Dwadzieścia lat później/Tom I/Rozdział XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Dwadzieścia lat później
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Vingt ans après
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVII
DYPLOMACJA ATHOSA

D‘Artagnan położył się do łóżka, nie aby spać, lecz żeby w samotności rozmyślać nad tem, co widział i słyszał tego wieczora.
Ponieważ był dobry z natury i od początku znajomości czuł do Athosa instynktowny pociąg, który przeobraził się w szczerą przyjaźń, zachwycony był przeto, że znalazł człowieka w świetnej pełni sił umysłowych i fizycznych a nie pijaka zbydlęconego, przetrawiającego wino na jakim śmietniku, jak był przewidywał. Uznał bez oporu stałą wyższość nad sobą Athosa i — zamiast uczuwać zazdrość lub zawód, któryby zachmurzył człowieka mniej szlachetnego, — czuł radość szczerą i prawdziwą i dobre czynił wróżby dla swoich tajemnych nadziei i projektów.
Zdawało mu się jednak, że Athos niezupełnie szczerze z nim postępuje. Kim jest ten młodzieniec, adoptowany przez Athosa i tak bardzo doń podobny? Co znaczy powrót do życia w wielkim świecie i ta wstrzemięźliwość, posunięta do przesady, jaką zauważył przy stole? Oto, naprzykład, rzecz niby małoznacząca, nieobecność Grimauda, z którym Athos nie potrafił niegdyś rozstać się na chwilę; wszystko to niepokoiło d‘Artagnana.
Związany był jakąś intrygą tajemną, lub też ostrzeżony o przybyciu d‘Artagnana. Przychodził mu ciągle ma myśl Rochefort i to, co usłyszał od niego w kościele Najświętszej Paniny. Czyżby Rochefort był przed nim u Athosa?... D‘Artagnan nie miał czasu na długie pertraktacje, dlatego też postanowił jutro zaraz porozumieć się z Athosem.
Mierny majątek Athosa, zręczne pokrywanie niedostatku, zdradzały chęć błyszczenia i resztki ukrytej, łatwej do pobudzenia na nowo ambicji. Siła umysłu i jasność myśli czyniły z Athosa człowieka tem podatniejszego do wejścia na drogę czynu. Zrozumie on plany ministra i przejmie się niemi tem goręcej, że żywość i przedsiębiorczość podwoi interes osobisty.
D‘Artagnan nie mógł spać pomimo zmęczenia, tworzył plany ataku i, choć czuł, że Athos twardym jest przeciwnikiem, postanowił rozpocząć działanie zaraz nazajutrz po śniadaniu.
Z drugiej znów strony myślał sobie, iż jest na zupełnie nowym gruncie i że powinien postępować z wielką oględnością. Badać przez jakiś czas znajomości Athosa, jego nowe nawyknienia: słowem nauczyć się go na pamięć. To zmów wyciągnąć, co się da, z naiwnego młodzieniaszka, czy to bijąc się z nim na szpady, czy goniąc zwierzynę, i tym sposobem otrzymać pewne wyjaśnienia niezbędne dla porównania Athosa dawniejszego z Athosem dzisiejszym. Powinno to przyjść z łatwością, albowiem nauczyciel odzwierciedlił się zapewne w umyśle ucznia. Lecz d‘Artagnan, posiadając sam dużą dozę chytrości, wiedział doskonale, jaką broń straszną dałby przeciw sobie, gdyby wypadkiem, przez nieostrożność lub zapomnienie, odkrył swe plany przed bystrem okiem Athosa.
Trzeba i to przyznać, że d‘Artagnan, gotów używać podstępów z chytrym Aramisem i próżnym Porthosem, czuł wstręt nieprzeparty do używania tej samej broni z człowiekiem uczciwym i wielkiego serca, jakim był Athos.
Zdawało mu się, że, widząc w nim dyplomatę, Aramis i Porthos więcej jeszczeby go szanowali, gdy przeciwnie Athos straciłby dla niego szacunek.
— O! dlaczego tu niema Grimauda? — mówił d‘Artaginan, — zrozumiałbym jego milczenie, które niekiedy tak wymowne było!...
