Dwadzieścia lat później/Tom I/Rozdział XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Dwadzieścia lat później
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Vingt ans après
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVI
ZAMEK BRAGELONE

D‘Artagnan podczas sceny poprzednio opijanej stal osłupiały, jak w ziemię wrosły. Zastał wszystko tak różne od tego, co zastać przypuszczał, iż w głowie mu się mieszała. Athos ujął go pod rękę i wyprowadził do ogrodu.
— Zanim podadzą kolację — rzekł z uśmiechem — miło ci będzie pewnie, mój przyjacielu, usłyszeć z ust moich pewne wyjaśnienia, gdyż, jak widzę, dziwi cię bardzo wszystko, coś zobaczył?
— Istotnie, panie hrabio — rzekł d‘Artagnan, czując odrazu przewagę, jaką zawsze miał nad nim Athos przez nieskończoną wyższość i delikatność postępowania.
Athos przypatrywał mu się z tkliwym uśmiechem.
— Pamiętaj, drogi d‘Artagnanie, iż nie ma tu wcale pana hrabiego. Jeżeli ja cię nazwałem rycerzem, to jedynie, aby zaprezentować gościom moim i ażeby wiedzieli, kim jesteś. Dla ciebie zaś, kochany przyjacielu, spodziewam się tego, jestem zawsze Athosem, twoim kolegą i przyjacielem. Czyż wolałbyś stanąć ze mną na stopie ceremcnjalnej dlatego, że mnie już nie kochasz
— O! Boże zachowaj!... — — rzekł gaskończyk ze szczerym wybuchem miłości, tak rzadkim w wieku dojrzałym.
— Powróćmy zatem do dawnego obyczaju i na początek bądźmy otwarci. Zadziwia cię wszystko, coś u mnie zastał?
— Nieskończenie.
— A najbardziej ja sam cię zadziwiam, przyznaj?
— Przyznaję.
— Młody jestem jeszcze, wszak prawda, pomimo czterdziestu dziewięciu lat? Można mnie poznać jeszcze.
— Przeciwnie — rzekł d‘Artagnan, gotów nadużyć szczerości, do jakiej go zachęcał Athos, zmieniłeś się nie do poznania.
— A! rozumiem — rzekł Athos, czerwieniąc się lekko — wszystko ma swój koniec, d‘Artagnanie, tak szaleństwo, jak każda inna rzecz.
— Zaszła także zmiana w twoich dostatkach, o ile mi się zdaje. Przepysznie mieszkasz, a dam ten zapewne do ciebie należy?
— Tak jest; to właśnie ta mała sukcesja, o której wspominałem, że na mnie spadła, gdym wychodził ze służby wojskowej.
— Posiadasz parki, konie, sfory psów.
Athos uśmiechnął się.
— Park ma rozległości dwadzieścia morgów, kochany przyjacielu, w tem mieszczą się ogrody warzywne i zabudowania służby. Koni mam dwa; rozumie się, że nie rachuję podjezdka mojego lokaja. Sfory moje ograniczają się do czterech dogów, dwóch chartów i jednego wyżła. W dodatku cały ten zbytek myśliwski nie dla mnie przeznaczony.
— Rozumiem — rzekł d‘Artagnan — to dla tego młodzieńca, dla Raula.
D‘Artagnan spojrzał na Athosa z mimowolnym uśmiechem.
— Zgadłeś, mój przyjacielu — rzekł Athos.
— Ten młodzieniec jest twoim ulubieńcem, twoim chrześniakiem, lub może krewnym? A! jakżeś się odmienił, drogi Athosie.
— Ten młody człowiek — odparł z powagą Athos — ten młody człowiek, d‘Artagnanie, jest sierotą, którego własna matka opuściła, pozostawiając na opiece ubogiego proboszcza w odludnej wiosce. Ja go stamtąd zabrałem i wychowałem.
— Czy jest bardzo do ciebie przywiązany?
— Zdaje mi się, że kocha mnie, jak ojca własnego.
— A nadewszystko wdzięczny ci jest bardzo?
— O! wdzięczność nasza jest zobopólna; winien mu jestem tyle, co i on mnie jest winien. Nie mówię mu tego, lecz tobie powiadam przyjacielu, że ja jestem mu winien daleko więcej.
— Z jakiegoż powodu?... — zapytał muszkieter zdziwiony.
