Dwa Bogi, dwie drogi/Tom II-gi/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwa Bogi, dwie drogi |
Podtytuł | Powieść współczesna |
Tom | Tom II-gi |
Wydawca | Zofia Sawicka |
Data wyd. | 1881 |
Druk | Drukarnia J. Sikorskiego |
Miejsce wyd. | Mińsk |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Kwiryn miał jeden z tych szczęśliwych temperamentów, które się z każdém prawie położeniem godzić umieją, gdy w niém fałszem się nie trzeba łatać. Oswajał się więc i z tém życiem wiejskiém, w którém znajdował przyjemności nowe, niespodziane, młode lata przypominające.
Zawód nauczycielski wdrożył go był do pewnej regularności i rachuby ścisłej z czasu; przywiązywanie się do godzin stało nałogiem, który przeszedł z nim do Żulina. Gospodarstwo w niektórych swych gałęziach godziło się dobrze z tą metodą, w innych ją łamało. Trafiały się niespodziane zajęcia i wypadki, które tryb życia z góry wyznaczony, wywracały. Profesor naówczas chodził trochę zmięszany i skłopotany, jakby grzech popełnił niesłuchając zegara.
Lecz tu gospodarstwo despotycznie rządziło, było na pierwszym planie; jemu musiał swe ulubione studya poświęcać i poddawać się wymaganiom.
Miało to swą dobrą stronę, bo nie dawało profesorowi zupełnie zaschnąć i stać się machiną filologiczną.
Jakkolwiek nauka była dlań najwyższym celem życia, obowiązki względem siostry, potrzeba utrzymania niezależności od ludzi, zmuszały zaniedbywać ją potrosze. Do tego przyczyniała się myśl smutna, że bądź co bądź, ze studyów swych on sam tylko mógł korzystać; uczniów nie miał, a o ogłaszaniu drukiem owocu pracy, myśleć nie mógł.
Robiło mu to wielką, dziecinną prawie przyjemność, gdy rozwiązanie szczęśliwe jakiej zagadki, co do tekstu, którego z klasycznych pisarzy, posłane do Jeny lub Halli, wydrukowane tam zostało. Ale się to trafiało rzadko.
W pierwszym roku pobytu na wsi, zaczął Kwiryn tęsknić za swą szkołą i towarzyszami. Pisywał do nich listy, odbierał odpowiedzi; raz pojechał w odwiedziny, i złożyło się tak, że wzięty za słowo, zaprosił profesora historyi z żoną i córką do siebie na wakacye.
Z profesorem, którego przezywano Seneką, dla tego że się lubił tym pisarzem zajmować, Kwiryn był w najściślejszych stosunkach przyjaźni. Byłto człowiek już nie młody, ale żwawy, krzepki, żywego temperamentu, wesoły i wielki bellico tibrorum. Jak Kwiryn, czytał wiele, chciwie, nienasycenie.
Sama pani profesorowa, imieniem Matylda, wielce poważna, sucha, milcząca, smutna, stanowiła zupełną sprzeczność z małżonkiem. Może właśnie melancholia, która była jej stanem normalnym, zmuszała Senekę do utrzymywania się w wesołym humorze za dwoje.
Państwo Senekowie mieli córkę jedynaczkę pannę Faustynę, już przeszło dwudziestoletnią, która we wszystkiém więcej wzięła z ojca niż z matki. Było to dziewczę śmiałe, żywe, zanadto na kobietę uczone, obdarzone pamięcią wielką, a zdaniem matki do gospodarstwa niezdatne, i z tego powodu nigdy za mąż wyjść niemające.
Ojciec się nią cieszył, bo czytała klasyków w oryginale i jak on lubiła czytać wiele. Matka to upodobanie, niewłaściwe dla kobiety, opłakiwała.
Z powierzchowności panna Faustyna przypominała ojca, marszczyła nawet brwi jak on, gdy się czém gorąco zajmowała; ale młoda była, zręczna i ładna. Trochę męskie i rubaszne miała ruchy i sposób znajdowania się między ludźmi, za śmiałą mowę, niekiedy nieco despotyczny zdradzała charakter, lecz z energią tą łączyła dobroć wielką i cierpliwość. Potrzebowała jej wiele z poczciwą matką, która świat i życie widząc w barwach najczarniejszych, narzekała, płakała, i troszczyła się nieustannie o coś, a gdy rzeczywistych powodów do martwienia się brakło, tworzyła je sobie.