Powoli wszystko ucichło w pałacu, d‘Artagnan słyszał zamykanie drzwi i okiennic. Psy nawet, poszczekawszy trochę, jakby odpowiadając sobie, ucichły z kolei. Słowik, ukryty w gęstwinie, wywodził czas jakiś cudne melodje i trele, lecz i on właśnie umilkł.
Cichość zapanowała zupełna, słychać było jednostajny odgłos kroków ponad pokojem d‘Artagnana, który przypuszczał, że musi tam być sypialnia Athosa.
— Chodzi i rozmyśla, — rzekł d‘Artagnan — lecz o czem? W tem właśnie sęk, że niepodobna się dowiedzieć. Można odgadnąć każdego, lecz jego nigdy!
Nakoniec i Athos położył się do łóżka, ostatnie odgłosy ucichły. Cisza i znużenie przemogły d‘Artagnana, zamknął oczy i za chwilę spał już twardo.
D’Artagnan nie był śpiochem.
Zaledwie pierwszy świt rozjaśnił niebo, wyskoczył z pościeli i poroztwierał okna. Zdawało mu się, że widzi, jak ktoś chodzi po dziedzińcu, starając się nie czynić hałasu. Przyzwyczajony dociec wszystkiego, co się koło niego dzieje, d‘Artagnan wychylił się i przypatrywał bacznie, wkońcu rozpoznał granatowe ubranie i ciemne włosy Raula.
Młodzieniec, bo on to był właśnie, otworzył stajnię, wyprowadził konia, na którym wprzeddzień jeździł, osiodłał go i okiełznał własną ręką ze zręcznością wytrawnego masztelarza, następnie wyprowadził rumaka przez ogród warzywny, otworzył furtkę, do której droga połowa dochodziła, i zamknął ją za sobą.
Wtedy d‘Artagnan, przez mur ogrodzenia, ujrzał go, pędzącego jak strzała, i nachylającego się, aby ominąć bujne gałęzie akacyj kwitnących.
D‘Artagnan zauważył wczoraj, że ścieżka idzie w kierunku Blois.
— Oho! — rzekł gaskończyk — młokos coś wcześnie zaczyna, zdaje się, że nie podziela wstrętu Athosa do płci pięknej.
Przecież nie na polowanie dąży, bo nie ma ani broni, ani psów ze sobą; jakieś poselstwo spełnia widocznie, gdyż się ukrywa. Lecz przed kim?... przede mną, czy przed ojcem?... pewny jestem bowiem, że hrabia jest ojcem Raula... Dowiem się tego napewno, pomówię otwarcie z Athosem.
Słońce wznosiło się w górę; wszystkie odgłosy, cichnące z wieczora, budziły się kolejno: ptaki na gałęziach, psy w podwórzu, owce na polach... Statki, stojące na Loarze, zdawały się także ze snu budzić, odrywać od brzegu i płynąć z biegiem wody.
D‘Artagnan siedział w oknie spokojnie, aby nie obudzić nikogo, następnie, gdy usłyszał otwieranie drzwi i okiennic, podniósł się, poprawił włosy, podkręcił wąsy, przygładził rękawem brzegi kapelusza i zeszedł na dół. Gdy schodził z ganku, ujrzał Athosa, pochylonego i w pocie czoła szukającego czegoś w piasku.
— Dzień dobry, kochany gospodarzu, — rzekł d‘Artagnan.
— Dzień dobry, przyjacielu, czy dobrą noc miałeś?
— Doskonałą, Athosie, doskonałą, jak łóżko twoje, jak kolacja przed pójściem spać, jak twoje przyjęcie i gościnność. Czego tak szukasz zawzięcie? Czyś nie stał się przypadkiem amatorem tulipanów?
— Gdyby i tak było, nie powinieneś szydzić ze mnie. Na wsi gusty się zmieniają, uczymy się kochać bezwiednie te piękne rzeczy, jakim Bóg każe wyrastać z głębi ziemi, a jakiemi w mieście pogardzamy. Przyglądałem się irysom, które posadziłem obok basenu i które stratowano dziś rano. Ogrodnicy nasi są bardzo niedbali. Pojąc konie, pozwolili im deptać po grzędach.