— Ależ tak, na Boga! on to sprawił, że mnie widzisz tak zmienionym. Usychałem, jak drzewo samotne, którego korzenie burze podmyły; tylko uczucie głębokie mogło mnie przywiązać do ziemi. Wziąć kochankę? byłem za stary. Szukać przyjaciół? Nigdy, gdy ciebie nie stało. Otóż przez dziecko to odnalazłem wszystko, com utracił; nie miałem odwagi żyć dla siebie, znalazłem ją, aby żyć dla niego. Nauki dużo znaczą dla dziecka, lecz przykład daleko więcej. Dawałem mu przykład z siebie, d‘Artagnanie. Z występków, z nałogów poprawiłem się; udawałem cnoty, jakich nie posiadałem. Wierzę w to, iż się nie łudzę, przyjacielu, że Raul będzie wzorem szlachcica w calem znaczeniu tego wyrazu, takiego, jakich nam właśnie potrzeba w tych czasach zepsucia.
D‘Artagnan patrzał na Athosa z wzrastającym podziwem. Przechadzali się po cienistej alei, a ukośne promienie zachodzącego słońca przedzierały się gdzieniegdzie. Jeden z nich padł na twarz Athosa, a z oczu jego trysnął taki sam promień ciepły i łagodny. Wspomnienie milady stanęło w umyśle d‘Artagnana.
— Więc jesteś szczęśliwy?... — zapytał przyjaciela.
Bystre oczy Athosa padły na d‘Artagnana i zdawały się czytać w tajnikach serca.
— O tyle szczęśliwy, o ile wolno jest człowiekowi być nim na tej ziemi. Dokończ myśli swej, przyjacielu, widzę bowiem, że nie wszystko mi jeszcze powiedziałeś.
— Straszny jesteś, Athosie, nic przed tobą ukryć niepodobna.
— A więc tak chciałem cię właśnie zapytać, czy nie napadają cię niekiedy zwątpienia... trwogi podobne do...
— Do wyrzutów sumienia?... — dokończył Athos. — Wypowiadam myśl twoją, przyjacielu?... Tak i nie... nie mam wyrzutów sumienia... sądzę bowiem, że ta kobieta zasłużyła na karę, jaką poniosła. Nic sobie nie wyrzucam, bo, gdybyśmy ją zostawili wolną i żywą, prowadziłaby dalej dzieło zniszczenia. Lecz to nie znaczy, abym był przekonany, iż mieliśmy prawo do tego, cośmy uczynili. Może być także, że krew przelana wymaga zadośćuczynienia. Ona odpokutowała za swoje uczynki, kto wie, może i nam pozostaje jeszcze odpokutować za nasze...
— Bywają chwile, iż mnie takie same myśli przychodzą — rzekł d’Artagnan.
— Ta kobieta miała syna?
— Tak.
— Czy słyszałeś kiedy o nim?
— Nigdy.
— Powinien mieć teraz dwadzieścia trzy lata. D‘Artagnanie, wiesz co, ja często myślę o tym młodym człowieku.
— To dziwne!... mnie on nigdy na myśl nie przyszedł.
Athos uśmiechnął się melancholijnie.
— Czy masz jaką wiadomość o lordzie de Winter?
— Wiem tylko, że był w wielkich łaskach króla Karola I-go.
— Zapewne jednaki los ich spotkał, a wiemy, że niewesoły. Patrz, d‘Artagnanie — ciągnął Athos — stało się, jak mówiłem przed chwilą. On pozwolił, aby przelano krew Strafforda; jedna krew ciągnie drugą za sobą... A co się dzieje z królową?
— Z jaką królową?
— Z Henrjettą Angielską, córką Henryka W-go?
— W Luwrze jest obecnie, jak wiesz o tem zapewne.
— Tak, niestety, gdzie jej wszystkiego brakuje, wszak prawda?... Podczas wielkich mrozów tej zimy, córka Henryka IV-go, chora, zmuszona była leżeć w łóżku, ponieważ drzewa na opał zabrakło. Czy ty to rozumiesz? — mówił Athos, wzruszając ramionami. — Córka Henryka IV-go drży z zimna, bo niema czem ognia rozniecić!... O czemuż nie powierzyła się gościnności jednego z nas, zamiast żądać jej od Mazariniego!... u nas na niczemby jej nie zbywało.
— Więc ty ją znasz, Athosie?...
— Nie, matka moja widziała ją dzieckiem. Czy mówiłem ci kiedy, że moja matka była damą honorową Marji de Medicis?
— Nigdy. Ty nie opowiadasz takich rzeczy, Athosie.
— O, mój Boże, a jednak widzisz, że opowiadam; potrzeba tylko, żeby się sposobność nadarzyła.
— Porthos nie czekałby tak cierpliwie — rzekł d‘Artagnan ze śmiechem.
— Każdy z nas ma inne usposobienie, kochany przyjacielu. Porthos pomimo odrobiny próżności, posiada znakomite przymioty. Czy spotkałeś się z nim kiedy?...
— Od niego właśnie wyjechałem przed pięciu dniami — rzekł d‘Artagnan.