W czasie swojego pobytu na profesorstwie, z Seneką i jego córką spotykał się Kwiryn bardzo często. Niekiedy panna Faustyna opanowywała go całemi godzinami, trzymając na rozmowie. Zajmował się nią, kłócił chętnie, lecz jak z innemi pannami tak z panną Faustyną, zrywał potem nagle i miesiącami ledwie zdaleka się im kłaniał...
Jakim sposobem Seneka sam się na wakacye zaprosił, czy Kwiryn jego, podobno profesor nawet dobrze nie wiedział. Złożyło się to niechcący, niespodzianie, ale gdy raz słowo było dane, cofać się nie myślał. Wracając do domu, układał tylko jak gości najwygodniej pomieści i co powie siostrze, która mogła niezupełnie być im rada.
Dla panny Jadwigi w konsyderacyą wchodzić musiała wielka rzeź drobiu, którą pobyt trzech osób spowodować musiał, starania o świeże mięso, dopilnowanie kuchni, dla której poczciwy Kwiryn był tak wyrozumiałym, iż nigdy mu się nic złém nie wydawało.
Pomieszczenie przybyłych już z góry ułożone, profesorowej i pannie wyznaczało pokoje przy Jadzi i z nią razem, a Senece z Kwirynem. Domek był szczupły, inaczej rozłożyć było trudno.
Pierwszego dnia po powrocie nie śmiał profesor oznajmić o tém siostrze; dopiéro nazajutrz uściskawszy ją i uprzedziwszy iż wie, że się pewnie gniewać nie będzie, przyznał się do zaproszenia.
Panna Jadwiga zamiast zakłopotania okazała z tego prawdziwą radość, wiedziała bowiem że to bratu zrobi przyjemność, i z góry obmyślać zaczęła urządzenie się jak najwygodniejsze z gośćmi przyszłemi. Kwiryn starał się ich odmalować w jak najpiękniejszych kolorach, — co do samej pani przyznając, że była kwaśną, ale razem ciesząc nadzieją, że powietrze i życie wiejskie z tego ją uleczy.
W pokoju profesora postawiono wcześnie łóżko dla Seneki; w dawnym matki, obok którego stała Jadzia, przygotowano wszystko dla profesorowej i jej córki. Jadzia co się tyczy kuchni porobiła wcześnie zapasy — i chociaż profesor ręczył, że do żadnych wykwintów i zbytków nie byli nawykli, gotowała się występować co się zowie.
Zawczasu sprowadzono kilka butelek wina starego francuskiego, którego miano używać pomiernie, lecz zbywać na niém nie powinno było.
Obrachowano dzień przybycia tak dobrze, iż profesor wyszedłszy na gościniec pod krzyż, miał przyjemność wkrótce zobaczyć budę, która mu obiecanych wiozła gości. Jechali bryką pożyczoną na folwarku, którą żydek końmi czterma nierównego wzrostu powoził, z wielkim wysiłkiem głosu i biczyska. Nienawykła do podróży rodzina, upakowana była jak najniewygodniej, i profesorowa miała powody nieustannie się lękać wywrotu, złamania osi, spadnięcia koła i t. p, gdyż furman wożący najczęściej wełnę lub towary, nie więcej się troszczył o ludzi jak o nie. Wszyscy zobaczywszy uprzejmego gospodarza powysiadali na gościńcu... Zdala widać było dworek maleńki i ubogi, który im Kwiryn pokazał.
— Parva sed mihi apta, med nulli obnoxia, odezwał się Seneka.
Profesorowa okolicę znajdowała tém piękniejszą, że była smutną; panna Faustyna rozpatrywała się jeszcze... Żyd przodem wyprawiony już miał czas się wypakować i zajechać pod stajnię, gdy Kwiryn pokazując ciągle granice swojego państwa, i opowiadając o gospodarstwie, doprowadził gości do ganku, w którym na nich Jadzia czekała. Na stole był już obfity podwieczorek zastawiony, samowar kipiał, a panna Faustyna choć pomawiana o brak zamiłowania w gospodarstwie, z Jadzią już o kurach i gęsiach w dziedzińcu spostrzeżonych żywo rozprawiała.