D‘Artagnan rozśmiał się głośno.
— O! — zawołał — jesteś więc tego przekonania?
Poprowadził przyjaciela wzdłuż alei, gdzie znać było podobne ślady, jak te, które przygniotły irysy.
— Masz tu ich więcej, zdaje mi się, patrz no, Athosie — rzekł obojętnie.
— A! tak, to ślady zupełnie świeże!
— Świeże, — powtórzył d‘Artagnan.
— Któż tędy jechał rano? — mówił Athos niespokojnie. — Czy koń się wyrwał ze stajni?
— To nieprawdopodobne — odparł d‘Artagnan — ślady są równe i bardzo wyraźne.
— Gdzie jest Raul? — zawołał Athos — dlaczego nie widać go dotąd?
— Sza! — rzekł d‘Artagnan, kładąc palec na ustach.
— Co to znaczy? — zapytał Athos.
D‘Artagnan opowiedział, co widział, śledząc wrażenie na twarzy gospodarza.
— A! odgaduję teraz wszystko, — rzekł Athos, wzruszając ramionami — biedny chłopiec, pojechał do Blois.
— Pocóż tam pojechał?
— Dowiedzieć się o zdrowie małej La Valliere. Wiesz, tego dziewczątka, co nogę zwichnęło.
— Tak sądzisz?... — rzekł d‘Artagnan niedowierzająco.
— Nie tylko sądzę, ale pewny jestem, — odrzekł Athos. — Czyż nie zauważyłeś, że Raul jest zakochany?
— Doskonały jesteś!... zakochany w kim? w dziecku siedmioletniem?
— Mój drogi, w wieku Raula serce jest tak przepełnione, że może się rozproszyć w marzeniach lub w rzeczywistości. Otóż jego miłość jest trochę marzeniem, a trochę rzeczywistością.
— Żartujesz chyba? takie małe dziewczątko!...
— Czyż nie przypatrzyłeś się? To najpiękniejsze stworzenie pod słońcem; włosy srebrno — blond, oczy niebieskie, żywe i omdlewające naprzemian.
— Cóż ty na taka miłość?
— Nic nie mówię, śmieję się i żartuję z Raula. Potrzeba kochania w młodych sercach jest tak gwałtowna, objawy melancholji i uczucia słodkiego, połączonego z goryczą, są im tak właściwe, że często przybierają charakter prawdziwej namiętności. Przypominam sobie, że w wieku Raula zakochałem się w posągu greckim, który król Henryk IV-ty podarował ojcu mojemu, i o mało nie oszalałem z rozpaczy, gdy mi powiedziano, że historja o Pigmaljonie jest bajką wierutną.
— To następstwo bezczynności. Raul za mało pracuje, szuka rozrywek, gdzie może.
— Tak... nic innego. To też myślę go stąd wyprawić.
— Bardzo słusznie uczynisz.
— Wiem o tem, lecz to mu serce rozedrze, będzie cierpiał, jak dla prawdziwej miłości. Od kilku lat, a w owej epoce i on był dzieckiem, przyzwyczaił się uwielbiać tę małą, jak ideał; skończy się na tem, że ją będzie kochał szalenie, jeśli tu dłużej pozostanie.
Te dzieciaki marzą codzień razem i rozprawiają o różnych rzeczach, jak prawdziwi kochankowie dwudziestoletni. Bardzo długo bawiło to rodziców małej La Valliere, lecz, zdaje mi się, obecnie zaczynają się już krzywić.
— Dzieciństwa! Raul potrzebuje rozrywki; wypraw go stąd coprędzej, lub, u licha, nigdy z niego człowieka nie urobisz!
— Wyślę go do Paryża najpewniej.
— Aha!... — rzekł d‘Artagnan.
Przyszło mu na myśl, że teraz może działać.
— Jeżeli zechcesz — rzekł — możemy zapewnić los świetny młodemu człowiekowi.
— Aha!... — rzekł z kolei Athos.
— Pragnę nawet zasięgnąć rady twojej o czemś, co mi do głowy przyszło.
