Dusza Zaczarowana/II/Część pierwsza/22

<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Dusza Zaczarowana
Podtytuł II. Lato
Część pierwsza
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. L’Âme enchantée
Podtytuł oryginalny II. L’Été
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część pierwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała księga II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Miłość ich nie pozostała tajną otoczeniu. Zauważył ją Leopold i zawrzał gniewem, którego zataić nie umiał przed Sylwją. Przykre wspomnienie niezbyt bohaterskiej przygody pozostawiło w nim bezwiedną urazę, która wzrosła z biegiem czasu. Udawał tylko, iż zapomniał o motywach. Sylwja, której baczność została już obudzona, zdumiewała się, patrząc na dziwne zachowanie męża. Był zazdrosny. Urazę swą zwróciła przez dziwną logikę serca przeciw Anetce i znienawidziła ją poprostu. Do pewnego stopnia stan jej zdrowia usprawiedliwiał te wybuchy niepojęte. Niestety jednak przetrwały one stan, który je wywołał.
W październiku Sylwja powiła córeczkę, czem się rozradowali wszyscy. Anetka okazała dziecku tak namiętne przywiązanie, jakby było jej własnem. Sylwji nie cieszyło jednak, że je siostra pieści, a tamowana dotąd nienawiść wyszła w pełni na jaw. Od kilku tygodni znosić musiała Anetka obraźliwe i dotykające ją zaczepki, przypisywała to chorobie siostry, teraz jednak poznała, że Sylwja jej nie kocha. Milczała, by jej nie drażnić, czekając nawrotu serdeczności.
Sylwja przyszła do siebie i stosunek sióstr pozostał z pozoru niezmienionym, tak że ktoś postronny niczegoby nie zauważył. Ale Anetka odczuła chłód wrogi, który ją bolał. Radaby była wziąć ją za rękę i spytać:
— Cóż ci to jest? Co masz przeciw mnie? Powiedz, droga moja?
Ale spojrzenie Sylwji przejmowało ją chłodem i traciła odwagę. Czuła intuicyjnie, że jeśli Sylwja raz zacznie mówić, to padną słowa niemożliwe do cofnięcia. Lepiej było milczeć. Anetka czuła w siostrze popęd do niesprawiedliwości, przeciw któremu walczyć niesposób.
Pewnego dnia Sylwja wyraziła chęć pomówienia z nią, a Anetce zabiło serce.
— Cóż mi powie? — pomyślała.
Ale Sylwja nie obraziła jej niczem i nie zaatakowała wcale. Zaczęła tylko snuć projekty małżeńskie.
Anetka starała się nieznacznie zmienić temat, ale Sylwja nastawała, proponując jej kandydata. Był to jeden z przyjaciół Leopolda, rodzaj agenta handlowego, trochę dziennikarz, z pewnym szykiem i światowem obejściem. Miał dochody rozmaite, nawet najrozmaitsze, handlował automobilami i gazetami, oraz pośredniczył między producentami a odbiorcami po salonach i kółkach towarzystkich, biorąc prowizję z dwu stron. Znacznie się musiała zmienić Sylwja dla siostry, skoro mogła jej przedkładać coś takiego. Dotknięta do żywego, Anetka powstrzymała wymownym gestem wywód Sylwji, która jej to wzięła za złe i spytała, czy uważa tego konkurenta za niegodnego siebie i swych aspiracyj. Anetka oświadczyła, że chce żyć sama, a Sylwja odparła, że łatwiej to powiedzieć, niż wykonać.
— Czyż nie jestem w stanie utrzymać się? — spytała Anetka.
— Bardzo wątpię!
— Jesteś niesprawiedliwa. Wszakże zarabiam na życie!
— No tak, z pomocą innych.
W tonie jej było jeszcze więcej intencji dotknięcia, niźli w słowach. Anetkę oblał rumieniec, ale zmilczała, nie chcąc doprowadzać do kłótni.
Ale w ciągu następnych tygodni Sylwja zaczęła występować jawnie ze swym złym humorem. Każdy pozór był jej na rękę, najdrobniejsza różnica zdań w rozmowie, szczegół toalety Anetki, opóźnienie jej na obiad, czy też hałasowanie Marka na schodach. Już nie wychodzili razem na przechadzkę. Ile razy ułożono niedzielną wycieczkę, Sylwja wyruszała sama z mężem, nie zawiadamiając Anetki i pozorując to jej brakiem punktualności. Czasem też, w ostatniej chwili odwoływała cały projekt.
Anetka spotrzegła, że jest tu zawadą. Zaczęła też mówić nieśmiało, że musi wynaleźć mieszkanie, nie tak odległe od miejsc, gdzie miewa lekcje. Przypuszczała, że się spotka z protestem i zostanie wezwaną, by została. Tymczasem Sylwja udawała, że nie słyszy jej słów.
Ale poniżyła się do tyla, że została. Żal jej było tej znikającej miłości, przytem nietylko nie chciała opuścić Sylwji, ale również małej Odetki, którą pokochała serdecznie. Znosiła ciągłe przykrości, nibyto nie dostrzegając ich, i tylko przychodziła teraz rzadziej.
Ale i tego było za dużo Sylwji, która, widać po słabości, nie wróciła do normalnego stanu. Trawiła ją chorobliwa zazdrość. Pewnego dnia Anetka bawiła się z Odetką i pominęła milczeniem ostrą uwagę Sylwji, by zostawiła dziecko w spokoju. Sylwja wstała gniewna i wyrwała jej z rąk córeczkę. Potem zaś krzyknęła:
— Idź precz!
W oczach jej zabłysła taka nienawiść, że Anetka zadrżała i rzekła:
— Cóż ci właściwie uczyniłam złego? Nie patrz tak na mnie, gdyż znieść tego nie mogę. Czy chcesz, bym sobie poszła i nie wróciła już?
— Nareszcie zrozumiałaś! syknęła ze złością Sylwja.
Anetka zbladła i zawołała:
— Sylwjo!
Ale Sylwja podjęła z chłodną wściekłością.
— Żyjesz mym kosztem. Dobrze, już dobrze. Ale mam tego dość. Mąż i córka są moją własnością. Wara ci od nich!
Anetka powtórzyła pobladłemi wargami z wielkiem przerażeniem:
— Sylwjo! Sylwjo!
Za chwilę i ją jednak porwało oburzenie i krzyknęła:
— Nieszczęsna! Nie zobaczysz mnie już!
Podbiegła do drzwi i wyszła.
Sylwja uczuła wstyd, ale zawołała urągliwie, by to pokryć:
— Przyjdzie na pewno wieczór, na obiad!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Franciszek Mirandola.