Melancholicznej profesorowej więcej niż domek, podobały się jego starożytne sprzęty, o dawnej zamożności świadczące — Seneka poszedł zaraz z Kwirynem obejrzeć wyznaczone mu mieszkanie i uściskał go, spostrzegłszy przy swojém łóżku, ze trzy wydania listów i pism rzymskiego filozofa.
Pochwyciwszy je do rąk, tak się zaraz zajął niemi, że trzeba mu je było wyrwać prawie gwałtem, aby go do podwieczorku zaciągnąć.
Panna Faustyna w domu zwykle bardzo rozmówna, śmiała i rządząca się, tu nadzwyczaj się okazywała, jak na siebie, milczącą i wstrzemięźliwą. Patrzała, chodziła, wyglądała oknami, zabierała ciekawie znajomość z życiem wiejskiém, które prawie jej było obce.
Dnia tego dwaj towarzysze przegadali niemal noc całą, a Faustyna, dawszy usnąć matce, na ganku długo siedziała z Jadzią, która się ożywiła jej przybyciem.
Zwolna nieśmiałość profesorównej niknęła, właściwy jej charakter zaczął się objawiać nazajutrz. Poszła w dzień do pokoju ojca, a że tam pełno było książek Kwiryna, poczęła się w nich grzebać, zabrała z nich kilka, dowiedziała o innych złożonych w szafach w sieni, i w nich też gospodarowała, znajdując, że są bardzo źle poukładane.
— My tu je z panną Jadwigą uporządkujemy, rzekła odchodząc.
Zajmowało ją i gospodarstwo, rzecz nowa, tak że przyjaciółce towarzyszyła, dla obeznania się z niém, do obory i spiżarni.
Profesorowa tymczasem z robotą siedziała wzdychając w oknie. Wszystkim im od razu było dobrze z sobą i jakby się z Jadzią od wieków znali, do wieczora byli z nią, w najpoufalszym stosunku.
Z familią Seneki nowe życie wstąpiło do Żulina: weselej było, pełniej. Głos starego historyka, pełen rubaszności jakiejś i pogody niczém nigdy niezamąconej, rozlegał się po domku z jednej, z drugiej strony szczebiotanie Jadzi i Faustyny.
Uczona panna, jakby zapomniała o swych atrybucyach miejskich, tu rozprawiała o kuchni, o zapasach domowych, o różnych drobnostkach, z żywém zajęciem niemi. Chciała się stać użyteczną, rwała do roboty. Słowem szło dziwnie harmonijnie i raźnie dni pierwszych, a dwaj uczeni, gdy nie było dokąd na przechadzkę, szli gęsiego miedzami po polach i zapamiętale rozprawiali o kwestyach spornych z dziejów starożytnego świata...
W kilka dni zaczął się pewien ład tworzyć i program zajęć dziennych; wszystko wchodziło w karby. Profesorowa odżywiona, mniej nawet była smutną, a panna Faustyna odzyskała całą swą śmiałość dawniejszą. Nawykła przewodzić rodzicom, zaczęła rządzić się i u Kwiryna, a co gorzej, nim nawet samym, na co on przyzwalał.
Prawda, że te łagodne rządy niewieście były mu bardzo wygodne. Trzeciego dnia panna Faustyna lepiej od niego wiedziała gdzie która książka leżała i szła o zakład, że ją znajdzie pociemku. W szafach w sieni sama zrobiła porządek pewien i rozpierzchłe tomy poklasyfikowała systematycznie.
Kwiryn w wielu rzeczach odbierał od niej skazówki, które znajdował nadzwyczaj trafnemi.
Zdarzało się, że gdy w domu profesor Seneka zabawiał swą smutną zawsze żonę, a Jadzia biegała po gospodarstwie, Kwiryn w ganku zasiadłszy z panną Faustyną, zagadywał się z nią godzinami całemi.
Ile razy Jadzia to dostrzegła, starając się im nie przeszkadzać, obchodziła dworek i powracała do niego drugą stroną. Niekiedy Seneka, gdy się ci państwo zasiadywali nazbyt długo, wychodził z pokoju i stojąc w progu wołał.