— Słuchani.
— Czy nie sądzisz, że właśnie teraz — czas wstąpić do służby wojskowej?
— Przecież ty jesteś w służbie, kochany d‘Artagnan.
— Mam na myśli służbę czynną. Czyż dawne życie nasze nie nęci cię? a gdybyś miał zapewnione korzyści prawdziwe, czyż nie chciałbyś rozpocząć go nanowo razem ze mną i z naszym przyjacielem Porthosem?
— A! więc to jest propozycja twoja?... — rzekł Athos.
— Otwarta i jasna.
— Chcesz, żebym się związał z wami?
— Tak.
— Za kogóż mam walczyć i przeciw komu?... — zapytał nagle Athos, mierząc gaskończyka jasnem spojrzeniem.
— Do djabła, jakże ci pilno!
— Przedewszystkiem jasno kwestję stawiam. Słuchaj dobrze, d‘Artagnam. Jest tylko jedna osoba, a raczej jedna sprawa, w której człowiek taki, jak ja, może być przydatny: to sprawa króla.
— W istocie — rzekł muszkieter.
— Tak; lecz porozumiejmy się — ciągnął poważnie Athos — jeżeli przez sprawę królewską rozumiesz sprawę pana Mazariniego, to się rozchodzimy w pojęciach.
— Przecież ja nie mówiłem... — zaczął gaskończyk zmieszany.
— Dosyć, d‘Artagnanie — przerwał Athos — nie grajmy w chowanego. Twoje wahanie, wykręty, mówią mi z czyjej strony przybywasz. Rzeczywiście, do tej partji nikt nie przyznaje się głośno i otwarcie; a gdy kto rekrutuje dla niej obrońców, spuszcza głowę i cicho mówi...
— O, kochany Athosie — przerwał d‘Artagnan.
— Wiesz dobrze, że nie pod twoim adresem to mówię — ciągnął Athos — ty przecie jesteś perłą ludzi zacnych i walecznych. Mówię o tym włochu, nędznym intrygancie, o tym pisarku, pragnącym przystroić głowę koroną, skradzioną podle z pod poduszki królewskiej; o tym błaźnie, mianującym sprawę swoją sprawą monarchy, o tym, który ośmiela się książąt krwi wtrącać do więzienia, nie mając odwagi odebrać im życia, jak to czynił nasz wielki kardynał. Skąpiec obrzydły, co waży dukaty i zbiera oberżnięte, aby mieć czem płacić przegrane w karty, bo chociaż oszukuje, boi się przegranej. Nędznik, który pomiata królową, jak zapewniają, co zresztą jej się należy!.. i za trzy miesiące wznieci wojnę domową, ażeby utrzymać swoje dochody. Czy takiego pana proponujesz mi, d‘Artagnanie? Bardzo dziękuję.
— Niech mi Bóg przebaczy — rzekł d‘Artagnan — lecz jesteś żywszy, niż dawniej, lata zamiast ostudzić zaogniły krew twoją. Któż ci mówi, że to mój zwierzchnik i że chcę i tobie go proponować?
— Do djabła!... — pomyślał gaskończyk, nie odkrywajmy tajemnic człowiekowi, tak źle usposobionemu.
— A zatem, drogi przyjacielu — mówił Athos — powiedz mi, co znaczą twoje propozycje?
— Ależ przez Bóg żywy nic nad to prostszego: ty mieszkasz w swoich dobrach i zdajesz się być szczęśliwy w błogiej mierności. Porthos posiada pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt tysięcy liwrów dochodu; Aramisa wydzierają sobie księżne, których z piętnaście kłóci się o szanownego prałata; to prawdziwy pieszczoch losu; lecz ja, cóż robię na tym świecie? Noszę zbroję i kaftan bawoli, od lat dwudziestu przykuty do stanowiska niewystarczającego; nie idę naprzód ani się cofam, życie moje śmierci się równa! Gdy nakoniec trafia się sposobność, że mógłbym dorobić się czegoś, mówicie mi wszyscy: to łajdak, oszust, złodziej! Ja sam jestem tego samego zdania, lecz znajdźcie coś lepszego, lub postarajcie się o dochody dla mnie.