I opowiedział z werwą i humorem gaskońskim, jaki to wspaniały zamek posiada Porthos w Pierrefonds, a wyśmiewając przyjaciela, zakochanego w świetnościach i złoceniach, napomknął także i o zacnym panu Mouston.
— Podziwiam — odparł Athos, śmiejąc się wesoło na wspomnienie dawnych pięknych dni — podziwiam nasz stosunek, zawiązany przypadkowo, który przetrwał bez zmiany dwadzieścia lat rozłąki. Przyjaźń w szlachetnych sercach zapuszcza korzenie głęboko. O! wierz mi, d‘Artagnanie, tylko źli ludzie nie wierzą w przyjaźń prawdziwą, bo nie są w stanie jej zrozumieć. — Co się dzieje z Aramisem?
— Byłem u niego także — odparł d‘Artagnan — lecz zdaje mi się, że ostygł znacznie.
— A!.. widziałeś Aramisa — podjął Athos, patrząc na d‘Artagnana badawczem okiem. — Kochany przyjacielu, prawdziwą pielgrzymkę podjąłeś do świątyni przyjaźni, jakby się wyraził poeta.
— A tak — odparł d‘Artagnan, trochę zmieszany.
— Aramis, jak wiesz — ciągnął Athos — jest już z natury chłodny, w dodatku zawsze go absorbują te intrygi z kobietami.
— Pewien jestem, że obecnie przemyśliwa coś bardzo skomplikowanego.
Athos nic nie odpowiedział.
— A to nieciekawy!... — pomyślał d‘Artagnan.
Athos nietylko nie odpowiedział, lecz zmienił przedmiot rozmowy.
— Widzisz sam — rzekł, zwracając uwagę d‘Artagnana na to, że po godzinie przechadzki byli z powrotem w zamku — prawie całą moją posiadłość obeszliśmy dokoła.
W tej chwili rozległ się odgłos kopyt końskich.
— To Raul powraca — rzekł Athos — dowiemy się czegoś o biednej małej.
Młodzieniec ukazał się w bramie i wjechał w dziedziniec, cały pokryty kurzem; skoczył z konia, oddał cugle stajennemu i przyszedł powitać hrabiego i d‘Artagnana. Athos położył rękę na ramieniu przyjaciela i rzekł:
— Ten pan — to rycerz d‘Artagnan, o którym tak często opowiadałem ci, Raulu.
— Panie, — rzekł młodzieniec, kłaniając się nisko, — ile razy trzeba było stawić za przykład człowieka szlachetnego, odważnego i zacnego, tyle razy pan hrabia imię twoje mi wymieniał.
Małe te pochlebstwo wzruszyło przyjemnie d‘Artagnana. Poczuł sympatję do Raula, podał mu rękę i powiedział:
— Młody mój przyjacielu, wszystko, co jest dobre we mnie, zawdzięczam panu hrabiemu, on to bowiem wykształcił mnie we wszystkiem, i nie jego wina, jeżeli uczeń niezupełnie odpowiedział oczekiwaniom. Lecz ty mu wynagrodzisz zawód, jaki go spotkał z mego powodu. Podoba mi się twoja postawa, Raulu, a grzeczność wzruszyła mnie serdecznie.
Athos, uradowany nad wyraz, patrzał na d‘Artagnana z wdzięcznością, następnie objął wzrokiem Raula i z miłością uśmiechnął się do niego.
— O teraz wiem już wszystko, zdobyłem pewność — pomyślał d‘Artagnan, którego baczności nie uszedł wyraz twarzy Athosa.
— Cóż tam słychać? — zaczął Athos — spodziewam się, że wypadek nie pociągnął za sobą złych następstw?.
— Nie wiadomo dotąd, panie hrabio, doktór nic pewnego powiedzieć nie umie o zwichnięciu nogi, obawia się, czy ścięgno nie zostało nadwerężone.
W tej właśnie chwili młody chłopak, porządnie ubrany, przyszedł donieść, że obiad podano.
Athos poprowadził gościa do nader skromnej sali jadalnej, której okna wychodziły z jednej strony na ogród, a z drugiej na cieplarnię, zapełnioną przepysznemi kwiatami. D‘Artagnan rzucił okiem na przybory stołowe: nakrycie było wspaniałe; stare familijne srebra aż oczy porywały. Z boku stał dzban srebrny cudownej roboty; d‘Artagnan przystanął, nie mogąc się napatrzeć.
— Cóż to za arcydzieło! — zawołał.
— Tak... jest to wyrób wielkiego artysty florenckiego, nazwiskiem Benvenuto-Cellini.
— Jakąż to bitwę przedstawia?