— O czémże asaństwo możecie rozprawiać tak godzinami? hę?
Faustyna zarumieniona nagle zrywała się i wbiegała do dworku, a Kwiryn przyznawał się naiwnie, iż na przyjemnej rozmowie z profesorówną, ani się postrzegł jak mu czas upłynął.
Stosunek Kwiryna z nią był jakiś dziwny; czuł dla niej najżywszą sympatyą, widział że ona go lubi jak brata, a ile razy mu przemknęło się po głowie że to mogło prowadzić do małżeństwa, ogarniała go trwoga nadzwyczajna.
Żenić się niezmiernie obawiał. Miał w tym względzie teorye własne i zaczerpnięte w klasykach, które mu przedstawiły związki małżeńskie jako jeden z najtrudniejszych do rozwiązania problematów życia. Nie chciał ani siebie narażać na próbę niebezpieczną, ani kobiety na żywot z sobą nieszczęśliwy, gdyż w pokorze nie uznawał się godnym ani przywiązania ani poświęcenia, jakie związek trwały pociąga za sobą.
Zdaje się że profesor i żona jego, widząc stosunki tak bliskie i przyjazne Kwiryna z ich córką, rachowali prawie napewno iż się z nią ożeni.
W parę tygodni gdy już byli jakby jedną rodziną, Seneka raz znalazłszy się sam na sam z Faustyną, spytał.
— No — cóż? kiedy tam wasze wesele?
— Jakie? z kim? odparła panna.
— No — przecież to w oczy skacze, że wy z tym poczciwym Kwirynem romansujecie!
Faustyna się rozśmiała...
— Gdzież tam! zaczęła powoli — jesteśmy najlepszemi w świecie przyjaciółmi, niby parą kolegów wielce przywiązanych do siebie. Kwiryn zagadawszy się ze mną, nie puszcza mnie od siebie; gdy chcę odejść, za rękę chwyta i sadza przy sobie — ale o czémś inném nad przyjaźń serdeczną, niema mowy.
Jesteśmy jak brat i siostra.
— No, i więcej nie potrzeba — odparł Seneka. On jest nieśmiały, tyś rozumna, pomóż mu żeby ci się oświadczył: będziecie z sobą szczęśliwi.
— Ja z nim pewniebym szczęśliwą była, bo nie znam dla siebie sympatyczniejszego człowieka; ale jemu — jemu czegoś innego potrzeba, aby w nim się uczucie rozbudziło...
— A ja myślę że uczucie rozbudzone jest, rzekł profesor, tylko tchórzliwe...
Seneka wielce córkę zachęcał, aby nieśmiałemu koledze połowę drogi oszczędziła. Faustyna potrząsała głową i ruszała ramionami. Sama pani profesorowa wskutek swojego melancholicznego usposobienia utrzymywała, że oni mają już takie szczęście, że i to co najprawdopodobniejszém się wydawało, pewnie się nie uda. — Kwiryn tymczasem zdawał się zupełnie szczęśliwym.
Powoli owe przypadkowe posiedzenia na ganku z Faustyną, stały się zwyczajem. Niekiedy tylko z ganku wysuwali się dla odmiany w dziedzińczyk, a gdy wrota znajdowali otwarte, kilkadziesiąt kroków na grobelkę między wierzby.
Gospodarz miał wszakże na uwadze, aby się sam na sam z panną nie puszczać zadaleko, i gdy dworek z ócz tracić zaczynali, zawracał ku niemu.
Gdy tak raz szli z sobą, zajęci bardzo poważną rozmową, Kwiryn się odezwał nagle.
— Wie panna Faustyna, że gdy ztąd wyjedziecie, okrutnie nam tęskno będzie. Ja szczególniej tych wieczornych rozmów naszych nierychło zapomnę, będę czuł brak ich wielki.
Spojrzała nań śmiało profesorówna.
— A mnie się zdaje, rzekła, że rad będziesz pan do swej samotności powrócić, bo bądź co bądź, ją przekładasz nadewszystko.
Zamyślił się Kwiryn trochę.
— Dla czego tak pani sądzisz? zapytał.
— Powiem panu otwarcie, boć poufale z sobą jesteśmy i tego mi za złe nie weźmiesz, odezwała się Faustyna. Gdybyś pan nie przekładał samotności nad wszystko, do tej pory byłbyś sobie wybrał towarzyszkę.