Athos myślał chwilkę i odgadł podejście d‘Artagnana, który nakoniec grę swoją odkrył. Widział jasno, że czynione mu propozycje miały określoną podstawę, i gdyby był od razu okazał się skłonny do zgodzenia się na projekty przyjaciela, jużby się tenże ze wszystkiem wygadał.
— Dobryś!... — pomyślał Athos — należy do Mazariniego.
Od tej chwili miał się na baczności.
D‘Artagnan ze swej strony zamknął się w sobie.
— Lecz masz zapewne jakieś zamiary?... — ciągnął Athos.
— Z pewnością. Chciałem rady od was wszystkich zasięgnąć i skombinować, co dalej robić, albowiem każdy na swoją rękę nic nigdy nie zdziała.
— To prawda. Mówiłeś o Porthosie; czyś go nakłonił do szukania fortuny? Lecz on ją już posiada.
— Bezwątpienia... jest bogaty; lecz człowiek taką ma naturę, iż zawsze czegoś pożąda.
— Czegóż Porthos pragnie?
— Zostać baronem.
— A! prawda, zapomniałem — rzekł Athos ze śmiechem.
— Skądże on o tem wiedział?... — pomyślał d‘Artagnan. — Czyżby się komunikował z Aramisem? Gdybym mógł dojść tego, wszystkobym już wiedział.
Na tem przerwano rozmowę, gdyż w tej chwili bowiem wszedł Raul.
Athos miał zamiar połajać go łagodnie, lecz chłopiec tak smutną miał minę, że nie stało mu odwagi; miast napominać — zapytał tedy, co mu się stało.
— Czy malutka sąsiadka jest bardziej cierpiąca?... — rzekł d‘Artagnan.
— O, panie — odparł Raul, wzdychając boleśnie — upadek był nieszczęśliwy, doktór obawia się, czy nie zostanie kulawa na całe życie.
— Byłoby to okropne!... — rzekł Athos.
D‘Artagnan miał żarcik na końcu języka, lecz, widząc, jak Athos współczuje zmartwieniu chłopca, powstrzymał się narazie.
— To mnie najwięcej boli, — mówił Raul — że temu nieszczęściu ja jestem winien.
— Jakto?... ty, Raulu?... — zapytał Athos.
— Bezwątpienia; czyż nie dlatego, aby przybiedz do mnie, skoczyła ze stosu drzewa?
— Pozostaje ci jedno tylko zadośćuczynienie, kochany Raulu, ożenić się z małą — rzekł d‘Artagnan.
— Panie! nie żartuj z prawdziwej boleści — odrzekł Raul.
Czując potrzebę samotności, aby wypłakać się do woli, poszedł do swego pokoju i powrócił dopiero na śniadanie. Dobra komitywa przyjaciół nie zachwiała się pomimo sprzeczki porannej; jedli też z wyśmienitym apetytem, spoglądając od czasu do czasu na smutnego Raula, który z oczami, pełnemi łez, zaledwie dotknął posiłku.
Przy końcu śniadania, nadeszły dwa listy, które Athos odczytał z wielką uwagą, nie mogąc powstrzymać kilkakrotnego dreszczu.
D‘Artagnan posiadał wzrok doskonały i, patrząc z ukosa na listy, przysięgał w duszy, iż w jednym z nich poznaje drobny charakter pisma Aramisa; na drugim było pismo kobiece, rozwlekłe i niewprawne.
— Chodźmy sobie — rzekł d‘Artagnan do Raula, przeczuwając, że Athos chce sam pozostać, by odpowiedzieć na listy lub rozmyślać nad tem, co przeczytał — chodźmy do zbrojowni, spróbujemy się trochę, to cię rozerwie.
Młodzieniec spojrzał na Athosa, a ten skinął przyzwalająco. Przeszli obydwaj do sali dolnej, gdzie na ścianach wisiały florety, maski, rękawice, tarcze i wszystkie przybory szermierskie.
— Cóż tu słychać?... — zapytał Athos, przyszedłszy za nimi po pół godzinie.
