przymilnej uprzejmości. Tak naprzykład pozyskała kierowniczkę Olimpję, dużo od siebie starszą osobę, znakomitą znawczynię rzemiosła i pracownicę, ale pozbawioną wszelkiej pomysłowości i sprytu życiowego, która, przybywszy z prowincji, tułała się po Paryżu, będąc popychadłem, ofiarą i pośmiewiskiem ludzi. Dostatecznie inteligentna, by to widzieć, a pozbawiona siły oporu, marzyła, by ktoś, nie robiąc z niej durnia, skorzystał z jej pracy i uwolnił od trudu kierowania samej sobą. Sylwja opanowała ją bez wysiłku. Szło teraz jeno o utrzymanie harmonji pomiędzy współzawodniczącemi z sobą w poświęceniu, jakiem natchnęła swój personel, dalej zaś o umiejętne wykorzystywanie antagonizmów, normowanie gorliwości, słowem, podtrzymywanie mądrego rządu, czyli zespołu rywalizacji zwolenników patrjotyzmu dla wspólnego dobra. Nadzieja odznaczenia się w oczach mistrzyni skłaniała je do pracowania aż do upadku sił, a że sama Sylwja świeciła przykładem, nikt przeto nigdy się nie żalił. Życzliwa szorstkość i żartobliwe kpinki, z czego śmiały się wszystkie razem w głos, wytwarzały w pracowni atmosferę swobody, która podtrzymywała siły aż do końca. Dumne ze swej przełożonej kochały ją zazdrośnie, ona zaś pozostawała obojętną. Wieczór, po odejściu robotnic, mówiła o nich z siostrą tonem chłodnym bez cienia życzliwości, co nawet raziło Anetkę, ale była uczynna i spieszyła z pomocą w chorobie, czy innej potrzebie, natomiast zapominała natychmiast, tracąc je z oczu. Nie miała czasu myśleć o nieobecnych, ni kochać zbyt długo. Była w ustawicznym ruchu, ciągle zajęta tualetą, gospodarstwem, jedzeniem, rzemiosłem, przymierzaniem sukien, paplaniną, miłostkami, zabawą, a wszystko, nawet milczenie (nigdy długie) przed zaśnięciem, gdy była sama z sobą, posiadało cechę swoistą i określony charakter. Ni kącika dla marzeń w niej nie było. Obserwowała sama siebie ciekawie i bystro, jak innych, obojętnych przechodniów. Życie wewnętrzne doprowadziła do minimum, wyładowywana cała w czynach i słowach, nie odczuwając zgoła potrzeby zwierzeń moralnych, niezbędnych Anetce. Pełnia światła, w którem żyła Sylwja, była dla tego uczucia środowiskiem nieodpowiedniem, gdyż musi mieć bodaj trochę cienia, a jeśli istniał (jak w każdej duszy), to drzwi zamknięte były szczelnie. Sylwja nie interesowała się wcale tem co tkwiło za drzwiami, gdyż za główne zadanie uznała należytą administrację tego, co posiadała, oraz radowanie się wszystkiem, pracą, czy zabawą, ale tak, by niczego nie utracić, a więc bez wielkiej namiętności, przesady, pamiętając o tem, by zgóry możliwość taką wykluczyć. Oczywiście, żaden kochanek nie mógł jej zawrócić głowy.
W rzeczywistości kochała naprawdę jedną tylko jedyną Anetkę... i dziwna rzecz... czemużto kochała właśnie tę dziewczynę, nie podobną do siebie zgoła, albo bardzo mało?
Owo „bardzo mało“, to była wspólność krwi! Rzadko znaczy to coś pomiędzy osobami jednego pochodzenia, jeśli jednak znaczy, wówczas stanowi moc wielką, a tajemną, jest bowiem głosem, który szepce:
— Ten drugi człowiek, to ja, odlany jeno w odmienny kształt. Wiem czem jestem ja, ale tamtego ma w posiadaniu jakaś inna dusza.
I chcemy go odebrać uzurpatorowi... stanowi to więc urok podwójny, a raczej potrójny... urok podobieństwa, przeciwieństwa i walki zdobywczej, co może najważniejsze z wszystkiego...
Dużo miały wspólnot Anetka i Sylwja, dumę, zamiłowanie niezawisłości, porządku, wolę i zmysłowość. Tylko u jednej wszystko to zwracało się ku wnętrzu, zaś u drugiej na zewnątrz, były więc dwoma półkulami jednej duszy. Utworzone z tych samych pierwiastków, połowę z nich odpychały, a więc powierzchniową, lub głębinną, a działo się to z powodów tajemnych i niezbadanych. Zbliżenie sióstr niepokoiło świadomość każdej zosobna, a miłość ich graniczyła z nienawiścią, bowiem czuły, że żadna nie da się zredukować do drugiej. Bieglejsza w odczytywaniu podświadomych drgnień myśli, Anetka była szczerszą w sądzeniu i tłumieniu ich i dawno zrezygnowała z wchłonienia Sylwji potęgą miłości. Natomiast Sylwja żywiła ciągle tajemną nadzieję, że opanuje starszą siostrę i rada była, iż okoliczności pozwoliły jej zaznaczyć swą wyższość. Był to odwet za nierówność losu w młodości i Sylwję, mimo całego przywiązania, cieszyło niezmiernie, gdy patrzyła na Anetkę, zajętą w pracowni pod swym kierunkiem. Chciała ją zwerbować nawet, zlecała przyjmować klientki, rysować węglem wzory haftów, oraz tłumaczyła, że mogłaby zabezpieczyć sobie wcale pokaźne dochody, a kiedyś nawet zostać wspólniczką.
Anetka przewidywała zamiary Sylwji i nie poddawała się. Pomijała milczeniem oferty, lub twierdziła, że nie nadaje się do tego rzemiosła. W odpowiedzi Sylwja pytała z ironją, do jakiego się właściwie rzemiosła nadaje, a to dotykało Anetkę boleśnie. Ten, kto nie był zmuszony pracować dla chleba, zmuszony do tego nagle, nie wie, do jakiej jest zdolny pracy i czy jest zdolny do czegoś wogóle mimo posiadanego wykształcenia. Anetka nie chciała żyć kosztem siostry, mimo, że Sylwja nie dałaby jej tego odczuć i z wielką chęcią pospieszyłaby jej z pomocą, ale wiedziała, co na nią wydaje, a ręka prawa była doskonale poinformowana, ile daje lewa. Nie tajne to było Anetce wcale i cierpiała, czując, że Sylwja oblicza codziennie gotówkę i zapisuje w duchu na jej debit taką, a taką kwotę. Djabeł siedzi w pieniądzach! Czyż mogą one odgrywać jakąś rolę pomiędzy dwoma kochającemi się sercami? Nie znaczyły nic, o ile szło o serce Anetki i Sylwji, ale były ważką rzeczą w ich życiu. Nie żyjemy bowiem z miłości, ale także z pieniędzy.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Franciszek Mirandola.