Profesor głową potrząsł.
— Pani myślisz, że cudze szczęście wziąść na swą odpowiedzialność jest tak łatwo? W młodości z bardzo gorącém uczuciem zapomina się o następstwach; później, choćby uczucie było najsilniejsze, rozum i sumienie powstrzymują.
— A dla czegóż pan sądzisz, że osoba wybrana nie byłaby z nim szczęśliwa? spytała panna.
— Dla tego że a priori, ani ja ani ona zaręczyć za to nie może i obrachowanie przyszłości, która jest wynikiem tysiąca różnych przyczyn dla nas niedostrzeżonych, jest niepodobieństwem. Patrzyłem w mojém życiu na rozgorzałe serca — dodał profesor — z których wkrótce zostały tylko popioły, lub co gorzej — strupieszałe szczątki.
Panna Faustyna pomilczawszy trochę, zapytała go.
— Kochałeś się pan kiedy?
— Ja? odparł przestraszony profesor rumieniąc się.
— Mów pan prawdę! dodała śmiejąc się profesorówna.
— No, to powiém. Nie — zawołał Kwiryn. Ile razy zabierało się na coś podobnego w sercu mojém, wczas cofałem się przez tchórzostwo.
Powiem więcej: kilka razy w samej pannie Faustynie gotów byłem się zakochać, a teraz, gdyśmy tak długi czas z sobą przebyli, mogę się przyznać że — że taki jestem rozkochany — ale, cugli sobie nie puszczę!!
Profesorówna stanęła i poczęła mu się przyglądać litościwie.
— Co pan pleciesz? spytała.
— Prawdę mówię. Kocham się w pannie Faustynie, ale potrafię to zwalczyć, bo wiem że najprzód pani mi nie możesz się wywzajemnić...
— Któż to panu powiedział? odparła profesorówna.
Kwiryn zmięszał się, ujął ją nieśmiało za rękę.
— Nie żartuj panno Faustyno.
— To nie są wcale żarty, ja dla pana mam serdeczne uczucie — braterskie... odpowiedziała panna.
Kwiryn ją w rękę pocałował.
— A gdyby ono na próbę zostało wystawione — rzekł, gdybyś pani spoufaliwszy się ze mną, poznawszy mnie lepiej, rozczarowała się, zbrzydziła mnie sobie, i za chwilkę przelotnego może uczucia opłacać miała całém życiem??
Profesorowa zamilkła chwilę.
— Nie mogę się panu narzucać — rzekła — lecz....
Zamilkła nieco zarumieniona i chciała wracać ku dworkowi.
Profesor zatrzymał ją.
— Panno Faustyno — rzekł, biorąc powtórnie rękę i niosąc ją do ust z uszanowaniem. Zróbmy umowę. Przyjedźcie do nas na wakacye w roku przyszłym: jeżeli się jej serce dla mnie nie zmieni, znajdziesz pani wiernego sługę w gotowości pójść z nią do ołtarza... Będę szczęśliwy, to pewno, ale pani??
Faustyna położyła mu rękę na dłoni.
— Dziwak pan jesteś — ale zgoda — do przyszłego roku.
— I, niech to zostanie między nami — dodał żywo Kwiryn.
Wstydzę się mojego tchórzostwa, gdy pani jesteś tak mężną i tak łaskawą — przemódz się nie mogę...
Uśmiechnęła się panna Faustyna.
— Co do mnie, rzekła spokojnie, możesz być pan pewnym że się nie zmienię. Za mąż pójść trafiło mi się, jestem trudną; w panu cenię szlachetny charakter i sympatyczne jakieś z mojém usposobienie. Będę czekała, kiedy chcesz.
Kwiryn nieśmiało przycisnął jej rękę do serca, pocałował raz jeszcze, niepomnąc na to, że już z ganku można było widzieć te czułości. Jakoż Jadzia je wyszpiegowała z okna, profesor z ganku — byli pewni, że coś się rozstrzygnąć musiało.
Kwiryn co najprędzej zmienił rozmowę, popatrzyli sobie w oczy, uśmiechnęła mu się Faustyna i wrócili spokojni napozór, jakby nic nie zaszło.