— O! ten ma twoją rękę, kochany Athosie — rzekł d‘Artagnan — jeżeli posiada i twoją krew zimną, można mu powinszować.
Chłopiec był trochę zawstydzony. Trafił parę razy d‘Artagnana w ramię i w łydkę, a on go za to iże dwadzieścia razy ugodził w brzuch i piersi.
Na to wszedł Chariot, niosąc list bardzo pilny do d‘Artagnana. D‘Artagnan przeczytał spokojnie napozór, poczem pokiwał głową.
— Tak, mój przyjacielu — rzekł — ot, co to znaczy służba! na honor, masz rację, że nie chcesz do niej powrócić: pan de Treville zachorował, a pułk beze mnie obejść się nie może; już więc po moim urlopie.
— Powracasz do Paryża?... — zapytał Athos z żywością.
— A tak, tak — rzekł d‘Artagnan — ale przecież i ty się tam udajesz?
Athos zaczerwienił się i odpowiedział:
— Jeżeli pojadę, bardzo będę szczęśliwy, gdy spotkam się z tobą.
— Hola! Planchet!... — krzyknął d‘Artagnan, stając we drzwiach — wyjeżdżamy za dziesięć minut — daj koniom owsa!
Potem, zwracając się do Athosa:
— Brakuje mi czegoś tutaj, bardzo mi przykro wyjeżdżać, nie zobaczywszy Grimauda.
— Grimauda!... — rzekł Athos. — A! prawda, dziwno mi nawet było, że nie pytałeś o niego. Pożyczyłem go jednemu z przyjaciół...
— Który zrozumie jego mimikę?... — rzekł d‘Artagnan.
— Tak się spodziewam — odparł Athos.
Przyjaciele uściskali się serdecznie. D‘Artagnan podał rękę Raulowi, wymógł obietnicę, że Athos będzie u niego w Paryżu, lub, chociaż doń napisze, i dosiadł konia.
Planchet, zawsze służbista, był już na siodle.
— Może pojedziemy razem — rzekł, śmiejąc się do Raula — przejeżdżam przez Blois.
Raul odwrócił się do Athosa, lecz ten dał znak, aby pozostał.
— Nie pojadę, proszę pana — odrzekł chłopiec — zostanę z panem hrabią.
— W takim razie, bądźcie zdrowi obydwaj, dobrzy przyjaciele — rzekł d‘Artagnan, ściskając im ręce po raz ostatni — niech Bóg was ma w swojej opiece, jak ongiś mówiliśmy, rozłączając się za życia nieboszczyka kardynała.
Athos pożegnał go ręką, Raul ukłonem; i d‘Artagnan i Planchet odjechali.
Hrabia patrzał za nimi z ręką, opartą na ramieniu chłopca, który wzrostem prawie mu dorównywał; a gdy zniknęli poza murem, powiedział:
— Raulu, dziś wieczorem jedziemy do Paryża.
— Jakto?... — rzekł chłopak, blednąc okropnie.
— Możesz pożegnać ode mnie i od siebie panią de Saint-Remy. Będę cię oczekiwał o godzinie siódmej.
Młodzieniec skłonił się ze smutkiem i wdzięcznością zarazem i pobiegł osiodłać konia.
D‘Artagnan zaś, gdy tylko stracił z oczu zamek, wyjął list z kieszeni i odczytał:
„Wracaj natychmiast do Paryża“.

„J. W...“

— List jest suchy, jałowy, gdyby nie post-scriptum, możebym go nie zrozumiał. Na szczęście, jest post-scriptum.
„P. S. Wstąp do podskarbiego królewskiego w Blois; powiedz mu swoje nazwisko i pokaż tę kartkę: dostaniesz dwieście pistolów“.
— Stanowczo — rzekł d‘Artagnan — przepadam za taką prozą; kardynał lepiej pisze, niż się spodziewałem.
— Śpieszmy się, Planchet, musimy złożyć wizytę podskarbiemu królewskiemu, a potem zmykamy.
— Do Paryża, proszę pana?
— Do Paryża.
I obydwaj ruszyli wyciągniętym kłusem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.