— Bitwę pod Marignan. Jest to właśnie chwila, w której jeden z moich przodków podaje swą szpadę Franciszkowi I-mu, aby zastąpić skruszoną w ręku króla. W tej to potrzebie pradziad mój, Enguerrand de la Fére został kawalerem orderu Świętego Michała. Prócz tego w piętnaście lat później król, — pomny, że walczył trzy godziny szpadą Enguerranda, a była tak mocna, że się nie złamała, — podarował mu ten dzban przepyszny i szpadę, jaką zapewne widziałeś ongi u mnie, a która jest też cudownym okazem złotnictwa. A!... były to czasy olbrzymów — rzekł Athos. — My karłami jesteśmy w porównaniu z tymi ludźmi. Siadaj, przyjacielu, i posilaj się. Ale, ale, — dodał Athos, zwracając się do małego chłopca, który właśnie zupę podawał — zawołaj Charlota.
Chłopiec wybiegł, a w chwilę potem wszedł ten sam mężczyzna, który przyjmował podróżnych w bramie dziedzińca pałacowego.
— Kochany Charlot — rzekł Athos do niego — polecam ci specjalnie na cały czas pobytu Plancheta, lokaja pana d‘Artagnana. Lubi on dobre wina, a ty wszak masz klucze od piwnic. Przez długi czas tułał się po świecie i nie zaznał wygody, teraz zapewne nie pogardzi miękkiem posłaniem; miejże to wszystko w pamięci, proszę cię bardzo.
— Pamiętasz o wszystkich — rzekł d‘Artagnan — dziękuję ci, w imieniu Plancheta, drogi Athosie.
Raul spojrzał zdziwiony, usłyszawszy to imię, niepewny, do kogo mówi d‘Artagnan, czyżby do hrabiego de la Fere?
— Zdziwiony jesteś, Raulu, wszak prawda? — rzekł Athos z uśmiechem. — Pod tem nazwiskiem walczyłem wtedy, gdy pan d‘Artagnan, dwóch zacnych przyjaciół i ja, dokazywaliśmy cudów waleczności przy oblężeniu Roszelli, pod dowództwem zgasłego kardynała i pana de Bassompierre, który także już nie żyje. Pan d‘Artagnan jest na tyle dobry, że pamięta o tem imieniu, a za każdym razem, gdy je słyszę, serce bije mi z radości.
— Nazwisko to było sławne — rzekł d‘Artagnan — powtarzano je z zachwytem!
— W związku z czemże to? — zapytał Raul, z młodzieńczą ciekawością.
— Na honor, ja bo nic a nic nie wiem — dodał Athos.
— Czyś zapomniał o bastjonie Świętego Gerwazego, Athosie, i o serwecie przestrzelonej trzema kulami, z której uczyniono chorągiew zwycięską? Lepszą mam pamięć, stoi mi ta cała przygoda przed oczami i opowiem ci ją, młodzieńcze.
Jakoż opowiedział Raulowi historję bastjonu. Młody człowiek, słuchając, przeniósł się wyobraźnią w dalekie czasy; zdawało mu się, że czyta Tassa, lub Ariosta i że cała opowieść przenosi go w zamierzchłe wieki rycerskości bez trwogi i skazy.
— Uważaj, Raulu — przerwał Athos — d‘Artagnan wcale nie wspomina, iż sam był w owym czasie duszą tych przedsięwzięć awanturniczych; postawę z żelaza, pięść stalową, rzut oka pewny i ognisty, oto, co miał dla przeciwnika. Zaledwie ośmnaście lat liczył, trzy lata starszy był od ciebie, Raulu, gdym widział go w pierwszej potrzebie, i to z wytrawnym nieprzyjacielem.
— I pan d‘Artagnan zwyciężył?... — przerwał młodzieniec, z błyszczącem wejrzeniem, i jakby błagając o dalsze szczegóły.
— Zabiłem podobno jednego — rzekł d‘Artagnan, patrząc pytająco na Athosa. — Drugiego podobno rozbroiłem, czy raniłem, nie przypominam już sobie...
Młodzieniec chętnie byłby przeciągnął tę rozmowę do białego dnia; lecz Athos zwrócił uwagę, że gość zmęczony potrzebuje spoczynku. D‘Artagnan bronił się przez grzeczność, Athos zaś nastawał, aby udał się do przygotowanego dlań pokoju. Raul sam odprowadził gościa, a Athos, domyślając się, że będzie chciał jaknajdłużej siedzieć u przyjaciela, aby usłyszeć jeszcze jakie opowiadanie o czynach walecznych z czasów młodości, poszedł za nim i zakończył wkrótce przyjemny wieczór serdccznem uściśnięciem ręki i życzeniem dobrej nocy zacnemu muszkieterowi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.