Profesor jednak w ganku ojca znalazłszy, czując że jest zmięszany, wymknął się ochłonąć do swego pokoju.
— No — a cóż? skończyliście z Kwirynem? zapytał Seneka córki; admirowałem tu ztąd jak cię za ręce chwytał i ściskał...
Faustyna się uśmiechnęła, ale poważnie.
— Zdawało się ojcu — rzekła — Kwiryn ma taki zwyczaj, gdy żywo się zajmie czemś, ręce chwytać, całować nawet i ściskać, ale u niego, to innego nad poufałą przyjaźń, nie ma znaczenia.
Seneka ruszył ramionami — i popatrzywszy na córkę, rzekł cicho.
— Sekreta! niechże będą sekreta! Waćpanna masz nadto swojego rozumu, ażebyś mojego potrzebowała. Rób jak lepiej, ja się nie mięszam.
Jadzia, która także się domyślała finału, życząc go sobie dla brata, zobaczywszy iż pobiegł do pokoju swego, pogoniła za nim. Rzuciła mu się na szyję.
— Kwirynie! widziałam! wiem! oświadczyłeś się Faustynie!
Prawda! Tam na grobli, zdaleka postrzegłam jak ręceście sobie podawali, a ty raz wraz całowałeś.
Profesor podniósł ręce obie do góry.
— Na miłość Boga! cicho! nie ma nic! nie mówiłem nic! całowałem żartem...
Jadzia odskoczyła zdziwiona.
— Kwirynie! ja mam oczy i serce które odgaduje.
— A ja ci daję słowo, że dotąd niema nic!!
Popatrzał na nią tak jakoś przekonywająco i błagalnie zarazem, że Jadzia zwątpiła i zamilkła.
— Mów co chcesz — odparła chłodnąc — niema dotąd nic, ale będzie.
Profesor na to odpowiedział.
— Proszę cię — każ dawać wieczerzę, wiesz że profesorowa nie lubi jeść późno.
Wymknęła się brząkając kluczykami siostra — trochę gniewna i urażona na brata.
Przy wieczerzy, gdyby nie znakomity takt i zimna krew panny Faustyny, profesor byłby się zdradził, tak nieswój i milczący zjawił się do stołu. Profesorówna nie zmieniwszy bynajmniej humoru, nie straciwszy odwagi, dodając jej wszystkim, utrzymywała rozmowę i zatarła ślady wrażenia, jakie po sobie zostawiła przechadzka.
Skutkiem tego porozumienia dla ócz baczniejszych ojca i Jadzi było, że choć napozór byli z sobą Kwiryn i Faustyna jak dawniej, siadywali z sobą dłużej, obchodzili się poufałej, czuć było zbliżenie się jakieś i niby tajemną umowę. Oczy ich mówiły więcej i śmielej.
— Gadaj ty sobie co chcesz, mówił Seneka do córki: wy się z sobą znacie jak łyse konie. Dlaczego to ma być sekretem dla mnie i dla matki, nie rozumiem wcale.
Faustyna milczała, i to coś znaczyło.
Gdy dzień odjazdu nadszedł wreszcie, Kwiryn najprzód na najmowanie koni nie pozwolił, kazał swoję wygodną brykę przygotować, a Jadzia z własnego domysłu napełniła ją zapasami nie na drogę, ale do domu. Pod kozłem woźnicy kryła się utajona faska masła, w workach i węzełkach różnego rodzaju krupki, jedne ulubione Senece, drugie dla delikatnej pani zdrowe i t. p. Kwiryn kawał drogi odprowadzał swych gości, a nie było bez kozery, że on i panna Faustyna szli jakiś czas pieszo z sobą, tak się urządziwszy, aby rozmowa ich do uszu rodzicielskich nie dochodziła.
Przy ostateczném już w bryce pożegnaniu, całując w rękę matkę melancholiczną, odezwał się Kwiryn.
— Niech pani pamięta że mam słowo — na przyszłe wakacye!!
— Tak, ale na święta wyborniebyś pan nam mógł oddać rewizytę, przerwała Faustyna. Rok okrutnie długi się wyda...
Seneka z całej duszy zapraszał; stanęło na tém, że Kwiryn w czasie świąt się obiecał.
We dworku Żulińskim wydało się straszliwie pusto, a jakby naumyślnie panna Faustyna pozostawiła po sobie wszędzie widome wspomnienia. Książki były przez nią uporządkowane, w niektórych ona zakładki powsuwała. Na stoliku Kwiryna znalazł się kartelusz, a na nim dwa wiersze Horacyusza napisane jej ręką, — wielkiego znaczenia. Co najprędzej schował je do pugilaresu Kwiryn, i gdyby się nie wstydził, byłby je pocałował...
Siostra teraz gdy pozostali sami, takie mu ciągle robiła wymówki, tak go prześladowała Faustyną, do której się przywiązała, iż Kwiryn naostatek jej się przyznał, że — tylko dla większego upewnienia się się o własném i jej sercu, na rok ostateczne postanowienie odłożył.
Jadzia śmiała się i gniewała razem; jej pilno było dla brata i dla Faustyny, bo wiedziała bardzo dobrze, iż profesorówna kochała się w Kwirynie. On temu zaprzeczał dowodząc, iż nikt w świecie w nim się kochać nie mógł, i że panna jeśli dlań miała trochę szacunku — to już było bardzo wiele.
Siostra miała najmocniejsze przekonanie, iż po tym śmiesznym roku próby, brat się niezawodnie ożeni; zawczasu więc już robiła do tego przygotowania w domu...
Kwirynowi na pół dane słowo zupełnie zwichnęło życie; chodził trwożnemi myślami miotany, niespokojny — niekiedy opanowany do tego stopnia obawą jakąś, że mizerniał, i najulubieńsze prace swe rzucać musiał, nie mogąc się zająć niemi.
Naówczas Jadzia, znająca go już doskonale, śmiechem i żartami rozpraszała te smutki.
Od Rajmunda wprost żadnych nie było wiadomości, ludzie jednak wiele o nim mówili, i nim się zajmowali. Wziął się zaraz bardzo czynnie do interesów, i już się to odbijało w majątku, który Szambelan zostawił w sąsiedztwie. Wierzycieli opanowała trwoga wielka; niektórzy z nich w fałszywém przekonaniu, iż Kwiryn mógł mieć wpływ jaki na brata, poprzybiegali do niego z prośbami o pośrednictwo i narzekaniami na niesłychane zamachy, któremi groził im mąż pani Szambelanowej.
Kwiryn wymawiać się im musiał tém, że stosunków żadnych nie miał z bratem, który stał się dla niego obcym zupełnie.
Prawnik, którego z ramienia swojego wysłał tu Rajmund, opowiedział w miasteczku o stosunkach jakie miał pryncypał jego w stolicy i radził wierzycielom układy, jeżeli nie chcieli stracić wszystkiego.
Korzystano z najmniejszej nieformalności, zaniedbania, przemilczenia, aby wierzycieli, którzy Szambelanowi ufali do zbytku i nieopatrznie zaniechali pilnować się — odprawiać z niczém. Wrzaski i narzekania wcale w rachunek nie wchodziły.
Wedle wieści jakie przybywały z Wilna, p. Rajmund z żona otworzył tam dom na stopie, do której przywykł był w Petersburgu i mieszkał na przemiany tu i w stolicy.
Pani Róża, która się wydała za mąż, za bogatego przedsiębiercę budowy kolei żelaznych, miała, jak powiadano, silnie dopomagać pierwszemu mężowi, z pomocą stosunków jakie w wielkim zachowała świecie.
Wkrótce téż dowiedział się Kwiryn, iż brat jego na łup wierzycielom oddawszy majątek położony w Kobryńskiém, nabył na imię swoje i żony całe dobra białoruskie.
Oprócz tego szeptano coś o rozmaitych interesach bardzo korzystnych, które miał nawspół podejmować z temi co ich sami prowadzić nie umieli.
— Co pan chcesz! rzekł mu przybyły pod koniec roku z Wilna prawnik, który majątek tutejszy zdawał nowonabywcy — co pan chcesz — pański brat już ma magnacki majątek w ręku a czego się dorobi przy swej zręczności, rozumie i stosunkach, tego przewidzieć niepodobna... Szczęśliwy człowiek!
Stara Szambelanowa poszedłszy za niego odmłodniała — wygląda wcale niczego... A dom prowadzą!!